Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szwajcaria. Pokaż wszystkie posty

O psie w Szwajcarii (słowem o hodowlach, imporcie, podróżach i codzienności)

W końcu po roku posiadania psa w Szwajcarii mam chwilkę, aby opowiedzieć trochę o naszej przygodzie. Ci, którzy śledzą nasze poczynania na Facebooku i Instagramie mieli już szansę na parę ciekawostek, chociaż jak nie od dziś wiadomo, doba ma tylko 24h i nie należę do wybitnie aktywnych blogowo osób.

Uchylę rąbka tajemnicy jak to się w ogóle stało że mamy psa, jak zorganizowaliśmy import oraz jak idzie nam podróżowanie z psem. 

Trochę historii


Od dawna zastanawialiśmy się nad futrzastym powiększeniem rodziny. Mój partner (czy jak wielu woli posesywne określenie - mąż) wychował się z kotem, u mnie też było w domu pełno zwierząt różnych, chociaż długo nie było mowy o "takim co się plącze pod nogami". 

Jak możecie się pewnie domyślić mierzyliśmy się z odwiecznym konfliktem - pies czy kot. G. kociarz, ja raczej psiara. Decyzję podjął za nas test na alergie. Okazało się, że mój stary się starzeje i rozwijają mu się alergie krzyżowe - kot odpadł w przedbiegach ku mej uciesze. 

No dobrze, skoro pies, to jaki? To była również długa przeprawa. Moim marzeniem od niepamiętnych czasów był Gordon Seter. Niestety, warto mierzyć siły na zamiary. Są to psy myśliwskie, pracujące, wymagające dużo ruchu. Do wynajmowanych mieszkań i stylu życia na walizkach raczej mółgby nie pasować. To może Cocker Spaniel? Odwiedziliśmy już nawet hodowlę w Polsce przy innej okazji, G. stwierdził jednak, że dla niego to nie wygląda jak pies... 

W trakcie impasu, jak przystało na życie z inżynierem, zaczęliśmy pogłębiać informacje na temat podróżowania z psami (tym razem obyło się bez excela i ratingu punktowego parametrów :D chociaż i tak musiałam wrzucić kwestie finansowe dotyczące psa w nasze prognozy finansowe). Wśródże tych informacji najistotniejsza jest ta, że żeby wziąć zwierzaka na pokład w samolocie, musi się mieścić w limicie 8kg z transporterkiem i mieć max 30cm.

Nie mając nadal wizji jaka rasa by nam obojgu pasowała, wybraliśmy się do Palexpo na wystawę psów. Było to bodajże jeszcze w 2018 roku (szmat czasu i bynajmniej pies nie był u nas przypadkowym pomysłem na nudę pandemiczną). Eureka! O ile futrzak, który nam wpadł w oko nie był w programie wystawy, o tyle ktoś sobie przyszedł rekreacyjnie z takim małym białym liskiem i siedział w kawiarni. Zabrakło nam odwagi, żeby dopytać co to za chmurka z Mario, ale google na hasło "biały pies" wypluł adekwatne wyniki. Padło na Szpica Japońskiego! Nie będę się rozwodzić nad tym jak idealna to dla nas rasa (na jej temat źródeł nie brakuje), która uchodzi za łatwego w obejściu i opiece, inteligentnego i łatwo dostosowującego się psa rodzinnego o przeuroczym i wesołym charakterze i powinna się zmieścić do samolotu (jeszcze nie testowaliśmy). 

pisia w Pizie


Kolejne wyzwanie - znajdź teraz hodowlę i szczeniaki. Chcieliśmy wziąć psa ze Szwajcarii lub z Polski. Niestety w Polsce hodowla tych psów jest cała jedna, a w Szwajcarii tyle, co na palcach jednej ręki. Żadna z nich w tamtym momencie nie miała lub nie planowała szczeniaków. Zdecydowaliśmy się więc na rezerwację najbliższego miotu w jednej, która była najbliżej nas. 

Dlaczego tak uparcie chcieliśmy rasowego psa, a nie wzięliśmy jakiegoś np. ze schroniska? Bynajmniej nie chodzi o lans. Otóż chcieliśmy mieć gwarancję tego, jaki ten pies będzie. Że nie będzie miał problemów psychicznych, behawioralnych, a jego wzrost i masa będą pasowały do naszych wymagań. Pod tym względem uparci też byliśmy na dziewczynkę. Znowuż, nie dlatego, że mamy takie widzimisię i nie mam problemów z męskimi zwierzętami. Suczki są po prostu mniejsze i lżejsze z reguły. 

Niestety, wyżej wymieniona rezerwacja skończyła się dla nas tragicznie. Po praktycznie dwóch latach oczekiwania na miot, jedno potwierdzone krycie nie wyszło w ogóle, a za drugim razem, maluszki do których zdążyłam się już przywiązać, umarły tydzień po narodzinach. 

Postanowiliśmy, że nie chcemy powtarzać tej historii i szukamy ŻYWEGO psa, na już. Oczywiście dojechaliśmy w ten sposób do czasów covidowych, w których świat oszalał na punkcie psów, nie zdając sobie chyba sprawy z konekwencji powiększania rodziny w dłuższej perspektywie czasu. Schroniska opustoszały, a hodowle miały rezerwacje na kilka miotów (miesięcy) do przodu. Szukaliśmy szczeniaka WSZĘDZIE! W Niemczech, w Austrii, aż w końcu we Francji. Dwie z dziesiątek hodowli, z którymi się skontaktowaliśmy, dały nam nadzieję - w jednej był dostępny chłopczyk od ręki, którego od razu prowizorycznie zarezerwowaliśmy, a w drugiej spodziewali się szczeniąt w przeciągu kilku dni i mimo posiadania rezerwacji również na wiele miesięcy do przodu, obiecali nam, że jeśli urodzi się nadprogramowa suczka, to dadzą nam znać.


Soraya zrobiła nam prezent noworoczny i śmiejemy się, że urodziła się dla nas 💓. Czy można lepiej rozpocząć rok, niż 1.01 odebrać telefon, i dowiedzieć się, że nasz upragniony puszat będzie na nas czekał jak podrośnie? Dodam, że dość często spotykam się z opinią lub reakcją, w której ludzie domyślają się, że "no tak, baba wybrała psa". Nic bardziej mylnego, ta rasa najpierw wpadła w oko mojemu partnerowi ;) Zażalenia proszę kierować do tego Pana. Jako człowiek, który nie musi nikomu nic udowadniać i bez kompleksów, nie ma problemu w posiadaniu małego, słodkiego, a przede wszystkim - bardzo praktycznego "psiokotka". Mały pies, mały problem, mawiają. 

puppy collage

Import psa do Szwajcarii


Z racji, że my z gatunku tych, co ciągle mają przygody, teraz pozostało nam ustalić, jak sprowadzić psa z drugiego końca Francji (okolice Mt Saint Michel) do Szwajcarii - w środku pandemii i ograniczeń w podróżowaniu i przekraczaniu granic. Było to niemałe wyzwanie. Psiak musiał mieć wszystkie papiery (umowa k-s, paszport, rodowód), szczepienia zgodne z programem dla szczeniaków i aktualne, a my ważne testy PCR w obie strony i ważny powód podróży. 

W miejscu, w którym się zatrzymaliśmy, częściowo z braku rozsądnej oferty hotelowej w tamtej okolicy, a częściowo dla klimatu (swoją drogą gorąco polecam - Le gîte d'Etienne) nadal obowiązywała godzina policyjna. Jak to na wsi, mało kto brał ją na poważnie, ale mieliśmy nie mały problem, żeby zorganizować sobie chociażby obiad czy kolację ;) Ta przygoda chyba zasługuje na osobny artykuł w sumie jak to wieczorami chowaliśmy się w domu pewnej Rosjanki, która prowadziła knajpę w Paryżu i nieziemsko gotowała. 

Wracając do konkretów a propos importu "pierdółki" (tak, dorobiła się już wielu przezwisk), potrzebowała ważne badanie weterynaryjne potwierdzone w paszporcie lub na osobnym druku potwierdzające zdolność do podróży i ważne bodaj tylko 48h (do 12 tygodnia życia nie szczepi się na wściekliznę, więc nie było to szczepienie wymagane), a my przekraczając granicę musieliśmy opłacić cło. Wiedząc, że prawdopodobnie nie będziemy przejeżdżać przez granicę z biurem albo o takiej porze, że może być nieczynne, bardzo przydatna okazała się apka QuickZoll. Nie pamiętam już dokładnej kwoty, ale było to jakieś kilkadziesiąt franków. Opłata będzie się oczywiście różnić w zależności od wartości transakcji przy nabyciu naszego towarzysza. 

Alternatywnie mogliśmy zorganizować profesjonalny transport dla maluszka, ale stwierdziliśmy, że nie chcemy serwować psitulance dodatkowego stresu, którym i tak już jest oddzielenie od swojego pluszowego stadka.

dog with a cow

Pies w Szwajcarii


Pierwsza i chyba najważniejsza rzecz po nabyciu psa to oczywiście wizyta u swojego weterynarza na miejscu. Nauczeni doświadczeniem, że maleństwo ma chorobę lokomycjną, szukaliśmy rozsądnego gabinetu w naszych okolicach aby nie kojarzyła wizyty u weta z niepotrzebnymi nieprzyjemnościami i trafiliśmy w bardzo dobre miejsce. Przy okazji owy weterynarz staje się naszym aniołem stróżem, który ma za zadanie pilnować i obserwować, czy wszystko z psem i rodziną psa jest ok. Odpowiada on między innymi za rejestrację stworka w narodowej bazie danych Amicus

puppy at the vet

W naszym kantonie szkolenia psów obecnie nie są wymagane, niemniej chcieliśmy nawet na takowe pójść jako psie świeżaki. Niestety, znów pandemia dobrze pokrzyżowała nasze plany i wszystkie szkółki w naszych okolicach do dziś są pełne! Na szczęście dowiedziałam się, że można się bez problemów ani większego uprzedniego szkolenia zapisać na agility. Widząc jak Soraya uwielbia włączyć tryb turbo sama z siebie, wydaje mi się, że może jej się taki trening bardzo podobać. Przyjemne z pożytecznym, trochę się czegoś nauczy, na pewno się wybiega i będzie miała możliwość szerszej socjalizacji niż na codzień. Nadal - musimy znaleźć miejsce gdzie będzie dla nas miejsce ;) Na razie słyszałam, że jest szansa dołączyć do jednego klubu od września...

W życiu nic nie jest pewne chyba że śmierć i podatki - oczywiście podatek za psa nas nie ominął, jest to kwota około 100chf rocznie. Koszt utrzymania psa można liczyć na wiele sposobów. Spróbujmy tak:
- jedzenie (premium specjalistyczne) - 30/40 chf na miesiąc
- weterynarz - z każdą wizytą na kontrole, szczepionki i wraz z preparatami na kleszcze i odrobaczanie około/ponad 100chf zostawiam. Do pół roku wizyty są praktycznie co miesiąc, a później raz na rok.
Do powyższych kosztów, trzeba też uwzględnić wyprawkę, smaczki, zabawki, pieluszki (dopóki nie nauczy się czystości) ich pranie, wyrzucanie, naprawianie i dokupowanie, ale to już każdy zorganizuje wedle chęci i możliwości. Z racji, że od początku miał to być pies podróżujący z nami, w ramach wyprawki od razu dostała swoje siedzenie w samochodzie i plecak/transporterek. O ile nie mieliśmy jeszcze potrzeby żeby rzeczywiście w tym plecaku siedziała, przydaje się do spakowania psa na podróż i wygodnego przemieszczania się z jej ładunkiem. Standardowo w podróż zabieramy kontenerek podróżny z karmą, wodę, smaczki, silikonowe miseczki podróżne, kocyk, chusteczki mokre, kilka zabawek, kilka pieluszek na w razie czego (chociażby żeby podłożyć pod miski jeśli w hotelu jest dywan np. i ogółem w razie awarii psa).

dog on a horse with owner


Wszyscy się nas pytają też, jak to jest możliwe, że nasz pies ciągle wygląda jak by właśnie wyszedł z pralki. Otóż nie mam czarodziejskiej różdżki. Mimo że wydaje się, że biały pies powininen się brudzić, wcale tak nie jest. Nasza ma chyba dobrze zaimpregnowane futro i sama utrzymuje czystość. Na codzień przecieramy jej tylko łapki chusteczkami dla psów. O ile teoretycznie każda mokra chusteczka mogłaby spełnić to zadanie, to jednak te psie się nie rozrywają w trakcie używania, więc polecam. Staramy się jej nie myć częściej niż raz na miesiąc. Czesanie, jeśli nie linieje, raz na tydzień. Kolejny powód, że nasz biały pies jest biały, to fakt, że szybko zmieniłam jej karmę. W hodowli była na Purinie, ale miała ciągle fioletowe oczy jak panda i miałam wrażenie, że nie za dobrze jej ta karma służy. Po lekkim dokształceniu się o tym jaki powinien być optymalny skład karmy dla szczeniaka, okazało się, że na rynku w ogóle jest bardzo niewiele firm, które oferują dobrze zbilansowane pokarmy i bynajmniej nie są to nawet wiodące marki, a już tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę, że nasz pies uwielbia ryby, więc szukaliśmy karmy z rybami w składzie. Śmiejemy się, że pewnie rasa była hodowana na sushi ;)

Pies w podróży


Jeszcze przed decyzją o powiększeniu naszej mikro rodziny, sprawdzałam czy podróżowanie z psitluakiem nie ograniczy nam za bardzo możliwości. Booking, z którego najcześciej korzystam, od razu odpowiedział mi na to pytanie - zdrowo ponad 50% dostępnych noclegów w Szwajcarii pozwala na wzięcie ze sobą zwierząt. 

Soraya zwiedziła już Pizę, Amalfi, Rzym, Florencję i kilka miejscówek w samej Szwajcarii a nawet nie wie co jeszcze ją czeka. Ostatnia nasza podróż pociągami była dla niej chyba najprzyjemniejsza, bo w pociągu, czy nawet na łódce, nie miała objawów choroby lokomocyjnej, ale oczywiście nie odbyła się bez niespodzianek. 

Pomijając już, że G. miał "one job" czyli ogarnąć bilety kolejowe, to okazało się, mimo naszych starań w sprawdzeniu wszystkiego co się dało, że nie możemy jechać Glacer Express z psem. Nawet pani w kasie miała problem żeby znaleźć zapis, który mogłaby nam pokazać jako dowód. W końcu po dobrych 20 minutach znalazła. Problem polega na tym, że w pociągach psy nie mogą przebywać w wagonach restauracyjnych, a cały Glacier Express to restauracja na szynach! I jest to jednocześnie jedyny pociąg w całej Szwajcarii, którym nie można jechać z psem. No cóż, czasami człowiek uczy się "the hard way" o niektórych wyjątkach. Oczywiście bez problemu udało nam się przerezerwować bilety i pojechaliśmy następnym pociągiem po tej samej trasie. Nic straconego poza nerwami ;). 


Tak poza tym, to kraj i mieszkańcy są bardzo przyjaźni czworonogom. Normalnym jest wychodzenie z psem do restauracji, kawiarni, baru, galerii handlowej i w sumie prawie wszędzie. Jedyne miejsca, gdzie psów raczej nie wpuszczają, to sklepy spożywcze i ewentualnie muzea, galerie - ale to też lepiej sprawdzić przed wyprawą, bo może być różnie.  

Co do samych hoteli i środków transportu, bywa różnie, ale często są dodatkowe opłaty (szczególnie teraz, gdy hotele chcą sobie nadrobić straty...). Czasem w ramach tych opłat psiak dostaje jakieś gratisy, czasem nie. Czasem opłaty są zależne od rozmiaru zwierzaka, lub tak kuriozalnej kwestii jak to, czy jedzie w transporterku czy poza. Dla naszego malucha, mimo że mieści się w limicie do jazdy pociągami za darmo, wykupywaliśmy u konduktora bilet dzienny dla psa, żeby ... mogła jechać nie siedząc w kontenerku... Jest to kwota rzędu 25chf, więc nie majątek, za pełny komfort podróży zwierzaka.

Co jeszcze chcielibyście wiedzieć o psach w Szwajcarii? Dawajcie znać :)

Harder-Potschete czyli jak obchodzi się Nowy Rok w Interlaken

 

źródło: https://www.interlaken.ch/en/planning/events/top-events/harder-potschete 

Sylwestra tego roku spędziliśmy w Interlaken i okolicy. To była świetna decyzja. W naszej wsi z reguły nic się specjalnego nie dzieje, a już tym bardziej jeśli wchodzi w grę covid. Interlaken parę dni przed świętami wprowadziło obostrzenia covidowe, ale nie przeszkodziło nam to szczególnie w wyśmienitym spędzeniu tam czasu. Miasto z reguły pełne turystów z całego świata i tętniące życiem mimo swojej maleńkiej wielkości, fakt, było puste jak nigdy - co mi akurat odpowiada, nie lubię tłumów. I tak skupiliśmy się na wycieczkach po okolicy - fotki na insta o tej samej nazwie, a poniżej opis tradycji noworocznych w regionie Interlaken zgodnie z tytułem. 


Nie planowaliśmy świętować na mieście i nie nastawialiśmy się nawet na świętowanie w hotelu, ale po przyjeździe chciałam się zorientować na recepcji na co się ewentualnie przygotować i dopytałam o fajerwerki i inne planowane atrakcje w okolicy. Z wiadomych względów oficjalne eventy zostały odwołane, nawet pokazy sztucznych ogni (które i tak goście hotelowi jak i ludzie na mieście kulturalnie zorganizowali sobie sami). 

Pani na recepcji wspomniała również, że u nich z zasady bardziej świętuje się 1-2.01 i to mi przypomniało, że fakt, jesteśmy przecież w niemieckojęzycznej części kraju, gdzie świętuje się inaczej. Zawsze jednak wydawały mi się te lokalne, a la pogańskie tradycje, dość odległe. Wyobrażałam sobie, że gdzieś w jakichś niedostępnych górskich wioseczkach takie cuda i o tym się czyta jak o legendach, a nie widzi. A jednak nic bardziej mylnego! Interlaken obchodzi Nowy Rok po swojemu od około 50 lat!

guet Jahresgab

Tradycyjnie, 2 stycznia każdego roku, młodzi mężczyźni wychodzili na ulice przebrani w maski aby domagać się od rządzących darów w postaci chleba, wina i pieniędzy. Jednakże ten zwyczaj ma dużo głębsze korzenie niż okres panowania zakonu. Uprzednio maski symbolizowały zmarłych, którzy wymagali udobruchania datkami aby zapewnić sobie pomyślność w nowym roku.

Po wygaśnięciu roli zakonu obchody te przeistoczyły się w nawet bardziej dramatyczne i nazywane Chlummeln. Dogadzanie zmarłym przesitoczyło się w zaciekłe wyrównywanie rachunków pomiędzy zwaśnionymi Interlaken i Unterseen.

1956

To rok, w którym zadecydowano o nowej twarzy obchodów noworocznych, która jest kontynuowana do dziś. Feudalizm dawno przeszedł do historii, waśnie i spory zostały zakończone i postanowiono nadać temu wydarzeniu nową symbolikę na podstawie lokalnej legendy: 

Mnich Hardermännli molestował młodą dziewczynę, która zbierała drewno w lesie Harder. Przerażone dziecko, aby uchronić się przed hańbą, wykonało śmiertelny skok do rzeki Fluh z urwiska.
W ramach kary za swój występek mnich został wygnany i skazany na tysiąc lat patrzenia z góry na miejsce jego straszliwej zbrodni co zapoczątkowało Harder Potschete.

Aby upamiętnić te okoliczności na ulice wychodzi orszak zamaskowanych postaci zwanych "Pots", prowadzony przez Hardermännli i jego Wyb (żonę lub kobietę). Biegając za widzami, rycząc i krzycząc, odpędzają duchy minionego roku i wzywają nowe. Ręcznie rzeźbione drewniane maski mają przerażać. Ale nie martw się, chcą tylko życzyć ci powodzenia!

Artykuł na podstawie: https://www.newlyswissed.com/when-the-harder-potschete-come-to-call/ 

__________________________________

A jak jest obchodzony Nowy Rok w Waszej okolicy?

Różnice w regulaminach skoków przez przeszkody w Polsce i w Szwajcarii

 

/ Zdjęcie autorstwa Laila Klinsmann z Pexels

Pozostając w temacie zawodów jeździeckich - nie wyobrażam sobie na nie wyruszyć i nie znać zasad dyscypliny oraz rozgrywanych w niej konkurencji. Nauczona już doświadczeniem, że w Szwajcarii nic nie jest oczywiste, dokładnie przestudiowałam regulamin dyscypliny skoków FNCH (FSSE) przez przeszkody w tym kraju, mimo że teoretycznie zasady te powinny być uniwersalne, a polskie znam na pamięć (może bez specyficznych detali). 

Chciałabym Wam przedstawić różnice, które najbardziej zwróciły moją uwagę i o których warto pamiętać, jeśli wyruszycie kiedykolwiek na parkury regionalne bądź krajowe tutaj.

/ tabela wybranych różnic pomiędzy zapisami regulaminowymi w dyscyplinie skoków pomiędzy Polską a Szwajcarią

WYŁAMANIA I ILOŚĆ STARTÓW

Z jednej strony zdziwiło mnie, że Szwajcaria dopuszcza aż trzy wyłamania, z drugiej strony jest to relatywnie zrozumiałe biorąc pod uwagę, że jeden konkurs na jednym koniu możesz pojechać tylko raz. W Polsce trzy wyłamania są dopuszczalne do 125cm i w konkursach specjalnych (np. na czas). W konkursach na styl - zawsze max 2. 

Niezależnie od tych przepisów uważam, że każde kolejne wyłamanie po drugim nie służy ani jeźdźcowi ani koniowi. Z mojego doświadczenia wynika, że każde kolejne jest coraz bardziej niebezpieczne, a ponadto utrwala w koniu nieprzyjemne doświadczenia i złe nawyki. 

Nie oszukujmy się, "małe" klasy zawodów nie jeździ się po to, żeby "nie wiadomo co" wygrywać. Takie zawody w założeniu mają być "treningiem" dla konia i jeźdźca, przygotowaniem go do poważnych rozgrywek lub kolejnych szczebli uprawnień, a także rozrywką. W tym kontekście wolę podejście polskie, które pozwala na drugi przejazd. Jest to szczególnie ważne dla młodych bądź niedoświadczonych koni. 

ILOŚĆ STARTÓW JEŹDŹCA I ILOŚĆ ZAWODNIKÓW NA KONKURS

W Szwajcarii wydaje mi się, że jest podyktowana zasadą fair play - tutaj zawody i ich nagrody są traktowane bardziej "na poważnie" niż w Polsce - oraz faktem, że konkursy z reguły cieszą się dużym zainteresowaniem. 60 uczestników/startów w danej klasie to norma, a zwykłe regionalki trwają z reguły kilka dni. Nie spotkałam się jeszcze z zawodami jednodniowymi. W Polsce nie byłam na zawodach powyżej 40 uczestników w klasie, a zawody jednodniowe niższych klas są dość powszechne.

Nie bez znaczenia jest też fakt, że w Szwajcarii jest dużo więcej właścicieli koni, a ze względu na świetne wyniki szwajcarskich zawodników na arenach międzynarodowych - można powiedzieć, że jest to jeden ze sportów narodowych. Zdecydowanie, wraz z tenisem, przoduje w popularności i zainteresowaniu w stosunku do np. piłki nożnej. Nazwiska takie jak Steve Guerdat, Martin Fuchs czy Roger Federer to już ikony.

   

PRZESZKODY NA ROZPRĘŻALNI

Moje starty w Polsce to jednak wspomnienia sprzed wielu lat, ale nigdy nie spotkałam się z rozprężalnią większą od placu konkursowego ani z trzema przeszkodami na niej. W Szwajcarii mam jeszcze niewiele obserwacji, ale na razie tak to właśnie wygląda. Najprawdopodobniej bierze się to z dużo lepszej infrastruktury. 

Z ciekawostek: wiele kantonów ma własne "narodowe" centrum sportowe (kantony są autonomiczne i uważają się za odrębne kraje). Warte wymienienia jest np. IENA Avenches , NPZ Bern , w których infrastruktura jest fantastyczna!

DYSTRYBUCJA NAGRÓD

Stare dobre powiedzenie mówi: "końmi nie zarobisz na konie". Żeby w ogóle do takiego poziomu dojść, żeby dobrze zarobić wyłącznie na sporcie jeździeckim, to trochę jak wygrana w lotka. Z tego też względu nagrody niespecjalnie mnie interesują, bo największą nagrodą jest dla mnie własna satysfakcja, rozwój jako jeźdźca i człowieka. W każdym razie chciałam zaznaczyć, że przepisy dotyczące nagród są bardzo szczegółowe, szczególnie w Szwajcarii, więc zapis w tabelce jest baaardzo uogólniony dla ludzi równie zainteresowanych jak ja ;). Jeśli macie ochotę poznać więcej szczegółów - dajcie znać w komentarzu lub na priv. Służę tłumaczeniem z regulaminu w wersji francuskiej.

Ponad kwestie regulaminowe, mamy też znaczną różnicę w systemie licencji. Nadal przecieram oczy ze zdziwienia, ale muszę szwajcarskiej prostocie przyznać sporo racji. Otóż licencja regionalna w skokach, którą zdobywa się mniej więcej tak jak u nas III-kę, pozwala na starty w zawodach rangi regionalnej do 135cm. 

/ schemat licencji i klas sportowych w skokach w Szwajcarii, aneks do regulaminu dyscypliny wg FNCH

Wielu powie: jak to? Ledwo przejechałeś 100 i już możesz się pakować na 130? I tak i nie. Ponad system licencji obowiązuje też system punktacji. Organizator zawodów określa limity punktów zdobytych w dotychczasowych startach zezwalające na udział konia lub jeźdźca. Ponadto egzamin licencyjny w Szwajcarii jak i parkur licencyjny jest troszkę bardziej techniczny niż w Polsce. Niemniej w Polsce z III możesz startować max 120, więc i wymagania mogą być lekko niższe.

Zdecydowanie pozytywny efekt wyżej wymienionych zasad to fakt, że jeżdżąc zawodowo i posiadając licencję N, jeśli wyruszasz na zawody z młodym koniem, to możesz wybrać zawody N100, na których nie będziesz przebijać się łokciami między ludźmi, którzy może niekoniecznie panują nad swoimi końmi, co także może być nieprzyjemnym doświadczeniem dla młodziaka. Ponadto, zawody rangi N są często rozgrywane w tygodniu, co także pozwala uniknąć tłumów. Jednocześnie organizatorzy, którym zależy na powodzeniu w frekwencji mogą połączyć kategorie. Normalnym jest kategoria B/R lub R/N.

Kolejne spore zdziwienie to sposób rejestracji na zawody (może przez ostatnie parę lat w Pl się zmieniło także). W Szwajcarii można to zrobić WYŁĄCZNIE przez oficjalny portal FNCH i najlepiej miesiąc wcześniej, a płatność jest pobierana od razu i bezzwrotnie. Zwracana jest jeśli wystąpią okoliczności jedynie po stronie organizatora. Muszę przyznać, że ma to dobre strony - na zawodach jest mniej roszad z ostatniej chwili, a listy startowe są w miarę pewne już na dwa tygodnie przed. Niemniej tak jak już wspomniałam w poprzednim artykule - KLIK, sam udział w zawodach w stosunku do siły nabywczej waluty jest dość niski. 

Startujecie za granicą? Co Was najbardziej zdziwiło?

Jak uzyskać możliwość startu w zawodach jeździeckich w Szwajcarii?

 

/ My na zawodach regionalnych w Bernie, 29.08.2020

W końcu udało nam się wystartować na zawodach w Szwajcarii i w związku z tym w końcu mogę opisać jak to się w ogóle robi. Wszelkie wcześniejsze opisy to były tylko "domysły" na podstawie informacji znalezionych na stronach odpowiednich organizacji, tutaj dwa poprzednie domyślne wpisy:

SYSTEM LICENCJI - KLIK

KLASY W UJEŻDŻENIU - KLIK

Z racji, że na tego bloga trafiają zarówno koniarze jak i końscy laicy, mieszkańcy Szwajcarii jak i tacy, co niewiele o tym kraju jeszcze wiedzą, chciałabym we wstępie przybliżyć kilka pojęć. 

PRAWO JAZDY NA KONIA - tak, istnieje coś takiego. Krajowe Związki Jeździeckie stowarzyszone z FEI (Międzynarodową Federacją Jeździecką) wprowadziły pod jej wytyczne wewnętrzne systemy szkoleniowe w celu zapewnienia bezpieczeństwa i dobrobytu zarówno koni jak i jeźdźców. To jest sport ekstremalny i wszystko się może wydarzyć. Skoro masz chęć i ambicję prezentować się szerszej publiczności, nie możesz przekazywać dalej złych wzorców. 

W Polsce takim "prawem jazdy" jest Brązowa Odznaka. W Szwajcarii Brevet Combiné.

Oczywiście, że nikt nie zabroni Ci jeździć na koniu bez odznaki, w "zawodach za stodołą" też wystartujesz. Niemniej, wszystko co będziesz robił, będzie "nieoficjalne". Sama odznaka jest przepustką do dalszych uprawnień oficjalnych (czyli także uznawanych za granicą) jak licencje sportowe, szkoleniowe itd.

Samo uzyskanie odznaki, to według mnie lata pracy. Na podstawie własnych obserwacji wydaje mi się, że poziom umiejętności wystarczających do zdania brązowej odznaki, o ile nie jesteś wybitnym talentem albo nie masz fantastycznego konia, to 2-3 lata nauki jazdy po min. 2 razy w tygodniu.

PRAWO POBYTU - aby przebywać w Szwajcarii dłużej niż 3 miesiące należy posiadać prawo pobytu (permit). Jest ich wiele i się od siebie różnią, przede wszystkim czasem pobytu. Od kilku miesięcy po wiele lat. 

Permit, który pozwala być traktowanym jako rezydent (czyli najbliżej do "lokalsa") to B (5 lat) lub C (10 lat). Jeśli masz umowę na czas nieokreślony lub partnera/rodzinę na miejscu z długoterminowym permitem lub obywatelstwem - z dużym prawdopodobieństwem otrzymasz B, a później możesz starać się o C. Nie bez znaczenia będzie też znajomość języków. Aby przedłużyć pobyt musisz udowodnić umiejętności na odpowiednim poziomie lokalnego języka - KLIK

Prawo pobytu zmienia też naszą relację z lokalnym związkiem jeździeckim. Dopiero B lub więcej niż B pozwala nam startować w zawodach na równi z Szwajcarami, co jest odzwierciedlone też w rodzaju pozwolenia na starty jakie otrzymujemy. 

/ schemat uzyskiwania uprawnień do startów w Szwajcarii

To, co bezwzględnie dotyczy wszystkich aspirujących do startów, to:

1. język

2. rejestracja konia

Zawody regionalne, niezależnie od kantonu w którym mieszkasz, możesz pojechać gdziekolwiek (chodzi o poziom, a nie o region, chyba że organizator zaznaczył, że są to konkretne zawody typu kwalifikacje, mistrzostwa itd.; wtedy też możesz jechać, ale "poza konkursem"), ALE będą rozgrywane w języku danego regionu. Pojechałam do Berna nie znając niemieckiego, ponieważ były to jedyne zawody na poziomie i w terminie, który mnie interesował, ponadto mój partner mówi biegle po niemiecku, więc mógł mi pomóc. Przypadkowe osoby mówiły po angielsku lub po francusku, ale nie zdecydowałabym się na taki wyjazd sama. Z pozytywów: nauczyłam się paru słów w dialekcie, takich jak "uwaga, oxer!" "uwaga, stacjonata!" 😂. Gdy masz 50 koni na rozprężalni komunikacja staje się dość kluczowa. Moim największym stresem było usłyszenie, czy właśnie mnie wywołują. Na szczęście dogadałam się z "bramkową", że da mi sygnał, ponadto była tablica elektroniczna z numerami (uf!). PS. facet powiedział, że cały czas nawijali w dialekcie i niewiele rozumiał... P.S. w trakcie mojego konkursu był też wypadek - koń zszedł z placu kulawy w pień, a jeździec odjechał karetką... A niby takie nic, maleńkie, proste zawody. 

Koń, na którym masz zamiar startować, musi być zarejestrowany jako koń sportowy w FNCH. Kosztuje to 200chf. Ponadto oczywiście jeśli był importowany musi być zarejestrowany w Agate (100chf) i regularnie szczepiony (ostatnia szczepionka przed wyjazdem na zawody nie dalej niż pół roku). 

Mam permit, mam polską/zagraniczną licencję/odznakę - co teraz?


1. Zgłaszasz się do związku, w którym były wydane.

    
    W przypadku PZJ najlepiej od razu z wypełnionym formularzem - Wniosek - licencja roczna zagraniczna.  Po przesłaniu zgłoszenia (pocztą, mailem, osobiście) otrzymasz fakturę na 450zł zgodnie z cennikiem PZJ za pozwolenie roczne na starty krajowe. Pozwolenie roczne, zarówno w Polsce, Niemczech jak i Szwajcarii jest liczone od stycznia do grudnia. Jeśli zostanie wydane np. w lipcu - nadal będzie ważne tylko do grudnia. Cały proces może zająć około dwóch tygodni zanim pozwolenie zostanie wydane. 

2. Zgłaszasz się do krajowego związku, tam gdzie chcesz startować. 


    W przypadku Szwajcarii jest to FNCH. Najlepiej od razu z wypełnionym wnioskiem - Demande pour l'obtention d'une licence en Suisse sans subir d'examen - w wolnym tłumaczeniu: wniosek o przyznanie licencji bez egzaminu. Wniosek także można złożyć mailowo. Do wniosku dołączasz skan permitu, skan odznaki/licencji, pozwolenie otrzymane z rodzimego związku. Gdy zostanie on przeprocesowany powinnaś/-ieneś otrzymać dostęp do my.fnch, gdzie możesz sprawdzić swoje dane i opłacić przyznaną Ci licencję (a potem także rejestrować się na zawody itd.). Koszt odznaki/licencji jeśli masz permit B lub C jest taki sam jak koszt dla tubylców, niestety także jest to koszt coroczny. Ekwiwalent brązowej odznaki - Brevet - kosztuje 100chf. Ekwiwalent licencji L/P/N (licence regional) - 150 chf. Proces ten może zająć kolejne dwa tygodnie, a mi zajął miesiąc, ponieważ trafiłam w okres urlopowy ;/ .

Podsumowując koszty coroczne:
200 chf    - koń
100 chf    - pozwolenie roczne polskie
100 / 150 chf - roczna licencja/odznaka szwajcarska

Jeśli dobrze zrozumiałam ten system, odznaka jest dożywotnia, tak jak u nas i licencja III (czyli tutejsza R) też, ale w roku startowym musisz ją opłacić, żeby wyruszyć na zawody. 

Dobra wiadomość kosztowa - zawody są relatywnie tanie. Wpisowe i startowe to średnio 10-40 chf na regionalkach.

Nie mam permitu (lub inny niż B,C), MAM licencję/odznakę - co teraz?


Tak jak powyżej, ale wypełniasz wnioski o licencję tymczasową/gościnną. 
W PZJ nadal jest to formularz - Wniosek - licencja roczna zagraniczna. 
W FNCH - Demande d'obtention d'une licence temporaire en Suisse - w wolnym tłumaczeniu: Wniosek o przyznanie licencji tymczasowej na Szwajcarię. Kosztuje ona 200chf za rok. 
Czyli niestety, nie mając statusu rezydenta płacisz więcej, a ponadto organizator zawodów powinien się zgodzić na Twój udział lub nawet wystawić Ci zaproszenie na zawody. Z reguły nie ma z tym większego problemu, ale jednak może to być uciążliwe. W takim wypadku możesz chcieć rozważyć podejście do lokalnego egzaminu, aby mieć ten problem z głowy. 
Jeśli za to nie planujesz intensywnych startów, może Ci wystarczyć jednorazowe pozwolenie na start. Startujesz wtedy "w polskich barwach" jako gość. Także potrzebujesz zaproszenie. 

Mam permit, NIE MAM licencji ani odznaki - co teraz?


Żeby ruszyć się gdziekolwiek poza swoją stajnię musisz mieć przynajmniej odznakę. Od Ciebie zależy jak ją wolisz zdać i w jakim języku :). 
Jeśli ani francuski ani niemiecki ani włoski nie jest dla Ciebie na tyle komfortowy aby podchodzić do egzaminu tutaj - możesz pojechać do Polski albo dowolnego innego kraju zrzeszonego w FEI i zdać egzamin tam, a potem przepisać ją tu. Wiąże się to oczywiście z wyższymi kosztami i ciągłymi formalnościami. Tylko Szwajcarzy nie mogą tego zrobić - muszą udowodnić, że mieszkali poza granicami kraju ponad rok. 
Jeśli jesteś pewna/-ien swoich umiejętności możesz polecieć na sam egzamin, może ze dwie lekcje przygotowawcze na miejscu żeby poznać konia, na którym będziesz jechał. 
Możesz też wybrać obóz jeździecki albo szkolenia przygotowawcze do odznaki. Zajmie Ci to ze 2 tygodnie w zależności od organizatora (oczywiście zakładam, że już znasz podstawy, skoro interesują Cię starty w zawodach). Może to też być kurs weekendowy. 
Z własnym koniem jechanie do Polski żeby zdać egzamin nie ma większego sensu. wolałabym się już poduczyć lokalnego języka ;). W każdym wypadku, jeśli jesteś rezydentem tego kraju, to lepiej żebyś załatwiał/-a lokalne uprawnienia. 

Nie mam permitu (albo inny niż B,C), NIE MAM licencji ani odznaki - co teraz?


Niestety - nadal potrzebujesz przynajmniej brązową odznakę. Najlepiej w tym przypadku zdać egzamin w kraju pochodzenia, chyba że jednak planujesz starać się w niedalekiej przyszłości o B lub C. Jeśli masz status studenta - nie powinieneś mieć także problemu ze zdaniem szwajcarskiego Brevet. W innym przypadku będziesz się pewnie musiał/-a gęsto tłumaczyć dlaczego chcesz zdawać w Szwajcarii i czekać na pozwolenie w drodze wyjątku. Nie bez znaczenia oczywiście będzie poziom znajomości lokalnego języka.

Co do przebiegu egzaminu na odznaki i na licencję będę się rozpisywać w kolejnych artykułach. Na razie mam nadzieję, że chociaż ten pomógł tym, którzy nie wierzą w swoje możliwości lub zostali wprowadzeni w błąd. Akurat przygotowując artykuł o Polakach pracujących w Szwajcarii przy koniach  dowiedziałam się między innymi właśnie o takich kwiatkach. Niektórzy nie startują, bo NIE WIEDZĄ, ŻE MOGĄ! 

Do dzieła! Pokażmy na co nas stać Kochani :) 

Bad Ragaz & Liechtenstein - plan na weekend


/Taminaschlucht, Liechtenstein i Bad Ragaz


Okolice Bad Ragaz będą zarówno świetne na weekend jak i na dłuższy pobyt. Miejscowość ta jest dobrym punktem wypadowym zarówno do Liechtensteinu, St Gallen jak i północnej części Gryzonii. Jednocześnie też sama ma co nieco do zaoferowania.

Poniżej propozycja wycieczki, dodatkowe atrakcje i ciekawostki.   

1. czwartkowy lub piątkowy wieczór: Schloss Fracstein


/Fracstein
 
Jest to niezobowiązujące, acz interesujące miejsce. Raptem 19 metrów kwadratowych i 3 piętra wysokości, za to wyjątkowa konstrukcja zintegrowana z brzegiem klifu górskiego. Zamek powstał prawdopodobnie około X-XIw., a wzmianki historyczne pojawiają się już w XII-XIIIw. Ponad same ruiny zamku, który widzimy, na wschód od budowli mieścił się także kościół oraz od zamku do rzeki rozciągał się łuk bramy uwieńczony domem strażniczym tejże bramy - konstrukcja ta została zburzona w celu budowy nowoczesnej infrastruktury wzdłuż rzeki. Budowla ta strzegła istotnego szlaku handlowego i pobierała "cła" i opłaty za towary przewożone tymże szlakiem. Po przejęciu przez Habsburgów, mniej więcej od XVw. zamek został opuszczony i popadał w ruinę. Bywał jeszcze okupowany w momentach konfliktów zbrojnych przez austriackie czy francuskie siły zbrojne, ale nie został odbudowany.
 
"Zwiedzanie" tego miejsca nie jest najprostsze, ale nie jest też specjalnie wymagające. Nawigacja typu google dobrze wskazuje lokalizację, ale nie widać tegoż zamku z ulicy. Najlepiej przejechać parę metrów dalej od punktu na mapie i zaparkować "na dziko" w zatoczce ulicy, a potem wrócić i skierować się na pierwsze możliwe schody do góry. Niedaleko schodów jest też tablica informacyjna jak doszło do odkrycia ruin tegoż zamku. Podejście do zamku jest dość strome, więc polecam buty sportowe i w miarę dobrą kondycję. Ja jak zwykle poszłam w klapkach, dałam radę, ale nie polecam. 
Nie jest to też najistotniejszy punkt wycieczki, chyba że pasjonują Was zamki i historia. Dla mnie to był miły akcent na zakończenie dnia, z którym nie mieliśmy nic lepszego do zrobienia. Próbowaliśmy też obejrzeć inne zamki w okolicy, ale są sprywatyzowane albo służą jako instytucje publiczne, więc nawet nie zawsze dało się podejść z bliska. 

Fracstein też jest wyjątkowo fotogeniczny przy wschodzie bądź zachodzie słońca, więc można go ująć jako element "foto safari". Od zaparkowania i wejścia do zejścia z góry wycieczka zajmie Wam może 30-45 minut. 

2. DZIEŃ 1 - Taminaschlucht i Tamina therme


Podejście do źródła wód termalnych zajmie Wam około 1h w jedną stronę ubitą drogą o bardzo małym nachyleniu. Trasa zaczyna się w Bad Ragaz i opcjonalnie można podjechać autobusem pocztowym lub bryczką (na zamówienie).  

Aby wejść na ostatni odcinek trasy - do samych źródeł - należy kupić bilecik w korytarzu restauracji na miejscu. Światło przebija do tego wąwozu głównie w południe (11-13), więc warto tak zaplanować wycieczkę, aby dotrzeć tam około południa. Jest to też punkt wypadowy na bardziej górskie szlaki, więc można rozszerzyć plan dnia o te szlaki. 



3. DZIEŃ 2 - Liechtenstein


Dla mnie jest to fascynujący kraj, tak jak Monako czy Andora. Chciałam "dotknąć" czegoś nieoczywistego w XXIw., czyli mikro państwa o nietypowej historii. W skrócie: możny, bogaty ród miał problem z awansem społeczno-tytularnym, więc odkupił kawałek ziemi o odpowiednim statusie aby uzyskać wyższe honory i tak to państewko sobie spokojnie dalej istnieje, bo nikt nigdy nie miał interesu w tym, żeby je np. przejąć. Ponadto, kraj ten słynie z bycia światowym centrum sztuki ze względu na zaangażowanie rodziny książęcej w tę dziedzinę. Jak możecie się pewnie domyślić, pejzaże Liechtensteinu, gdy już znamy zjawiskowość samej Szwajcarii, nie należą do specjalnie wyjątkowych, ale warto odwiedzić tamtejsze muzea i galerie sztuki, z których większość jest w Vaduz.
 

Samo Vaduz jest warte spaceru. Uliczki przyozdabiają niezliczone rzeźby, uliczka Mitteldorf (prowadząca do zamku, ale bardziej od strony miasta) jest najbardziej zabytkową i uroczą. 
Zanim jeszcze do Vaduz dojedziemy warto też się zatrzymać przy dawnym drewnianym moście łączącym Szwajcarię z Liechtensteinem - Sevelin. 


 

Na zakończenie spaceru można w muzeum pocztowym lub w punkcie informacji turystycznej poprosić o pamiątkową pieczątkę do paszportu i wybrać się na degustację win z winnicy książęcej. Ich Merlot smakowało wg mnie jak Pinot Noir, a wiele z ich win tak naprawdę powstaje z upraw w Austrii (tak, Liechtenstein posiada też ziemie w Austrii), niemniej warto "posmakować Liechtensteinu".

4. DZIEŃ POWROTU / DODATKOWE ATRAKCJE

Mając troszkę więcej czasu warto wziąć pod uwagę wycieczki do:

- wioski Heidi (tuż obok)
- Schloss Werdenberg (20 minut od Bad Ragaz)
- Caumasee - Flims (30 minut od Bad Ragaz) - szczerze powiedziawszy mam ochotę tam wrócić na jakiś weekend, bo okolica Flims jest bardzo ciekawa


- St Gallen i ich zjawiskowej biblioteki (1h od Bad Ragaz)



- galerii/muzeum Kulczykowej - Muzeum Susch (1h wgłąb Gryzonii, dlatego zależy ile macie czasu i jak bardzo lubicie się przemieszczać)




Na zakończenie - mały bonus. Nasza wycieczka wypadła w święto narodowe w Szwajcarii - Święto założenia konfederacji. W związku z tym nie tylko mieliśmy okazję podejrzeć jak się bawią w niemieckojęzycznej części Szwajcarii (a bawią się ostro), ale też usłyszeć koncert na tradycyjnych alpejskich instrumentach:

Mam nadzieję, że ten artykuł będzie Wam pomocny i dajcie znać, na jaki temat chcielibyście jeszcze poczytać :) 

___________________________
źródła:
W tym wypadku korzystałam z trzech różnych przewodników o Szwajcarii, ale najwięcej informacji i inspiracji pozyskuję z tego z National Geographic. Ponadto research w szeroko rozumianym internecie.

Polacy pracujący przy koniach w Szwajcarii - mikro wywiady

/Magda, Polka z doświadczeniem w pracy przy koniach w Szwajcarii

Świat koniarzy to taki mikrokosmos funkcjonujący równolegle do "normalnego" świata. 


Jest to na tyle samowystarczalna sfera życia, że można żyć właściwie tylko w niej i potrafi się wytworzyć pewna hermetyczność. Jeździectwo i konie to bardzo obszerna dziedzina życia wymagająca ogromnej ilości wiedzy, doświadczenia, ale też czasu. Konie nie mają wolnych wieczorów czy weekendów. Nadal trzeba je nakarmić, posprzątać i niezależnie od pory dnia i nocy mogą się rozchorować. Albo się to kocha, albo się tego nienawidzi.

W środowisku jeździeckim istnieje też masa zawodów, wśród nich: stajenny, "złota rączka", luzak (pomocnik jeźdźca/zawodnika i opiekun koni), jeździec (od objeżdżacza przez zajeżdżacza aż po profesjonalistę), zawodnik, instruktor, trener (koni i/lub jeźdźców), werkowacz/podkuwacz (kowal), fizjoterapeuta, masażysta, weterynarz, dentysta, pielęgniarz, siodlarz, dopasowywacz siodeł, sędzia, manager stajni, osoba pracująca w administracji związkowej, producent sprzętu, handlarz (końmi; sprzętem), przewoźnik, producent paszy. A to tylko przykłady. Można mieć dużo wspólnego z końmi, a nawet w ogóle na nie wsiadać. Istnieją też znaczne różnice między poszczególnymi krajami w strukturze tego świata oraz stylu chowu.

Koniarstwo wciąga czasem bez opamiętania i w związku z tym, jeśli się nie obraca w odpowiednich kręgach, lub jest się z nich wykorzenionym (jak ja za granicą), czasem jest ciężko dotrzeć do właściwych osób. Wiele ludzi ze względu na mojego bloga, czy na fakt posiadania konia, zadaje mi pytania, jak ten świat jeździecki w Szwajcarii wygląda, jak jest z pracą, jak sobie radzą obcokrajowcy. Ciężko mi na takie pytania odpowiedzieć, ponieważ jestem tylko pensjonariuszem.

Oczywiście, mam pewne obserwacje, np. w mojej stajni jest 3 stajennych (była Jugosławia, chyba "po rodzinie"), jeden jest ich szefem (Afgańczyk). Szef stajennych ma wysokie kompetencje, nawet kiedyś był instruktorem w tejże stajni. Stać go na mieszkanie w dość prestiżowej dzielnicy i trzyma w stajni swojego konia. Mamy też "apprenti" - "praktykantkę" (Szwajcarkę). Przyucza się do zawodu profesjonalnego jeźdźca pod okiem właścicielki stajni (i zawodniczki). Na koniec takiej praktyki, po 2-3 latach jest egzamin państwowy. Narzeczony właścicielki za to jest kowalem (i zatrudnia 3 innych kowali), mama sprzedaje ubezpieczenia dla koni i rolników. Ojczym za to robi wszystko co w gospodarstwie potrzebne - "złota rączka" - sam postawił lonżownik, wszystko naprawia, jeździ traktorem i równa plac. Człowiek orkiestra, który całe życie marzył o tym, żeby mieć stajnię, wszędzie go pełno i robota pali mu się w rękach.

Ale jak ten świat wygląda oczami Polaków? 


W mojej stajni w grafiku do karuzeli mój koń jest zawsze wpisywany jako "polonais" (polski), a nie swoim imieniem, czy moim. Najwyraźniej jesteśmy dla nich bardzo egzotycznym przypadkiem...
Szwajcaria nie jest kierunkiem numer jeden dla naszych rodaków, w przeciwieństwie do Niemiec, Holandii czy Anglii. Nie jesteśmy też liczną grupą narodowościową w Szwajcarii - około 7-ego miejsca w skali populacji jeśli zgrupujemy byłą Jugosławię. Za to nasza nacja, jak już ktoś ją zna, jest bardzo ceniona za pracowitość, wykształcenie, talenty.

Aby móc jakkolwiek uchylić Wam i sobie rąbka tajemnicy końskiego świata w Szwajcarii postanowiłam dotrzeć do paru Polaków pracujących tutaj przy koniach i przeprowadzić z nimi mikro wywiady online. Pamiętajcie, że nie można wyciągać dalekosiężnych wniosków z tychże przykładów. Jest to raptem kilka osób, które znalazłam przez internet i zgodziły się podzielić swoją unikatową historią. Niektórzy wywrócili całe swoje życie do góry nogami, niektórzy odnaleźli sens życia, każdy jest "diamencikiem" samym w sobie, a także każdy ma własny punkt widzenia.

/ Zdjęcie autorstwa TheOther Kev z Pexels


Poznajcie zatem... 

Agnieszka, 38 lat - pracuje w prywatnej, hobbystycznej stajni sportowej w kantonie Bern jako opiekun koni, luzak i jeździec ("stajenna miotła i mięso armatnie" :) )
Jestem tutaj sama, odwiedza mnie Mama:) Dla chcących przyjechać tutaj do pracy... przygotujcie się na ciężką i solidną pracę.
Daria, 26 lat - pracowała w "SPM Zucht und Sportpferde" w Münsingen jako "pferdepfleger", czyli opiekun koni/luzak/jeździec
Jestem tu z mężem, synkiem i psem 😅 mąż również koniarz, pracuje w jednej stajni już 9 lat. Czujemy się tu dobrze, chociaż tęsknota za Polską ciągle nam towarzyszy. 
Jestem osobą odważną, która nie boi się podążać za marzeniami. Zawsze konsekwentnie dążę do wyznaczonego celu. Jeździectwo nauczyło mnie pokory, cierpliwości i dało mi pewność siebie. Konie od zawsze mnie fascynowały, a teraz, po wielu latach pracy z nimi wiem, że to jest to, co chce robić przez resztę życia.
Kamila, 31 lat - pracuje w „Reit und pensionstall Frauchiger” jako stajenna i opiekunka koni
Jestem tutaj z dwójką dzieci i mężem. Uczymy się intensywnie języka, jedno z naszych dzieci w sierpniu zacznie uczęszczać do tutejszej szkoły. Z czasem również drugie. Przyjechaliśmy z zamiarem zostania na stałe.
Magda, 44 lata - pracowała w prywatnej stajni w części niemieckojęzycznej jako "pferdepfleger"/supervisor/jeździec (opiekun koni/jeżdżący luzak)
Jestem obywatelką świata. Mam silną osobowość, jestem otwarta i mam specyficzne poczucie humoru. Jestem kobietą w sile wieku z wiekiem składającym się z dwóch krzeseł;) Mój mąż jest ze mną i ze mną pracuje. Mam nadzieję, że dobrze się czuje za granicą:)
Magick - pferdepfleger i kutschefahrer, w tym też nadzorca pozostałych stajennych i odpowiedzialność za całe gospodarstwo
<Pamiętaj, 40mln Polaków czeka na Twoje miejsce, ale na Twoje miejsce zawsze można znaleźć też 100 Szwajcarów, więc głowa nisko i koń w zaprzęgu rusza na „Wijo!” oczywiście przy srogim użyciu bata, a małe dzieci jeżdżą do szkoły na kucykach>.  
Rada bardzo szczera i już na poważnie – nie pozwalajcie sobie na traktowanie jako gorszych, czy drugiej kategorii. Bardzo często jesteśmy bardziej profesjonalni niż Szwajcarzy. 
Jeśli chodzi o mnie: jestem mentalnym nomadem. Tam gdzie koń i siodło, tam ja. Niestety mentalnym, bo w obecnej sytuacji nie mam możliwości stać się rzeczywistym nomadem, co jest moim wielkim marzeniem. 

Anonim, 40+ - pracuje w Cheval Partenaire Sàrl w francuskojęzycznej Szwajcarii jako stajenny/opiekun koni

Jestem facetem po 40 z doświadczeniami życiowymi i otwartym umysłem.

/magick

Jak i dlaczego trafiliście do Szwajcarii? 


Agnieszka
Przez portal internetowy yardandgroom.com, Szwajcaria.. przypadkowo.. Wcześniej miałam też epizod w USA.
Daria
Do wyjazdu do Szwajcarii namówił mnie znajomy z branży jeździeckiej. Wysłałam swoje CV do agencji pracy, która pośredniczy w zatrudnianiu Polaków w Szwajcarii. Jestem tu 3 i pół roku. Łącznie 2 lata pracowałam w stajni sportowo-hodowlanej w kantonie Bern. Teraz niestety pracuję w innej branży, ponieważ bardzo trudno jest pracować z końmi będąc jednocześnie mamą 😉  Nie miałam wcześniejszego doświadczenia za granicą. 
Kamila
W Szwajcarii jestem od maja, przyjechałam do męża, który pracuje w stajni od listopada 2019. 
Przyjechaliśmy tutaj z zamiarem pozostania na stałe. Mieszkamy w kantonie AG. Moja siostra z partnerem i córką mieszka w Szwajcarii już kilka lat. Przyjeżdżając na wakacje do nich zakochałam się w tym kraju.
Magda
Trafiłam do Szwajcarii dzięki mojemu mężowi, który szukał dla mnie pracy, a znalazł najpierw dla siebie :) Przyjechałam na święta i zostałam :) Nie było tutaj żadnej dodatkowej ingerencji, zwykłe ogłoszenie w internecie. Pracowałam tam prawie 4 lata. Od niedawna nie mieszkam już w Szwajcarii, ale nadal rozwijam się w branży. Z zagranicznych doświadczeń mam porównanie z Hiszpanią, gdzie pracowałam wcześniej, ale z innymi zwierzętami.
Magick
Poszukiwałem pracy dla mojej narzeczonej, która po dłuższej przerwie chciała wrócić „w konie”. Znalazłem ogłoszenie na popularnym portalu ogłoszeń końskich, w którym poszukiwali dwóch stajennych. Niestety, nie chcieli kobiety na to stanowisko, więc pojechałem sam.
W Szwajcarii pracowałem od września 2015 roku w kantonie Bern. Pracowałem w dwóch stajniach jednego zarządcy. Pierwsza miała charakter pensjonatu połączonego ze szkółką jeździecką, druga miała profil turystyczny i zaprzęgowy.
Po ponad 3 miesiącach przyjechała do mnie żona (wtedy jeszcze narzeczona) z zamiarem szukania pracy. Los chciał, że szef zaproponował jej możliwość pracy na sezon zimowy, a później, przez zasiedzenie została na stałe. 
Anonim
Do Szwajcarii trafiłem najpierw do pracy na winnicę, tam zacząłem uczyć się języka francuskiego, a potem rozglądałem się za pracą, która będzie spełniać moje wymogi. W ten sposób ja szukałem pracy, a moja szefowa szukała ambitnego pracownika i jestem. W obecnej stajni pracuję już ponad 5 lat. Pracowałem też w większości krajów Europy.

/Kamila z mężem i dzieckiem

Poszukiwanie pracy, wymagany profil i kompetencje 


Agnieszka
Nie miałam absolutnie żadnego problemu w znalezieniu pracy. Nie sprawdzali żadnych referencji, dostałam bilet lotniczy i przyleciałam na "rozmowę kwalifikacyjną", wsadzili mnie na konia i pojechaliśmy w teren... Szukali kogoś odważnego, z lekką ręką i bez ambicji sportowych. Wcześniej, w Polsce, miałam pracę biurową, jeździłam konno hobbystycznie, ale nie pracowałam przy nich.
Daria 
Nie miałam problemu ze znalezieniem pracy. Właściwie miałam w tej kwestii chyba szczęście, bo po pierwszym nieudanym miesiącu pracy w jednej stajni, gdy wróciłam już do Polski, to kolejna praca znalazła mnie. Przed przyjazdem do Szwajcarii pracowałam w różnych branżach niezwiązanych z jeździectwem. Ale cały czas aktywnie jeździłam konno. Oprócz doświadczenia zdobytego w ramach technikum hodowli koni, przez 6 lat jeździłam również rekreacyjnie w kilku stajniach, a od 5 lat mam własnego konia. Właściwie jak przyjechałam tu, to nie liczyło się jakie mam doświadczenie i kwalifikacje, czy referencje, a to, co faktycznie potrafię i na jakim poziomie jeżdżę konno i opiekuję się nimi.  
Kamila
Zastąpiłam męża w stajni, ponieważ on uległ wypadkowi i jest na zwolnieniu. On z kolei dostał tę pracę z ogłoszenia na fb na grupie Polacy w Szwajcarii. 
Wcześniej kontakt z końmi miałam jako nastolatka (jeździłam konno).
Dla naszych pracodawców było ważne to, czy nie boimy się koni, czy mieliśmy wcześniej kontakt z tymi zwierzętami. Jesteśmy cenionymi pracownikami za pracowitość, uczciwość oraz duże serca dla zwierząt.
Magda
Nie miałam absolutnie żadnego problemu w znalezieniu pracy tutaj. Ponadto, jeśli się ma dobre rekomendacje, to wręcz można przebierać. 
Mniej się liczyły papiery czy osiągnięcia, a bardziej elastyczność, zaangażowanie, praca pod olbrzymią presją wymagającego szefa oraz praktyczne umiejętności. Na początku pracy w Szwajcarii testowali mnie, bo gadać każdy może. Praktyka często pokazuje co innego, więc moja praca sama się wybroniła. W obecnej pracy poza Szwajcarią musiałam mieć referencje. 
Nie ukrywam jednak, że miałam już doświadczenie z końmi, a także miałam olbrzymią przerwę w samej jeździe konnej, i powrót był bolesny, bo nie jest to jak jazda na rowerze. Za to przed wyjazdem za granicę miałam swój mały biznes. 
Magick
Nie miałem do tej pory problemu w znalezieniu pracy, ale też niespecjalnie szukam - rzadko zmieniam.
Przy rekrutacji zawsze proszono o CV, możliwie z referencjami, to pozwalało przejść proces odsiewki. Później testowano na miejscu. Bardzo często wiele wymagając i mocno podnosząc wymagania, by sprawdzić również odporność fizyczną i psychiczną (tą chyba zwłaszcza). W zatrudnieniu najbardziej liczył się czas przyjazdu i liczba przyjętej roboty na d***. Było trzeba przyjechać szybko i ostro tyrać. Aaaa i „nie walić nafty”. Wcześniej miałem styczność z końmi od dziecka. Wychowywałem się niedaleko jednego ze Stad Ogierów w Polsce, więc bywałem tam dość często. Równie często wystawiano mnie za bramę ;)
Anonim
To była kwestia czasu żeby znaleźć pracę, która mi odpowiada. Szukałem pracy, mając już pracę. Pracowałem w każdym zawodzie, który mi przyszedł do głowy, co do koni, to pochodzę z rodziny, gdzie konie są od zawsze. Przy zatrudnianiu - sprawdzają na żywo i żadna szkoła, czy papier do nich nie przemawia.  W moim podejściu do pracy liczyły się najbardziej kwestie finansowe, rodzaj wykonywanej pracy, swoboda w organizacji pracy, podejście szefowej.

Warunki pracy, umowa, benefity, zarobki

przypis od autora: nieoficjalna minimalna pensja w Szwajcarii to około 3000 CHF, a średnia to około 5000 CHF netto. W pracach w branży rolnej dochodzi jednak kwestia mieszkania i ubezpieczenia, która dość często jest pokrywana przez pracodawcę, więc rozpiętość zarobków może się plasować szeroko pomiędzy 1500-6000 CHF miesięcznie, w zależności od ośrodka i wymagań wobec pracownika. Najczęściej jednak spotyka się wynagrodzenia w przedziale 3-4 000. Nie wszyscy bohaterowie tego artykułu czuli się komfortowo ze zdradzeniem dokładnej kwoty, a ja nie naciskam - w Szwajcarii o pieniądzach się nie rozmawia - niemniej możecie się mniej więcej zorientować z opisów jak to wygląda.

Agnieszka
Umowa o pracę od początku, wszystko na “legalu”. Urlopu mam 4 tygodnie (to jest wszystko co mam.. żadnych świąt wolnych…). W tygodniu jeden dzień wolny (sobota). W niedzielę mamy trochę dłuższą przerwę. 
Daria
Miałam normalną umowę o pracę, ustalone godziny, dni wolne i urlopy. Mieszkanie dostałam od pracodawcy na terenie obiektu. Wynagrodzenie niestety nie było wystarczająco wysokie, jak na tak wymagającą pracę. Jedno z niższych możliwych w rolnictwie.
Kamila
Mieszkamy w wynajętym mieszkaniu w tej samej miejscowości gdzie pracujemy.  Zarabiamy 3300 brutto. Każdy w pracy ma ustalone zadania, wiemy co mamy robić.
Magda
Miałam kontrakt. Normalne zatrudnienie zgodne ze szwajcarskim prawem. Miałam możliwość mieszkania na terenie obiektu za darmo, ale wolałam mieszkać poza pracą. Wynagrodzenie takie, jak większość auslanderów pracujących w rolnictwie, z tym plusem, że szef płacił ubezpieczenie zdrowotne za mnie.
Magick
Przez ponad rok pracowałem na czarno, oczywiście umowa była możliwa, ale trzeba było na nią „zasłużyć”. Powód? Wielu naszych rodaków wyrolowało szefa i ten był co najmniej ostrożny. Później miałem już umowę. Miałem możliwość zakwaterowania w miejscu pracy za darmo, z którego później zrezygnowałem i wynająłem coś samodzielnie. Plus był taki, że szef odprowadzał podatek i płacił Krankenkasse, więc wynagrodzenie było faktycznie netto – nic już nie musiałem z tego odejmować na ubezpieczenia itp. Z czasem wynagrodzenie się zwiększało. Dodatkowo była możliwość otrzymania napiwków od klientów pensjonatowych czy od turystów. Za pracę na bryczce miałem dodatkowo wypłacane 10% z utargu. Były dni wolne, ale też chyba nie było to do końca tak, jak powinno :(
Anonim
Zawsze chce się więcej zarabiać. Umowa na stałe z wszystkimi świadczeniami. Mieszkanie może pomóc znaleźć pracodawca, albo samemu. Mieszkam poza obiektem z wyboru, wynagrodzenie ponadprzeciętne.

Wymagania w pracy, konkurencyjność i szacunek

Agnieszka
Pracuję z innymi Polakami, nie konkurujemy ze sobą. Każdy szanuje wymogi szefa i robimy wszystko jak należy, każdy wie co ma robić i szef wie, że może zostawić stajnię na naszej głowie. 
Daria
Wymaga się ode mnie przede wszystkim zaangażowania, empatii i umiejętności poprawnego obchodzenia się z końmi, ponieważ jest to praca z żywymi stworzeniami i nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Zdarzają się również wypadki i sytuacje, gdy trzeba poświęcić swój czas wolny dla dobra koni. Nie wymagano ode mnie robienia dodatkowych uprawnień czy dyplomów.
Kamila
Pracodawca ma do nas duże zaufanie - często pracujemy bez kontroli szefa nad sobą. W naszej stajni pracują sami Polacy. Osoby trzymające konie w pensjonacie, w którym pracujemy są bardzo miłe, jednak oczekują bdb opieki nad ich zwierzętami. Traktują zwierzęta niemal jak swoje dzieci. *
Magda
Odpowiem jednym słowem. WSZYSTKIEGO. Trzeba było robić wszystko, co wiąże się z pracą w stajni i jej obejściu. Niestety, szef z tych wiecznie niezadowolonych i podkręcających śrubę, a to nie sprzyjało poczuciu własnej wartości. Dlatego zmieniłam pracę:) Nie było za to nigdy presji, żeby robić jakieś szwajcarskie papiery.
Magick
Wymagało się bardzo dużo. W momencie pokazania, że się umie pewne rzeczy, wymagało się tego zawsze i zawsze podnoszono poprzeczkę. Bardzo często nie szło to jednak w parze z szacunkiem do mnie, jako pracownika, ale i jako osoby. Wielokrotnie byłem „ustawiany” w gorszej pozycji ze względu na moją narodowość. W Szwajcarii nie liczą się inne uprawienia niż szwajcarskie, nawet dla mistrza świata ;) Mimo wielokrotnie wyrażanej chęci zrobienia kursów, czy uprawnień, zawsze byłem odsyłany z kwitkiem przez szefostwo. **
Anonim
Nie ma rzeczy niemożliwych, są tylko trudne do zrobienia. Zero konkurencji, szacunek to podstawa.

przypis od autora:
* potwierdzam, mimo że zawsze mi się wydawało, że nawet w Polsce stałam w "lepszych stajniach" i że mam dość szeroko rozwiniętą "świadomość" końsko-jeździecką i mimo doświadczenia w pracy w Irlandii - poziom zarówno opieki pensjonatowej, jak i poziom zachowania pensjonariuszy tutaj jest dla mnie szokujący. Czasami niektórym mam ochotę krzyknąć "to tylko koń do cholery!". Ale lepiej tak, niż w drugą stronę. W każdym razie konie mają się tutaj jak pączunie w masełku.
** rzeczywiście tak jest, że w Szwajcarii, jeśli mamy jakiekolwiek ambicje do bardziej kompetentnej pracy, to liczą się głównie szwajcarskie "papiery". Nie wiem, co się tak naprawdę wydarzyło w sytuacji przytoczonej przez Magicka (domyślam się, że chodziło o czas na egzaminy/zawody i o możliwość zakwalifikowania szwajcarskiego doświadczenia do szwajcarskich uprawnień bądź nawet celowe wprowadzanie w błąd, aby pracownik nie stał się bardziej wartościowy...), ale jeśli macie odznaki lub licencje jakiejkolwiek organizacji uznawanej przez FEI, to nie ma większego problemu, aby je tutaj "przepisać". Niestety, trzeba wyłożyć $$$ podwójnie - do polskiego i do szwajcarskiego związku jeździeckiego i są one "czasowe" - np. tylko na rok. Poświęcę temu osobny artykuł.

Z czego jesteście najbardziej dumni, w ramach swojej branży? 

Agnieszka
Jeżeli chodzi o umiejętności jeździeckie, to absolutnie z niczego. Ale nauczyłam się tutaj do perfekcji “sztuki” pielęgnacji konia i stajni.
Daria
Ukończenie Technikum Hodowli Koni jest jednym z moich osiągnięć, z których jestem dumna. Dało mi to dobry start i wiedzę potrzebną do tego, co chcę w życiu robić.
Magda
Największe osiągnięcia w branży, to konie, z którymi pracowałam i to jak się zmieniały na plus. Jestem dumna z tego, że zarówno one jak i ja zrobiliśmy wielką pracę nad sobą. W sumie jestem z koni najbardziej dumna, ale też nie mogę nie wspomnieć o moich studentach, którzy pięknie się rozwinęli w jeździectwie i nadal się rozwijają pod innymi skrzydłami.
Magick
Moim największym sukcesem jest ujeżdżenie konia o imieniu Dragon. Nikt inny nie był w stanie ruszyć go z miejsca. Mnie udało się nawiązać z nim więź i zaufanie do tego stopnia, że mogliśmy jechać w samotny teren. Z tych osobistych, to pochwała z ust Weroniki Kwiatek w czasie wspólnego treningu powożenia.
Anonim
Noo, to jest akurat długi bardzo temat i wymaga dłuższej rozmowy.

Kto z reguły pracuje w Waszym zawodzie?

Agnieszka
Pracuję z dwoma innymi Polakami i jedną Angielką. Po drugiej stronie jest stajnia sportowa (prowadzi ją zięć mojego szefa) i tam jest zawsze międzynarodowo. Irlandia, Szkocja, Estonia, Finlandia, Szwecja, USA,.. tam jest kalejdoskop :) 
Daria
Z reguły osoby pracujące w branży, które ja poznałam, są obcokrajowcami. Znam również kilku Polaków pracujących przy koniach. 
Kamila
W naszej stajni pracują sami Polacy.
Magda
Tak, są to głównie obcokrajowcy. Polacy, Portugalczycy, Czesi, Słowacy, Anglicy, Francuzi. 
Magick
W czasie swojej pracy spotkałem zarówno Szwajcarów, jak i obcokrajowców. Myślę jednak, że w większości niższych stanowisk (stajenni, luzacy, groomowie itp.), zatrudniani są obcokrajowcy, ponieważ są tańsi (głównie są to obok Polaków – Czesi, Słowacy, Portugalczycy oraz ludzie z krajów bałkańskich. Na wyższych stanowiskach takich jak np. berajtrzy preferuje się Szwajcarów, ze względu na język oraz uprawienia. 
Anonim
Nie ma żadnych reguł.

Jaką masz opinię o Polakach pracujących przy koniach w Szwajcarii? 

Agnieszka
Ja mam styczność tylko z Polakami. Całe szczęście jest nas tutaj dużo, mamy fajną paczkę znajomych. Znam dużo ludzi pracujących przy koniach. 
Daria
Znam innych Polaków pracujących przy koniach, jest ich kilku ️ mam również dużo znajomych Polaków, trzymamy się razem i pomagamy sobie.
Kamila
W miasteczku, gdzie mieszkamy, mamy trzech znajomych Polaków, jednak nauczeni doświadczeniem, wolimy „trzymać się” ze Szwajcarami:)  
Magda
Co mnie zaskoczyło? Stosunek samych Polaków za granicą do siebie - nóż w plecy, żadnej życzliwości. Dlatego staram się nie pracować z Polakami i mieć z nimi jak najmniejszy kontakt. Bo nic dobrego z tego nie wynika.
Magick
Tak, znam innych Polaków. Kontakty były czysto zawodowe i na tym się kończyły. Niestety, cały czas, dość często, rodacy pracujący z końmi mają problem z nadużywaniem alkoholu i innych używek. A może po prostu ja miałem taką ekipę...
Anonim
Znam Polaków pracujących przy koniach i innych, pracujących w wielu branżach. Kontakty bardzo sporadyczne z oczywistych względów. Zasymilowałem się z miejscowymi.

Co myślicie o środowisku jeździeckim w Szwajcarii? Jakie ono jest? 

Agnieszka
Ja mam dobre doświadczenia, nigdy na zawodach nie spotkałam się z nikim nieuprzejmym. W Polsce oczywiście było więcej luzu i zabawy... Ale Szwajcarzy już tacy są... 
Daria
Wydaje mi się, że środowisko jeździeckie w Szwajcarii, to ludzie z ogromną pasją do koni i bardzo zaangażowani w opiekę nad nimi. Pensjonariusze, którzy trzymali u nas swoje konie, byli u nich codziennie, nawet po kilka razy. W  Polsce nie spotkałam się jeszcze z tym, żeby ktoś aż tak bardzo interesował się szczegółami z przebiegu dnia swojego konia 😁 Natomiast jeśli chodzi o pracowników, to ludzie bardzo pracowici, nie bojący się pracy ciężkiej, często brudnej, w różnych warunkach atmosferycznych. Są to ludzie, którzy są gotowi na pracę 365 dni w roku, często rezygnując na przykład ze świąt spędzonych w rodzinnym gronie.
Kamila
Tak jak już wspominałam - konie są traktowane niemal jak dzieci, a pensjonariusze wyjątkowo mili.  
Magda
Hermetyczne, wszyscy się znają. Uważają się za lepszych od reszty świata.
Magick
Przeświadczone o własnej wyższości i lepszości. Zwłaszcza w odniesieniu do nas, ludzi „ze wschodu”. Bardzo często odbierani jesteśmy jako osoby nieprofesjonalne i „od pługa oderwane”.
Anonim
Bardzo szczelne.

Podsumowując, jakie są Wasze wrażenia? Czy podoba Wam się tutaj?

Agnieszka
Nie będę kłamać... najbardziej tutaj podobają mi się pieniądze... I góry... Mentalność Szwajcarów mi się nie podoba, ale są miłym narodem. Wcześniej pracowałam i mieszkałam w USA i mentalność Amerykanów bardziej mi odpowiadała. Ich luz i otwartość (no i język).
Daria
Nie mam wcześniejszego doświadczenia za granicą. Szwajcaria była pierwsza i tak już zostało. Podoba mi się tu, jest pięknie 😅
Kamila
Szwajcaria jest dla nas bardzo atrakcyjna pod każdym względem - chcemy tutaj się osiedlić na stałe. 
Magda
Powiem szczerze, że najbardziej podobało mi się w Hiszpanii i marzę o powrocie do pracy z końmi właśnie tam.
Magick
W Szwajcarii pracowałem niemal pięć lat. Był to mój pierwszy kontakt z pracą zagranicą. Jechałem tam zupełnie w ciemno, nie znając nikogo, nie mając nikogo znajomego w pobliżu i bez znajomości języka. Zaskoczyło mnie podejście urzędów i urzędników do petenta, często wychodząc krok na przód w stosunku do mnie.
Anonim
Pracowałem w większości krajów Europy, to jest temat bardzo długi.

Jeśli odnieśliście wrażenie, że Szwajcaria to kraina miodem płynąca w światku jeździeckim - wcale nie musi tak być. Ale jeśli konie lub przynajmniej ciężka, de facto fizyczna praca jest Waszą pasją i szukacie godnego, legalnego zatrudnienia - jest duże prawdopodobieństwo taką tutaj znaleźć. Jak widzicie też, ciężko było mi dotrzeć do naszych przepracowanych rodaków - życie w stajni, to nie jest niestety siedzenie na Facebooku i jestem dozgonnie wdzięczna tym, którzy zdecydowali się poświęcić mi i nam (Drodzy Czytelnicy), tę chwilkę bezcennego czasu jaki mieli. Sama doskonale wiem, jak potrafi być ciężko. W Irlandii miałam czasami 20 koni dziennie, od sprzątnięcia po lonżę/objeżdżenie. Gdy dołączyła do mnie do pomocy Brytyjka - nie była w stanie wykonać połowy tej roboty, mimo doświadczenia w stajniach wyścigowych, i padała jak mucha o 17:00 na podłodze stajni. A ja w międzyczasie schudłam 10 kg ;).

Macie jakieś pytania? A może też chcielibyście podzielić się swoim doświadczeniem?