Pokazywanie postów oznaczonych etykietą końskie zdrowie. Pokaż wszystkie posty

Prawie niezawodne metody na stajennych

/pixabay
Trzymałam swoje konisko w 8 różnych pensjonatach w tym jeden za granicą. Różnice między przeciętnym pensjonatem w Polsce, a przeciętnym w Szwajcarii są ogromne (wspominałam już o tym w innych wpisach), niemniej nadal pozostały mi dwa dobre nawyki z Polski, które pozwalają mi "oszczędzić" pieniądze, czas i nerwy i które chciałabym Wam gorąco polecić.

Widziałam ostatnio dość "zabawną" z mojego punktu widzenia sytuację. W stajni gdzie stacjonuję jest kilkadziesiąt koni i 4 stajennych w tym 1 szef stajennych. Z zasady wszystko powinno się ustalać z owym szefem aby nie doszło do nieporozumień. (Ja ustalam z managerem stajni, bo gada po angielsku.) Jedna z pensjonariuszek, zapewne w pełni swojej naiwności, przekazywała dość skomplikowane instrukcje karmienia na następny tydzień jednemu z zwykłych stajennych (nie szefowi), który dobrze mówi po francusku, niemniej nie jest autochtonem i bardzo ładnie jej przytakiwał.

Faktem jest, że w tej stajni bardzo pilnują ustaleń i "detali", choć małe wpadki się zdarzają gdy szef nie patrzy. U nas były dwie (przez tyle miesięcy!): konisko chodzi na padok bez ochraniaczy i raz nowy stajenny wpadł na genialny pomysł aby mu jakieś jednak założyć... wziął ochraniacze treningowe i założył profilowane tyły na przednie nogi... (hahaha, na szczęście skończyło się tylko na lekkich popuchnięciach). Zdziwiło mnie to, bo ochraniacze na padok to usługa dodatkowo płatna, a ja za nic nie dopłacam. Druga wpadka była z derką, ale o tym dalej.
Wracając do meritum: rzeczywiście można ustalić dowolny sposób karmienia i tego dopilnują, ale najlepiej z szefem i najlepiej gdzieś to spisać (na boksie, w smsie, w mailu, wrzucić kartkę do wózka z paszą...cokolwiek!)... Chociaż znowu mamy ruletkę, który stajenny będzie miał akurat wartę, nie wszyscy są błyskotliwi.

Na te 7 polskich pensjonatów, które zwiedziłam były tylko 3 gdzie można było zaufać co do karmienia (że nikt się nie pomyli) - w dwóch z nich wisiała tablica karmienia w paszarni i konie były karmione zgodnie z tablicą, a w jednym każdy pensjonariusz miał obowiązkowo przygotowywać samodzielnie i zostawiać pod boksem. Jeśli były dodatkowe wymagania typu "na ciepło" lub z dodaniem jakiegoś składnika, który nie może stać (na świeżo) - można było wyjątkowo się dogadać.

Napatrzyłam się już jak koń zamiast witaminy C dostał biotynę, albo jak porcję konia x dostał koń y, albo jak stajenny twierdził, że koń jest spokojniejszy jak dostanie wiadro owsa, a nie miarkę, więc sypał od serca niezależnie od ustaleń.

Zgodnie z moimi doświadczeniami, nawet teraz nie zostawiam kwestii karmienia w 100% stajennym. Niby mogłabym, ale dzięki temu śpię spokojniej i mam bezpośredni wpływ na to, co się dzieje z koniem i pod tym kątem mogę na bieżąco dostosowywać mieszankę i ilość.

A więc rada nr 1 - własne wiaderka/pudełka
- szykuję wiaderka na najbliższe 2-3 dni na każdą porę karmienia
- w wiaderkach jest porcja dla konia niepracującego - gdy jestem w stajni i koń pracuje - dostaje czwarty posiłek - dzięki lekkiej nieregularności i większej częstotliwości unikamy wrzodów
- zadanie stajennego polega na wsypaniu zawartości wiaderka do żłoba - absolutnie idiotproof
- w razie gdyby stajenni pomylili kolejność staram się aby zawartość pudełek była mniej więcej podobna lub ustawiona naprzemiennie tak żeby w razie W kopyt nie dostał podwójnej porcji suplementu
- gdy nie ma mnie w stajni i nie przygotuję pudełek mamy precyzyjnie ustaloną porcję ze stajennymi, która się nigdy nie zmienia, nawet w razie kontuzji

Anegdota: w Polsce zdarzało się, że stajenni byli ślepi, niepiśmienni lub leniwi i musiałam kilkukrotnie tłumaczyć jakie wiaderko, na który posiłek. W Szwajcarii nie mają z tym problemu mimo że pudełka są opisane po polsku (tyle że każde w innym kolorze i z innym numerkiem).

Voila!

Derki to kolejny rebus logiczny dla stajennych. Tu też można było pod tym względem zaufać tylko 3 stajniom. W każdej z nich poza stajennym był luzak, który umiał pomyśleć. W związku z różnymi derkowymi wpadkami powzięłam następujące ustalenia:

- jeśli jest poniżej 15 stopni zaczynam derkować konia (a jeśli ustalam zmiany derek ze stajennymi to właśnie na podstawie odczytu temperatury, z reguły zmieniam typ derki co 5-7 stopni)
- w stajni jest cieplej niż na dworze, ale koń się nie rusza, za to na padoku jest chłodniej i wietrzniej, ale się rusza; zdarzyło mi się nawet mierzyć temperaturę mojego konia na dworze i w stajni - w stajni miał zwykle niższą temperaturę ciała niż przebywając na zewnątrz
- nie bardzo mnie grzeje czy derka jest "do stajni" czy "na padok", bo i tak nie wypuszczam konia w złą pogodę + nie ma on ambicji w tarzaniu się w błocie - ergo, rzadko ma szansę zmoknąć
- gdy temperatura i warunki są już naprawdę nieprzyjemne następuje zmiana z derek przewiewnych na wiatroszczelne, i i tak koń jest w nich i w boksie i na dworze

Dzięki powyższym założeniom de facto jestem niezależna od widzimisie stajennych co do derkowania mojego konia, bo jedyne ich zadanie to NIE ZDEJMOWAĆ DERKI, chyba że jest mokra lub chyba że koń się ewidentnie poci i jest mu za gorąco. A jak jest mokra to zmienić na drugą przy boksie, bądź do mnie zadzwonić.

Simple as that.

Na czym polega rada nr 2?
Jeśli w stajni nie ma luzaka (oprócz stajennych) nie polecam ustalania ze stajennymi zmiany derek. Trzeba znaleźć własny, złoty środek derkowania, tak żeby było w nim jak najmniej czynnika ludzkiego. Oczywiście, że najbardziej optymalnie byłoby mieć inną derkę w stajni, inną na padok i inną na dzień i inną na noc i jeszcze inną na deszcz, a inną na słońce. Ale naprawdę, nie widziałam jeszcze stajennych, którzy umieliby to ogarnąć - dla nas niby proste, ale jak ten człowiek ma kilkanaście koni pod opieką, to zaczyna się sajgon.

Anegdoty (i wpadka) - w mojej obecnej stajni któryś ze stajennych uparcie zdejmował derkę mojemu koniowi na padok. Damn logic! Z nieznanych mi względów ktoś wyszedł z założenia, że derka, w której koń stoi w stajni, to derka w której ma być tylko w stajni (bo się zniszczy? ubrudzi? wut?). Niestety tu finał był nieprzyjemny, bo zdjęto mu derkę tuż po szczepieniu jak mnie akurat ponad 24h nie było u konia. Koń dostał czegoś co wyglądało jak wstrząs anafilaktyczny (dwie szczepionki + zdjęcie derki przy nagłym załamaniu pogody + pewnie osłabiona odporność).
Pamiętajcie - koń derkowany - o ile nie staracie się go przestawić na tryb bezderkowy - nie może mieć takich szoków temperaturowych, to rozwala mu termoregulację i może się skończyć gorzej niż w powyższym przypadku - np. mięśniochwatem, chorobami nerek itd.

Za to żeby wybielić derkowe pomysły stajennych - i tak jestem pod wrażeniem, że sprawdzają, czy derka nie jest mokra, bo w Polsce to też potrafi być problemem. Zdarzało się, że mimo że mój koń miał nie wychodzić na deszcz, to ktoś go wyprowadził, a potem zostawiał w mokrej derce w stajni...

A jakie są Wasze patenty na stajennych?



Koński dentysta w Szwajcarii

/wikimedia commons

Wszyscy koniarze powinni lub zdają sobie sprawę z tego jak ważne jest dbanie o końskie uzębienie. Laicy bądź naturalsi powiedzą "bo koń w naturze nie miał dentysty", a ja na to powiem - a człowiek w naturze siedział w jaskini i umierał w wieku 30 lat (i też nie miał dentysty).

Najczęstszy problem z końskim uzębieniem, to fakt, że konie nawykowo najczęściej przeżuwają kręcąc szczęką w jedną stronę (ludzie też tak mają, że np. częściej przeżuwają którąś stroną). Póki konika nie użytkujemy, to w zasadzie nie sprawia większego problemu poza faktem, że koń po wielu latach braku regulacji zgryzu będzie gorzej przeżuwał (co poskutkuje w gorszym trawieniu i przyswajaniu pokarmu) albo w ogóle przestanie jeść i stanie się apatyczny (i zdechnie).

Jakiś czas temu odnaleziono prehistoryczne szczątki koni, wśród których pamiętam, że była całkiem nieźle zachowana czaszka i szczęka ukazująca bezsprzecznie fakt, że koń padł... Z GŁODU, bo jego krzywy zgryz nie pozwalał mu dobrze się odżywić.

Dziś naturalna selekcja nie jest tak drastyczna i w hodowli interesuje nas przede wszystkim czy koń dobrze skacze albo ładnie chodzi albo ładnie wygląda, a nie czy ma równą szczękę, więc koni z wadami zgryzu jest proporcjonalnie coraz więcej (bądź nasza świadomość problemu jest coraz większa).

Moje futro ma dość klasyczne problemy, czyli jednostronne przeżuwanie i lekko cofniętą dolną szczękę, co powoduje tworzenie się tzw. "haczyków" z tyłu i ostrych krawędzi. Problem ostrych krawędzi dotyczy większości koni, więc nie myślcie, że Waszego to nie dotyczy, lepiej sprawdzić ten fakt z weterynarzem. Nasz problem wymaga regulacji plus minus co rok, przy czym jedni weci powiedzą, że jestem przewrażliwiona i zalecą co półtora roku, a inni powiedzą, że dla pełnego komfortu zwierzęcia lepiej co np. 8 miesięcy.

Niedawno miałam okazję skorzystać z szwajcarskiego specjalisty dentysty. Przyznaję, nie robiłam researchu takiego jak bym zrobiła w Polsce (forum, artykuły, opinie, polecenia), wyłącznie pogadałam w stajni z paroma osobami i wybrałam osobę, która i tak i tak miała do nas przyjechać, ale jak się okazało - która jest jednym z 3-4 specjalistów dentystów w całej Szwajcarii.

Końskich dentystów ogółem jest sporo, po "jakichśtam" kursach, jest też spory napływ frontalierów, którzy jak wszystko - zrobią za pół ceny, ale niekoniecznie dobrze. W moim słowniku "specjalista dentysta", to dyplomowany weterynarz, który poświęcił swoją karierę przede wszystkim końskiemu uzębieniu i robi wszystko co się da przede wszystkim w tym kierunku. Uwierzcie, takich ludzi jest naprawdę niewielu. W Polsce kojarzę może dwóch.

Mimo wszystko w Polsce przyjęłam zasadę "lekarz rodzinny", czyli miałam Panią weterynarz, która była moim pierwszym kontaktem i którą wzywałam do wszystkich spraw, bo wiedziałam, że jest na tyle szczera i kompetentna, że jeśli jakieś zagadnienie będzie wymagało specjalisty, to mnie do niego skieruje, a resztę załatwi własnoręcznie. Więc ona też robiła futrzakowi zęby i jak się okazuje - bardzo dobrze, bo wezwany przeze mnie Szwajcar oznajmił, że "w tej Polsce to musimy mieć świetnych weterynarzy, bo ma mało roboty i jest dobrze prowadzony koń". Gdyby ktokolwiek w okolicach mazowieckiego szukał bardzo dobrego weterynarza - z ręką na sercu polecam Agnieszkę Bestry. Z tego co kojarzę specjalizuje się ona w ortopedii, ale jako tzw. koński internista sprawdza się doskonale, a i jak się okazuje - jako dentysta też.

Ów Szwajcar to Yann Panchaud (podaję, gdyby ktoś miał taki ekskluzywny problem jak mój), z krwi i kości, profesjonalny, punktualny, mający dla nas wystarczającą ilość czasu (bez pośpiechu) i kolejny raz potwierdzający w moim przypadku regułę, że Szwajcarzy mają smykałkę i do biznesu i do relacji międzyludzkich i są świetnymi profesjonalistami. Coraz częściej przekonuję się, że jeśli mam wybrać jakąś usługę, to lepiej szukać w Szwajcarii niż ponad granicami. Wiadomo, wszędzie znajdą się jakieś "kwiatki" i mówi się, że szwajcarskie usługi są mało proklienckie - ale jeszcze tego nie doświadczyłam, za to miałam już różne przejścia z Francuzami.

Ząbki zrobione, koń zadowolony - co ma koń do tego? A na przykład to, że wcześniej mimo sedacji potrafił się wyrywać, a po zabiegu bywał "obrażony". Pan Yann zrobił tak, że koń zabieg przespał w bezruchu mimo małej dawki środka, wszystko robił delikatnie i z wyczuciem, dużo sprawdzając czy na pewno jest dobrze (perfekcjonista, trochę w niemieckim stylu pedantyzmu), wszystko przebiegło na spokojnie, wszystko mi pokazywał i tłumaczył (jestem dumna ze swojej wiedzy i wyczucia do koni, wzorowy ze mnie klient, który jak powiedział, tak się okazało w pysku), pochwalił polskich weterynarzy, opowiedział trochę o Szwajcarii i Szwajcarach itd.

Jak poznać, że koń potrzebuje dentysty? W przypadku mojego kopyta problem zaczyna się od "ucieczki", koń niekontrolowanie przyspiesza, co nie jest w jego naturze, bo mimo że miewa swoje humory, to zawsze bardzo się stara współpracować. Później zaczyna bronić się przed ręką/kontaktem/wędzidłem. W przypadku mojego wyglądało to tak, że uciekał z kontaktu z prawej ręki, niezależnie czy była wewnętrzna czy zewnętrzna, wychodząc nad wędzidło, blokując prawą stronę, lub "uwalając się" na prawej ręce. Fakt, każdy z nas też ma silniejszą i słabszą stronę i moja prawa strona jest ewidentnie za silna, ale jeśli porównam swoje wrażenia z jazdy sprzed robienia zębów, do jazd z okresu kiedy zęby są ok, to jest ogromna różnica. Czasem opisywane przeze mnie problemy są ewidentne, a czasem, jak w przypadku mojego "macho" trzeba mieć dobre wyczucie jeździeckie, bo nie jest to bardzo widoczne. W ostatecznym stadium mojego przypadku po założeniu ogłowia koń otwierał pysk i przeżuwał z otwartym pyskiem tak jak by coś mu utknęło w buzi zamiast po prostu pomemlać wędzidło i zamknąć pysk. Przy dopinaniu nachrapnika także nadymał chrapy i rozstawiał szczękę tak, żeby nie dopiąć za mocno. Wszystkie powyższe symptomy nie są charakterystyczne dla mojego zwierzaka.

Niemniej uważajcie! Problemy z wchodzeniem na wędzidło, usztywnieniami, mogą być też spowodowane problemami z kręgosłupem, naciągnięciami lub naderwaniami mięśni bądź innymi problemami np. natury ortopedycznej. U nas sprawa była ewidentna, bo już znam swoje zwierzę i wiem jak je czytać, a zanim pierwszy raz zrobiłam mu zęby, to też najpierw patrzyliśmy na kręgosłup i ewentualne kulawizny.

Ponadto! Zęby mogą być przyczyną problemów ortopedycznych, jeśli nie dbamy o nie regularnie, właśnie przez to, że koń systematycznie się usztywnia!

Reasumując: do dentysty marsz i "och ach" ta Szwajcaria :).