biały pies,
O psie w Szwajcarii (słowem o hodowlach, imporcie, podróżach i codzienności)
W końcu po roku posiadania psa w Szwajcarii mam chwilkę, aby opowiedzieć trochę o naszej przygodzie. Ci, którzy śledzą nasze poczynania na Facebooku i Instagramie mieli już szansę na parę ciekawostek, chociaż jak nie od dziś wiadomo, doba ma tylko 24h i nie należę do wybitnie aktywnych blogowo osób.
Uchylę rąbka tajemnicy jak to się w ogóle stało że mamy psa, jak zorganizowaliśmy import oraz jak idzie nam podróżowanie z psem.
Trochę historii
Od dawna zastanawialiśmy się nad futrzastym powiększeniem rodziny. Mój partner (czy jak wielu woli posesywne określenie - mąż) wychował się z kotem, u mnie też było w domu pełno zwierząt różnych, chociaż długo nie było mowy o "takim co się plącze pod nogami".
Jak możecie się pewnie domyślić mierzyliśmy się z odwiecznym konfliktem - pies czy kot. G. kociarz, ja raczej psiara. Decyzję podjął za nas test na alergie. Okazało się, że mój stary się starzeje i rozwijają mu się alergie krzyżowe - kot odpadł w przedbiegach ku mej uciesze.
No dobrze, skoro pies, to jaki? To była również długa przeprawa. Moim marzeniem od niepamiętnych czasów był Gordon Seter. Niestety, warto mierzyć siły na zamiary. Są to psy myśliwskie, pracujące, wymagające dużo ruchu. Do wynajmowanych mieszkań i stylu życia na walizkach raczej mółgby nie pasować. To może Cocker Spaniel? Odwiedziliśmy już nawet hodowlę w Polsce przy innej okazji, G. stwierdził jednak, że dla niego to nie wygląda jak pies...
W trakcie impasu, jak przystało na życie z inżynierem, zaczęliśmy pogłębiać informacje na temat podróżowania z psami (tym razem obyło się bez excela i ratingu punktowego parametrów :D chociaż i tak musiałam wrzucić kwestie finansowe dotyczące psa w nasze prognozy finansowe). Wśródże tych informacji najistotniejsza jest ta, że żeby wziąć zwierzaka na pokład w samolocie, musi się mieścić w limicie 8kg z transporterkiem i mieć max 30cm.
Nie mając nadal wizji jaka rasa by nam obojgu pasowała, wybraliśmy się do Palexpo na wystawę psów. Było to bodajże jeszcze w 2018 roku (szmat czasu i bynajmniej pies nie był u nas przypadkowym pomysłem na nudę pandemiczną). Eureka! O ile futrzak, który nam wpadł w oko nie był w programie wystawy, o tyle ktoś sobie przyszedł rekreacyjnie z takim małym białym liskiem i siedział w kawiarni. Zabrakło nam odwagi, żeby dopytać co to za chmurka z Mario, ale google na hasło "biały pies" wypluł adekwatne wyniki. Padło na Szpica Japońskiego! Nie będę się rozwodzić nad tym jak idealna to dla nas rasa (na jej temat źródeł nie brakuje), która uchodzi za łatwego w obejściu i opiece, inteligentnego i łatwo dostosowującego się psa rodzinnego o przeuroczym i wesołym charakterze i powinna się zmieścić do samolotu (jeszcze nie testowaliśmy).
Kolejne wyzwanie - znajdź teraz hodowlę i szczeniaki. Chcieliśmy wziąć psa ze Szwajcarii lub z Polski. Niestety w Polsce hodowla tych psów jest cała jedna, a w Szwajcarii tyle, co na palcach jednej ręki. Żadna z nich w tamtym momencie nie miała lub nie planowała szczeniaków. Zdecydowaliśmy się więc na rezerwację najbliższego miotu w jednej, która była najbliżej nas.
Dlaczego tak uparcie chcieliśmy rasowego psa, a nie wzięliśmy jakiegoś np. ze schroniska? Bynajmniej nie chodzi o lans. Otóż chcieliśmy mieć gwarancję tego, jaki ten pies będzie. Że nie będzie miał problemów psychicznych, behawioralnych, a jego wzrost i masa będą pasowały do naszych wymagań. Pod tym względem uparci też byliśmy na dziewczynkę. Znowuż, nie dlatego, że mamy takie widzimisię i nie mam problemów z męskimi zwierzętami. Suczki są po prostu mniejsze i lżejsze z reguły.
Niestety, wyżej wymieniona rezerwacja skończyła się dla nas tragicznie. Po praktycznie dwóch latach oczekiwania na miot, jedno potwierdzone krycie nie wyszło w ogóle, a za drugim razem, maluszki do których zdążyłam się już przywiązać, umarły tydzień po narodzinach.
Postanowiliśmy, że nie chcemy powtarzać tej historii i szukamy ŻYWEGO psa, na już. Oczywiście dojechaliśmy w ten sposób do czasów covidowych, w których świat oszalał na punkcie psów, nie zdając sobie chyba sprawy z konekwencji powiększania rodziny w dłuższej perspektywie czasu. Schroniska opustoszały, a hodowle miały rezerwacje na kilka miotów (miesięcy) do przodu. Szukaliśmy szczeniaka WSZĘDZIE! W Niemczech, w Austrii, aż w końcu we Francji. Dwie z dziesiątek hodowli, z którymi się skontaktowaliśmy, dały nam nadzieję - w jednej był dostępny chłopczyk od ręki, którego od razu prowizorycznie zarezerwowaliśmy, a w drugiej spodziewali się szczeniąt w przeciągu kilku dni i mimo posiadania rezerwacji również na wiele miesięcy do przodu, obiecali nam, że jeśli urodzi się nadprogramowa suczka, to dadzą nam znać.
Soraya zrobiła nam prezent noworoczny i śmiejemy się, że urodziła się dla nas 💓. Czy można lepiej rozpocząć rok, niż 1.01 odebrać telefon, i dowiedzieć się, że nasz upragniony puszat będzie na nas czekał jak podrośnie? Dodam, że dość często spotykam się z opinią lub reakcją, w której ludzie domyślają się, że "no tak, baba wybrała psa". Nic bardziej mylnego, ta rasa najpierw wpadła w oko mojemu partnerowi ;) Zażalenia proszę kierować do tego Pana. Jako człowiek, który nie musi nikomu nic udowadniać i bez kompleksów, nie ma problemu w posiadaniu małego, słodkiego, a przede wszystkim - bardzo praktycznego "psiokotka". Mały pies, mały problem, mawiają.
Import psa do Szwajcarii
Z racji, że my z gatunku tych, co ciągle mają przygody, teraz pozostało nam ustalić, jak sprowadzić psa z drugiego końca Francji (okolice Mt Saint Michel) do Szwajcarii - w środku pandemii i ograniczeń w podróżowaniu i przekraczaniu granic. Było to niemałe wyzwanie. Psiak musiał mieć wszystkie papiery (umowa k-s, paszport, rodowód), szczepienia zgodne z programem dla szczeniaków i aktualne, a my ważne testy PCR w obie strony i ważny powód podróży.
W miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, częściowo z braku rozsądnej oferty hotelowej w tamtej okolicy, a częściowo dla klimatu (swoją drogą gorąco polecam - Le gîte d'Etienne) nadal obowiązywała godzina policyjna. Jak to na wsi, mało kto brał ją na poważnie, ale mieliśmy nie mały problem, żeby zorganizować sobie chociażby obiad czy kolację ;) Ta przygoda chyba zasługuje na osobny artykuł w sumie jak to wieczorami chowaliśmy się w domu pewnej Rosjanki, która prowadziła knajpę w Paryżu i nieziemsko gotowała.
Wracając do konkretów a propos importu "pierdółki" (tak, dorobiła się już wielu przezwisk), potrzebowała ważne badanie weterynaryjne potwierdzone w paszporcie lub na osobnym druku potwierdzające zdolność do podróży i ważne bodaj tylko 48h (do 12 tygodnia życia nie szczepi się na wściekliznę, więc nie było to szczepienie wymagane), a my przekraczając granicę musieliśmy opłacić cło. Wiedząc, że prawdopodobnie nie będziemy przejeżdżać przez granicę z biurem albo o takiej porze, że może być nieczynne, bardzo przydatna okazała się apka QuickZoll. Nie pamiętam już dokładnej kwoty, ale było to jakieś kilkadziesiąt franków. Opłata będzie się oczywiście różnić w zależności od wartości transakcji przy nabyciu naszego towarzysza.
Alternatywnie mogliśmy zorganizować profesjonalny transport dla maluszka, ale stwierdziliśmy, że nie chcemy serwować psitulance dodatkowego stresu, którym i tak już jest oddzielenie od swojego pluszowego stadka.
Pies w Szwajcarii
Pierwsza i chyba najważniejsza rzecz po nabyciu psa to oczywiście wizyta u swojego weterynarza na miejscu. Nauczeni doświadczeniem, że maleństwo ma chorobę lokomycjną, szukaliśmy rozsądnego gabinetu w naszych okolicach aby nie kojarzyła wizyty u weta z niepotrzebnymi nieprzyjemnościami i trafiliśmy w bardzo dobre miejsce. Przy okazji owy weterynarz staje się naszym aniołem stróżem, który ma za zadanie pilnować i obserwować, czy wszystko z psem i rodziną psa jest ok. Odpowiada on między innymi za rejestrację stworka w narodowej bazie danych Amicus.
W naszym kantonie szkolenia psów obecnie nie są wymagane, niemniej chcieliśmy nawet na takowe pójść jako psie świeżaki. Niestety, znów pandemia dobrze pokrzyżowała nasze plany i wszystkie szkółki w naszych okolicach do dziś są pełne! Na szczęście dowiedziałam się, że można się bez problemów ani większego uprzedniego szkolenia zapisać na agility. Widząc jak Soraya uwielbia włączyć tryb turbo sama z siebie, wydaje mi się, że może jej się taki trening bardzo podobać. Przyjemne z pożytecznym, trochę się czegoś nauczy, na pewno się wybiega i będzie miała możliwość szerszej socjalizacji niż na codzień. Nadal - musimy znaleźć miejsce gdzie będzie dla nas miejsce ;) Na razie słyszałam, że jest szansa dołączyć do jednego klubu od września...
W życiu nic nie jest pewne chyba że śmierć i podatki - oczywiście podatek za psa nas nie ominął, jest to kwota około 100chf rocznie. Koszt utrzymania psa można liczyć na wiele sposobów. Spróbujmy tak:
- jedzenie (premium specjalistyczne) - 30/40 chf na miesiąc
- weterynarz - z każdą wizytą na kontrole, szczepionki i wraz z preparatami na kleszcze i odrobaczanie około/ponad 100chf zostawiam. Do pół roku wizyty są praktycznie co miesiąc, a później raz na rok.
Do powyższych kosztów, trzeba też uwzględnić wyprawkę, smaczki, zabawki, pieluszki (dopóki nie nauczy się czystości) ich pranie, wyrzucanie, naprawianie i dokupowanie, ale to już każdy zorganizuje wedle chęci i możliwości. Z racji, że od początku miał to być pies podróżujący z nami, w ramach wyprawki od razu dostała swoje siedzenie w samochodzie i plecak/transporterek. O ile nie mieliśmy jeszcze potrzeby żeby rzeczywiście w tym plecaku siedziała, przydaje się do spakowania psa na podróż i wygodnego przemieszczania się z jej ładunkiem. Standardowo w podróż zabieramy kontenerek podróżny z karmą, wodę, smaczki, silikonowe miseczki podróżne, kocyk, chusteczki mokre, kilka zabawek, kilka pieluszek na w razie czego (chociażby żeby podłożyć pod miski jeśli w hotelu jest dywan np. i ogółem w razie awarii psa).
Wszyscy się nas pytają też, jak to jest możliwe, że nasz pies ciągle wygląda jak by właśnie wyszedł z pralki. Otóż nie mam czarodziejskiej różdżki. Mimo że wydaje się, że biały pies powininen się brudzić, wcale tak nie jest. Nasza ma chyba dobrze zaimpregnowane futro i sama utrzymuje czystość. Na codzień przecieramy jej tylko łapki chusteczkami dla psów. O ile teoretycznie każda mokra chusteczka mogłaby spełnić to zadanie, to jednak te psie się nie rozrywają w trakcie używania, więc polecam. Staramy się jej nie myć częściej niż raz na miesiąc. Czesanie, jeśli nie linieje, raz na tydzień. Kolejny powód, że nasz biały pies jest biały, to fakt, że szybko zmieniłam jej karmę. W hodowli była na Purinie, ale miała ciągle fioletowe oczy jak panda i miałam wrażenie, że nie za dobrze jej ta karma służy. Po lekkim dokształceniu się o tym jaki powinien być optymalny skład karmy dla szczeniaka, okazało się, że na rynku w ogóle jest bardzo niewiele firm, które oferują dobrze zbilansowane pokarmy i bynajmniej nie są to nawet wiodące marki, a już tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że nasz pies uwielbia ryby, więc szukaliśmy karmy z rybami w składzie. Śmiejemy się, że pewnie rasa była hodowana na sushi ;)
Pies w podróży
Jeszcze przed decyzją o powiększeniu naszej mikro rodziny, sprawdzałam czy podróżowanie z psitluakiem nie ograniczy nam za bardzo możliwości. Booking, z którego najcześciej korzystam, od razu odpowiedział mi na to pytanie - zdrowo ponad 50% dostępnych noclegów w Szwajcarii pozwala na wzięcie ze sobą zwierząt.
Soraya zwiedziła już Pizę, Amalfi, Rzym, Florencję i kilka miejscówek w samej Szwajcarii a nawet nie wie co jeszcze ją czeka. Ostatnia nasza podróż pociągami była dla niej chyba najprzyjemniejsza, bo w pociągu, czy nawet na łódce, nie miała objawów choroby lokomocyjnej, ale oczywiście nie odbyła się bez niespodzianek.
Pomijając już, że G. miał "one job" czyli ogarnąć bilety kolejowe, to okazało się, mimo naszych starań w sprawdzeniu wszystkiego co się dało, że nie możemy jechać Glacer Express z psem. Nawet pani w kasie miała problem żeby znaleźć zapis, który mogłaby nam pokazać jako dowód. W końcu po dobrych 20 minutach znalazła. Problem polega na tym, że w pociągach psy nie mogą przebywać w wagonach restauracyjnych, a cały Glacier Express to restauracja na szynach! I jest to jednocześnie jedyny pociąg w całej Szwajcarii, którym nie można jechać z psem. No cóż, czasami człowiek uczy się "the hard way" o niektórych wyjątkach. Oczywiście bez problemu udało nam się przerezerwować bilety i pojechaliśmy następnym pociągiem po tej samej trasie. Nic straconego poza nerwami ;).
Tak poza tym, to kraj i mieszkańcy są bardzo przyjaźni czworonogom. Normalnym jest wychodzenie z psem do restauracji, kawiarni, baru, galerii handlowej i w sumie prawie wszędzie. Jedyne miejsca, gdzie psów raczej nie wpuszczają, to sklepy spożywcze i ewentualnie muzea, galerie - ale to też lepiej sprawdzić przed wyprawą, bo może być różnie.
Co do samych hoteli i środków transportu, bywa różnie, ale często są dodatkowe opłaty (szczególnie teraz, gdy hotele chcą sobie nadrobić straty...). Czasem w ramach tych opłat psiak dostaje jakieś gratisy, czasem nie. Czasem opłaty są zależne od rozmiaru zwierzaka, lub tak kuriozalnej kwestii jak to, czy jedzie w transporterku czy poza. Dla naszego malucha, mimo że mieści się w limicie do jazdy pociągami za darmo, wykupywaliśmy u konduktora bilet dzienny dla psa, żeby ... mogła jechać nie siedząc w kontenerku... Jest to kwota rzędu 25chf, więc nie majątek, za pełny komfort podróży zwierzaka.
Co jeszcze chcielibyście wiedzieć o psach w Szwajcarii? Dawajcie znać :)
0 komentarze:
Aby zadbać o kulturę i merytorykę wypowiedzi oraz uniknąć spamu komentarze na tym blogu są moderowane. Bywam mocno zalatana, więc z góry przepraszam za opóźnienie w akceptacji bądź odrzuceniu komentarza.