Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kluby. Pokaż wszystkie posty

Co można robić na wsi w Szwajcarii?

/
Pierwsze lata życia spędziłam kilkanaście kilometrów od stolicy, w miejscowości liczącej około 2 000 mieszkańców, w Polsce kwalifikowanej jako wieś (chociaż ni tam krowy ni pola). Nie pamiętam wiele z tego okresu, niemniej w mojej grupie wiekowej byłam chyba jedynym tam dzieckiem - nie miałam rówieśników, a oferta rekreacyjna tam ograniczała się do lasu i stajni. Chcąc porobić coś więcej trzeba było jechać do najbliższej większej miejscowości powiatowej oddalonej o około 10km. Ówcześnie jedyna forma komunikacji miejskiej ograniczała się do pociągu.  
Nasza daleka rodzina mieszka kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, również w miejscowości kwalifikowanej jako wieś. Spędzając tam nieliczne wakacje zauważyłam, że "te dziewczyny z Warszawy" są największą możliwą atrakcją, tym bardziej że są dziwne, bo cały czas coś robią.
Wiele się zmieniło w międzyczasie, ale w tego typu miejscowościach w Polsce nadal jest "martwica". Wszyscy rozkładają ręce, bo nie ma pieniędzy, bo nie ma dobrego dojazdu, ale odnoszę również wrażenie, że to trochę takie polskie - usiąść i nic nie robić i czekać aż ktoś nam podsunie coś na talerzu. Ponadto wszechobecny strach przed "obcymi", szpiegowaniem, złodziejami...

Szwajcaria niesamowicie mnie zaskoczyła. Osiedliliśmy się kilkanaście/dziesiąt kilometrów od dużego znanego miasta, bynajmniej nie będącego stolicą, w miejscowości liczącej około 2 000 mieszkańców (wsi, z krowami!) i ... nie nadążamy z korzystaniem z całej oferty rekreacyjnej i rozrywkowej naszej okolicy...

Jak to jest możliwe, że miasto takiej liczebności ma własną stronę internetową i działa w nim kilkanaście bardzo aktywnych klubów i stowarzyszeń? I to nie jest wyjątek! Sprawdziłam wszystkie okoliczne miejscowości i dzieje się w nich podobnie!
Powiecie - pieniądze. Niekoniecznie. Np. okoliczny klub siatkówki damskiej pobiera opłatę roczną wysokości miesięcznego karnetu fitness, a resztę środków pozyskuje z zbiórek np. na koncertach i ewentualnych sponsorów. Przy czym nie jest to pierwszoligowy klub, a mocno podrzędny... skupiający sympatyków w każdym wieku i na każdym poziomie zaawansowania...

Co można robić na szwajcarskiej wsi?
Grać w orkiestrze, śpiewać w chórze, grać w lokalne gry karciane i inne gry towarzyskie (np. petanque), robótki ręczne i DIY, taplać się w lub po jeziorze na milion sposobów (albo grać w piłkę ręczną i inne taplania w basenie), dołączyć do lokalnego klubu fitness z zajęciami w szkolnej sali gimnastycznej bądź podobnego klubu yogi, nordic walking itd., grać w tenisa, jeździć na desce, grać w nogę, uprawiać szermierkę, tenis, hockey, ... resztę dopisz sam, bo na pewno w promieniu 5 km taki klub jest. Nie wspominając już, że konie są wszędzie i nawet są znaki drogowe przypominające, żeby na nie uważać.


Wszystko z wykorzystaniem lokalnych zasobów, infrastruktury i za "żadne" pieniądze, a jednocześnie pozwalając na poznanie i zintegrowanie się z sąsiadami.

Ponadto są stowarzyszenia, które organizują imprezy różnego rodzaju, niekoniecznie związane w wyznaniem. W Polsce największe wiejskie punkty styku to kościół, ślub, pogrzeb, procesje itp. Tu największe punkty styku to np. Fete des voisin - czyli nic innego jak impreza sąsiedzka, święto regat, Fete des vendanges - święto winobrania, Caves ouvertes - święto możliwości pierwszej degustacji młodego wina i inne rolnicze i nierolnicze okazje, które Szwajcarzy stwarzają sobie sami, a na nic nie czekają. 

Co parę miesięcy dostajesz oficjalny kalendarz wydarzeń w swojej komunie pocztą. Praktycznie w każdym tygodniu coś się dzieje, a owy kalendarz obejmuje może max 40% wszystkich wydarzeń, ponieważ pozostałe są organizowane mniej oficjalnie - bez współpracy z "sołtysem".

Morał z tego taki, że wg mnie w Szwajcarii wieś jest fajniejsza i atrakcyjniejsza od miasta, a Polska ma jeszcze wiele do nadrobienia cywilizacyjnie (chociaż doceniam, bo dużo się zmieniło przez ostatnie lata).