Jak zacząć przygodę z snowboardem?
Wielu z nas jest naturalizowanych w sportach zimowych na feriach z rodzicami, kolejne wielu na koloniach i obozach. Są też takie osoby jak ja, które nie miały takich doświadczeń, nie cierpią zimy i zapominają powoli szczenięce czasy (ciało też jakoś… drętwieje). Niemniej poznajemy nowych ludzi, zmieniamy środowisko, mamy nowego partnera i przychodzi nam się zmierzyć z urlopem na stoku.
Jak podjąć to wyzwanie?
1. Cokolwiek robisz, rób to dla siebie.
Fajnie jest mieć zewnętrzną motywację i wsparcie, ale jeśli nie znajdziesz chęci i motywacji w sobie, dla siebie, nic z tego nie będzie. Nie zakładaj, że robisz coś dla kogoś lub ze względu na coś, bo zrodzi to wiele konfliktów, nieporozumień i niepowodzeń.
2. Zima w górach jest cudowna! Serio!
Nawet największy zmarźluch z milionami odmrożeń jak ja to przyzna. Do tej pory naprawdę wystarczyły mi fotki pejzaży zimowych, a sporty zimowe ograniczałam do darmowych lodowisk i halowych wersji sportów uprawianych na co dzień, gdyż wyobrażałam sobie, że wszechobecny mróz kompletnie odbierze mi radość z kontestacji piękna natury. Nic bardziej mylnego.
To nie tylko kwestia magicznego, białego puchu. Gdy dopisze nam słoneczna pogoda, w górach jest naprawdę ciepło! Nie wrócisz bez opalenizny, a nawet spacer spowoduje, że poczujesz się jak w saunie i będziesz szukał ukojenia tarzając się w śniegu. Ludzie ganiający w podkoszulku na stoku to nie jest fanaberia. Śnieg jest zimny, atmosfera gorąca :) . Wszystko na swoim miejscu.
3. Góry to nie rewia mody.
Daruj sobie makijaż i szpilki. Naprawdę nikogo to nie interesuje, a wręcz utrudnia. Na stoku ludzie są sobą, są wyluzowani. Szpan osiąga najwyżej „inny” level typu sprzęt jaki posiadasz czy umiejętności jazdy. Żaden temat dla początkującego. Do klubu spokojnie wejdziesz w ciuchach snowboardowych, chill. Ma być Ci ciepło i wygodnie.
Ponadto raduje się moje serce gdy widzę „rewię mody na stoku”. Przygnębia mnie wszędobylska szarość miasta, od pogody przez architekturę po masę szarych ludzi. Na stoku jest rewia kolorów. Nawet jak kolory do siebie nie pasują, to jest po prostu wesoło i przyjemnie i nikt się tym nie przejmuje. Ponadto kolorowy zjeżdżacz jest lepiej widoczny i rozróżnialny. Nie zgubisz ekipy i możesz łatwo uniknąć kraksy.
4. Deska czy narty?
Mój wybór był prosty. Nie wyobrażam sobie jeżdżenia na nartach – dwie nogi przypięte do długiego czegoś nad czym nie do końca panujesz i niezależne od siebie. Skręcenie kolana gwarantowane ;). Ale to mój pogląd. Ponadto na nartach musisz nauczyć się upadać na bok, a na desce lecisz albo intuicyjnie do przodu albo do tyłu. Plus nart jest taki, że w kryzysowej sytuacji się wypną i łatwiej je założyć i zdjąć, łatwiej poruszać się, korzystać z orczyka, który zdążyłam znienawidzić :) . Jednak deska to deska, psychicznie czuję się bezpieczniej i mam z tego frajdę. Niektórzy mówią, że na desce jest łatwiej nauczyć się jeździć, ale to chyba bardzo indywidualne.
5. W Polsce czy zagranicą?
Czasem wybór ze względów finansowych czy językowych jest prosty. Polska jest pięknym i różnorodnym krajem, niemniej wyobraź sobie jak wyglądają popularne plaże latem i przenieś to wyobrażenie na stok. Do tego dochodzi też mało wybujały kilometraż tras w Polsce. Doświadczeni mawiają, że w Polsce więcej stoisz w kolejkach niż jeździsz, już lepiej czasami wybrać się na Słowację lub do Czech. Ja wyboru nie miałam, jechałam z „wyjadaczami”, więc padło na Austrię. W regionie, w którym byliśmy, nie było za bardzo stoków dla początkujących. Najłatwiejszy jaki udało nam się znaleźć, według moich znawców, był dużo trudniejszy niż stoki dla początkujących w Polsce, ale za to stwierdzili, że jak na tym nauczę się zjeżdżać to już będę umiała jeździć i można mnie „puścić w świat”.
Weź pod uwagę różnice w kosztach pensjonatowych (za granicą nie wszystko jest wliczone tak jak byśmy chcieli, a różnice kalkulowane w euro od ceny najmu po cenę final mogą zaboleć ;) ), paliwie, skipasach, skibusach itd.
6. Sprzęt.
Ile się da – pożycz. Jeśli zaczynasz jako dorosły człowiek istnieje duże prawdopodobieństwo, że się poddasz. Ponadto nie wiesz jeszcze co będzie dla Ciebie najlepsze. Ze swoich rzeczy warto mieć bieliznę termiczną i ewentualnie kurtkę. That’s it. Resztę zdobędziesz od znajomych lub w wyspecjalizowanych wypożyczalniach.
Co potrzebujesz? Deskę, buty snowboardowe, spodnie snowboardowe (wodoodporne, z różnymi prodeskowymi rozwiązaniami, podszewki, zapięcia itd), ochraniacze (szczególnie na nadgarstki i kolana), rękawiczki, kask, gogle.
Dlaczego?
- buty – nie wiesz jeszcze w jakich będzie Ci wygodnie, a to podstawa, a w sklepach nie zawsze potrafią doradzić. W wypożyczalni lepiej się znają i zawsze możesz wymienić.
- deska – nie wiesz na jakiej będzie Ci się najlepiej jeździło: zjazdowa czy freestyle? Długa czy krótka? Twarda czy miękka? Poza tym dochodzi serwis deski – ostrzenie krawędzi, konserwacja, a z wypożyczalni dostajesz gotową do jazdy. Poza tym trochę jak z samochodem, na początku lepsza używana, bez sentymentów i już „rozjeżdżona”. Ponadto dochodzi ustawienie nóg na desce. Prawa czy lewa noga z przodu? Pod jakim kątem? I tak nie dowiesz się tego dopóki nie pojeździsz, byłam święcie przekonana, że jako prawonożna osoba („goofy”) powinnam mieć prawą nogę z przodu, a okazuje się, że powinnam defaultowo zacząć od kaczki lub ustawienia na lewą nogę („regular”). Po zmianie ustawienia wszelkie problemy zniknęły, wstałam i pojechałam.
- kask i gogle – tak jak z butami. Ja tracę orientację w przestrzeni w kolorowych goglach, więc jeździłam bez, ale pewnie jak by wiało mrozem to pogodziłabym się z goglami.
7. Dojazd.
Jakkolwiek dobrze skomunikowany będzie region, do którego się udasz, z samochodem jest zdecydowanie wygodniej, a jadąc w kilka osób dzielicie koszty. Jeśli jedziecie w środku zimy bez łańcuchów się nie obejdzie. Polecam marzec w Alpach - murowane słońce i plusowe temperatury, a śnieg leży.
8. Wyżywienie.
W wersji ekonomicznej: zabierz ze sobą z Polski najwięcej jedzenia jak się da. Świeże powietrze i godziny ruchu wyssą z Ciebie wszystko. Zaopatrz się w jak najwięcej owoców, chrupków, produktów i półproduktów śniadaniowych i obiadokolacyjnych. Nie będziesz mieć siły na gotowanie. A jeśli uda Ci się spędzić cały dzień na stoku (ja po 4h, mimo że codziennie uprawiam sport po 2h, nie miałam siły ruszyć rzęsą), to nie unikniesz przegryzki na stoku. Szykuj 4-10 euro dziennie.
Jeśli niestraszne Ci wydatki, to sklepy w Austrii mają dość podobne ceny do polskich, bardzo tanie wino i lokalny alkohol, a w knajpie wydasz 10-25 euro od głowy.
9. Regeneracja.
Początkujący więcej się „tarza” w śniegu i wywraca niż jeździ. Dobrze jeśli w ośrodku, w którym będziesz lub jego bliskiej okolicy, będzie sauna. Jako końska szczęściara miałam zakwasy tylko w barkach od ciągłego wstawania z pleców lub z brzucha (pompki i pajączki), ale inne niby wysportowane osoby miały zakwasy w całym ciele, szczególnie w nogach i w brzuchu.
Weź ze sobą termofor i kompresy chłodzące. Według starej zasady nowe urazy należy grzać, a stare chłodzić, mięśniowe grzać a więzadłowe i ścięgnowe chłodzić. Koleżanka upadła na kość ogonową i siedzenie na termoforze od razu pomogło, mi odnowiła się stara kontuzja zerwanego barku i po schłodzeniu przeszło. Niech mnie fizjoterapeuta poprawi.
Proforma może przydać się maść typu bengay, voltaren, borowinowa czy końska.
Rada dla kobiet – lek na pęcherz (urofuragina, urosept, żurawina). Może się zdarzyć, że złapiecie wilka od siedzenia na śniegu, a przy desce jest to nieuniknione, przynajmniej żeby się wpiąć, po wywrotce lub na ochłodę ;) .
Nie ma tego złego, ja nie miałam ochoty wracać, a nastawiona byłam bardzo na nie. Nie mogę już doczekać się zimy :) .
A Wy od dziecka jeździcie po górach, czy dopiero będziecie zaczynać? Deska, czy narty?