Pokazywanie postów oznaczonych etykietą społeczeństwo. Pokaż wszystkie posty

10 przykazań pracownika sektoru usług i sprzedaży w Szwajcarii

Reklama powyżej urzekła mnie bardzo mocnym insightem tego jak można zostać kurtuazyjnie acz wymownie potraktowanym w Szwajcarii przez sprzedawcę z niewybrednym mniemaniem o sobie. Poniżej znajdziecie dekalog, który zapewne jest biblią wszystkich kursów i szkoleń jakie owi ludzie przechodzą. Trochę śmieszne, za to bardzo prawdziwe...

1. Bądź świętą krową.

2. Unikaj kontaktu: nie pracuj, nie odpisuj i nie oddzwaniaj, gdy Twój klient Cię potrzebuje.

3. Przede wszystkim nie reaguj na prośby o przedstawienie oferty potencjalnemu klientowi zainteresowanemu Twoją firmą. To Ty masz się z nim skontaktować jak Ty będziesz chciał, a nie on.

4. Opieprzaj swojego klienta bądź potencjalnego klienta za nieprzestrzeganie szwajcarskich, niepisanych zasad.

5. Nie utrzymuj szwajcarskiego standardu usługi jeśli to obcokrajowiec.

6. Nie ucz się języków, a nawet jeśli jakieś znasz, to ich nie używaj.

7. Przytakuj na prośby klienta i ich nie realizuj.

8. Oceniaj na oko stan portfela Twojego klienta, nie obsługuj "biedaków" i przestań obsługiwać gdy próbuje negocjować.

9. Szanuj swój czas:
a) gdy coś ma zająć Ci raptem naście minut, powiedz klientowi, że zrobisz to najszybciej za tydzień;
b) gdy klient przyjeżdża na 15-30 minut przed zamknięciem - nie obsługuj, bo już idziesz do domu.

10. Wypieraj się współczesnej technologii i estetyki, bądź śmiertelnie poważny.


Ok, powyższa lista może być krzywdząca, ale niestety Szwajcaria z wysokiego standardu usług nie słynie dopóki nie wchodzą w grę grube portfele. A i te pewnie mogłyby się zdziwić. Rynek usług i sprzedaży tutaj, z polskiego punktu widzenia, to bareizm, niemniej równie często spotyka się absolutnie nieprofesjonalne podejście jak i to super profesjonalne, którego w Polsce ze świecą szukać. Ruletka. Dlatego też za każdym razem jak mam zamiar coś kupić, to porównuję kilka firm, a w pierwszej kolejności ich reaktywność i możliwość dogadania się. Oszczędzam sobie w ten sposób nerwów.

A jakie jest Wasze doświadczenie z sektorem usług i sprzedaży Szwajcarii?

Kubańskie cygara i test relacji międzyludzkich...

/pexels

Paparental Advisory popełnił całkiem słuszny tekst o tym, za czym tęskną Polacy na emigracji zadając jednocześnie pytanie czy ta tęsknota rzeczywiście jest uzasadniona. Oczywiście że nie, o ile nie masz bardzo silnych więzi rodzinnych, bo "nasze miejsce" jest tam, gdzie są "nasi ludzie" i jest to wyjątkowo obiektywne stwierdzenie faktu. Nie tęsknimy za faktycznymi rzeczami/miejscami takimi jakie są, tęsknimy za wspomnieniami, tak samo jak Twój dziadek za czereśniami z dzieciństwa podkradanymi od sąsiada. Tak samo jak niektórzy dorośli za koloniami, za którymi inni nie.

Ten artykuł zainspirował i mnie do podzielenia się słodko-gorzką obserwacją dotyczącą ludzi i relacji międzyludzkich, która wydaje się być dość uniwersalna, choć na razie mniej widoczna w mniej zamożnych krajach.

W Polsce bardzo często usłyszysz określenia "kolesiostwo", "klub krótkich spodenek" albo "klub prezesów". Ok, jest to zjawisko szersze, niż to co chcę opisać, ale skupmy się na jednej właściwości - "my i oni". Ludzie, którzy osiągnęli sukces, którzy mają więcej niż inni, z jednej strony trzymają się głównie z ludźmi o tym samym stanie posiadania, z drugiej zaś strony są znienawidzeni przez resztę. Na szacunek (ale niekoniecznie sympatię) mogą sobie zasłużyć jedynie udając (ukrywając) swoje osiągnięcia i stan posiadania. Jak często widzicie "mezalianse" społeczne, kumplowania się pomimo/między stanami posiadania?

Niedawno mieliśmy imprezę "fête des voisins". Poznaliśmy w końcu tych sąsiadów, których nie mieliśmy okazji poznać wcześniej i powiększyliśmy grono znajomości wśród Szwajcarów (gdyż trudno jest takich prawdziwych spotkać :D). Wśród nich zakumplowaliśmy się niesamowicie z jedną pół-szwajcarską rodziną, jak z żadnym z dotychczasowych sąsiadów. Przegadujemy z nimi z reguły cały wieczór i noc, pijemy prawie jak z Polakami i wchodzimy (o dziwo!) czasem na bardzo intymne, prywatne, kontrowersyjne tematy bez krzywych min czy obrazy majestatu (co też w Szwajcarii nie uchodzi za normalne).

Już na jednym z pierwszych spotkań zostaliśmy ugoszczeni po królewsku, najlepszymi winami i ... kubańskimi cygarami. Została nam zaproponowana przejażdżka kolekcjonerskim, starym Porsche i zostaliśmy zachęceni do zrobienia prawa jazdy na motor żeby jeździć motocyklami owego sąsiada... Historia jak z filmu, nie? No to teraz uwaga - nie odważ się dzielić takimi historiami ze swoimi znajomymi (!!) albo od razu wyjdź z założenia, że dzięki takiej historii przesortujesz znajomych na tych "prawdziwych, z dystansem do świata" i tych, których zżera wewnętrzna żółć.

Większość ludzi słysząc tę historię krzywo się na mnie patrzy i sądząc po wzroku ocenia na próżną lalę, która właśnie wylądowała z marsa... Za to gdy zastanawiam się nad sensem takiej sympatii tych sąsiadów, akurat do nas (skoro nie mamy nawet 1/100 tego co oni), szczególnie po moich doświadczeniach z dzielenia się powyższą historią z ludźmi, stwierdzam, że owi sąsiedzi muszą być strasznie samotni w życiu... Im więcej masz i im większą masz czelność o tym mówić, nawet jeśli podchodzisz do ludzi z szczerą sympatią, otwartością i brakiem oceniania (wszyscy na osiedlu muszą wiedzieć którzy to my, co mają najstarsze i najgorsze i najbardziej niesprawne auto świata, więc chyba wiadomo, "kto my jesteśmy", a jednak nikt nas nie szufladkuje, nie spycha na margines społeczny i chętnie nawiązują relacje...), to i tak wielu ludzi się od Ciebie odwróci. Smutną konstatację mam taką, że Ci sąsiedzi tak nas polubili, bo pewnie 90% ich dotychczasowych relacji się posypała, właśnie ze względu na majętność...

Nie jest to jedyna historia. Na przykład nasi Polscy znajomi także przebywający na emigracji bardzo często uważają, że nie powinniśmy żyć tak jak żyjemy. Nie dociera do nich argument, że nie musieliśmy się wyprowadzać za chlebem, bo i w Polsce dalibyśmy sobie niemarnie radę, tylko chcieliśmy, z różnych innych powodów. Nie jesteśmy po to, żeby się na siłę dorabiać, kosztem wegetacji zamiast życia. Chcemy po prostu żyć. Ok, nasz obecny standard przerósł nawet nasze oczekiwania i gdyby nam się noga podwinęła, to dostosujemy się do owej fali, ale skoro nie musimy, to po co? Nasza sytuacja jest o tyle "śmieszna", że los sam nam podsuwa rozwiązania, o których byśmy nie pomyśleli, a my po prostu jesteśmy otwarci na zmiany i przeżywanie życia. Wielu ludzi nie może tego znieść...

Ludzie nie cieszą się Twoim szczęściem, ludzie zazdroszczą.

Zazdroszczą, że znasz języki lub bardzo szybko się ich uczysz, zazdroszczą, że masz odwagę, zazdroszczą, że masz nietypowe kompetencje, które znajdują swoje miejsce także poza Polską. Ludzie nieustannie się porównują i rywalizują ze sobą i tę rywalizację przenoszą także na swoje związki (czy to z partnerem czy z "przyjacielem"). Nie mogą znieść, że oni się dorabiają a Ty nie, nawet jeśli stać ich czasem na więcej niż Ciebie.

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja powiem, że przyjaciół poznaje się w szczęściu - ludzie nie są w stanie cieszyć się Twoim szczęściem.

Bieda niestety jest w głowie. Są ludzie, którzy mają "bieda mentalność" niezależnie od stanu posiadania i jest duża szansa, że ją przekażą kolejnym pokoleniom. Ich pozorne szczęście jest wprost proporcjonalnie uzależnione od ilości zer na koncie i poczucia trudu do ich zdobycia, a multiplikujące się poprzez niechęć do ich wydawania, kombinatorstwo i polowanie na okazje. W swojej zaciekłej walce o wymarzony byt nie potrafią być wdzięczni ani czerpać radości z życia. Czasem także przestają się rozwijać czy to zawodowo czy wewnętrznie (mentalnie, duchowo). Skończą tak samo jak ich poprzednie pokolenia - pokazując kolejnym - "zobacz jak ciężko pracowaliśmy na to co mamy, Twoim sensem życia jest też wyłącznie ciężka praca, a jak zrobisz cokolwiek inaczej niż my, to będziesz bezwartościowym człowiekiem".

Możliwe, że to też jest jedna z przyczyn polskiej degrengolady mimo silnych wzrostów ekonomicznych. Może ekonomicznie dogonimy Europę za 25-50 lat, ale mentalnościowo raczej za 100... Nie mam stu lat na to, żeby walczyć z polskimi wiatrakami. Chcę żyć, tu i teraz i swoim życiem, a nie czyimś. W Polsce czuję się bardziej obco niż za granicą. Wiele pokoleń walczyło o Polskę i kolejne będą walczyć. Czy na pewno o taka Polskę walczyli i walczymy, jaką mamy?

Czy wiesz, dlaczego niewiele wiesz o Szwajcarii?

/fundacja PAFERE
Wstyd się przyznać, ale zanim moja ścieżka połączyła się z Szwajcarią, nie miałam żadnych skojarzeń z tym krajem. Nie przychodziły mi do głowy nawet żadne stereotypy! Oczywiście usłużni, znający się na wszystkim Polacy, raczyli mnie od razu doedukować, że to najgorszy kraj na świecie... Z braku zrozumienia panujących tu zasad reagujemy na nie jak pies na jeża wychowywani na bajkach typu "wolnoć Tomku w swoim domku". Ponadto zawsze bardziej interesowała mnie Azja niż Europa i w tym kierunku też szła moja edukacja. Zanim spakowałam konia googlowałam o tym kraju co tylko się da, i jednym z pierwszych, i jak się okazało najlepszych miejsc na jakie trafiłam, był blog Joanny Lampki: http://blabliblu.pl/ .

Autorka wyżej wymienionej książki i bloga ma wyjątkowy dar opowiadania historii i przemycania wiedzy w bardzo lekki i humorystyczny sposób oraz przyciągania do siebie nietuzinkowych ludzi. Wiele rzeczy można powiedzieć i wysłuchać o Polonii, ale Polonia, która śledzi i angażuje się w tego bloga, jest wyjątkowa.

Oczywiście książka została wydana dopiero niedawno i na pewno będzie świetnym startem dla każdego "szwajcaro-laika" i także ogromnym źródłem inspiracji polityczno-społecznych, szczególnie dla tych, którzy nie odnajdują się w demokracji na wzór polski czy amerykański. Chcesz zobaczyć jak można rządzić państwem demokratycznie i inaczej? Chcesz zobaczyć, że to działa? Według mnie lepszego systemu niż w Szwajcarii jeszcze nikt nie wymyślił i ubolewam, że inne kraje się na nim nie wzorują. Według mnie wszystkie inne demokracje niż szwajcarska, to nie są prawdziwe demokracje, a jakiś cyrk na kółkach.

"Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii" tematu Szwajcarii nie wyczerpuje, ale bardzo zgrabnie zaznacza jego kompleksowość w sposób lekkostrawny nawet dla nastolatka jak i jako lektura do porannej kawy.

Nawiązując do stwierdzeń autorki, Polacy uważają, że "pierwszy milion trzeba ukraść", a Szwajcarzy, że wypracować, swoją własną, ciężką pracą. Między innymi z tej książki dowiesz się, czy to prawda, że Szwajcarzy wzbogacili się na majątku Żydów i nazistów i co ma wpływ na stabilną pozycję gospodarczą kraju.
"Szwajcaria ma również bardzo trudną historię budowania
państwa. Bieda, brak surowców naturalnych, żyznych gleb,
niesprzyjające warunki geograficzne, a także wielokulturowość,
wielojęzyczność, wieloreligijność i bardzo silni sąsiedzi,
którzy wielokrotnie próbowali zdominować niewielkie, słabe
państewko, paradoksalnie przyczyniły się do wytworzenia
specyficznego charakteru narodowego Szwajcarów. Konflikty
wewnętrzne i brak jednolitości sprawiły, że jedynym
sposobem niedopuszczenia do rozpadu państwa stało się
zachowanie jak największej autonomii kantonów. Natomiast
zagrożenie z zewnątrz, ze strony silnych sąsiadów, sprawiło, że
Szwajcarzy poczuli się jednym narodem gotowym do obrony
swojego terytorium." s.55
To, co mi ewentualnie w tym wydaniu nie odpowiada, to bardzo wyraźny subiektywizm, częste powtórzenia tych samych myśli (jak na tak krótką publikację trochę nużące), przemycanie własnych poglądów ekonomicznych (niechcący tuszując rzeczywisty pluralizm myśli i działań tego kraju, choć w pewnym sensie odzwierciedlając tym samym szwajcarską mentalność) i nikłe przypisy (źródła) do podanych informacji.

Przykładowo: autorka ochoczo przyklaskuje odrzuceniu w referendum dochodu podstawowego. Też gdy pierwszy raz usłyszałam o tym koncepcie, to byłam mu przeciwna, ale z ciekawości zaczęłam studiować różne opracowania na ten temat i na przykład: gdyby zlikwidować całą administrację związaną z zasiłkami wraz z tymi zasiłkami w Niemczech, to każdemu obywatelowi przysługiwałoby około 700 euro miesięcznie... Ponadto już za mniej więcej 20 lat może zniknąć 40% znanych nam dziś zawodów. Zastąpi je AI i robotyka. Argument "trzeba było dobrze wybrać studia" przestanie być ważny, bo bycie informatykiem będzie jak bycie kelnerem dziś... Zauważcie, że w czasach naszych rodziców wystarczyło mieć jakiekolwiek studia żeby robić karierę (a dało się i bez), a bycie doktorem torpedowało do innej klasy społecznej, dzisiaj trzeba mieć minimum magistra żeby dostać jakąkolwiek pracę, a do kariery - wąską specjalizację w chodliwej dziedzinie, a doktory kwitną jak grzyby po deszczu. W czasach naszych dzieci i doktorat to może być za mało... Czy stać nas (podatników) na to, żeby wszyscy robili doktoraty? Żeby ludzie w wieku produkcyjnym byli wyłączeni z rynku i utrzymywani przez rodziców? Dyskusja nad dochodem podstawowym nie bierze się z chęci dojenia "państwa", a z wyzwań, przed którymi globalnie stajemy. Boom technologiczny ostatnich czasów gwałtownie pomnaża dochody coraz mniejszej grupy ludzi. Przecież cały świat nie będzie złożony z samych dżobsów i masków, a zamordowanie połowy populacji ziemi jest niehumanitarne. To, co realnie napędza gospodarkę, to te "the other 98%". Dobrobyt wypracowany przez całe narody musi zostać lepiej rozdystrybuowany i wyrównać pogłębiające się różnice, które mogą doprowadzić tylko do kolejnej rewolucji, a nawet wojny. Co ciekawsze! Dyskusję o dochodzie podstawowym inicjują nie obywatele czy politycy, ale sami przedsiębiorcy! (Nie wiem kto zainicjował w Szwajcarii, ale zawsze za danymi osobami może stać niewidzialna ręka biznesu.) Ze strachu przed tym, kto będzie kupował ich produkty, jak sami stają przed obliczem masowych zwolnień! Z Gatesem na czele!

Szwajcaria jednocześnie świetnie broni się przed dzikim kapitalizmem w stylu amerykańskim, który zjada Polskę (co też w książce nie wybrzmiewa, a wydaje mi się dość istotne):
a) Jeśli chcesz mieć w firmę działającą w Szwajcarii - musisz mieć tu siedzibę.
b) Jeśli chcesz wprowadzić jakiś produkt na szwajcarski rynek na masową skalę - musisz go tutaj produkować. Najważniejsze, strategicznie dziedziny gospodarcze Szwajcarii, bronią się wysokim cłem (np. rolnictwo). Myślałam kiedyś, żeby sprowadzić moją ulubioną paszę z Polski do Szwajcarii, ale zbankrutowałabym na tej operacji...
c) Pracownicy są traktowani jak ludzie i jak źródła sukcesu i dochodu firmy: popularnym jest roczny bonus od dochodu firmy (nawet dla bardzo szeregowych pracowników), trzynaste pensje, dni wolne "od firmy", a nie z tytułu prawa pracy i dni wyznaczonych państwowo. Prawie nikt tutaj nie pracuje w święta ani w weekendy. W związku z tym komu by się chciało 6 tygodni urlopu? I w związku z tym, co z taką Polską, gdzie bardzo trudno jest wziąć urlop, który Ci przysługuje, a jak go weźmiesz, to masz szefa na telefonie? Gdzie ludzie boją się pójść na L4, bo dostaną tylko 80% pensji, która i tak ledwo starcza na kredyt i w efekcie umierają na powikłania po zapaleniu płuc? Gdzie nie ma dobrego dostępu do służby zdrowia i normalnych umów o pracę? W Szwajcarii nie istnieje inna forma zatrudnienia niż umowa o pracę! "Socjalizm", to nie "populizm". Socjalizm, to traktowanie drugiego człowieka jak... CZŁOWIEKA. I wtedy też dużo więcej można osiągnąć, a ludzie nie mają potrzeby "kraść" ani "odbierać, co moje".

Mimo wszystko, a raczej z przeważającymi plusami tej publikacji, "Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii?" jest według mnie obowiązkową pozycją dla każdego Europejczyka.

Można ją pobrać ZA DARMO na stronie fundacji PAFERE, choć przysłowiowa złotówka w ramach datku na pewno będzie mile widziana (niemniej nie jest obowiązkowa): https://ksiazki.pafere.org/#/publication/2

Jak tylko przeczytacie - dajcie znać jakie macie przemyślenia! A może już czytaliście?



Zakochany kundel, czyli bajki swoistym znakiem czasu.

/filmweb.pl
Jedna z kultowych bajek mojego dzieciństwa. Pamiętam jak spędzałam wakacje u Babci i zabrała mnie do kina na polską wersję tego filmu puszczoną w Feminie w latach 90'. Wtedy nie wiedziałam, czemu powiedziała, że będzie czekała na mnie przy wyjściu. Dziś wiem, że jej skromna emerytura pozwoliła jej, jak to prawdziwej "matce polce", na zapłacenie jedynie za mój bilet, gdyż później nie miałaby środków na życie. Ta (i oczywiście nie tylko ta) bajka bardzo wpłynęła na mój rozwój emocjonalny i zawsze będzie mi przypominać o Babci, która zawsze potrafiła wyjąć ostatnie 10 zł z portfela dla swoich wnuczek.

Z racji zapewne "moonday" bądź ostatniej premiery "Pięknej i bestii" i rozmów na francuskim o "Kopciuszku" i innych księżniczkach, dopadła mnie nieodparta chęć obejrzenia tego arcydzieła. Oczywiście, że ogromnie się wzruszyłam i przeżyłam ją znów jak dziecko.

Jest to jedna z najpiękniejszych i wybitnie szowinistycznych bajek Disneya, i pomimo własnych sentymentów zastanawiam się, na ile rzeczywiście nadaje się ona do pokazywania jej współczesnym dzieciom bez słowa komentarza? Nigdy nie byłam wybitnie feministyczną osobą, wręcz uważam że mój facet jest większym feministą niż ja. Może dlatego że dopóki nie przekroczyłam drugiego progu dziesiętnego swego życia, nigdy nie czułam się specjalnie dyskryminowana, niemniej z każdym rokiem dostrzegam coraz więcej problemów na tym tle oraz moja świadomość różnych zjawisk rośnie.

Pytanie mogłoby brzmieć, a jaką krzywdę zrobiła Tobie ta bajka? Trudno winić pojedynczą bajkę za cokolwiek. Nawet powiedziałabym, że bardziej ukształtowała mnie Manga niż Disney, gdyż lata 90' były swoistym czasem boomu Mangi na polskim rynku (jak i wielu innych zagranicznych i "egzotycznych" rzeczy). Ale jeśli zsumujemy wszystkie bajki o księżniczkach i rycerzach i nawet tego nieszczęsnego kundla, to możnaby je winić za pewne skrzywienie obecnie dorosłych pokoleń, które w pewnym sensie nie mogą się odnaleźć balansując na cienkiej linii między tradycją, a nowoczesnością i stając przed dylematami jakich nasi rodzice nie mieli, gdyż ich życie, szczęśliwe czy nie, było ustrukturyzowane.

Co mnie tak boli po obejrzeniu bajki jako dorosły (a może i dojrzały) człowiek?
Wiadomo, bajka została zekranizowana w 55', więc nie można jej wiele zarzucić biorąc poprawkę na epokę (możliwe, że jak na tamte czasy była nawet dość wywrotowa i nowoczesna), niemniej jeśli planujecie ją zaserwować swoim dzieciom (choć na dzieciach się nie znam, ale intuicja mi podpowiada, żeby bić w dzwon), wydaje mi się, że nie można jej pozostawić bez komentarza, gdyż dzieci wchłoną ją podświadomie jak gąbka. 

Bajka ta opowiada o:
- mezaliansie międzyklasowym (kundel i rasowa suczka)
- usłużnej, lojalnej, grzecznej, dobrze wychowanej, niezbyt inteligentnej panience z dobrego domu (Lady), dumnej ze swojego pochodzenia, szczęśliwej ze swojego losu jaki by nie był, rodzącej mnóstwo potomstwa,
- niekonformistycznym, wolnym mężczyźnie skaczącym z kwiatka na kwiatek (bo może, w przeciwieństwie do kobiety) i balansującym na granicy prawa (Kundel i jego mnóstwo panienek, z których nawet nie chce się tłumaczyć, bo przecież "one nic nie znaczą")
- innych "bezklasowych" psach przedstawionych jako brudne i głupie (choć z pewną mądrością życiową),
- tym, że panienka, która pozwoliła sobie na "wolność" (nie dostosowała się do narzucanych jej nowych, jeszcze bardziej krępujących zasad) jest zhańbiona (kończy na łańcuchu) i potrzebuje mężczyzny, który zdejmie z niej tę hańbę - poślubi ją jak najszybciej (oferta ożenku od psich sąsiadów).

Wnioski, które zakodują się w podświadomości, np. dziecka:
- jeśli jestem dziewczynką: 
* mam być grzeczna, posłuszna i moje życie zależy od mężczyzn i "władców" (starszyzny, rodziny);
* mam akceptować potencjalnego absztyfikanta z całym dobrodziejstwem inwentarza i nie oczekiwać, że będzie wiódł prawe życie przed ślubem (ja mam być cnotliwa, ale facet nie musi);
* facet ma być macho, bohaterem i źródłem rozrywki, a kobieta uległą strażniczką ogniska domowego dostosowującą się do faceta;
* jak już pojawi się "mój kundel", to jeśli ma inne kobiety, to dla mnie "na pewno się zmieni, bo będzie kochał i będę tą wyjątkową suczką".

- jeśli jestem chłopcem: 
* mogę być tym kim jestem i kim chcę być, jeśli będę wystarczająco sprytny to wszystko ujdzie mi płazem i miarą mojego męstwa będzie unikanie kłopotów, mimo niekoniecznie postępowania zgodnie z społecznymi oczekiwaniami;
* mam prawo do przygód;
* mogę mieć bez liku panienek, ale ta jedyna ma być cnotliwa i mieć cechy jak wyżej;
* miłość prowadzi do "więzienia" i rezygnacji z dotychczasowego życia - kundel dostał obrożę, a twierdził, że obroże, rodziny, dzieci i posiadanie "pana" i domu to głupota i zło. W efekcie uczuć "dał się zniewolić".

Jak to się przekłada na życie?
"Kobiety" (a raczej dziewczynki, skoro niedojrzałe emocjonalnie) w nieskończoność czekają na swojego macho, mają wyidealizowane pojęcie o mężczyznach, liczą że bzyknięcie w klubowej toalecie to już "ta miłość" i że "on się dla mnie zmieni". Dają się oszukiwać, zdradzać, ... bić. Czasem romantycznie czekają na tego jedynego nawet wraz ze swoją cnotą, a potem mają lęki separacyjne (albo nawet syndrom rodziny alkoholowej, mimo że nikt nie jest alkoholikiem), jeśli "ten jedyny" okazuje się kompletną porażką. Myślą, że jak będą dobrze gotować i prać skarpety, to będzie kochał na zawsze. A potem zupa była za słona, a alimenty ściąga komornik. Nie pozwalają sobie na "męskie" zachowania, wolność, szaleństwo, wtłaczają się w kobiece role, porzucają naukę bądź karierę "dla niego". Biorą ślub w kościele mimo że są ateistkami, bo rodzina chciała i bo sukienka ładna.

A "mężczyźni" (a raczej chłopcy) myślą, że im wszystko wolno i uprzedmiotowiają kobiety, a związek to największe zło, bo wtedy trzeba zamienić wolność na "obrożę" i dostosowanie się do rodziny. Przy takich poglądach ginie idea partnerstwa, samorealizacji w związku, a rodzina jawi się jako "koniec życia". Lepiej być wiecznym Piotrusiem Panem.

Ja jako dziecko bardzo przeżyłam tę bajkę, choć ciężko ocenić mi jej wpływ na moje życie, nomen omen ówcześnie idące dość krętą drogą. Podejrzewam, że moje dzieci jak ją zobaczą - także ją przeżyją. Zabranianie lub ograniczanie dzieciom dostępu do tego typu bajek (przy czym ta wcale drastyczna czy "chamska" nie jest) nie jest według mnie dobrym rozwiązaniem, ale mądre rodzicielstwo i rozmawianie z dzieckiem na bieżąco jest konieczne. W zależności od wieku i poziomu świadomości dziecka warto z nim tę bajkę na świeżo po obejrzeniu omówić. Na pewno większości bajek z dzieciństwa już nie pamiętamy, poza emocjami, i sadzanie dziecka przed pozornie "bezpieczną bajką" dla świętego spokoju i czasu dla siebie może się okazać relatywnym błędem.