codzienność,

Segregowanie odpadów po Szwajcarsku.


/
Zabawnym jest, że często usłyszysz, że mieszkanie jest za małe na pralkę (a w Polsce już dawno byłaby w nim wielodzietna rodzina), ale nikt nie wspomni, że żeby poprawnie segregować też potrzebujesz na to miejsce! Zdjęcie poniżej to prawie dwa tygodnie zbierania (akurat przypadło na okres jak nie mieliśmy czasu na wyrzucanie, a wyrzucanie to też nie lada zadanie).

/
W naszej przesympatycznej "komunie" czyli urzędzie miasta (w wolnym tłumaczeniu wspólnoty bądź gminy), przy okazji rejestracji, otrzymaliśmy dokładną instrukcję obchodzenia się ze śmieciami. Dzięki bogu nie trzeba się domyślać, wymyślać i kombinować, tylko do wszelkich życiowych aspektów dostaniesz tu jasne wytyczne. Poniżej przedstawię ich streszczenie. Na szczęście mamy już doświadczenie z Niemiec, więc tu wielkiego szoku nie było, chociaż jest inaczej, i Szwajcaria dobrze to robi. Zresztą przoduje we wszystkich eko-rankingach.

"La Taxe au Sac" - podatek od worka, czyli:

specjalne opodatkowane worki można zakupić w urzędzie bądź na poczcie.
Służą one do odpadów niesegregowalnych i np. mięsnych i są naszą największą bolączką, bo najwolniej nam się zapełniają, a mięso lubi śmierdzieć i wabić muchy... Zawsze gdy czuję odpowiedni zapach to jestem z siebie dumna :D że tak świetnie segreguję i dokonuję ekowyborów ;).

Co przykładowo idzie do wora? Opakowania kartonowe po napojach (ponieważ mają wyściółkę z plastiku/aluminium itp), kaszerowane innym materiałem i brudne kartony, zniszczone ubrania i buty, tradycyjne żarówki, worki z odkurzacza, ściółki zwierzęce (np. koci żwirek), gąbki, odpady pochodzenia zwierzęcego i resztki posiłków, kapsułki do ekspresów, drobny gruz.

edit: powyżej są rzeczy, które MOGĄ znaleźć się w worku, ale na niektórych wysypiskach także znajdzie się na nie osobne miejsce.

Worki te można wyrzucać do specjalnie oznakowanych kontenerów np. na osiedlu i tylko te worki.
Za to jeśli ktoś nakryje nas na tym, że nie segregujemy w ogóle tylko wszystko leci do wora, albo używamy inne worki, to mogą przywalić srogą karę (do 400CHF) lub... odmówić odbierania Twoich odpadów w ogóle. Wiadomo, że jeden papierek kary nie czyni, ale warto segregować.

Wyjątki workopodatku:
Gratisowe worki przy rejestracji noworodka - 10 rolek worków po 17 litrów lub 5 po 35 litrów.

W drugim i trzecim roku życia dziecka opiekun dziecka może odebrać dodatkowe gratisowe worki - 4 rolki 17-to litrowych lub dwie 35-io litrowych.

Problemy zdrowotne - jeśli ma się poświadczone przez lekarza problemy np. z nietrzymaniem moczu można odebrać dodatkowe worki jak w przypadku dziecka.

Podatku ogólnego, śmieciowego nie płaci młodzież do 18 rż i studenci do 25 rż (jeśli zaświadczą fakt studiowania).

La Véhicule hippomobile

Takie eko, że odpady gabarytowe zabiera... bryczka konna. Meble? Pralki? Co 2 tygodnie lub co miesiąc z rżącym odbiorem.
/
/

La Déchetterie

Czyli wysypisko. By the way, ten francuski jest taki słodki i przyjazny, że nawet "wyjście" czy "śmietnisko" brzmi uroczo ;).

W urzędzie gminy dostajesz kartę wstępu. Serio. I tylko z tą kartą i tylko w określonych dniach i godzinach możesz się tam wybrać (stąd te zalegające zwały na zdjęciu). W tygodniu pracująca osoba nie ma szans na wyrzucenie śmieci, chyba że w bardzo długiej przerwie na lunch. Pozostają tylko soboty, o dziwo, w zimie krócej.

Co się segreguje pod konkretne kontenery na śmietnisku?

1. Odpady kompostowalne - np. trawa, skórki/resztki owoców i warzyw.
2. Szkło, porcelana, lustra - na każdy kolor i typ jest osobny kontener.
3. Papiery i kartony - kartony z grubej tektury osobno.
4. Plastik i PET - PET osobno.
5. Metale i aluminium - uwaga na wieczka serków ;)
6. Drewno.
7. Gałązki.
8. Sprzęty elektroniczne są akceptowane po uprzednim zgłoszeniu ich w sklepie (jeśli ich od nas nie przyjmą).
9. Odpady specjalne takie jak baterie, kable, termometry, farby itp itd - jw.

Każdy odpad musi być czysty, z dwóch względów: żeby Ci nie capiło w domu jak zbierasz i żeby się bez problemów przetwarzał, a więc... wszystko płuczemy, a nawet myjemy jak trzeba, zanim wyrzucimy.

Odpady specjalne nie przyjmowane na wysypisku - leki, samochody, baterie samochodowe, zwłoki zwierząt.

edit: zależy od kantonu i wysypiska - u nas znaleźliśmy osobne kontenerki na leki itp jw. są też kontenerki na ciuchy, tekstylia itp

Powyższe wytyczne dotyczą jednej "komuny" w Vaud. Każda komuna, a nawet kanton, może mieć zupełnie inne zasady.


0 komentarze:

Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.

Carrefour,

Dlaczego nie opłaca się kupować w Szwajcarii? I ciekawostka jogurtowa.


Szwajcaria jest jednym z najdroższych krajów w Europie. Na szczęście zarobki odpowiadają sile nabywczej, co już bywa nie tak oczywiste w okolicznych krajach. Na przykład cena lunchu w firmowej stołówce we Francji i w Szwajcarii potrafi być podobna, a zarobki są dużo niższe w FR. Ale nie o tym dzisiejszy tekst.

Szwajcaria ma tego pecha, że z każdej strony można się bujnąć przez granicę i korzystać z dobrodziejstw innego kraju. Mimo, że podatki w Szwajcarii są śmieszne (8% VAT, srsly?!?!?!), to każde większe zakupy, o ile mieszka się blisko granicy, zdecydowanie bardziej opłacają się np. we Francji.

Poniżej przedstawię małe porównanie cen w Coop (bo rzadko tam trafiam, więc jest mało tych samych produktów na mojej liście) i w francuskim Carrefour, a jeszcze niżej: ile przez tę granicę można przewieźć.

Jednak zanim przejdę do zestawień potrzebuję moralniaka.

Dlaczego jednak warto kupować w Szwajcarii? 

Kieruję się w życiu dewizą wspierania lokalnej gospodarki, lokalnej przedsiębiorczości i społeczności. Ten kraj nas gości, więc warto się mu odwdzięczyć. Wiem też niestety, że moje wybory zakupowe tutaj, jak i zapewne dużej części ludzi mieszkających przy granicy francuskiej (a ogółem obcokrajowców w Szwajcarii jest około 25% całej populacji i kolejne setki tysięcy frontalierów, +/- 300 000) nadwątlają pod tym względem szwajcarską gospodarkę i szeroko rozumiany segment usług i sprzedaży.

Jedyne racjonalne przesłanki za kupowaniem w Szwajcarii to:

- gospodarcze, jw.
- jakościowe - nie da się tu kupić chłamu
- ekologiczne - i opakowania i logistyka spełnia wysokie eko standardy, np. materiały są z odzysku i nadają się do odzysku, zamiast kartonowych podstawek na produkty (jednorazowych) są "kratki" wielokrotnego użytku, oświetlenie sklepu jest eko, lodówki są eko... i tak można wymieniać różnorodne eko rozwiązania
- logistyczne - jeśli masz daleko do granicy i więcej spalisz paliwa niż zyskasz na zakupach
- elektronika, rtv, agd - można tutaj taniej kupić telefon komórkowy niż w Polsce!

Kończąc moralniaka - na obecnym etapie życia przekonuje mnie przede wszystkim cena koszyka i fakt, że mam bliżej do Francji niż do Coop.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że Coop, który porównuję, jest zdecydowanie inną kategorią sklepu niż Carrefour. Po tych, które tu zdążyłam odwiedzić, odnoszę wrażenie, że Coop jest trochę jak nasza Alma (ciekawe jak wypadnie Migros) z naciskiem na rozwiązania dla osób nie gotujących samodzielnie lub rzadko gotujących (sztabkę złota temu, kto znajdzie tam koncentrat lub przecier pomidorowy albo paczkowaną lub dobrą w składzie włoszczyznę itp. półprodukty lub produkty surowe). Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że Szwajcarzy i Francuzi mają inny styl odżywiania się. Np. w Szwajcarii duża część sklepu jest skupiona na tym co można przyrządzić z Fondue i Raclette, a we Francji jest dużo rozwiązań pod francuską kuchnię, np. beszamel w tubce, stosy croissantów i jogurciki deserowe. Carrefour jak to Carrefour: zwykły, rodzinny sklep z naciskiem na korzystne ceny. Za to jest ogromna różnica między Carrefourem polskim a francuskim. Polacy są takimi centusiami, że kupią każde g*, więc jakość produktów często woła o pomstę do nieba. We francuskim C. nie da się naciąć. Chleb jest chlebem, a nie pleśniejącą tekturą; warzywa i owoce dojrzałe i jakościowe. Nie da się przyczepić.
Dodam też, że Szwajcaria jest uboga w zasoby i żyzne gleby, więc bardzo dużo importuje z okolicznych krajów, co też wpływa na ceny.

OFF TOPIC: Ciekawą obserwacją dla mnie są też różnice w standardowych smakach jogurtów na półkach:
w PL: truskawka, malina, jagoda, brzoskwinia, banan
w FR: toffi, kasztan, orzech, kokos
w CH: czekolada, kawa, orzech, cytryna
Możliwe, że jedną z przyczyn jest sposób spożywania jogurtów - u nas jest to śniadanie lub przekąska i jemy go (raczej) tonami i lubimy owoce, bo sezon krótki, a deser wg Polaka to coś słodkiego - np. ciastko. Tu sezon jest zdecydowanie dłuższy i import bliższy, a jogurt lub "jogurt" jest traktowany jako deser, więc jest sprzedawany w dziwnych smakach i bardzo małych opakowaniach. Jednocześnie półki ze słodyczami we Francji prawie nie istnieją, a w Szwajcarii są nieznaczące w porównaniu z polskimi.

W takim razie jak kształtują się różnice w cenach? 

Zwróćcie uwagę na zdjęcie tego posta, bo to był dla mnie największy szok.

Jogurt karmelowy Perle de lait, 4x125g (różnica - delikatna w opakowaniu i w formie jogurtu, francuski jest z karmelem pod jogurtem, a szwajcarski jest wymieszany w masie)
Coop - 4,7 / Carrefour 1,83€
256% różnicy (uproszczenie od cena a to x% ceny b)

Najtańsze mleko w Coop 1,8
Super eko bio lokalne świeże mleko w Carrefour - 1,73€
10% różnicy i różnica w jakości
ciekawostka - w Coop było zatrzęsienie "drinków mlecznych" i miałam problem w odnalezieniu 100% mleka 

Mięso wołowe, mielone
300g w Coop 7,1 / 500g w Carrefour - 4€
295% różnicy

Marchewka, 1kg
Coop - 2,2 / Carrefour 0,89€
247% różnicy

Por
0,75 / 0,24€ 
312% różnicy

Kapsułki do kawiarki typu Nespresso, 10 sztuk, najtańsze
Coop - 3,5 / Carrefour 2,6€
134% różnicy

Kolejny faworyt - papier toaletowy
9 rolek w Coop -  5,2
8 rolek w Carrefour - 3,47€
149% różnicy

Mozzarella Galbani
Coop - 1,8
Carrefour - 0,95€
189% różnicy

To ile można legalnie i bezc(z)elnie przewieźć przez granicę?



Mienie prywatne - do wartości 300 franków.
1kg mięsa, 1kg masła, 5kg innych tłuszczów, 5 litrów alkoholu poniżej 18%, 1 litr alkoholu powyżej 18%, 250 sztuk papierosów lub cygar, 250 gram innych wyrobów tytoniowych.
Cło jest tak wysokie, że naprawdę nie opłaca się wpaść...

Mieszkacie w Szwajcarii? Gdzie robicie zakupy?

1 komentarze:

Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.

jeździectwo,

Jak znaleźć stajnię w Szwajcarii?


Pensjonaty to udręka każdego posiadacza konia, szczególnie w Polsce. A jak znaleźć rozsądny pensjonat w Szwajcarii? Można Googlować, ale przy mojej podstawowej znajomości francuskiego i biegłej angielskiego nie szło mi to za dobrze. W Polsce cudownym rozwiązaniem jest mapa wszystkich stajni w PL na re-volcie, która pokrywa się z rzeczywistością spokojnie w 90% (czyli, że większość stajni tam jest i dane są w miarę aktualne). W Szwajcarii takiego rozwiązania nie znalazłam, choć znalazłam takowe na Francję, ale chyba niezbyt rzetelne.

To jak szukać?
Miałam to szczęście, że przed przeprowadzką wybraliśmy się na weekend do Genewy i fart chciał, że tuż przy naszym hotelu był sklep jeździecki Felix Bühler. Niewiele myśląc wstąpiłam tam i zapytałam, czy są w stanie polecić jakieś stajnie. Co by nie mówić, ale sklepy jeździeckie to najczęściej kopalnie wiedzy, a środowisko jeździeckie jest na tyle hermetyczne, że wszyscy wszystko wiedzą.

Bingo! Przemiłe Panie pokazały mi mapę rekomendowanych stajni:
Mapa prezentuje stajnie rekreacyjne i sportowe w rejonie Genewy, Vaud, Fribourg, Jura. Jeśli masz się gdzieś tu przeprowadzić, to będzie bardzo pomocna. Książeczka ta zawierała mapę całej Szwajcarii, ale reszta kantonów mnie nie interesowała. Jeśli szukasz w innym kantonie, to zawsze możesz zadzwonić lub przejść się do ww. sklepu i zapytać. Widoczne na zdjęciu stajnie wypiszę na końcu posta dla łatwiejszego przeszukiwania.

A teraz, jak przeprowadzić konia i nie zbankrutować?
Po pierwsze: nie przeliczaj kwot na złotówki. Z założenia trzeba przyjąć, że tutaj ceny są jak w Polsce... tylko w innej walucie. Jeśli coś w Polsce kosztuje 100 PLN, to tu może kosztować 100CHF. Tylko zarobki są inne i poziom życia i usług też. Lepiej przyjąć punkty odniesienia.

Jeżeli szukasz stajni z dobrą infrastrukturą i opieką, BEZ ZŁOTYCH KLAMEK, ale też bez kompromisów, to musisz przyjąć budżet +/- 1000 franków. Przy czym w Polsce w okolicach Warszawy podobny standard uzyskasz w granicy 1200-2000zł i też może się okazać, że nie jest różowo.

Dhogo! Jakie punkty odniesienia, Pani! A no takie, że w Polsce minimalna płaca to około 1300zł netto i tyle kosztuje przeciętna stajnia; a średnie zarobki w okolicy Warszawy to około 3500. W Szwajcarii płaca minimalna to 2200 franków a 2000 franków na rodzinę to granica biedy. Czyli pensjonat dla konia kosztuje połowę lub mniej niż połowę płacy minimalnej!! A średnia pensja w CH to ponad 5 000 franków netto...

Są droższe i ekskluzywne pensjonaty, są tańsze i wątpliwe pensjonaty. Trzepiąc internety zauważyłam, że dość modny jest tu chów wolnowybiegowy (klimat jest zdecydowanie łagodniejszy niż w Polsce). Jest też sporo stajni bez specjalnej infrastruktury. Takie stajnie zaczynają się od 600-700 franków, ale jeśli masz taki budżet, to lepiej pomyśleć o dużo lepszej stajni we Francji/Niemczech/Włoszech - w zależności od rejonu, w który trafisz. Niemcy wypadają w tym zestawieniu najkorzystniej, bo tam rynek jeździecki jest tak wysoko rozwinięty, że czasem bardzo wypasione stajnie potrafią być tańsze albo porównywalne z polskimi cenami.

Nie ma tego złego. Może na początku cena stajni w Szwajcarii boli, ale tutaj zdecydowanie wiesz za co płacisz. Zanim podjęłam decyzję o wstawieniu się w obecny pensjonat porównywałam trzy stajnie w tej okolicy i wszystkie w sumie miały porównywalny standard.
Decyzja zapadła ze względu na:
- aspekty komunikacyjne - manager obecnej stajni dobrze mówi po angielsku i jest responsywna,
- cenę - wypada trochę taniej niż pozostałe i ma więcej usług "w cenie"
- dostępność - rezerwowałam boks półtora miesiąca wcześniej i zagwarantowali mi miejsce bez opłat/umów itd.

To jaki jest ten podstawowy standard?
- boksy w zwykłej stajni murowanej (tańsze) lub boksy z zewnętrznym padoczkiem (za lekką dopłatą)
- ścielenie słomą, trocinami lub pelletem; dwa ostatnie za lekką dopłatą (w Polsce jak się chce coś innego niż słoma, to najczęściej trzeba organizować samodzielnie, a i najlepiej sprzątać samodzielnie, bo stajenni nie wiedzą jak utrzymać czystość na innym podłożu)
- zielone padoki - w większości stajni trzeba dopłacić za padokowanie lub padokować samodzielnie, w stajniach blisko miasta lub w mieście może zielonych padoków w ogóle nie być; w obecnej w pakiecie mam padokowanie 1,5h dziennie bez weekendów, indywidualnie i wybrałam boks z padoczkiem, więc koń wychodzi się wietrzyć kiedy chce. ŚWIETNE rozwiązanie. Jeśli miałabym trzymać konia w zamkniętym boksie i dopłacać za padokowanie np. cały dzień lub chociaż pół dnia, to bym popłynęła z kasą, a tak w sumie wychodzi taniej jak dopłacisz za boks z padokiem.
- opieka - przegenialna - gdy mój koń stwierdzi, że weźmie prysznic na deszczu stajenni zdejmują mu derkę jak przemoknie!!! Nie ogarniam tego konia, nigdy nie lubił wiatru ani deszczu, a tu kozaczy... Niemniej za derkowanie na życzenie trzeba dopłacić, ale zdroworozsądkowe rzeczy wykonują sami bez pytania i proszenia i tłumaczenia.
- karmienie zgodnie z zaleceniami - I mean it! W Polsce stajnie mówią, że karmią zgodnie z wytycznymi, a byłam już w 8-iu i tylko w 2 rzeczywiście tego pilnowali... Tutaj jak powiedziałam, że jak mnie nie ma (bo i tak przygotowuję jedzenie sama w pudełkach), to mają dać pół miarki owsa czyli +/- 300g, to KUPILI SPECJALNĄ MIARKĘ do odmierzania 300g <wow!>; jak powiedziałam że przepraszam, że pudełka są po polsku, nie zdążyłam zmienić opisów, ale żeby dawali po kolei (1,2,3) to ani razu się jeszcze nie pomylili! A we wszystkich stajniach, w których byłam, mimo że pudełka są opisane imieniem konia, porą karmienia i cyferkami, to zawsze się mylili, albo O ZGROZO! inny koń dostawał moje pudełka :/
- karmienie czym chcesz - moja obecna stajnia w cenie oferuje musli, owies, jęczmień, mesz, sieczkę, świetnej jakości siano w opór, kiszonkę, wysłodki... czego tylko dusza zapragnie. Co prawda nie przekonałam się jeszcze do musli Purina, ale jak dają za darmo... ;)  Zdecydowanie kocham nasze polskie, swojskie Pro-linen, ale sprowadzanie paszy odłożę na później, bo muszę jeszcze ogarnąć cło.
- infrastruktura - karuzela, lonżownik, pełnowymiarowa hala z kwarcem i lustrami, ogromny plac z kwarcem. Wszystko codziennie nawadniane i równane (z tym też jest w Polsce problem). Komplet przeszkód.
- lokalizacja - in the middle of nowhere, but... Taka oferta w takiej cenie to niestety jak najdalej od miasta, chociaż i tak nie jest źle: Szwajcaria ma świetną infrastrukturę zarówno transportu publicznego jak i autostrad, więc bez auta także można przebierać w stajniach, bo przystanki "czegokolwiek" będą w miarę blisko. A że i mieszkać poza miastem też jest korzystniej to de facto mam do stajni rzut beretem z domu.


A teraz lista stajni ze zdjęcia, od dołu do góry, kantonami:

 

Genewa

Laconnex
Manège & Poney Club de la Gambade
http://www.lagambade.com/ 

Centre hippique de la Chaumaz Sàrl

Manège d'Onex

Manège des Hauts de Corsinge

Poney Club de Presinge

SA la Pallanterie - Manège de Gèneve

 

Vaud

Manège de la Sallivaz

Manège de Maison Neuve

Ecurie Denogent

Begnins
Manège de Begnins

Manège Chalet-à-Gobet
Ecurie de la Prélaz

Manège de la Vallée

Ecuries de la Rossat SA

Manège de Sassel

 

Fribourg

Horse Lodge

Centre équestre d'Yverdon-les-Bains

Houteville
Centre équestre du Plan

Centre équestre d'Ependes

Ecurie Dolivo

 

Jura

Manège de Reussilles


A już tak na marginesie - konie tu są wszędzie ;). Jak szukaliśmy mieszkania pod Genewą, to na 12 oglądanych, przy 4 była jakaś stajnia "przez płot".



1 komentarze:

Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.

Austria,

Jak zacząć przygodę z snowboardem?



Wielu z nas jest naturalizowanych w sportach zimowych na feriach z rodzicami, kolejne wielu na koloniach i obozach. Są też takie osoby jak ja, które nie miały takich doświadczeń, nie cierpią zimy i zapominają powoli szczenięce czasy (ciało też jakoś… drętwieje). Niemniej poznajemy nowych ludzi, zmieniamy środowisko, mamy nowego partnera i przychodzi nam się zmierzyć z urlopem na stoku.  

Jak podjąć to wyzwanie?

1. Cokolwiek robisz, rób to dla siebie.
Fajnie jest mieć zewnętrzną motywację i wsparcie, ale jeśli nie znajdziesz chęci i motywacji w sobie, dla siebie, nic z tego nie będzie. Nie zakładaj, że robisz coś dla kogoś lub ze względu na coś, bo zrodzi to wiele konfliktów, nieporozumień i niepowodzeń.

2. Zima w górach jest cudowna! Serio!
Nawet największy zmarźluch z milionami odmrożeń jak ja to przyzna. Do tej pory naprawdę wystarczyły mi fotki pejzaży zimowych, a sporty zimowe ograniczałam do darmowych lodowisk i halowych wersji sportów uprawianych na co dzień, gdyż wyobrażałam sobie, że wszechobecny mróz kompletnie odbierze mi radość z kontestacji piękna natury. Nic bardziej mylnego.
To nie tylko kwestia magicznego, białego puchu. Gdy dopisze nam słoneczna pogoda, w górach jest naprawdę ciepło! Nie wrócisz bez opalenizny, a nawet spacer spowoduje, że poczujesz się jak w saunie i będziesz szukał ukojenia tarzając się w śniegu. Ludzie ganiający w podkoszulku na stoku to nie jest fanaberia. Śnieg jest zimny, atmosfera gorąca :) . Wszystko na swoim miejscu.

3. Góry to nie rewia mody.
Daruj sobie makijaż i szpilki. Naprawdę nikogo to nie interesuje, a wręcz utrudnia. Na stoku ludzie są sobą, są wyluzowani. Szpan osiąga najwyżej „inny” level typu sprzęt jaki posiadasz czy umiejętności jazdy. Żaden temat dla początkującego. Do klubu spokojnie wejdziesz w ciuchach snowboardowych, chill. Ma być Ci ciepło i wygodnie.
Ponadto raduje się moje serce gdy widzę „rewię mody na stoku”. Przygnębia mnie wszędobylska szarość miasta, od pogody przez architekturę po masę szarych ludzi. Na stoku jest rewia kolorów. Nawet jak kolory do siebie nie pasują, to jest po prostu wesoło i przyjemnie i nikt się tym nie przejmuje. Ponadto kolorowy zjeżdżacz jest lepiej widoczny i rozróżnialny. Nie zgubisz ekipy i możesz łatwo uniknąć kraksy.

4. Deska czy narty?
Mój wybór był prosty. Nie wyobrażam sobie jeżdżenia na nartach – dwie nogi przypięte do długiego czegoś nad czym nie do końca panujesz i niezależne od siebie. Skręcenie kolana gwarantowane ;). Ale to mój pogląd. Ponadto na nartach musisz nauczyć się upadać na bok, a na desce lecisz albo intuicyjnie do przodu albo do tyłu. Plus nart jest taki, że w kryzysowej sytuacji się wypną i łatwiej je założyć i zdjąć, łatwiej poruszać się, korzystać z orczyka, który zdążyłam znienawidzić :) . Jednak deska to deska, psychicznie czuję się bezpieczniej i mam z tego frajdę. Niektórzy mówią, że na desce jest łatwiej nauczyć się jeździć, ale to chyba bardzo indywidualne.

5. W Polsce czy zagranicą?
Czasem wybór ze względów finansowych czy językowych jest prosty. Polska jest pięknym i różnorodnym krajem, niemniej wyobraź sobie jak wyglądają popularne plaże latem i przenieś to wyobrażenie na stok. Do tego dochodzi też mało wybujały kilometraż tras w Polsce. Doświadczeni mawiają, że w Polsce więcej stoisz w kolejkach niż jeździsz, już lepiej czasami wybrać się na Słowację lub do Czech. Ja wyboru nie miałam, jechałam z „wyjadaczami”, więc padło na Austrię. W regionie, w którym byliśmy, nie było za bardzo stoków dla początkujących. Najłatwiejszy jaki udało nam się znaleźć, według moich znawców, był dużo trudniejszy niż stoki dla początkujących w Polsce, ale za to stwierdzili, że jak na tym nauczę się zjeżdżać to już będę umiała jeździć i można mnie „puścić w świat”.
Weź pod uwagę różnice w kosztach pensjonatowych (za granicą nie wszystko jest wliczone tak jak byśmy chcieli, a różnice kalkulowane w euro od ceny najmu po cenę final mogą zaboleć ;) ), paliwie, skipasach, skibusach itd.

6. Sprzęt.
Ile się da – pożycz. Jeśli zaczynasz jako dorosły człowiek istnieje duże prawdopodobieństwo, że się poddasz. Ponadto nie wiesz jeszcze co będzie dla Ciebie najlepsze. Ze swoich rzeczy warto mieć bieliznę termiczną i ewentualnie kurtkę. That’s it. Resztę zdobędziesz od znajomych lub w wyspecjalizowanych wypożyczalniach.
Co potrzebujesz? Deskę, buty snowboardowe, spodnie snowboardowe (wodoodporne, z różnymi prodeskowymi rozwiązaniami, podszewki, zapięcia itd), ochraniacze (szczególnie na nadgarstki i kolana), rękawiczki, kask, gogle.
Dlaczego?
- buty – nie wiesz jeszcze w jakich będzie Ci wygodnie, a to podstawa, a w sklepach nie zawsze potrafią doradzić. W wypożyczalni lepiej się znają i zawsze możesz wymienić.
- deska – nie wiesz na jakiej będzie Ci się najlepiej jeździło: zjazdowa czy freestyle? Długa czy krótka? Twarda czy miękka? Poza tym dochodzi serwis deski – ostrzenie krawędzi, konserwacja, a z wypożyczalni dostajesz gotową do jazdy. Poza tym trochę jak z samochodem, na początku lepsza używana, bez sentymentów i już „rozjeżdżona”. Ponadto dochodzi ustawienie nóg na desce. Prawa czy lewa noga z przodu? Pod jakim kątem? I tak nie dowiesz się tego dopóki nie pojeździsz, byłam święcie przekonana, że jako prawonożna osoba („goofy”) powinnam mieć prawą nogę z przodu, a okazuje się, że powinnam defaultowo zacząć od kaczki lub ustawienia na lewą nogę („regular”). Po zmianie ustawienia wszelkie problemy zniknęły, wstałam i pojechałam.
- kask i gogle – tak jak z butami. Ja tracę orientację w przestrzeni w kolorowych goglach, więc jeździłam bez, ale pewnie jak by wiało mrozem to pogodziłabym się z goglami.

7. Dojazd.
Jakkolwiek dobrze skomunikowany będzie region, do którego się udasz, z samochodem jest zdecydowanie wygodniej, a jadąc w kilka osób dzielicie koszty. Jeśli jedziecie w środku zimy bez łańcuchów się nie obejdzie. Polecam marzec w Alpach - murowane słońce i plusowe temperatury, a śnieg leży.

8. Wyżywienie.
W wersji ekonomicznej: zabierz ze sobą z Polski najwięcej jedzenia jak się da. Świeże powietrze i godziny ruchu wyssą z Ciebie wszystko. Zaopatrz się w jak najwięcej owoców, chrupków, produktów i półproduktów śniadaniowych i obiadokolacyjnych. Nie będziesz mieć siły na gotowanie. A jeśli uda Ci się spędzić cały dzień na stoku (ja po 4h, mimo że codziennie uprawiam sport po 2h, nie miałam siły ruszyć rzęsą), to nie unikniesz przegryzki na stoku. Szykuj 4-10 euro dziennie.
Jeśli niestraszne Ci wydatki, to sklepy w Austrii mają dość podobne ceny do polskich, bardzo tanie wino i lokalny alkohol, a w knajpie wydasz 10-25 euro od głowy.

9. Regeneracja.
Początkujący więcej się „tarza” w śniegu i wywraca niż jeździ. Dobrze jeśli w ośrodku, w którym będziesz lub jego bliskiej okolicy, będzie sauna. Jako końska szczęściara miałam zakwasy tylko w barkach od ciągłego wstawania z pleców lub z brzucha (pompki i pajączki), ale inne niby wysportowane osoby miały zakwasy w całym ciele, szczególnie w nogach i w brzuchu.
Weź ze sobą termofor i kompresy chłodzące. Według starej zasady nowe urazy należy grzać, a stare chłodzić, mięśniowe grzać a więzadłowe i ścięgnowe chłodzić. Koleżanka upadła na kość ogonową i siedzenie na termoforze od razu pomogło, mi odnowiła się stara kontuzja zerwanego barku i po schłodzeniu przeszło. Niech mnie fizjoterapeuta poprawi.
Proforma może przydać się maść typu bengay, voltaren, borowinowa czy końska.
Rada dla kobiet – lek na pęcherz (urofuragina, urosept, żurawina). Może się zdarzyć, że złapiecie wilka od siedzenia na śniegu, a przy desce jest to nieuniknione, przynajmniej żeby się wpiąć, po wywrotce lub na ochłodę ;) .

Nie ma tego złego, ja nie miałam ochoty wracać, a nastawiona byłam bardzo na nie. Nie mogę już doczekać się zimy :) .

A Wy od dziecka jeździcie po górach, czy dopiero będziecie zaczynać? Deska, czy narty? 

0 komentarze:

Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.

autem po Europie,

Jak tanio odwiedzić Wenecję? Rady praktyczne.



Masz ochotę spędzić jakąś okazję w wyjątkowy sposób? Udać się na szalonego Sylwestra lub po prostu lubisz zwiedzać świat na spontanie?
W tym poście znajdziesz kilka rad jak ekonomicznie udać się do jednego z najdroższych miast w Europie - NAPRAWDĘ WARTO.


Wenecja i tanio to słowa, których połączyć się nie da, ale są sposoby, dzięki którym taka wycieczka nie sparaliżuje nas kosztowo i pozwoli na wybranie alternatywy.

Postanowiłam napisać ten post, ponieważ zawrę w nim kwestie, których google w języku polskim nie wypluwał poza wątkami na forum z dość niepewnymi informacjami.

PRZYGOTOWANIE

1. Znajdź wśród znajomych takich samych zapaleńców jak Ty.
Podróżowanie samotnie jest droższe. Jeśli zbierzesz ekipę 4 osób, to wiele kosztów będzie można podzielić.

2. Znajdź przewodnik na allegro.
Przewodnik po Wenecji nie musi być super aktualny, a wielu ludzi sprzedaje po podróży lub wyleżane w kącie. Zawsze też można sprzedających dopytać o ich podróż. Ja kupiłam nówkę przewodnik National Geographic za całe 5zł, a sprzedający już był w Wenecji, więc mogłam z nim chwilę porozmawiać.

3. Zasięgnij języka u znajomych Włochów.
Mogą oni polecić miejsca lub dać wskazówki, na które byś nie wpadł lub nigdzie nie wyczytasz.

4. Weź ze sobą euro 
lub sprawdź czy Twój bank nie pobiera prowizji za zagraniczne bankomaty. W większości punktów w Wenecji zapłacisz tylko gotówką. Warto również sprawdzić czy nie lepiej wymienić złotówek na euro np. w Niemczech, a nie w Polsce. Jednocześnie płacąc gotówką możesz w niektórych sklepach liczyć na rabaty.

5. Sprawdź pakiet danych w roamingu, ja w Play mam pakiet 500mb co było wystarczające aby przez 5 dni korzystać z nawigacji online, sprawdzić fejsa, pocztę i jeszcze zrobić hotspota dla drugiego użytkownika. Pomocne dla tych, którzy nie mogą żyć bez google maps, tak jak ja ;) .

6. Wykup ubezpieczenie. LINK4 ma świetną ofertę assistance+podróż, który kompleksowo obejmuje krótkoterminowe wyjazdy. U innych ubezpieczycieli oferty assistance nie łączą się z ubezpieczeniem podróży (NNW, OC) lub są tylko na rok. Za 4 osoby+AC w terminie podróży zapłaciliśmy 160zł.

7. Przygotuj aparat lub iphone (według mnie ten telefon robi najlepsze zdjęcia wśród wszystkich smartfonów). Tylko ja natrzaskałam około 500 zdjęć, a właściciele HTC, Nokii i SE byli pod wrażeniem jak wyszły, tym bardziej że robiłam je w locie, czasami nawet nie zatrzymując się i nie kadrując.


JAK DOJECHAĆ

1. Samochodem. 
Kupowanie biletów lotniczych już na miesiąc przed podróżą może graniczyć z cudem (jak szukaliśmy lotów w listopadzie na Sylwestra ceny były po 1000zł za bilet). Oczywiście zawsze można polować na okazje tanich lotów, ale wtedy też nie wiadomo czy zgrasz się z ludźmi, ile promocyjnych biletów będzie dostępnych i czy uda Ci się wziąć urlop.
Zresztą, jadąc samochodem nie tylko cel się liczy, ale sama podróż dostarczy niezapomnianych wrażeń.

Opcjonalnie można szukać wycieczek autokarowych z biur podróży. Również tanio wychodzą.

Koszt paliwa: przy spalaniu 6l/100 i cenie uśrednionej 4,3pln za litr to około 400zł w jedną stronę.
Jadąc w 4 osoby trasa w obie strony wyniesie po 200zł od głowy.
Jeśli cała ekipa to kierowcy, to można się zamieniać na trasie co 4h i zrobić całą trasę ciurkiem.
Jadąc dużym autem można też zabrać ze sobą dużo jedzenia z Polski i nie przepłacać za granicą.


Jeśli macie ochotę na obiad po trasie: polecam Hotel Amber (Cieśle, Oleśnica) lub es8bar. Amber nie jest tani (ceny średnio-warszawskie), ale jedzenie tam to czysta przyjemność i spokojnie się najecie i naładujecie baterie na dalszą drogę.

Ceny paliw: najdroższe paliwa są we Włoszech i w Austrii, a zaporowe ceny są blisko granicy Włochy/Austria.
Gdzie tanio tankować? Jadąc przez Polskę także nie tankuj bliżej niż 80km do granicy bo ceny rosną "z każdym kilometrem". Przy granicy cena paliwa w Polsce bywa nawet o 1zł na litrze droższa!!
Za to w Niemczech paliwo jest w tej samej, a czasem nawet odrobinę niższej cenie niż u nas. Choć bywa droższe bezpośrednio przy autostradach. Na zwykłej stacji płaciliśmy 0,98 euro, a przy trasie max 1,2. We Włoszech i w Austrii spodziewaj się nawet 1,3 euro za litr. Wiadomo, te ceny nie będą ponadczasowo takie, teraz są historycznie niskie, ale pokazuję proporcję różnic w cenach.


Trasa z Warszawy do Wenecji:
Najlepiej jechać przez Niemcy (przez Wrocław/Monachium/Weronę). Jest to 1664km (15h), mimo że najoptymalniej byłoby przez Czechy, to poniżej podaję powody tej rekomendacji:

1. trasa na Berlin przez Poznań a) jest dłuższa b) jest droga (wyszło nas około 100zł za samą Polską autostradę). Wybierzcie trasę przez Wrocław, choć bywa mniej komfortowa niż rasowa autostrada i ma mniej stacji benzynowych w kierunku Niemiec niż powinna (kiedyś spaliłam 3/4 baku zanim dojechałam do jakiejkolwiek stacji na którą i tak musiałam zboczyć z trasy). Także uważajcie na zjazdy, bo nie ma na razie łącznika A2 z S8 i trzeba przejechać przez Łódź, mimo zwodniczych znaków aby kontynuować drogę na wprost. W pewnym momencie trasa się urywa znakami "w budowie" i jak nie pojedziecie przez Łódź, to będziecie wyprzedzać traktory ;) .

2. w Niemczech autostrady są bezpłatne i nie ma ogólnego ograniczenia prędkości (tylko w niektórych miejscach). Trzeba jednak uważać, bo nawet czteropasmówki gdzieniegdzie potrafią się zakorkować (i można natknąć się na radar) - sprawdź zakorkowanie trasy zgodnie z godziną podróży np. na google maps.
Jednocześnie gdy będziecie mieli dość tak długiej podróży zawsze możecie zatrzymać się w okolicy Monachium w ramach noclegu. Sprawdźcie airbnb lub popytajcie znajomych, bo może się okazać, że ktoś akurat w tamtej okolicy mieszka i uda się tanio przenocować. Szacuje się, że w samym Monachium jest kilkanaście tysięcy naszych rodaków ;).

Monachium jest również miejscem, które warto odwiedzić. Może to być jeden z punktów wycieczki objazdowej.

3. Dlaczego nie przez Czechy i Austrię? W tych krajach są winiety i dodatkowe opłaty + jeśli będziesz jechać zimą, trasa bywa dość trudna i w wielu miejscach idzie przez góry. Jadąc przez Niemcy też przejeżdżasz przez Austrię, ale "przecinasz ją", a nie przejeżdżasz wzdłuż. Winieta na 10 dni w Austrii kosztuje 9 euro, ale sprawdź które odcinki na Twojej trasie będą dodatkowo płatne.

4. Uważaj, bo w Austrii i Włoszech w wielu miejscach obowiązuje odcinkowy pomiar prędkości. O ile przez Niemcy da się jechać ile fabryka dała i trasa jest płynna i przyjemna o tyle Austria i Włochy nas umęczyły... Nie mieliśmy też pewności czy dobrze odczytujemy znaki, bo nie widzieliśmy sprzętu do pomiaru prędkości. Dowiemy się jak przyjdą mandaty ;) 

5. Autostrady we Włoszech - wydaliśmy około 25 euro w jedną stronę na bramkach jadąc najszybszą (a nie najkrótszą) trasą wg google maps. Można pojechać taniej i mniej kilometrów, ale mocno górską trasą (i dłużej). Fakt, że malowniczą, biegnącą przez klimatyczne wioski, ale trudną - mnóstwo zakrętów 180 stopni, ciasno, dużo ograniczeń prędkości. W wioskach także potrafią odbywać się festyny na ulicach i wtedy drogi są zamknięte.

GDZIE NOCOWAĆ
Jeśli liczysz na jak najtańszy pobyt, to szukaj noclegu w Mestre, a nie w Wenecji.
Mestre to lądowa część zespołu miast Wenecji. Bardzo dobrze skomunikowane z każdym pożądanym kierunkiem turystycznym - mieliśmy tramwaj i autobus do Wenecji tuż przy apartamencie. Można też wybrać pociąg, a także ruszyć się do Werony czy Padowy bez większych problemów.
W znalezieniu miejsca pomocny będzie booking.com lub airbnb.
Bookując w ostatniej chwili zapłaciliśmy 320zł od osoby za 2 noce w wynajętym apartamencie z pełnym wyposażeniem, łazienką, kuchnią, 2 pokoje, wifi, itd. Da się taniej szukając noclegu dużo wcześniej, w mniej obleganych terminach lub o niższym standardzie.
Pamiętajcie, aby dokładnie doczytać szczegóły oferty, bo nasz apartament niestety nie ujął w samej ofercie obowiązkowych kosztów, które prawie podwoiły cenę pobytu w stosunku do ceny w ofercie z booking.
google maps Mestre-Piazzalle Roma

GDZIE JEŚĆ
Jak już wspomniałam, jadąc samochodem warto wypchać bagażnik polskim jedzeniem. Jeśli jesteście bardzo wrażliwi cenowo - Wenecja nie będzie dobra na posiłki. Stołujcie się w Mestre. Np. espresso w Wenecji potrafi kosztować 4 euro, a w Mestre 1 euro. Warto też w lokalnym markecie lub delikatesach w Mestre kupić lokalne produkty. Nie są zabójczo drogie, a niebo w gębie. Szynki, sery, przetwory rybne, owoce, warzywa, oliwa - tego nie musicie brać.


Jeśli głód nie daje Wam spokoju lub chcecie celebrować chwile w Wenecji - wybierajcie bary, a nie restauracje. Np. niechcący trafiliśmy na Crazy Bar, który był tani jak na Wenecję i podawał włosko-weneckie dania i napitki. Jakość gastronomii w Wenecji jest wszędzie bardzo wysoka, więc nie trzeba się obawiać "syfu" czy "złego smaku" czy "nieświeżych" produktów. Różnica między restauracjami, a barami w moim odczuciu polegała na jakości obsługi, wystroju i przestrzeni jaką lokal dysponuje. Niemniej wszędzie jest bardzo ciasno.

Oczywiście kebs i chińszczyzna także są pod ręką ;) .

Ceny posiłków są porównywalne do cen w Monachium lub do około 30% droższe (nie mówię o super ekskluzywnych miejscach). Jeśli przywykliście w trakcie swoich podróży do niemieckich cen, to Wenecja Was bardzo nie zaskoczy.
Napiwki zawsze powinny być wliczone w rachunek. Jeśli nie są, trzeba poprosić o poprawienie rachunku lub zostawić minimum 3 euro (w zależności od wysokości rachunku).



Wenecjanie w znakomitej większości mówią po angielsku, ale często wtrącają włoskie słowa i doceniają, gdy także starasz się coś z siebie wydukać po włosku.

Tanio jak na Wenecję jest też na jej wyspach. W zależności od sezonu staraj się wybrać dania rybne, warzywne bądź typowo śródziemnomorskie. Oczywiście pizza i steki są popularne, ale nie są typowe dla tego regionu. Wiele restauracji buntując się przed turystyką wywiesza na drzwiach wielkie "NO PIZZA".

Jeśli chodzi o napój to zmieniłam swoje preferencje na całe życie. Aperol Spritz zwala z nóg (smakiem), a Włochy słynące z fatalnego piwa mają świetne Birra Veneziana Rossa.

Jeśli masz ochotę na wino proś o "a la casa". Będzie to wino lokalne, polecane przez daną restaurację.


KOMUNIKACJA
Pojedynczy przejazd do 75minut to około 1,5 euro - komunikacją miejską. 
Nie kupujcie biletu dla wszystkich za jednym zamachem. Wszystkie bilety są drukowane na jednym kartoniku na okaziciela. Każdy kartonik trzeba kupować pojedynczo niezależnie od ilości przejazdów. My zaliczyliśmy wtopę chcąc kupić po 6 przejazdów dla 2 osób i wyskoczył 1 kartonik... Bilety kupicie w kioskach, sklepach i w automatach. Informacje o komunikacji znajdziecie m.in na actv. Kartonik należy przyłożyć do czytnika wsiadając do transportu.


Po samej Wenecji nie da się jeździć ani samochodem (a parking na Piazzalle Roma to nawet 25 euro dziennie) ani skuterem.
Pozostają Wam nogi i wiele rodzajów transportu wodnego.
Bilet dobowy na tramwaj wodny to 20 euro.
Koszt przejazdu Gondolą - 50 minut - 100 euro do 6 osób. Gondolierom nie daje się napiwków, ale jeśli w gondoli jest dodatkowo starszy Pan z czapką w ręku, to trzeba mu ponoć wrzucić minimum 3 euro. Nie istnieją "nielegalni" gondolierzy. Jest to hermetyczne środowisko nie tolerujące intruzów i wszyscy się w nim znają. Gondoliera spotkasz na przystankach nad wodą lub na mostach. Ci na mostach to Ci, którzy nie są w grafiku na dany dzień, ale zdecydowali się jednak pracować.
Są jeszcze taxówki wodne i promy. Najtaniej wychodzi po prostu tramwaj i piechota.
Wykorzystajcie bilet na tramwaj wodny aby opłynąć Wenecję w różnych kierunkach - każdy ma inną trasę + popłynąć na okoliczne wyspy - Murano (słynące z wyrobu szkła), Burano (słynące z koronek) i Lido (typowo plażowo-wypoczynkowe). Wkurzające może być jedynie tempo tramwaju, który co chwila ma przystanek co daje wrażenie, że w ogóle nie płynie, ale dzięki temu można swobodnie napawać się widokami.


przystanek tramwaju wodnego


Dodatkowe informacje
Wenecja to maleńkie miasto (raptem 8m2) na ... wysepkach. Mnóstwo kanałów i kanalików poprzecinane jest mnóstwem uroczych mostków. Mimo niewielkiej powierzchni mnogość wąskich, drobnych, krętych uliczek i ciasne zabudowania powodują, że można po niej błądzić bez końca za każdym razem odkrywając nowe niezwykle urocze zakątki. Staraj się jak najwięcej zbaczać z głównych tras w te maleńkie uliczki, aby podejrzeć duszę tego miasta, a nie tylko turystyczne arterie.
Naprawdę nie wpadlibyście czasem jaka niezauważalna "szpara" między budynkami jest "normalną" uliczką.
standardowa uliczka między budynkami





To miasto, w którym nie ma większej przyjemności niż "zgubić się", choć de facto wg mnie zgubić się nie da. Za to może przeszkadzać ludziom z klaustrofobią i nie przepadającym za tłumami.
Wenecję odwiedza kilkanaście milionów turystów rocznie podczas gdy samych Wenecjan jest około 60 000.
Wenecję warto odwiedzić na weekend i jest to w zupełności wystarczający czas, chyba że jesteście pasjonatami sztuki i historii i macie ochotę również odwiedzać niezliczone tam muzea i punkty widokowe. Wtedy musicie odpowiednio więcej czasu założyć. Gros czasu zajmie... stanie w kolejkach do wejścia i do opłat za wejście.
Najbardziej zawiodłam się bazyliką św. Marka, gdzie wstęp niby był darmowy, ale żeby zobaczyć cokolwiek więcej (np. skarbiec) trzeba zapłacić po 2-3 euro. W samej kolejce staliśmy kilkadziesiąt minut, a przejście po bazylice bez wchodzenia do płatnych zakamarków zajął kilka minut. Panujący tam półmrok powoduje, że lepiej ją oglądać po prostu na zdjęciach.

Ani Mestre ani Wenecja nie mają plaży. Jeśli wybierzesz się tam na urlop plackoleżakowy, to najbliższą plażę znajdziesz na Lido.

W kolejnym poście postaram się przejść przez elementy przewodnika i opisać jak było naprawdę lub wskazać to, co rzeczywiście się sprawdza.





Murano

0 komentarze:

Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.