Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zwierzęta. Pokaż wszystkie posty

Czy konie mogą mieć koronawirusa?


/bunio

EDIT: ponieważ nie wszyscy mają ochotę lub siłę czytać do końca: wg stowarzyszeń jeździeckich, stowarzyszeń weterynaryjnych na całym świecie oraz WHO zwierzęta nie zarażają się ani ludzi wirusem. Reszta osobistej historii i opinii poniżej, która ma na celu to udowodnić, ale też zaprezentować racjonalne środki ostrożności.


Widząc zapewne coraz bardziej drastyczne informacje w internecie, a szczególnie przebywając ze zwierzętami bardziej lub mniej domowymi, zastanawiacie się co robić? Mi też temat konia spędzał sen z powiek. W przeciwieństwie do niektórych polskich stajni, gdzie ogromny ukłon należy się np. Centurionowi (post poniżej), który zaoferował opiekę na pociechami, aby właściciele i pracownicy jednak pozostali w izolacji i nie roznosili wirusa między sobą, moja stajnia takiego wsparcia nie oferuje. Co z tego że pozostajesz w izolacji, skoro koń się sam sobą nie zajmie?




Wpierw pozwoliłam przetrzepać internet swojemu facetowi i skutek był marny jak się okazało. Znalazł sporo artykułów na temat koronawirusów, rzetelnych i prawdziwych, w których były opisane drogi przenoszenia się wirusa (kał), objawy (biegunka, apatia) i możliwość przeniesienia na człowieka, choć wyjątkowo rzadka. Zdecydowałam więc w związku z tą informacją, że konia ograniczę do minimum.

Z racji, że sytuacja z wirusem zmienia się z dnia na dzień po paru dniach postanowiłam jednak poszukać sama i okazuje się, że nie ma to jak koniarz poszuka jednak sam.

Według oficjalnego stanowiska szwajcarskiego związku jeździeckiego konie COVID-19 nie łapią i nie przenoszą.

STANOWISKO SZWAJCARSKIEGO ZWIĄZKU JEŹDZIECKIEGO - klik

STANOWISKO MIĘDZYNARODOWEGO ŚRODOWISKA JEŹDZIECKIEGO - klik

Chłop znalazł informacje o innych rodzajach koronawirusa, ale na fali nieznajomości tematu nie sprawdził, czy to o czym czyta, to właściwe informacje, z oczywistych względów nie rozumiejąc tematu.

Poniżej krótka ściąga informacji dostępnych na dzień dzisiejszy, będę aktualizować jak tylko znajdę więcej źródeł i bardziej aktualne informacje:

1. czy konie mogą mieć koronawirusa? 

Tak, ale nie covid-19.

edit po sugestiach w komentarzach na fb: istnieje wiele rodzajów koronawirusa, te na które konie chorują nie przenoszą się na człowieka. Te, na które choruje człowiek, nie przenoszą się na konia. Niemniej COVID-19 to m.in. choroba niemytych rąk, więc koń może być tymczasową powierzchnią, na której wirus przebywa.

2. czy konie przenoszą covid-19 na człowieka?

Nie.

3. jakie są objawy koronawirusów u konia?

Apatia, biegunka.

4. czy konie są szczepione na koronawirusa?

Teoretycznie każdy właściciel konia ma obowiązek szczepić go na grypę (końską, sezonową, nie ludzką) minimum raz na rok. Nie istnieje jeszcze szczepionka na covid-19, nawet dla koni. Ponadto, niektóre stajnie ujmują w swoim regulaminie dodatkowe szczepienia na inne popularne lub bardzo groźne końskie choroby jak np. herpes.

5. czy mogę zajmować się koniem będąc w izolacji/home office?

Tu pozostawałabym mimo wszystko ostrożna, ponieważ:

  • - należy unikać innych ludzi w stajni
  • - inni ludzie w stajni mogą dotykać Twojego konia i wirus może pozostać na jego powierzchni (nawet bez zakażenia)
  • - nie powinno się dotykać rzeczy w stajni, które dotykają inni ludzie, (zalecam częste odkażanie lub rękawiczki), np.:
    • *zmiotki
    • *kopystki na hali lub karuzeli
    • *przyciski do światła
    • *klamki
    • *uwiązy
    • *miarki w paszarni
    • *zbieraczki do odchodów
    • *uchwyty od boksu
    • *derki

Wiadomo, koń się sam sobą nie zajmie. Pies się sam nie wyprowadzi.
Moje własne podejście jest takie:

  • - przychodzę do stajni jak nikogo nie ma (późno) i unikam ludzi (w sumie niewiele to zmienia, bo zawsze jestem późno ;) )
  • - od momentu dojścia do własnej szafki zakładam jednorazowe rękawiczki (akurat mam zapas, bo kiedyś musiałam leczyć gnijące strzałki, a nie dało się kupić jednej pary, tylko całe pudełko).
  • - jeśli nie miałabym rękawiczek - odkażam i myję ręce (jeszcze przed wejściem do samochodu z powrotem!! to, czego dotknąłeś, zostaje na kierownicy!).
  • - ograniczam czas w stajni do koniecznego minimum, nawet nie czyszczę konia, tylko kopyta i szybka lonża rozruchowa.
  • - koń chodzi na karuzelę 2 razy w tygodniu.
  • - po wejściu do domu od razu wszystkie ciuchy stajenne wrzucam do pralki, myję ręce, twarz i wszystko "co wystaje".
  • - ograniczam też mizianie się z koniem. Jak każde zwierzę, bardzo potrzebuje uwagi, czułości i po prostu odmiany dla nudy, socjalizacji, ale niestety. Staram się rekompensować jego emocje głaszcząc np. tam gdzie była derka i nikt go nie dotknął i omijając ślinę i miejsca, które mogły mieć kontakt z odchodami (np. przy tarzaniu się). Końska depresja, kolka czy ochwat to też nie są schorzenia, które są nam teraz potrzebne, prawda? 

6. czy mogę zajmować się koniem pozostając zdrowy, ale w kwarantannie? 

W mojej opinii - nie, ponieważ "prawdziwa" kwarantanna, czyli wynikająca z podróży zagranicznych, kontaktu z chorym, wynika z uzasadnianych obaw co do nosicielstwa wirusa. Zasięgnij opinii sanepidu właściwego dla Twojego rejonu lub policji. Poproś o pomoc kogoś, kto może dojechać do stajni lub jej obsługę.

7. czy zwierzęta domowe przenoszą covid-19?

Dotychczas był tylko jeden przypadek psa w Chinach, który najprawdopodobniej zaraził się od swoich właścicieli.
edit po merytorycznych komentarzach na fb: zarażenie to rzeczywiście niewłaściwe słowo gdyż sugeruje, że wirus przebył barierę odporności. Wg amerykańskiego stowarzyszenia weterynarzy na razie zwierzę wykazało jedynie ZNIKOMĄ obecność wirusa w próbkach śliny, trwają dalsze badania: https://www.avma.org/resources-tools/animal-health-and-welfare/covid-19

Oficjalne stanowisko weterynaryjne jest takie, że zwierzęta domowe nie zarażają ludzi.






Errata:
Z racji, że nie jestem ani weterynarzem ani epidemiologiem, mimo wszystko traktujcie ten wpis jako opinia, a nie jako źródło wiedzy. Zawsze mogę się mylić i jak znajdziecie dokładniejsze informacje, to dajcie mi znać koniecznie!




Czy rasowe zwierzę to ludzka fanaberia?

/
Ludzie dzielą się na zwolenników i przeciwników zwierząt rasowych (z papierem). W Polsce dość popularne jest "anarchistyczne" podejście do wszelkiego rodzaju dokumentów, z jednej strony uwarunkowane historią i czasem wątpliwą wartością owych dokumentów - nadprodukcja magistrów, byle jakie kursy zawodowe bądź kompetencyjne, brak środków u osób doświadczonych na uzyskanie "papierów" bądź uwłaczający poziom formalności i zadań do wykonania aby te "papiery" uzyskać. Przyjęło się u nas, że sąsiad co od 20 lat robi stolarkę nie musi mieć papieru stolarza, bo "kto wie ten wie", że jest najlepszy na świecie. Niemniej takich złotych sąsiadów jest kilku, a wraz z ustawą deregulacyjną samozwańczych stolarzy, trenerów czy hodowców jest bez liku i znalezienie "tego właściwego" graniczy z cudem.

Odchodząc od tej przydługiej anegdoty: czy zwierzę, kot, pies, powinno być rasowe (z papierem) czy nie? Czy nie lepiej wziąć pupila ze schroniska albo dać dom przybłędom?

Ludzie, szczególnie w Polsce, bardzo lubią się dzielić. Zwolennicy adopcji będą "wieszać psy" na zwolennikach zwierząt rasowych i odwrotnie.

Moim zdaniem, biorąc odpowiedzialność za kolejne życie pod naszym dachem, powinniśmy robić to świadomie. Osobiście jestem zwolenniczką zwierząt rasowych. Nie ze względu na swoją burżuazję i fanaberie.

Zwierzęta rasowe, to zwierzęta z pewną gwarancją:
- gwarancją zachowania typowego dla rasy - masz większą pewność, że nabywając takie zwierzę i znając daną rasę, jego zachowanie i charakter będą pasowały do Twojego trybu życia, warunków lokalowych i będziesz gotowy na niektóre zjawiska;
- gwarancją zdrowia lub informacji o najczęstszych problemach zdrowotnych - dobra hodowla ma przebadane swoje zwierzęta rozpłodowe, a także wszystkie mioty i wystawia certyfikat zdrowia zwierzęcia wraz z wadami lub ich brakiem;
- gwarancją znanej i raczej pozytywnej historii zwierzęcia - certyfikowani/zrzeszeni hodowcy są pasjonatami, którzy wybitnie dbają o swoje zwierzęta. Masz pewność, że zwierzę nie miało problemów w przeszłości, a jak miało, to jakie, że było dobrze karmione i dobrze traktowane i swoim wyborem hodowcy wspierasz jego działalność i dobre praktyki.

Zwierzęta "rasowe", ale z "domowych" hodowli:
- różnie można trafić i raczej trzeba znać daną rodzinę, czy rzeczywiście właściwie z danym zwierzęciem postępuje: czy są jak certyfikowana hodowla, ale nie mają ambicji na konkursy, pokazy, wystawianie papierów itd., ale wszystko inne robią zgodnie ze sztuką. Jeśli nie, to choćby obdarzali zwierzęta ogromną troską i miłością, to nie masz już gwarancji czystości rasy, braku wad genetycznych, zdrowia... Wiesz tylko, że zwierzę nie zostało skrzywdzone...
- ponadto żadna certyfikowana hodowla nie udzieli "krycia" niecertyfikowanej hodowli, więc zwierzęta raczej rasowe nie będą, chyba że "dzikie" hodowle współpracują między sobą. Certyfikowana hodowla od razu pyta, czy zwierzę ma być do towarzystwa czy do hodowli, albo sama o tym decyduje widząc pokrój i badania danego zwierzęcia. Jeśli zwierzę jest przeznaczone do towarzystwa, w umowie k-s będziesz miał obowiązek kastracji.
* Znam również "hodowle", gdzie niechcący bądź celowo, kochające rodziny miały mioty swoich zwierząt i bardzo często miały one jakieś problemy wrodzone: np. wady serca, przez które kilkumiesięczny osobnik nagle umierał i inne bardziej lub mniej poważne. 

Zwierzęta "rasowe" z pseudohodowli:
- niby truizm, a wiele osób daje się naciąć na "atrakcyjną cenę". Sprawdzajcie proszę jak zwierzęta są hodowane, traktowane, w jakich są warunkach, kim są owi "hodowcy". Wiadomo, każde zwierzę zasługuje na naszą miłość, ale nabywając je z pseudohodowli wspieramy tego typu działalność, a samo zwierzę mogło cierpieć, być niedożywione, źle krzyżowane, mieć wiele wad, złe zdrowie itd.

Zwierzęta nierasowe:
- nie ma w nich nic złego poza tym, że są jedną wielką niespodzianką :). Ani nie wiemy czy będą duże, czy małe? Czy będą aktywne, czy leniwe? Czy będą miały tendencję do kopania, czy do wodowania? Czy będą zdrowe, czy chorowite? Czy nadają się do mieszkania, czy do ogródka? Schroniska pękają w szwach właśnie od takich kundelków, bo urósł i ... :(

Zwierzęta adopcyjne, ze schronisk:
- nie mam nic przeciwko adoptowaniu porzuconych sierściuchów, niemniej musimy do tego podejść rozważnie i świadomie: jest duża szansa, że zwierzę będzie potrzebowało behawiorysty, będzie miało lęki separacyjne, będzie stwarzało problemy, będzie wymagało ogromnej atencji i naszej obecności. Jeśli planujesz dziecko (okres ciąży i nowego domownika to szok dla zwierzęcia, tym większy jeśli z tego powodu zostało porzucone, a Ty nie będziesz mieć siły i czasu poświęcić mu dużo uwagi), dużo pracujesz, nie ma Cię ciągle w domu - nie bierz zwierzęcia ze schroniska. 

Reasumując - zwierzę rasowe, z dobrej hodowli, to czysta karta, którą wspólnie zapiszemy. Każde inne może być problemem. 

Kiedyś miałam wielkie serce, było mi szkoda wszystkich porzuconych lub źle traktowanych czworonogów, chciałam zaopiekować się każdym napotkanym, ale zauważyłam jak wiele mnie to kosztuje i jak bardzo czasami nie mam wpływu na to, co się wydarzy.
Za bardzo bolało mnie: oddawanie ucywilizowanego zwierzęcia do adopcji dalej (ze względu na sprzeciw rodziny do zatrzymywania zwierząt; np. oswojona z pola suczka, gdzie uciekła od właściciela po tym jak wyrzucił/zabił jej szczenięta i była bojaźliwa i agresywna wobec mężczyzn), rozstania ze zwierzętami, dla których nie mogłam nic zrobić (np. pies na łańcuchu, który według właściciela "ma sobie radzić sam", ale nie kwalifikował się do wezwania TOZ; koń, który uchodził za mordercę i dzikusa, a tak naprawdę potrzebował cierpliwej osoby, która się nim zajmie i u którego efekty mojej pracy zostały znieważone i koń poszedł na rzeź) i śmierci tych zwierząt (np. królik z dzikiej hodowli w złym sklepie zoologicznym chorujący na raka)...
Moje serce więcej takich historii nie zniesie, tym bardziej, że i moja osobista historia była niełatwa i dla własnego zdrowia i spokoju ducha wolę wybrać "łatwe" rozwiązanie o najmniejszym ryzyku komplikacji.

Każdy wybór będzie słuszny, ale nie stygmatyzujmy wyborów innych ludzi. Lepiej świadomie wziąć zwierzę rasowe niż nieświadomie ze schroniska. Lepiej świadomie wziąć ze schroniska niż nieświadomie z hodowli. Zwierzęta nie są robotami i same się sobą nie zajmą tak jak byśmy tego chcieli.

Każde serduszko pod Twoim dachem to pełna, Twoja odpowiedzialność.

 

Jak uszczęśliwić konia

/
Właściciele i opiekunowie koni nieustannie muszą się mierzyć z rozwikływaniem wielu zagwozdek końskiego obrządku. Nakarmiony/napojony za późno czy za wcześnie? Siano już odparowało, czy jeszcze nie? Słoma, czy trociny? Derka za mała, czy za duża? Siodło za szerokie, czy za wąskie? Golić, czy nie golić? Kuć, czy nie kuć? Pasza x, czy y? Więcej białka, czy mniej? Witaminy, czy zioła? Kolka, czy wzdęcie? Kuleje, czy ma "zakwasy"? Ochraniacze, czy owijki? Trzeba już robić zęby, czy może bolą plecy? Ruszyć go rano, czy wieczorem? Wymienione pytania, to tylko kropla w morzu wielu koniarskich dylematów.

Wszyscy "w temacie" wiedzą, że końskie zdrowie to sympatyczny mit, a jazda konna to nie tylko siedzenie na koniku.

Nieustannie zastanawiamy się bądź trzęsiemy nad dobrobytem naszych kopytnych. Chuchamy, dmuchamy, dbamy, chronimy, myślimy za dwoje, kupujemy wszystko, co wydaje nam się najlepsze. I tu właśnie jest pies pogrzebany. To, co nam się wydaje najlepsze. 

Z końmi trochę jak z dziećmi, nasze błędy lub brak czasu chcemy im wynagrodzić materialnie. Nowy czapraczek, nowe cukiereczki, nowa szczotka, super hiper high shine olej do kopyt. Czy zastanawiacie się kiedykolwiek na ile to koń ma potrzeby, a na ile Wy i które to te właściwe?

Szczęśliwe dziecko to brudne dziecko i ... szczęśliwy koń to brudny koń :). Żarty na bok.

Ostatnimi czasy ze względu na dość częste i intensywne opady różnej maści i ewentualne nocne przymrozki konie w naszej szwajcarskiej "przechowalni" (stajni) nie były wypuszczane na owe nieziemskie padoki, które tak ochoczo zachwalałam. Bo twardo, bo grząsko, bo trawa nie urośnie. Faktem jest, że niby marzec, a padoki już zielone aż miło patrzeć, więc trzeba właścicielom przyznać rację i oddać honor.

Niemniej od miesiąca z tego też względu moje kopytnisko było wybitnie sfrustrowane, nadpobudliwe na bodźce, wystraszone na zmianę z apatią. Można by powiedzieć, że coś w rodzaju dwubiegunowej depresji. 

Ale już jeden dzień na padoku sprawił, że absolutnie się wyluzował i rochmurzył wyraz pyska.

I tak to już w tym końskim świecie jest. Żaden antydepresant (tak jak jedna z koleżanek w stajni zaczęła podawać), uspokajacz, ziółka nie dadzą koniowi tego, co po prostu najpospolitsze w świecie PADOKOWANIE.

Więc apeluję do wszystkich miszczów szportu, którzy boją się wypuścić swojego czempiona, bo nie daj bóg się uszkodzi, albo spali energię, którą miał mieć na trening i do wszystkich nadmiernie troskliwych mamusiek swoich konisiów - BŁAGAM, PADOKUJCIE swoje konie!

Największe szczęście w świecie, na końskim leży grzbiecie, a najlepiej porządnie wytarzanym wraz z przewianą przez swobodne galopady głową.

Myślałam, że dostęp do mini padoczku z boksu, na który moje kopyta mogą sobie wyjść kiedy chcą, będzie dobrą protezą padoku i że w miesiącach, gdy padokowanie jest luksusem, pozwoli to na zachowanie równowagi psychicznej, tym bardziej skoro w pobliżu są koledzy, a na padok chodzi sam... (takie są zasady stajni, nie mam na to większego wpływu, kwestia odpowiedzialności i ewentualnego odszkodowania w razie W jak domniemam, w Szwajcarii na wszystko jest ubezpieczenie i się na wszystko chucha).

Koledzy kolegami, ale koń został stworzony do biegania. Dzięki temu też jest to tak użyteczne zwierzę - ma naturalną potrzebę ruchu. Wręcz imperatyw.

Mój koń "zjadł snickersa" w formie pierwszej wiosennej trawy, wybrykał głupie pomysły i znów jest kochanym towarzyszem, bez humorów i adhd (zawsze miał adhd, głową nadal źrebię, ale tu mówię o adhd w wykonaniu konia z adhd, czyli stan wyjątkowy).

Konia na padok, a za wszystko inne zapłacisz mastercard ;).

Kastrować i dbać!

/

Czy ktokolwiek widział w Szwajcarii zabidzone zwierzęta?

Czy ktokolwiek widział szczekającego, rzucającego się na ludzi lub inne zwierzęta psa?

Czy ktoś widział zabidzonego, maltretowanego konia?

Może tak, ale to są tak marginalne przypadki, że nie sposób sobie nawet zdawać z nich sprawę!

O tym, że sąsiedzi mają psy wiem tylko jeśli widzę, że ktoś z nimi spaceruje, bo... ich nie słychać. I nie, nie mają naciętych strun głosowych - są obowiązkowo wyszkolone. Podobno (jeszcze tego nie przechodziłam i nie wgryzałam się w temat, ale spokojnie możecie doczytać szczegóły u blabliblu) każdy pies musi zostać zarejestrowany i w odpowiednim czasie przeszkolony wraz z właścicielem.
Podobno też, gdy chcesz wziąć czworonoga ze schroniska, to proces adopcyjny jest prawie tak skomplikowany jak adopcja dziecka. 

Koty sąsiadów regularnie przechadzają się po moim ogródku poszukując posiłku jeża Henryka lub ostentacyjnie wślepiają się w drzwi balkonowe, gdy go nie znajdą. Wszystkie odpasione jak delikwent na zdjęciu powyżej i piękne (np. tureckie; dużo rasowych).

Konie wszędzie krągłe jak pączki w maśle, a już nawet współczesne, niemieckie metody szkoleniowe są na wrażliwość szwajcarską za ostre. Czasami "wstydzę się" jak jeżdżę, choć uważam, że krzywdy koniowi nie robię (może to tylko niska samoocena), niemniej dynamika mojej jazdy wydaje mi się ogromna w porównaniu z dynamiką jazdy i wymagań tutejszych jeźdźców, wcale niezłych.

Kastrować i dbać!
Tak podsumowałabym motto posiadania zwierząt w Szwajcarii. Wszystkie zwierzęta niehodowlane a towarzyszące są wykastrowane i zadbane i wg mnie tak powinno być w cywilizowanym kraju. Tylko w Polsce widziałam takie obrazki, że jak mężczyzna posiada psa czy konia to koniecznie "z jajami", "bo szkoda mu zwierzęcia, tak jak sam siebie by nie wykastrował". No żesz ile trzeba mieć IQ, żeby takie głupoty wygadywać! Zwierzę odizolowane od stada i "warunków naturalnych" męczy się ze swoją seksualnością i płodnością i męczy też swoich właścicieli! Niekastrowane zwierzęta też, o dziwo, częściej chorują!

W kontekście koni długo tłumaczyć nie trzeba, bo ogiery są po prostu niebezpieczne, a trzymanie konia, który jest ogierem dla własnego dobrego samopoczucia to skazywanie takiego zwierzęcia na izolację, depresję, frustrację itd. Ogier nie może wychodzić na padok z innymi końmi, musi mieć bardziej pozabezpieczane swoje miejsce przebywania itd. itp. Oczywiście, zdarzają się baranki, które nie wiedzą jak pachnie klacz, ale to są wyjątki i kwestie indywidualne.

Dla mnie, jako koniary, kastrowanie zwierząt "do towarzystwa" jest absolutnie normalne i wręcz obowiązkowe i dla cywilizowanych kultur jak szwajcarska najwyraźniej też. I tak trzymać! Logika górą!

W wolnej chwili postaram się zebrać wszystkie ciekawostki na temat prawa do posiadania zwierząt w Szwajcarii, takich jak to, że zwierzątka towarzyskie (np. chomiki) można kupować tylko w parach, albo że psa można pozostawiać bez opieki max 8h.

Więcej o szwajcarskim prawie:
https://www.animallaw.info/statute/switzerland-cruelty-swiss-animal-protection-ordinance 

I prawo dotyczące dobrostanu zwierząt w Szwajcarii służące jako wzorzec w analizie:
https://www.djurensratt.se/sites/default/files/best-animal-welfare-in-the-world.pdf 

Obalamy mity na temat kastracji:
http://www.obrona-zwierzat.pl/sterylizacje.html

Jeż co mięsa nie chciał


Drodzy Państwo, oto jeż. Jeż Henryk. Prawie od momentu, gdy się wprowadziliśmy do naszego mieszkania nawiedza nasz ogródek. Na początku był odważniejszy i żwawszy, bo potrafił przebiec przez środek ogródka prawie pod moje nogi czy wpaść z wizytą pod drzwi.


Henryk, bo po francusku jeż, to "hérisson". Przy czym w wymowie brzmi to komicznie bez h, a jeszcze komiczniej jak chodziłam po okolicznych sklepach pytając o domek dla jeża moją niewybredną francuszczyzną...

Obecnie jeż Henryk jest już kapkę śnięty, nawet przez chwilę chyba go nie było (był epizod śniegu w międzyczasie, ale znów wróciło naście stopni). Zawsze oznajmia swoją obecność bardzo charakterystycznym szelestem w krzakach bądź nawet głośnym "glamaniem" czegoś, co upolował. Nie wiem ile ma zębów, ale wystarczająco, żeby hałasować jak stado kotów. A jego hałas rozpoznaję, bo poprzednio mieszkałam w przeuroczej kamienicy koło parku, w której ogródku była nawet rodzinka jeży. Również niezbyt płochliwa i biegająca tu i ówdzie między kotami i korpo-spacerowiczami.

Szanowni Państwo, przygoda z Henrykiem dużo mnie nauczyła. Otóż jeże są mięsożerne i nie jedzą jabłek. Jeśli ważą powyżej 700g, to przeżyją zimę, a jak nie - to marne sząsę (Henryk wyrabia normę, na oko). Hibernują na zimę w kupach liści i temu podobnych miejscach (więc warto nie sprzątać za dokładnie ogródka). Można im nawet naszykować specjalny domek na zimę wyściełany np. siankiem. 

Moje podróże po rozmaitych sklepach zakończyły się konstatacją i miłą poradą osoby z zoologicznego, że najprościej będzie kupić po prostu domek dla królika. Pomyślę jeszcze nad tym, bo nie wiem na ile Henryk darzy nas sympatią i czy zechciałby z nami zostać.

Najciekawsze w tej całej historii jest to, że nie dał się niczym sensownym nakarmić. 
Jabłko to był epic fail, ale kiełbasy też nie chciał, a na kocią karmę zleciały się wszystkie koty z okolicy...
Niemniej gdy już myślałam, że może wystraszyłam Henryka kiełbasą i nadopiekuńczością - wrócił... Tam gdzie wyrzucałam ptakom chleb i zakalce z ciasta...

Kochani, co jak co, ale Szwajcarskie Blabliblu kocha moje serniki, a Henryk... moje zakalce. Wege go nie nazwę, ale na pewno jest to dziwny jeż... :/