Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koniarze. Pokaż wszystkie posty

Niepoprawne politycznie przemyślenia co do treningu skokowego koni

/

Od kiedy pamiętam wpajano mi, że ujeżdżenie jest matką dyscyplin i że koń i jeździec jadący klasę x powinien jeździć ujeżdżenie na poziomie wyżej. Nadal się z tym zgadzam jako ideą i wprowadzam ją w życie w swoim wypadku, niemniej po latach doświadczeń i obserwacji dochodzę do wniosku, że jest to po prostu sympatyczna utopia wtłaczająca wielu jeźdźców w zamknięte koło samoniezadowolenia zamiast samodoskonalenia.

Wielu powie "co ta laska niewiadomo skąd gada". No cóż, może osobiście nie wdrapałam się na jeździeckie szczyty i jak wielu mam dobre alibi, niemniej: po maturze podreptałam do Irlandii, jako "bereiter" i luzak, zobaczyć ten "wielki zachodni świat" (do ostatniej chwili rozważałam też stajnię holenderską, ale trudniej było się z nimi dogadać) i pracując przy koniach doświadczyć się w może nowych, lepszych metodach treningowych, podpatrzeć lepszych jeźdźców; ponadto mam swoje kopyta niestety także z wieloma przygodami, w każdym razie raczej robimy dobre wrażenie na osobach postronnych; podglądam skrycie świat jeździecki w Szwajcarii i bywa że na youtube - np. filmiki treningowe, wśród których wiele jest niestety nic nie warta. Często filmiki treningowe pokazują niekompetencję jeźdźca lub jego chęć lansowania się zamiast realny aspekt treningowy... Po Irlandii moje wyobrażenie o "wielkim, zachodnim, jeździeckim świecie" runęło. Szara rzeczywistość jak wszędzie, a ja okazałam się świętym graalem w środowisku irlandzkich skoczków, bo "to ta co umie w ujeżdżenie".

Nie rzucam nazwiskami, żeby nikogo nie obrażać, ale uwierzcie mi, że wielu jeźdźców z czołówek - niezależnie, czy to kadra juniorów czy seniorów czy nawet 5* zawody - nie ma zielonego pojęcia o ujeżdżeniu. Jedni się tego trochę wstydzą, inni tak bardzo nie lubią ujeżdżenia, że mają to gdzieś. Wydaje się to być niewyobrażalne, bo przecież każdy "ujeżdżeniowy trik" czy ćwiczenie wpływa chociażby na jezdność konia, co jest coraz bardziej istotne przy tak wysoko zaawansowanych technicznie zawodach jakimi się progresywnie stają zawody skokowe, a najmniejszy błąd nie spowoduje, że spadnie nam berecik tylko wywoła realne zagrożenie życia...

Zapytacie, jak to jest możliwe, że ktoś kto nie ogarnia ujeżdżenia może zajść nawet na sam szczyt w skokach? W takim razie gdzie tkwi sedno treningu konia skokowego?

Między bogiem a prawdą koń skokowy MUSI:
- dodawać (w każdym chodzie)
- skracać (w każdym chodzie)
- sprawnie zmieniać nogi
- być zwrotnym
- lubić skakać
- wydajnie galopować 

Dodawanie, skracanie i zmianę nóg, dla wybitnych antytalentów pracy na płasko, można wyćwiczyć na drągach i przeszkodach. Wydajny galop można uzyskać między innymi galopami kondycyjnymi. W sumie to wszystko to też są elementy ujeżdżenia w kontekście definicji, ale często nie są ćwiczone tak jak zrobiłby to jeździec ujeżdżeniowy.

Do zwrotności wystarczy powyginać konia na boki (nie zawsze da się to nazwać np.: łopatką, a przynajmniej w wykonaniu skoczków jest ona często daleka od dresażowego ideału, tyle że dla skoczka to nie łopatka jest celem samym w sobie, a uelastycznienie konia - więc mamy gdzieś jak to finalnie wygląda; często też widzi się jazdę w odwrotnym ustawieniu w ramach tego typu ćwiczeń), jeździć serpentyny i ósemki pilnując równowagi.

Lubić skakać - można w koniu to wywołać, ale end of day musi mieć do tego po prostu serce i predyspozycje. Trenując konie do skoków najważniejsze, co pozwala je "bezstresowo" przekonać do "wesołego", "chętnego" skakania, to:
- kończyć trening na niezmęczonym koniu,
- po każdym skoku nagradzać głosem, dotykiem, (pamiętaj, że większość błędów popełniłeś Ty, a nie koń, a większość koni nie robi błędów celowo, więc dopóki nie są to poważne problemy, nie można za nie konia karać, można za to powtórzyć aż skok będzie czysty)
- pozwolić się wybrykać, wybiegać w trakcie skoków (pod kontrolą ofc). Nigdy swojego zwierza nie barowałam, nie rozpędzałam na przeszkody - żadnych specjalnych technik poprawiania skoczności poza uspokajaniem i utrzymywaniem rytmu ;) - po prostu siedzę i mu nie przeszkadzam (no dobra, czasem przeszkadzam, ale staram się nie), a jego zapał do skoków jest jak na zdjęciu do tego postu.

I dlatego właśnie za wiele od skoczków na temat treningu skokowego nie usłyszycie, bo w skokach ogromną rolę odgrywa instynkt, wyczucie, zaufanie do konia, samodzielne MYŚLENIE przez konia (co jest ograniczane w ujeżdżeniu, a ćwiczone w skokach) i tzw. "po prostu siedź". Tak naprawdę skoczek często lepiej wie jak rozstawić drągi i przeszkody, żeby poradzić sobie z problemami "ujeżdżeniowymi" niż jak je rozwiązać na płasko. Lepiej, wielu skoczków zagranicznych rzadko skacze w domu, bo praktycznie co tydzień są na zawodach i obskakują konie na zawodach...

Wielu koniom skokowym przydałoby się więcej ujeżdżenia niż widzimy - chociażby dla ich zdrowia, kręgosłupa, lepszej równowagi, ROZLUŹNIENIA (o którym wielu skoczków zapomina), ale np. w Szwajcarii tym koniom, które widziałam, krzywda się nie dzieje, a jeździec może ujeżdżeniowcem nie jest, ale tzw. "przyjemnym podróżnikiem". Gorzej wyglądało to w Irlandii, gdzie wtedy było 8x więcej koni niż ludzi na wyspie i obrazki par jeździec-koń czasem przerażały...

Najważniejsze u jeźdźca skokowego, to:
- mieć dobrą równowagę,
- nie klepać się po siodle (czyli opanowany dosiad we wszystkich klasycznych wariantach)
- lekka ręka - czyli stabilny, lekki kontakt, podążający za głową konia
- umiejętność oceny odległości, swoich i konia możliwości

Reszta przychodzi właściwie sama lub w ramach rozwiązywania szczegółowych problemów. No cóż, gdyby jeździectwo było takie proste jak to opisałam powyżej, to nie byłoby jednak tak rozbudowaną dziedziną. W każdym razie biorąc poprawkę na sporą dozę generalizacji pryncypia prezentują się według mnie jak wyżej.

A teraz pewnie mogę się schować do piwnicy zanim zjedzą mnie inni koniarze ;).

Jak uszczęśliwić konia

/
Właściciele i opiekunowie koni nieustannie muszą się mierzyć z rozwikływaniem wielu zagwozdek końskiego obrządku. Nakarmiony/napojony za późno czy za wcześnie? Siano już odparowało, czy jeszcze nie? Słoma, czy trociny? Derka za mała, czy za duża? Siodło za szerokie, czy za wąskie? Golić, czy nie golić? Kuć, czy nie kuć? Pasza x, czy y? Więcej białka, czy mniej? Witaminy, czy zioła? Kolka, czy wzdęcie? Kuleje, czy ma "zakwasy"? Ochraniacze, czy owijki? Trzeba już robić zęby, czy może bolą plecy? Ruszyć go rano, czy wieczorem? Wymienione pytania, to tylko kropla w morzu wielu koniarskich dylematów.

Wszyscy "w temacie" wiedzą, że końskie zdrowie to sympatyczny mit, a jazda konna to nie tylko siedzenie na koniku.

Nieustannie zastanawiamy się bądź trzęsiemy nad dobrobytem naszych kopytnych. Chuchamy, dmuchamy, dbamy, chronimy, myślimy za dwoje, kupujemy wszystko, co wydaje nam się najlepsze. I tu właśnie jest pies pogrzebany. To, co nam się wydaje najlepsze. 

Z końmi trochę jak z dziećmi, nasze błędy lub brak czasu chcemy im wynagrodzić materialnie. Nowy czapraczek, nowe cukiereczki, nowa szczotka, super hiper high shine olej do kopyt. Czy zastanawiacie się kiedykolwiek na ile to koń ma potrzeby, a na ile Wy i które to te właściwe?

Szczęśliwe dziecko to brudne dziecko i ... szczęśliwy koń to brudny koń :). Żarty na bok.

Ostatnimi czasy ze względu na dość częste i intensywne opady różnej maści i ewentualne nocne przymrozki konie w naszej szwajcarskiej "przechowalni" (stajni) nie były wypuszczane na owe nieziemskie padoki, które tak ochoczo zachwalałam. Bo twardo, bo grząsko, bo trawa nie urośnie. Faktem jest, że niby marzec, a padoki już zielone aż miło patrzeć, więc trzeba właścicielom przyznać rację i oddać honor.

Niemniej od miesiąca z tego też względu moje kopytnisko było wybitnie sfrustrowane, nadpobudliwe na bodźce, wystraszone na zmianę z apatią. Można by powiedzieć, że coś w rodzaju dwubiegunowej depresji. 

Ale już jeden dzień na padoku sprawił, że absolutnie się wyluzował i rochmurzył wyraz pyska.

I tak to już w tym końskim świecie jest. Żaden antydepresant (tak jak jedna z koleżanek w stajni zaczęła podawać), uspokajacz, ziółka nie dadzą koniowi tego, co po prostu najpospolitsze w świecie PADOKOWANIE.

Więc apeluję do wszystkich miszczów szportu, którzy boją się wypuścić swojego czempiona, bo nie daj bóg się uszkodzi, albo spali energię, którą miał mieć na trening i do wszystkich nadmiernie troskliwych mamusiek swoich konisiów - BŁAGAM, PADOKUJCIE swoje konie!

Największe szczęście w świecie, na końskim leży grzbiecie, a najlepiej porządnie wytarzanym wraz z przewianą przez swobodne galopady głową.

Myślałam, że dostęp do mini padoczku z boksu, na który moje kopyta mogą sobie wyjść kiedy chcą, będzie dobrą protezą padoku i że w miesiącach, gdy padokowanie jest luksusem, pozwoli to na zachowanie równowagi psychicznej, tym bardziej skoro w pobliżu są koledzy, a na padok chodzi sam... (takie są zasady stajni, nie mam na to większego wpływu, kwestia odpowiedzialności i ewentualnego odszkodowania w razie W jak domniemam, w Szwajcarii na wszystko jest ubezpieczenie i się na wszystko chucha).

Koledzy kolegami, ale koń został stworzony do biegania. Dzięki temu też jest to tak użyteczne zwierzę - ma naturalną potrzebę ruchu. Wręcz imperatyw.

Mój koń "zjadł snickersa" w formie pierwszej wiosennej trawy, wybrykał głupie pomysły i znów jest kochanym towarzyszem, bez humorów i adhd (zawsze miał adhd, głową nadal źrebię, ale tu mówię o adhd w wykonaniu konia z adhd, czyli stan wyjątkowy).

Konia na padok, a za wszystko inne zapłacisz mastercard ;).