Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koń. Pokaż wszystkie posty

Jak pracować nad galopem?

/ source: https://www.pinterest.fr/pin/541487555171332676/
Twój koń czterotaktuje? Boisz się galopować? Koń traci równowagę? Wpada łopatką / kładzie się w zakrętach? Pędzi? Uwala się na wędzidle? Masz wrażenie, że "zabrnąłeś w kozi róg" i nie możesz pójść dalej do przodu? A może po prostu potrzebujesz inspiracji do samodzielnych jazd? W tym artykule nie będę się skupiać na oczywistych oczywistościach, czyli bezwzględnej potrzebie prawidłowego dosiadu - usiądź w siodło i czytaj dalej ;), czyli tips & tricks do pracy z koniem.

Już na wstępie muszę wyraźnie zaznaczyć, że nie jestem ekspertem w sumie w żadnej dyscyplinie jeździeckiej. Nigdy nie miałam wystarczających środków żeby ten sport sensownie uprawiać i jak tylko osiągnęłam poziom ogarniętego podróżnika, aby zarobić na jazdy czy treningi - dostawałam do jazdy "trudne" lub młode konie, bądź pomagałam swoim instruktorom i trenerom w prowadzeniu jazd. Przewinęłam się przez różne stajnie, dzierżawy, luzakowanie, nawet zdecydowałam się na zdobycie doświadczenia zagranicznego - gdzie także miałam do czynienia głównie z końmi do zajeżdżenia i młodymi. Swojego konia też nie wybrałam do końca świadomie (gdybym wiedziała to co wiem dziś) i posiadłam zwierzę praktycznie surowe i nieidealne, mimo to o wielkim sercu i niemałym potencjale. Wiele z mojego rozwoju jeździeckiego musiałam bazować na wszystkim co dało się przeczytać, obejrzeć i sprawdzić samodzielnie w praktyce. (Choć między bogiem a prawdą, umiejętność samodzielnego wyczucia, intuicji i zastosowania wiedzy w praktyce jest jednym z ważniejszych aspektów jeździectwa i 100% jazd z trenerem nie daje nam gwarancji sukcesu. Ja jeżdżąc z trenerem się gubię i spinam, a niektórzy mają tak bez trenera ;) . Niemniej odpowiedni trener to katalizator rozwoju, czyli pozwala szybciej dojść do pożądanych efektów i pokazać nam to, co tym efektem być powinno, tak aby unaocznić nam cel pracy.)

Przygoda z moim zwierzem była dość koślawa, ponieważ wyszły nam już od momentu zajeżdżenia różne problemy zdrowotne i bardziej lub mniej udane próby konsultacji z różnymi trenerami. Ze względu na to musiałam się nauczyć także brać pod uwagę jego szczególne potrzeby i możliwości. Ze względu też na to i może też na moją mentalność jeździecką najbardziej pasowały mi treningi z WKKW-istami. Jazdy z ujeżdżeniowcami kończyły się na absolutnej frustracji i blokadzie konia (rudy, elektryczny, silny i nadambitny charrakter ;) - np. stawanie dęba zamiast stój), a skoczkowie nie mieli za dużo do powiedzenia na temat ujeżdżenia...

Wracając do meritum, jednym z naszych największych problemów był galop i dochodząc w końcu do wstępnie satysfakcjonującego jego poziomu, chciałabym się podzielić moimi przemyśleniami na temat najbardziej uniwersalnego i elementarnie kompleksowego sposobu pracy nad tym chodem.

Nie mamy niestety nic wspólnego z galopem ze zdjęcia powyżej, choć użyłam go, bo jest to moje ulubione zdjęcie "z internetów", dobitnie (nawet dla laików) prezentujące uphill. Marzy mi się aby któregoś dnia taki galop osiągnąć z tym konkretnym zwierzem, choć z dużym prawdopodobieństwem pozostanie to w strefie marzeń. Najważniejsze jest aby wyraźnie wiedzieć do czego się dąży.

Poniżej krok po kroku omówię najważniejsze elementy pracy nad galopem, które mogą Tobie pomóc zmienić zwierzaka z jazdy na jazdę. Rozwiną jego równowagę, posłuszeństwo, gibkość i miękkość (pod warunkiem przynajmniej w miarę poprawnego wykonania; nieprawidłowe doprowadzi do skutków odwrotnych) - jednym słowem pora by galop był przyjemnością, a nie walką o przetrwanie między koniem a jeźdźcem, a tak to bardzo często wygląda.

1. Galopuj do przodu!

Nic nie zrobisz z galopem... którego nie ma. Koń musi żywo i chętnie galopować, jakkolwiek, ale musi mieć tzw. dążność naprzód.

Buń był przypadkiem konia, wcale nie rzadkim, który pod jeźdźcem stęp miał bardzo leniwy (na szczęście obszerny), kłus pędzący, a galop... nie istniał. Upchnięcie go do galopu, 3 foule i gasł. Chody czterotaktowe są chodami trudniejszymi od dwutaktowego kłusa, więc kłus de facto jest najłatwiejszym chodem i dla konia i do pracy. Szczególnie konie młode, bez równowagi, albo nie będą w stanie ani się pchnąć ani ogarnąć swoich kłączy, albo tracąc równowagę będą "uciekać", "pędzić", "potykać się".

W efekcie pierwsze pół roku spędziliśmy dosłownie w terenie.

Pracując przy młodziakach także, jak tylko zaakceptowały sprzęt i jeźdźca - tereny i tor.

Na tym etapie nie interesuje nas ustawienie, "kadencja", nawet gimnastyka niekoniecznie - JAZDA DO PRZODU, ŻYWO! 

Rada nr 1: tereny, tor, otwarta przestrzeń - przede wszystkim jazda do przodu.

Boisz się, że Cię poniesie? No cóż, zdecydowana większość koni leniwych i/lub bez równowagi nie ponosi - nie mają do tego siły ani chęci. Raczej będziesz potrzebował "szybkiego, doświadczonego kolegi", który narzuci odpowiednie tempo. Mój w pierwszych samodzielnych terenach w reakcji na łydkę do kłusa lub galopu się... cofał. Dopiero rozbujało go ściganie się po łąkach, jak raz złapał wiatr w grzywę tak od tamtej pory w końcu jest koniem do przodu. Klepki znalazły swoje końskie miejsce :).

Masz doświadczonego konia, który nie idzie do przodu? A zagalopuj i rzuć, dosłownie RZUĆ wodze i zobacz co się dzieje. Żyjesz? No to najpierw odblokuj swoją głowę takimi właśnie luźnymi galopami bez oczekiwań. A może koń nie galopuje i przy tym jest ciężki na ręku? Jak rzucisz wodze takiej taczce betonu, to ... przestanie galopować, bo łapie równowagę na Twoich rękach! To Ty go cały czas blokujesz. Rada jw.

Polecam fragment 3:16-3:26


2. Reakcja na pomoce.

Kolejny etap lub problem to brak reakcji na pomoce.
Prawidłowa jazda, to jazda, która nie wymaga od nas nadludzkiego wysiłku. Im mniej się męczymy jeżdżąc, tym lepiej nasz koń reaguje na to, co od niego chcemy i tym więcej możemy z nim zrobić. Jeśli po dwóch kółkach galopu nie masz już siły, jeśli na myśl o zrobieniu czegoś więcej niż galopowaniu na wprost zgrzytają Ci zęby z wysiłku - tak nie może być.

Koń musi dynamicznie reagować na dosiad i lekką łydkę. Aby to osiągnąć trzeba zacząć bądź wrócić do wymagania wyłącznie podstawowych, prawidłowych reakcji na pomoce. Przejścia, przejścia, przejścia.

Mniej więcej od 5:00 :

Tak samo jak wymagasz (jw.) reakcji na pomoce do przodu, tak samo wymagaj reakcji na pomoce wstrzymujące. Najpierw wykonaj delikatny sygnał, przy braku reakcji wykonaj dynamiczny aż do osiągnięcia zamierzonego efektu i odpuść, pochwal konia. Stopniowo koń powinien być coraz delikatniejszy w reakcji jeśli nie zapomnimy, że zanim wzmocnimy sygnał, najpierw wymagamy reakcji na delikatny. Konie dla których jest to nowość, które nie są z natury elektryczne, będą potrzebowały przypomnienia bardzo często, możliwe że stanie się to treścią wielu kolejnych treningów, a każdy późniejszy będzie musiał się od takiego przypomnienia o pomocach zaczynać. Nawet konie na wysokim poziomie potrzebują od czasu do czasu przypomnienia o reakcji na pomoce.

Pamiętaj - nie ma czegoś takiego jak pompowanie konia, ciągłe stukanie łydką. Koń "raz uruchomiony" sygnałem ma się poruszać samodzielnie, zamknięty na pomocach, ale bez naszej ciągłej aktywności. Nie możesz biegać za konia siedząc mu na grzbiecie, chyba że się zamienicie ;).

To samo dotyczy pomocy wstrzymujących - nie możesz ciągle wisieć na wodzach oczekując ciągłego hamowania. Spróbuj w takim razie jeździć samochodem na ręcznym hamulcu ;). Jeśli czujesz, że koń nie reaguje na półparady bądź parady - rób przejścia do bólu, do skutku i nie raz na cały plac, tylko nawet kilka razy na jednej ścianie. Na początku nie muszą być "piękne" - oczekuj przede wszystkim reakcji. Jak już będziesz mieć reakcję, to resztę bardzo szybko doszlifujesz. Jeśli masz konia wyjątkowo opornego na pomoce wstrzymujące, a do takich zalicza się między innymi i mój - huśtawka. Np.: stęp-stój-> dobra reakcja, znowu stęp -> zła reakcja, cofnięcie i stęp; kłus-stój -> dobra reakcja, kłus -> zła reakcja, cofnięcie i kłus; galop-stój/stęp -> dobra reakcja -> galop lub długa wodza -> zła reakcja, cofnięcie i galop. Dla mojego konia stanie w miejscu i cofanie to rodzaj "kary", bo woli pozostawać w ruchu, więc najlepsza nagroda dla niego, to ruch naprzód na luźnej wodzy. Za każdym razem oczekuj coraz delikatniejszych reakcji, a żeby koń delikatnie reagował - ty musisz delikatnie działać.

Jak już masz dobre reakcje na pełne przejścia, zacznij półparady. Polecam filmik poniżej.


Koń idący do przodu i dobrze reagujący na pomoce to już naprawdę duża porcja sukcesu. Taki galop jest pod kontrolą, dzięki przejściom rozwija u konia równowagę, zaangażowanie końskiego zadu i pleców. Dzięki dobrze przepracowanym tym dwóm punktom koń może zaproponować nawet początki zebrania.
 
3. Miękkość.

Ok, koń już super idzie do przodu, jesteśmy w stanie go wydłużyć, skrócić, przejść do kłusa, stępa albo i zatrzymać z tego naszego galopu. Wydawałoby się, że cóż można chcieć więcej? No cóż, na pewno gdzieś tam po drodze realizowania wyżej wymienionych punktów zdarzyły się i koła i zakręty, ale pewnie nie były idealne, nie? Im mniejsze koło, tym bardziej koń się kładł w zakręcie, albo wpadał łopatką i tracił równowagę, usztywniał. Albo tak długo jeździliście po całym placu, że nie reaguje zbyt dziarsko na próbę jakiegokolwiek innego manewru niż jazda na wprost?

Skoro mamy dążność na przód i reakcję na pomoce, pora na uelastycznienie i zmiękczenie konia, co też wpłynie potem na możliwość ustawienia i zebrania w tym "nieszczęsnym" galopie.

Praca nad galopem zaczyna się już w stępie. Jeśli w niższych chodach jesteś w stanie poprawnie zrealizować woltę, łopatkę, zad do wewnątrz - wprowadź to w galopie pamiętając, że koń ma się zgiąć w żebrach, a nie w szyi. Ponadto, im delikatniej koń reaguje w niższych chodach na pomoce do ww. ćwiczeń tym delikatniej będzie na nie reagował w galopie.

"Pilates w galopie".
Dzięki uelastycznieniu bocznemu konia, będzie nam się dużo przyjemniej jeździło na wprost (koń będzie ćwiczył mięśnie, które ułatwią mu później wyprostowanie, a dzięki większemu zaangażowaniu zadu i pleców oraz większemu rozluźnieniu będzie bardziej miękko nosił) i lżej manewrowało w galopie. Masz problem z wyjechaniem narożnika w galopie? Koń się usztywnia i przyspiesza? Zmienia nogę, krzyżuje? Spróbuj wjechać w zakręt łopatką. Długo moim złudnym panaceum na problemy w zakrętach było skracanie konia, w efekcie traciliśmy rytm, dynamikę, jazda nie była równa, płynna. Łopatka nie tylko pozwoliła nam wypracować zgięcia w zakrętach, ale też spowodowała, że koń jeszcze bardziej podstawił zad i zrobił się bardziej miękki w pysku.





4. Różnorodność.

Nie rób codziennie tych samych ćwiczeń. Mój koń robiąc codziennie to samo frustruje się i nudzi i zaczyna zgadywać zamiast słuchać.

Jeśli jednego dnia stawiałeś wysokie wymagania i miałeś dość ciężki trening, następnego dnia najlepiej będzie pojechać na luzie w teren albo zrobić sobie lekką lonżę. Jeśli ciągle depczecie kapustę - zróbcie sobie dzień "zabawy z drągami", galopy kondycyjne lub mini przeszkody do skakania. Nawet jeśli nie umiesz skakać, potraktuj to dla siebie i dla konia jako zabawę (każda krowa skoczy te 50cm, c'mon).

Przy tych wszystkich naszych wysiłkach treningowych nie zapominajmy, że to ma być przede wszystkim fun :).

/

Zanim ocenisz konia - dlaczego mój nie ma ruchu?

/
Nie ukrywam, sporo wiedzy i inspiracji czerpię z bloga quantanamera.com i dzięki właśnie jednej z takich inspiracji i usystematyzowaniu obrazkowym wiedzy, wyjaśnię wielu potencjalnym krytykom i innym ciekawskim, dlaczego mój koń "nie ma ruchu", jakie trudności treningowe z racji jego natury napotykamy i na co warto zwrócić uwagę zanim przejdziemy do oceny konia. Innym pomoże to zebrać podstawową wiedzę exterierową w jednym miejscu.

/edit: z racji, że pomyliłam się w kwestii kłębu, wprowadziłam poprawkę w tekście i zachęcam do zapoznania się z materiałem źródłowym/

1. Grzbiet

Zdjęcie główne w tym poście to zdjęcie sprzedażowe mojego obecnego gluta. Niewiele się zmieniło od tamtej pory, trochę podniósł się przodem (dorósł do zadu), ale nadal jest on lekko przebudowany, co bardzo utrudnia mu posadzenie się na zadzie, a w efekcie samoniesienie i równowagę pod jeźdźcem (na co składają się też kolejne wymienione tu elementy).

Na zdjęciu widzimy tajemnicze prostokąciki - otóż koń "idealny" powinien dzielić się na 3 równe części od klatki do końca /edit: najwyższego miejsca/ kłębu, zza kłębu do końca odcinka lędźwiowego i zza lędźwi do rzepa ogonowego. W ujeżdżeniu ponoć nawet mile widzianym jest, jeśli odcinek grzbietowy jest delikatnie dłuższy od pozostałych (przy czym nie powinien być też za długi). W skokach nie ma to "ogromnego znaczenia", ale konie jak ten na obrazku mają spore problemy z rozluźnieniem, co może wpływać na kontuzje, ich i twój dyskomfort, kissing spines, prawidłowe niesienie się itd.

Więcej o proporcjach grzbietu przeczytasz tu: quanta o grzbiecie

2. Łopatka
 
/

Łopatkę mamy poprawnie skątowaną, zgodnie z artykułem o łopatce z ww. źródła, mimo to kość ramienna jest ciut krótka, a sama łopatka dość stroma w swoim osadzeniu - celuje w przednią część kłębu, co między innymi powoduje, że koń ma mniejszą zdolność podnoszenia nóg, jego chód może być bardziej kanciasty (w tym też niewygodny), ale za to ujawnia możliwe predyspozycje skokowe.

Punkt obrotu łopatki jest na szczęście powyżej stawu biodrowego, choć mógłby być wyżej, bo w obecnym ustawieniu tylko definiuje możliwość zebrania tego konia jako nie niemożliwą, ale nadal trudną.

Cytuję artykuł predyspozycje wierzchowe ww. autorki:
O ile w przypadku niezbyt udanej linii grzbietu możemy starać się poprawić konia ćwiczeniami i pracą, to w przypadku konia, który ma punkt obrotu łopatki niżej, niż staw biodrowy nigdy nie uzyskamy poprawnego zebrania, samoniesienia i wszystkiego tego, co funkcjonuje pod pojęciem uphill. Absolutne minimum dla konia, który ma pracować pod siodłem to punkt obrotu łopatki oraz staw biodrowy na tej samej wysokości!
3. Szyja

Na tym zdjęciu nasza szyja wygląda na całkiem długaśną, niemniej w bardziej poprawnym zootechnicznie ujęciu uznalibyśmy po prostu, że jest proporcjonalna do reszty ciała, a w kontekście wrażenia ogólnego konia, to nawet że jest trochę krótka (choć jest akurat). Szyja powinna stanowić 1/3 długości całego konia, i tę proporcję osiągamy. Dzięki proporcjonalnej i elastycznej szyi nadrabiamy sporo równowagi i obszerności wykroku, bo o ile podnoszenie nóg nie jest naszą domeną, o tyle obszerność jak najbardziej i mamy bardzo efektowne np. dodania w kłusie albo kryjący dużo terenu stęp. Niestety nasza obszerność w galopie często kończy się galopowaniem jak zrolowany jamnik, a skrócenia czy przejścia w celu posadzeniu na zadzie tego jamnika są bardzo dla niego trudne i usztywniające w czym nie pomaga moja niezbyt sympatyczna ręka. Niemniej koń swobodnie rusza się jeszcze gorzej niż pode mną, więc nie jest aż tak ze mną źle... Efekt końcowy stety niestety jest taki, że koń siedzi na zadzie "jak valegro", ma szybki tył i wolny przód, jest całkiem głęboko pod kłodą na wyraźnie zgiętych w stawach skokowych nogach, ma uniesiony przód, ale... "przestaje ruszać nogami" - porusza się na sztywnych tyczkach w bardzo krótkim wykroku co pokazuje, że energia z tego pięknie podstawionego zadu nie przechodzi przez plecy... 😓 jeszcze sporo pracy przed nami.

Tu ulubione ustawienie Bunia - wszystko pracuje (zad, plecy, szyja, pysk) poza przednimi nogami...
/
A tu maksymalne możliwe do uzyskania obecnie skrócenie i osadzenie na zadzie, w którym blokują nam się plecy niestety. Mimo to można zauważyć, że te potencjalnie sztywne przednie giczki w sumie po prostu dość swobodnie sobie zwisają i brakuje im "jedynie" dynamiki. Niestety prawie niemożliwym jest posadzenie tego konia na zadzie bez wysokiego ustawienia go, które jest dla niego bardzo trudne z racji budowy, w związku z czym pozwalam mu wyjść pyskiem przed pion ułatwiając trochę to syzyfowe zadanie. Ponadto, wielu powiedziałoby - wyjedź go do przodu - oczywiście staram się to zrobić, ale wtedy wracamy do punktu wyjścia, czyli jamnika... Momenty uphillu to może czasem od dzwona ze dwie foule na cały trening... Cały trening w ramach galopu skupia się na tysiącach przejść, skróceń i wydłużeń, a zaczyna już w stępie. Najlepiej wychodzą nam zagalopowania i galopy rozpoczęte z zebranego acz swobodnego i rozluźnionego stępa. Zagalopowania z jego najlepszego chodu - kłusa - są "paradoksalnie" sztywne. Pamiętajcie, że stęp jest bardziej podobny do galopu niż kłus i to dlatego po uzyskaniu pożądanego stępa galop jest łatwiejszy.
/

/

/


Wracając do technikaliów exterieru i kontynuując ocenę podług artykułu o szyi: mamy prostą (co jest plusem) i lekko nisko osadzoną (co jest minusem) szyję, do tego lekko masywną ("ogierowatowatą" - ogierowatą byłoby przesadnym słowem). Efekt jest taki, że nisko osadzona szyja "równoważy konia w dół". Trudno jest mu podnieść przód i wymaga ku temu nieustannego wsparcia. Pomaga nam to w ćwiczeniu rozciągania i rozluźniania przykrótkiego grzbietu, bo w low deep round odnajduje się prawie fantastycznie w porównaniu z innymi ustawieniami, niemniej trzeba bardzo pilnować, żeby nie wyjechał zadem do tyłu, bo dość łatwo uzyskać w ten sposób z takim koniem efekt pchanej taczki, który nic nie wnosi do rozwoju psycho-fizycznego konia i przeciąża przednie stawy i ścięgna.


/
Ogierowatość szyi za to zabiera nam troszkę miejsca na jej ćwiczenie. Im mniej owa szyja jest delikatna, tym trudniej ją wyćwiczyć, ponieważ koń nie mając miejsca na jej uelastycznienie ze względu na przebudowanie masą, czuje dyskomfort w ćwiczeniach. Na szczęście szyja, to na tyle wdzięczna część konia, że da się ją często łatwiej wyćwiczyć nić inne partie konia. Niemniej jej ewidentne wady mogą stawiać pod znakiem zapytania jakąkolwiek przydatność wierzchową konia.

Powiecie - "ale to nie ma być champion, tylko mój koniś", no dobrze, ale co to za przyjemność dla Ciebie i dla tego konisia, jeżdżąc w sztywny i niewygodny sposób?

4. Potylica


A co nam powie o koniu miejsce, w którym szyja się kończy? Chyba wielu jeźdźców w ogóle nie zwraca na nie uwagi, a paradoksalnie to potylica może mieć kluczowy wpływ na pracę konia na wędzidle i kontakcie.

O poprawnej potylicy przeczytacie TU, a o poprawnym noszeniu głowy TU.


/

/


Nasza potylica jest poprawna, za to brakuje nam trochę miejsca za ganaszami (mi za to brakuje dobrego zdjęcia, aby to pokazać). W efekcie koń, który miałby zdecydowanie za mało miejsca za ganaszami, nie jest w stanie poprawnie przyjąć wędzidła, ze względu na ściśnięte ślinianki. W efekcie wędzidło w "suchym pysku" sprawia dyskomfort. Ponadto praca w ustawieniu byłaby dla niego trudnością.

Wszyscy mnie pytają po jeździe co robię, że moje konisko jest spienione jak szampan, a niektórzy krytykują za rzekome "przeganaszowanie" - owe konisko przy dobrej aktywizacji zadu samo proponuje pionizację pyska, a przesadza, gdy straci równowagę i razem z tym pięknie ustawionym pyskiem "poleci" do przodu ;), no stara się chłopak, nie krytykujcie go tak ;). Co do piany - najwyraźniej potylica mu to umożliwia, a memlać wędzidło lubi, co wcale nie znaczy, że zawsze na nim jest. Może właśnie moje ciągłe korygowanie wpływa na zmuszanie go do ciągłego memlania? Mam sokowirówkę, a nie konia ;).

U nas nie w samej potylicy jest problem, a w tym jak koń naturalnie nosi swój procesor. Konisko ma tendencję do noszenia głowy nierównolegle do łopatki, z reguły niżej i z bardziej wysuniętym nosem niż na poniższym zdjęciu po kontuzji. Zgodnie z artykułem quanty o noszeniu glowy, świadczyłoby to o trudnościach w ganaszowaniu się i przyjęciu wędzidła. O ile ganaszowanie ułatwia nam wyżej opisana szyja, o tyle z wędzidłem już nie jest różowo. Jest to nieustanna praca nad prawidłowym kontaktem (i poprawnością mojej ręki, co opór konia utrudnia). Koń idealny, z predyspozycjami do równego kontaktu, nosi głowę naturalnie równolegle do łopatek tworząc kąt prosty w potylicy, tak samo jak między łopatką, a kością ramienną.

/
5. Środek ciężkości konia

No i tutaj leżymy, gdyż nasz środek ciężkości wypada na kłębie, a nie w miejscu siodła, co także udowadnia nasze trudności w zrównoważeniu się.

/

No cóż, praca ujeżdżeniowa niestety nie jest naszym "konikiem", choć bardzo potrzebujemy jej także do pracy skokowej. Idealny koń ujeżdżeniowy pod względem eksterieru nie będzie już idealnym koniem do skoków. W skokach dobrze sprawdzają się konie kompaktowe, zwarte w swojej budowie i o dobrze skątowanych dźwigniach nóg, bioder. W skokach wysoko osadzona szyja może być zaletą w połączeniu z proporcjonalną budową. Mój koń nie ma idealnej budowy skoczka, choć pewne predyspozycje pod tym względem ujawnia. Nie jestem też specjalistą od eksterieru, a rzetelne źródła do oceny eksterieru skokowego dość trudno znaleźć (jak znajdę, to się podzielę). Pewnie dlatego, że nie jest to tak istotne jak w ujeżdżeniu. W skokach przede wszystkim liczy się charakter konia. Jego chęć do pracy, do skoków, waleczność, inteligencja, siła i samodzielne myślenie (+ generalnie dobra koordynacja ruchowa pomagająca ocenić odległość i wysokość przeszkód) - te cechy potrafią naprawdę nadrobić wszelkie nieprawidłowości budowy i są prawie w równym stopniu dziedziczne. Idealny skoczek, nie musi być idealnym ujeżdżeniowcem, potrzebuje "jedynie" dobrych podstaw, o których pisałam TU.

W skokach dość ważny jest dobry baskil, praca zadu, grzbietu i nóg w skoku, niemniej istnieją konie uparcie skaczące z odwróconym grzbietem i/lub zwisającym podwoziem, a nadal będących geniuszami w swojej kategorii, skaczącymi na nieboskie wysokości z gazelą zwrotnością. Uwaga! Uważajcie na konie nie składające tylnych nóg, bo może to świadczyć o szpacie lub poważnych problemach z grzbietem i biodrami.

Pod względem baskilu też moje konisko się nie popisuje, bo skacze świetnie, ale o baskilu na miarę championa przypomina sobie dopiero gdy przeszkoda stanowi dla niego wyzwanie ;), czyli jest wysoka lub straszna. Za to jego budowa z tendencją do przewalania się na przód utrudnia nam zeskok i szeregi, ponieważ po skoku nie mogę mu dać za dużo swobody, aby nie stracił równowagi, ergo - muszę go krótko trzymać na wodzach, co może stanowić dla niego dyskomfort. W przeciwnym razie, "wpada" w kolejne przeszkody w stylu wyżej już wspomnianego jamnika, a sam skok jest płaski, często z daleka (bo ma wtedy problem żeby się skrócić i dojechać do przeszkody), choć na szczęście w większości przypadków skuteczny. I de facto przede wszystkim o tę skuteczność w skokach chodzi wraz z niekrzywdzeniem zwierzęcia.

Niezależnie od tego, czy już macie swojego konia i szukacie odpowiedzi na pytania rodzące się z Waszych wyzwań, czy szukacie konia do kupna czy po prostu interesuje Was ten temat lub chcecie wyostrzyć swoją wiedzę w konkurencji "loża szyderców" - mam nadzieję, że ten post pomógł Wam rozszerzyć bądź usystematyzować Waszą wiedzę.

Niepoprawne politycznie przemyślenia co do treningu skokowego koni

/

Od kiedy pamiętam wpajano mi, że ujeżdżenie jest matką dyscyplin i że koń i jeździec jadący klasę x powinien jeździć ujeżdżenie na poziomie wyżej. Nadal się z tym zgadzam jako ideą i wprowadzam ją w życie w swoim wypadku, niemniej po latach doświadczeń i obserwacji dochodzę do wniosku, że jest to po prostu sympatyczna utopia wtłaczająca wielu jeźdźców w zamknięte koło samoniezadowolenia zamiast samodoskonalenia.

Wielu powie "co ta laska niewiadomo skąd gada". No cóż, może osobiście nie wdrapałam się na jeździeckie szczyty i jak wielu mam dobre alibi, niemniej: po maturze podreptałam do Irlandii, jako "bereiter" i luzak, zobaczyć ten "wielki zachodni świat" (do ostatniej chwili rozważałam też stajnię holenderską, ale trudniej było się z nimi dogadać) i pracując przy koniach doświadczyć się w może nowych, lepszych metodach treningowych, podpatrzeć lepszych jeźdźców; ponadto mam swoje kopyta niestety także z wieloma przygodami, w każdym razie raczej robimy dobre wrażenie na osobach postronnych; podglądam skrycie świat jeździecki w Szwajcarii i bywa że na youtube - np. filmiki treningowe, wśród których wiele jest niestety nic nie warta. Często filmiki treningowe pokazują niekompetencję jeźdźca lub jego chęć lansowania się zamiast realny aspekt treningowy... Po Irlandii moje wyobrażenie o "wielkim, zachodnim, jeździeckim świecie" runęło. Szara rzeczywistość jak wszędzie, a ja okazałam się świętym graalem w środowisku irlandzkich skoczków, bo "to ta co umie w ujeżdżenie".

Nie rzucam nazwiskami, żeby nikogo nie obrażać, ale uwierzcie mi, że wielu jeźdźców z czołówek - niezależnie, czy to kadra juniorów czy seniorów czy nawet 5* zawody - nie ma zielonego pojęcia o ujeżdżeniu. Jedni się tego trochę wstydzą, inni tak bardzo nie lubią ujeżdżenia, że mają to gdzieś. Wydaje się to być niewyobrażalne, bo przecież każdy "ujeżdżeniowy trik" czy ćwiczenie wpływa chociażby na jezdność konia, co jest coraz bardziej istotne przy tak wysoko zaawansowanych technicznie zawodach jakimi się progresywnie stają zawody skokowe, a najmniejszy błąd nie spowoduje, że spadnie nam berecik tylko wywoła realne zagrożenie życia...

Zapytacie, jak to jest możliwe, że ktoś kto nie ogarnia ujeżdżenia może zajść nawet na sam szczyt w skokach? W takim razie gdzie tkwi sedno treningu konia skokowego?

Między bogiem a prawdą koń skokowy MUSI:
- dodawać (w każdym chodzie)
- skracać (w każdym chodzie)
- sprawnie zmieniać nogi
- być zwrotnym
- lubić skakać
- wydajnie galopować 

Dodawanie, skracanie i zmianę nóg, dla wybitnych antytalentów pracy na płasko, można wyćwiczyć na drągach i przeszkodach. Wydajny galop można uzyskać między innymi galopami kondycyjnymi. W sumie to wszystko to też są elementy ujeżdżenia w kontekście definicji, ale często nie są ćwiczone tak jak zrobiłby to jeździec ujeżdżeniowy.

Do zwrotności wystarczy powyginać konia na boki (nie zawsze da się to nazwać np.: łopatką, a przynajmniej w wykonaniu skoczków jest ona często daleka od dresażowego ideału, tyle że dla skoczka to nie łopatka jest celem samym w sobie, a uelastycznienie konia - więc mamy gdzieś jak to finalnie wygląda; często też widzi się jazdę w odwrotnym ustawieniu w ramach tego typu ćwiczeń), jeździć serpentyny i ósemki pilnując równowagi.

Lubić skakać - można w koniu to wywołać, ale end of day musi mieć do tego po prostu serce i predyspozycje. Trenując konie do skoków najważniejsze, co pozwala je "bezstresowo" przekonać do "wesołego", "chętnego" skakania, to:
- kończyć trening na niezmęczonym koniu,
- po każdym skoku nagradzać głosem, dotykiem, (pamiętaj, że większość błędów popełniłeś Ty, a nie koń, a większość koni nie robi błędów celowo, więc dopóki nie są to poważne problemy, nie można za nie konia karać, można za to powtórzyć aż skok będzie czysty)
- pozwolić się wybrykać, wybiegać w trakcie skoków (pod kontrolą ofc). Nigdy swojego zwierza nie barowałam, nie rozpędzałam na przeszkody - żadnych specjalnych technik poprawiania skoczności poza uspokajaniem i utrzymywaniem rytmu ;) - po prostu siedzę i mu nie przeszkadzam (no dobra, czasem przeszkadzam, ale staram się nie), a jego zapał do skoków jest jak na zdjęciu do tego postu.

I dlatego właśnie za wiele od skoczków na temat treningu skokowego nie usłyszycie, bo w skokach ogromną rolę odgrywa instynkt, wyczucie, zaufanie do konia, samodzielne MYŚLENIE przez konia (co jest ograniczane w ujeżdżeniu, a ćwiczone w skokach) i tzw. "po prostu siedź". Tak naprawdę skoczek często lepiej wie jak rozstawić drągi i przeszkody, żeby poradzić sobie z problemami "ujeżdżeniowymi" niż jak je rozwiązać na płasko. Lepiej, wielu skoczków zagranicznych rzadko skacze w domu, bo praktycznie co tydzień są na zawodach i obskakują konie na zawodach...

Wielu koniom skokowym przydałoby się więcej ujeżdżenia niż widzimy - chociażby dla ich zdrowia, kręgosłupa, lepszej równowagi, ROZLUŹNIENIA (o którym wielu skoczków zapomina), ale np. w Szwajcarii tym koniom, które widziałam, krzywda się nie dzieje, a jeździec może ujeżdżeniowcem nie jest, ale tzw. "przyjemnym podróżnikiem". Gorzej wyglądało to w Irlandii, gdzie wtedy było 8x więcej koni niż ludzi na wyspie i obrazki par jeździec-koń czasem przerażały...

Najważniejsze u jeźdźca skokowego, to:
- mieć dobrą równowagę,
- nie klepać się po siodle (czyli opanowany dosiad we wszystkich klasycznych wariantach)
- lekka ręka - czyli stabilny, lekki kontakt, podążający za głową konia
- umiejętność oceny odległości, swoich i konia możliwości

Reszta przychodzi właściwie sama lub w ramach rozwiązywania szczegółowych problemów. No cóż, gdyby jeździectwo było takie proste jak to opisałam powyżej, to nie byłoby jednak tak rozbudowaną dziedziną. W każdym razie biorąc poprawkę na sporą dozę generalizacji pryncypia prezentują się według mnie jak wyżej.

A teraz pewnie mogę się schować do piwnicy zanim zjedzą mnie inni koniarze ;).

Prawie niezawodne metody na stajennych

/pixabay
Trzymałam swoje konisko w 8 różnych pensjonatach w tym jeden za granicą. Różnice między przeciętnym pensjonatem w Polsce, a przeciętnym w Szwajcarii są ogromne (wspominałam już o tym w innych wpisach), niemniej nadal pozostały mi dwa dobre nawyki z Polski, które pozwalają mi "oszczędzić" pieniądze, czas i nerwy i które chciałabym Wam gorąco polecić.

Widziałam ostatnio dość "zabawną" z mojego punktu widzenia sytuację. W stajni gdzie stacjonuję jest kilkadziesiąt koni i 4 stajennych w tym 1 szef stajennych. Z zasady wszystko powinno się ustalać z owym szefem aby nie doszło do nieporozumień. (Ja ustalam z managerem stajni, bo gada po angielsku.) Jedna z pensjonariuszek, zapewne w pełni swojej naiwności, przekazywała dość skomplikowane instrukcje karmienia na następny tydzień jednemu z zwykłych stajennych (nie szefowi), który dobrze mówi po francusku, niemniej nie jest autochtonem i bardzo ładnie jej przytakiwał.

Faktem jest, że w tej stajni bardzo pilnują ustaleń i "detali", choć małe wpadki się zdarzają gdy szef nie patrzy. U nas były dwie (przez tyle miesięcy!): konisko chodzi na padok bez ochraniaczy i raz nowy stajenny wpadł na genialny pomysł aby mu jakieś jednak założyć... wziął ochraniacze treningowe i założył profilowane tyły na przednie nogi... (hahaha, na szczęście skończyło się tylko na lekkich popuchnięciach). Zdziwiło mnie to, bo ochraniacze na padok to usługa dodatkowo płatna, a ja za nic nie dopłacam. Druga wpadka była z derką, ale o tym dalej.
Wracając do meritum: rzeczywiście można ustalić dowolny sposób karmienia i tego dopilnują, ale najlepiej z szefem i najlepiej gdzieś to spisać (na boksie, w smsie, w mailu, wrzucić kartkę do wózka z paszą...cokolwiek!)... Chociaż znowu mamy ruletkę, który stajenny będzie miał akurat wartę, nie wszyscy są błyskotliwi.

Na te 7 polskich pensjonatów, które zwiedziłam były tylko 3 gdzie można było zaufać co do karmienia (że nikt się nie pomyli) - w dwóch z nich wisiała tablica karmienia w paszarni i konie były karmione zgodnie z tablicą, a w jednym każdy pensjonariusz miał obowiązkowo przygotowywać samodzielnie i zostawiać pod boksem. Jeśli były dodatkowe wymagania typu "na ciepło" lub z dodaniem jakiegoś składnika, który nie może stać (na świeżo) - można było wyjątkowo się dogadać.

Napatrzyłam się już jak koń zamiast witaminy C dostał biotynę, albo jak porcję konia x dostał koń y, albo jak stajenny twierdził, że koń jest spokojniejszy jak dostanie wiadro owsa, a nie miarkę, więc sypał od serca niezależnie od ustaleń.

Zgodnie z moimi doświadczeniami, nawet teraz nie zostawiam kwestii karmienia w 100% stajennym. Niby mogłabym, ale dzięki temu śpię spokojniej i mam bezpośredni wpływ na to, co się dzieje z koniem i pod tym kątem mogę na bieżąco dostosowywać mieszankę i ilość.

A więc rada nr 1 - własne wiaderka/pudełka
- szykuję wiaderka na najbliższe 2-3 dni na każdą porę karmienia
- w wiaderkach jest porcja dla konia niepracującego - gdy jestem w stajni i koń pracuje - dostaje czwarty posiłek - dzięki lekkiej nieregularności i większej częstotliwości unikamy wrzodów
- zadanie stajennego polega na wsypaniu zawartości wiaderka do żłoba - absolutnie idiotproof
- w razie gdyby stajenni pomylili kolejność staram się aby zawartość pudełek była mniej więcej podobna lub ustawiona naprzemiennie tak żeby w razie W kopyt nie dostał podwójnej porcji suplementu
- gdy nie ma mnie w stajni i nie przygotuję pudełek mamy precyzyjnie ustaloną porcję ze stajennymi, która się nigdy nie zmienia, nawet w razie kontuzji

Anegdota: w Polsce zdarzało się, że stajenni byli ślepi, niepiśmienni lub leniwi i musiałam kilkukrotnie tłumaczyć jakie wiaderko, na który posiłek. W Szwajcarii nie mają z tym problemu mimo że pudełka są opisane po polsku (tyle że każde w innym kolorze i z innym numerkiem).

Voila!

Derki to kolejny rebus logiczny dla stajennych. Tu też można było pod tym względem zaufać tylko 3 stajniom. W każdej z nich poza stajennym był luzak, który umiał pomyśleć. W związku z różnymi derkowymi wpadkami powzięłam następujące ustalenia:

- jeśli jest poniżej 15 stopni zaczynam derkować konia (a jeśli ustalam zmiany derek ze stajennymi to właśnie na podstawie odczytu temperatury, z reguły zmieniam typ derki co 5-7 stopni)
- w stajni jest cieplej niż na dworze, ale koń się nie rusza, za to na padoku jest chłodniej i wietrzniej, ale się rusza; zdarzyło mi się nawet mierzyć temperaturę mojego konia na dworze i w stajni - w stajni miał zwykle niższą temperaturę ciała niż przebywając na zewnątrz
- nie bardzo mnie grzeje czy derka jest "do stajni" czy "na padok", bo i tak nie wypuszczam konia w złą pogodę + nie ma on ambicji w tarzaniu się w błocie - ergo, rzadko ma szansę zmoknąć
- gdy temperatura i warunki są już naprawdę nieprzyjemne następuje zmiana z derek przewiewnych na wiatroszczelne, i i tak koń jest w nich i w boksie i na dworze

Dzięki powyższym założeniom de facto jestem niezależna od widzimisie stajennych co do derkowania mojego konia, bo jedyne ich zadanie to NIE ZDEJMOWAĆ DERKI, chyba że jest mokra lub chyba że koń się ewidentnie poci i jest mu za gorąco. A jak jest mokra to zmienić na drugą przy boksie, bądź do mnie zadzwonić.

Simple as that.

Na czym polega rada nr 2?
Jeśli w stajni nie ma luzaka (oprócz stajennych) nie polecam ustalania ze stajennymi zmiany derek. Trzeba znaleźć własny, złoty środek derkowania, tak żeby było w nim jak najmniej czynnika ludzkiego. Oczywiście, że najbardziej optymalnie byłoby mieć inną derkę w stajni, inną na padok i inną na dzień i inną na noc i jeszcze inną na deszcz, a inną na słońce. Ale naprawdę, nie widziałam jeszcze stajennych, którzy umieliby to ogarnąć - dla nas niby proste, ale jak ten człowiek ma kilkanaście koni pod opieką, to zaczyna się sajgon.

Anegdoty (i wpadka) - w mojej obecnej stajni któryś ze stajennych uparcie zdejmował derkę mojemu koniowi na padok. Damn logic! Z nieznanych mi względów ktoś wyszedł z założenia, że derka, w której koń stoi w stajni, to derka w której ma być tylko w stajni (bo się zniszczy? ubrudzi? wut?). Niestety tu finał był nieprzyjemny, bo zdjęto mu derkę tuż po szczepieniu jak mnie akurat ponad 24h nie było u konia. Koń dostał czegoś co wyglądało jak wstrząs anafilaktyczny (dwie szczepionki + zdjęcie derki przy nagłym załamaniu pogody + pewnie osłabiona odporność).
Pamiętajcie - koń derkowany - o ile nie staracie się go przestawić na tryb bezderkowy - nie może mieć takich szoków temperaturowych, to rozwala mu termoregulację i może się skończyć gorzej niż w powyższym przypadku - np. mięśniochwatem, chorobami nerek itd.

Za to żeby wybielić derkowe pomysły stajennych - i tak jestem pod wrażeniem, że sprawdzają, czy derka nie jest mokra, bo w Polsce to też potrafi być problemem. Zdarzało się, że mimo że mój koń miał nie wychodzić na deszcz, to ktoś go wyprowadził, a potem zostawiał w mokrej derce w stajni...

A jakie są Wasze patenty na stajennych?



Biedne, maltretowane koniki...

/

Niedawno rozegrały się w Polsce Mistrzostwa Europy w WKKW. Niestety, jedna z polskich par miała dość niefortunny wypadek. O ile jeździec wyszedł z niego cało, o tyle koń doznał wieloodłamowego złamania przedniej nogi w pęcinie:
W wyniku nieszczęśliwego wypadku na krosie Mistrzostw Europy WKKW w Strzegomiu odszedł Bob the Builder, ubiegłoroczny Mistrz Polski WKKW Seniorów. Michał Knap wyszedł z wypadku cało.

Według oficjalnej informacji organizatora na odskoku przeszkody nr 15 koń złamał kość pęcinową prawej przedniej kończyny w sposób wieloodłamowy, który nie dawał możliwości stabilizacji nogi. Natychmiast udzielona została pomoc weterynaryjna, stan konia i zdjęcia rentgenowskie konsultowało trzech niezależnych chirurgów ortopedów. Ze względów humanitarnych konieczna była decyzja o uśpieniu konia.

Jest to ogromna strata dla całego polskiego WKKW. Składamy wyrazy szczerego współczucia i żalu zawodnikowi i jego rodzinie!

/Tekst ze strony Polish eventing team.
 I zaczęła się burza komentarzy. Jak zwykle, wiadomo. Hejterzy, laicy, "wszystkowiedzący" mieli najwięcej do powiedzenia. Przerażające jest według mnie to, że im więcej ktoś ma do powiedzenia w temacie tym mniejszą wiedzą i ogładą osobistą dysponuje. Wprost proporcjonalnie.

Ten tekst kieruję do wszystkich związanych bądź nie związanych z jeździectwem, aby mieli świadomość czym jest owe "maltretowanie" koni.

1. Koń od dawna nie jest zwierzęciem dziko żyjącym w naturze.
Wszelkie porównywanie sytuacji koni użytkowanych przez człowieka do koni dziko pasących się na stepie jest z założenia nie na miejscu. Warto czerpać inspiracje i wiedzę odkrywając jak to było w naturze w taki sposób aby zapewnić naszym czteronożnym podopiecznym jak najlepszy żywot, ale tak samo jak my nie wrócimy teraz do jaskini, tak samo ludzka ekspansja nie pozwala już, poza specjalistycznymi rezerwatami, na 100% naturalne utrzymywanie koni.

2. Koń istnieje, bo jest człowiekowi potrzebny.
Mnóstwo gatunków zwierząt wyginęło i ginie lawinowo każdego dnia. Koń jest zarówno przydatny użytkowo jak i w ramach przyjemności, hobby i rozrywki. Ponadto jest bardzo wdzięcznym i chętnie współpracującym stworzeniem. Jeśli wyeliminujemy jego atuty "użytkowe", ponieważ (nie)znawcy tematu uważają, że wszystko co z końmi się robi to maltretowanie, to hodowanie tych zwierząt straci sens i skalę.

3. Uśpienie konia JEST humanitarne. 
Najbardziej podobają mi się komentarze: "skoro człowiek żyje i ma się dobrze po złamaniu, to konia też trzeba poskładać". NIE! Oczywiście, dysponujemy już wysoko zaawansowaną technologią i wiedzą, ale nadal nie jest ona wystarczająca aby koń, nawet po "prostym złamaniu" nie cierpiał DO KOŃCA ŻYCIA!
Koń śpi na stojąco, koń 16h w ciągu dnia "żeruje", ma potrzebę nieustannego ruchu, nie ma wysokorozwiniętej dedukcji przyczynowo-skutkowej. W skrócie oznacza to, że już samo "złożenie" i usztywnienie owej nogi graniczy z cudem tak samo jak wytłumaczenie temu zwierzęciu powodowanemu bardzo silnymi instynktami, że ma teraz złamaną nóżkę i ma się nie ruszać, nie kłaść, nie stawać na tej nodze, nie skakać, nie kopać w boks, nie biegać, nie rzucać się na kolegę z boksu obok, który właśnie radośnie wrócił z padoku i wytłumaczenie mu, że on nie może iść na padok... etc. Najtrudniej mu wytłumaczyć, że skoro boli, to nie rób tego czy tamtego. Tym bardziej, że na pewno zostałyby mu podane bardzo silne leki przeciwbólowe i czułby się jak młody bóg... Bo przecież nie podanie takich leków, żeby był ostrożniejszy, też byłoby niehumanitarne, bo skazywałoby zwierzę na cierpienie... Zaklęte koło.

4. Złamanie u konia może być wyrokiem.
Nie wszystkie złamania nim są, ale większość niestety jest. Szczególnie te z przemieszczeniem i wieloodłamowe, w okolicy stawów i innych ruchomych części (jak w pęcinie).

Stacjonowałam z koniem w stajni, gdzie jeden z koni pensjonatowych miał złamaną łopatkę. Z plotek głównie dowiedziałam się, że koszt operacji i rekonwalescencji zamknął się w kwocie za którą możnaby kupić mieszkanie, koń przez wiele miesięcy o ile nie lat został skazany na stanie w boksie (jak najmniejszym, żeby jak najmniej się ruszał) oraz jak już będzie "dobrze" pozwolono mu na wychodzenie na mikro padok, na którym też nie ma szansy się ruszać, tylko co najwyżej podziwiać słońce. Ponadto, po pierwszej operacji połamał się znowu, jeszcze w klinice, wstając po operacji i o ile się nie mylę, po powrocie do pensjonatu połamał się trzeci raz - w tym samym miejscu i znów trafił do kliniki.

Leczenie złamań u konia, to skazywanie go na cierpienie, a siebie na niespłacalne długi, a nie humanitarność.


5. Czy sport wysokiego ryzyka powinien być zakazany?
Tu stajemy przed najtrudniejszym pytaniem. W sporcie, w każdej dyscyplinie, dochodzi do urazów i każdy jest obarczony ryzykiem. Ba! Nawet niewychodzenie z domu jest obarczone ryzykiem - można skręcić nogę pod prysznicem przecież...
Współczesne jeździectwo coraz bardziej jest wrażliwe na dobrostan zwierząt. Wiadomo, że koń nie podejmuje tego ryzyka dobrowolnie. Niemniej po latach doświadczeń w dyscyplinach jeździeckich mamy coraz więcej rozwiązań, które stawiają na pierwszym miejscu zwierzę, jego bezpieczeństwo i zdrowie.

6. Współczesny sport jest coraz bardziej niebezpieczny?
Bzdura! Tu, jak już w prawie każdym temacie, media i dostęp do informacji spowodował, że mamy takie wrażenie, bo częściej docierają do nas takie informacje. Jednak z tą częstotliwością - nic bardziej mylnego. Wypadków o przykrych konsekwencjach jest coraz mniej.
Historia sportu jeździeckiego na przestrzeni XIX i XX wieku pokazuje nam jak wiele się zmieniło i jak bardzo sporty jeździeckie stały się bezpieczne. W skokach np. wprowadzono bezpieczne kłódki w przeszkodach i ograniczenie wysokości, ponieważ zaczęło dochodzić do absurdu potężności przeszkód i dochodziło do wielu wypadków śmiertelnych zarówno koni jak i jeźdźców. Zawody przestały być wtedy rywalizacją sportową wymagającą kunsztu, techniki, sprawności, zaczęły przekraczać ludzkie i końskie możliwości i psuły hodowlę koni sportowych. Konie hodowano na siłę i "brak wrażliwości na ból i bodźce zewnętrzne". Od jeźdźców podświadomie wymagano nie umiejętności, a braku instynktu samozachowawczego (kamikadze). 
Obecnie, przeszkody są "niskie" i bezpieczniejsze, ale za to wymagające ogromnej wiedzy, doświadczenia i techniki, w zależności od klasy sportowej.
Ponadto, dawno dawno temu dopuszczano do zawodów "wszystkich śmiałków", dziś dzięki systemom klas i licencji zawodnicy (ludzcy i końscy) są selekcjonowani. Ostatnie, co moglibyśmy zarzucić jeźdźcowi na zawodach rangi mistrzostw Europy, to "przypadkowość". Na udział w takich zawodach pracuje się latami wraz z całą ekipą specjalistów (trochę jak w formule1 - za sukcesem jeźdźca i konia stoi również sztab luzaków, weterynarzy, fizjoterapeutów, trenerów, sponsorów itd.).

7. Konie sportowe/użytkowe są maltretowane?
Myślę, że czasem bardziej cierpią konie ludzi "rekreacyjnych", laików niż sportowe. Konie sportowe są w moich oczach dużo bardziej zadbane, a ich opiekunowie dużo bardziej świadomi wielu złożonych zagadnień z nimi związanych. 

Współczesny sport ma za zadanie rozwijać naturalny potencjał zwierzęcia i współpracę z jeźdźcem (oraz umiejętności i sprawność jeźdźca wraz z jego prawidłowym podejściem do zwierzęcia). Nawet w ujeżdżeniu na przestrzeni lat zrezygnowano z figur, które były "bezcelowe", które nie wnosiły nic do rozwoju fizycznego i psychicznego konia.

8. Konie użytkowane przez człowieka są nieszczęśliwe?

Koń chyba nie ma aż takiej możliwości abstrahowania i filozofowania o pojęciach znanych człowiekowi. Koń nie ma świadomości. Niemniej koń "maltretowany", "nieszczęśliwy", źle prowadzony - odmawia współpracy i popada w "narowy". Koń źle traktowany przez jeźdźca nie rozwija swojego potencjału. Jak koń nie chce skakać - nie skoczy. Koń zły na jeźdźca - zrzuci go. Koń "nieszczęśliwy" będzie miał "choroby sieroce" (tkanie, łykanie), które wpłyną też na jego zdrowie fizyczne i nie pozwolą mu na starty w zawodach na wysokim poziomie. Dobry opiekun wie, czy dane zwierzę lubi, to co się z nim robi i ma do tego potencjał, czy nie.


Dzisiejsze jeździectwo to nie jest cyrk, a ... gimnastyka. Dla widzów - możliwość podziwiania zwierzęcia w pełni swoich zdolności i jeźdźca, który osiągnął z nim doskonałe porozumienie.

Końska rutyna - "naturalne" różnice w stajennym obrządku między Polską a Szwajcarią

/
Nadchodzi czas podsumowań. Niedługo minie nam rok na obczyźnie. Nadchodzą pierwsze refleksje, które mają już zalążki bycia ugruntowanymi. Co mnie wkurza? Co mnie boli? Co mi się tutaj podoba?

1.
Dość trudno było mi przyzwyczaić mojego zwierza do zimnej wody z węża w ramach prysznica. Z reguły stacjonowałam w Polsce w stajniach z dostępem do ciepłej wody "dla koni". Owy osobnik jest przyzwyczajony niezależnie od pory roku do chłodzenia nóg, co uważam za najważniejszą profilaktykę problemów z krążeniem i ścięgnami/więzadłami (dla niewtajemniczonych połowa nogi konia prawie nie ma mięśni), ale poza turboupałami nie fundowałam mu nigdy zimnego prysznica. Tu jestem do tego zmuszona. Na początku mnie to denerwowało, gdyż mój specjalny przypadek ma wrażliwe plecy i dość łatwo dostaje "porażenia" mięśni (ogólnego usztywnienia, podobnego do mięśniochwatu, ale w bardzo lekkiej wersji). Nie sprawdzałam jak to jest w innych stajniach, ale domyślam się, że mało kto się tutaj przejmuje ciepłą wodą na myjce, bo w sumie większość roku jest po prostu ciepło, a szczególnie od maja do końca września konie za zimny prysznic rżyście podziękują.

2.
Półotwarte hale. Nie podróżuję w ramach turystyki stajennej, po zawodach też rzadko jeżdżę, ale większość stajni jakie widziałam ma konstrukcje półotwarte.
http://www.centre-equestre-divonne.com/ 
Na początku mojej przygody z Szwajcarią obawiałam się, że taka hala, to "po nic" i irytowało mnie, że mój nadpobudliwy zwierz ma szansę na doświadczanie nadmiaru bodźców (obserwując lub nasłuchując co się dzieje poza halą). Obecnie widzę tego ogromne plusy i nie wyobrażam sobie tutaj pełnej hali. Dlaczego? Zimy nie są mroźne, więc nie trzeba się specjalnie przed nimi chronić. Tak naprawdę tutaj funkcja hali zimą to przede wszystkim osłona podłoża. Całą zimę mogłam jeździć bez rękawiczek, chociaż Szwajcarzy patrzyli na mnie jak na nienormalną.... ;) Niedawno zdałam sobie sprawę, że częściej korzystam z tej hali latem, bo upały są bardziej uciążliwe niż mrozy tutaj. Ponadto ten nadmiar bodźców pozwala systematycznie przyzwyczajać konie do "atrakcji" i niwelować ich "gorącą głowę", więc później wyjazdy w teren czy na zawody są dużo spokojniejsze i bezpieczniejsze. Niemniej konie młode lub nowicjusze danych warunków jak moje rude potrzebują trochę czasu. Szczególnie jeśli tuż koło hali jest warsztat samochodowy i towarzyszące mu dźwięki ;).

3.
Zapomniałam co to kontuzje i konflikty stajenne. Nie wiem czy to standard szwajcarski czy akurat moja stajnia, ale tfu tfu tfu nie musiałam od roku wzywać weterynarza do poza cyklicznych zagadnień. Tutaj - karmienie precyzyjnie co do zaleceń, pilnowanie jakości i regularności dostaw paszy, czystość, bezpieczny obrządek przy koniach w tym wyprowadzanie na uwiązie, pojedynczo; padokowanie według ustaleń - często indywidualnie; brak agresji stajennych wobec koni - np. polskie "widłami go, bo nie chce się przesunąć"; pilnowanie grafiku stajni; zmienianie derek; obserwowanie dobrostanu koni i nietypowego zachowania; bieżące naprawianie infrastruktury i inwestycje w nią; nieginięcie rzeczy (w PL uwiązy, kantary, baty i inne drobne przybory stajenne giną na potęgę) i wiele innych dla koniarza oczywistych rzeczy, ale niekoniecznie dla właścicieli i zarządców stajni w Polsce - są absolutnie oczywiste i normalne.

4.
Karmienie musli w standardzie. Na początku dziwiło mnie to i nie podobało mi się, że nie mogę sama sobie wybrać czym chcę karmić konia (w standardzie musli Purina, a jak chcę inne to muszę dopłacić). Efekt? Moje konisko zawsze było bardzo ekonomiczne pod względem karmienia (w kontekście efektywności wykorzystywania paszy) i zawsze było żarte za trzech, ale zawsze też miało dobry przemiał i jeden trening to były minimum 3 kupy - dość uciążliwe sprzątanie po nim. Od kiedy wcina stajenne musli:
- nie ptorzebuje suplementów
- mniej wydala i lepiej trawi - co tylko dorzuca do worka moich argumentów - "nie, to nie jest stres-kupa, ten typ tak ma" - okazuje się, że jego kwestie wydalnicze mogą być związane z problemami trawiennymi lub alergiami, które niweluje podawanie dobrze skomponowanego musli; nie wspominając już, że wygląda "jak milion monet".
Odobraziłam się na Purinę i nie kombinuję już jakie musli mu podawać, czy nie sprowadzić mojego ukochanego Pro-linen.

5.
Wielu koniarzy ma własne przyczepy. Na początku mnie to dziwiło, ale jak zdałam sobie sprawę, że w stosunku do zarobków i siły nabywczej franka, nabycie przyczepy to jak "zakup roweru", to już ten widok mnie nie dziwi. Tym bardziej, że jak już się ma prawo jazdy na B, to dość łatwo jest zrobić prawo jazdy na przyczepę.

6.
Wiele zawodów jest rozgrywanych w tygodniu, a nie tylko w weekend, a ostateczny termin zapisów jest na miesiąc przed zawodami. Pierwsza moja reakcja to był szok, ale teraz widzę, że:
- zawody są tanie i jest bardzo dużo chętnych - profesjonaliści w ogóle nie jeżdżą na weekendowe zawody, chyba że są bardzo ważne;
- dzięki wymogom co do zapisów wszystko przebiega gładko i terminowo (a w Polsce często jest chaos, chociaż fakt też, że ciężko jest w ogóle zebrać chętnych i wszystko dopiąć w PL) a w razie nieprzewidzianych okoliczności jak kontuzja patrz punkt pierwszy - i tak jest tanio, więc niewiele się traci.

7.
Niska popularność solarium. W Polsce owe urządzenie zaczyna być wysoko pożądanym w pensjonacie. Tutaj nie ma aż takiego popytu... bo jest bardzo łagodny klimat i dużo słońca. Mój koń sam "uprawia solarium" stojąc na swoim przystajennym padoczku. Cieszę się, że wybrałam mu taki boks, bo widzę, że do boksu wchodzi tylko na jedzenie :). Z bólem serca pozbawiłabym go tej możliwości wietrzenia się. Co więcej, moje zwierzę nie cierpiało deszczu i wiatru, a od kiedy to on decyduje kiedy wychodzi - może stać na deszczu ile wlezie (niestety ja mu to ograniczam, bo jego plecy nie są tak optymistyczne jak on).

Trzymanie konia w Szwajcarii można podsumować jako - zdjęcie wszelkich końskich problemów i zagwozdek z głowy. Usługi zdecydowanie wartej swojej ceny - płacisz i masz ... jak w zegarku.


Klasy sportowe w ujeżdżeniu w Szwajcarii.

/Anja Wyss, Zumbido

Miałam okazję zobaczyć regionalne zawody pod Genewą w ujeżdżeniu i byłam zaskoczona całkiem wysokim poziomem jeźdźców w teoretycznie niskich klasach. Zaczęłam więc porównywać programy zawodów w PL i w CH żeby zrozumieć, o co chodzi.

System licencji i odznak, choć głównie z punktu widzenia skokowego znajdziecie TU.

Poniżej porównanie klas:
CH - PL - KOMENTARZ
FB - L (w niektórych programach elementy P)
L - P (w niektórych programach elementy N)
M - N (w niektórych programach elementy C)
S - C (z wyższymi elementami)

Ciekawostki, których nie mam siły chwilowo sprawdzać:

Na poziomie szwajcarskiego FB można jechać w ostrogach i z batem.

Na poziomie szwajcarskiego L można jechać na munsztuku i występują już chody zebrane. Wynika to zapewne z faktu, że klasy dla młodych koni są klasami oddzielnymi, więc jeźdźcy chyba z założenia jadą na doświadczonych/wyszkolonych koniach.

Nie można startować w zawodach bez Brevet wspomnianego w artykule o licencjach. Aby móc startować w zawodach klasy L należy mieć Brevet i zdać egzamin na licencję R (regionalną) lub udowodnić dobre wyniki w zawodach o programie FB07-FB10 (minimum 60% uzyskanych w ciągu 365 dni + 16/20 punktów na egzaminie licencyjnym, teoretycznym).

Aby uzyskać licencję N (narodową) należy, tak jak w skokach:
- posiadać licencję R od dwóch lat, lub(?)
- przedstawić wyniki zawodów z ostatnich dwóch lat na poziomie równym lub wyższym od FB05, w których zdobyło się miejsce 1-5 na przynajmniej piętnastu zawodników.

System licencji jeździeckich w Szwajcarii.

/fnch.ch

Mój francuski pozwala już na całkiem zaawansowane zrozumienie tematyki, a niedługo w mojej stajni będą czterodniowe zawody. Myślałam, żeby w nich wystartować, ale przed zgłoszeniem (które należy wykonać miesiąc wcześniej) zapaliła mi się czerwona lampka (gdyż nie są to zawody "za stodołą") - co z papierami?

W związku z moimi najnowszymi odkryciami przedstawię Wam system licencji/uprawnień w Szwajcarii, ale na razie w teorii. Artykuł zostanie zaktualizowany jak przejdę niezbędne procedury (nie rychło) i wtedy dodam praktyczny punkt widzenia.

Aby wziąć udział w zawodach jeździec musi mieć -edit-: Brevet combiné.

Szwajcarzy znani są z faktu, że na wszystko musisz mieć papier, a ten najbardziej wartościowy/podstawowy to właśnie Brevet fédéral. Występuje on w każdej dziedzinie: marketingu, księgowości, pielęgniarstwie... i jak się okazuje - także w jeździectwie. Dotychczas sądziłam, że posiadanie takiego dokumentu jest rzeczywiście wartościowe tutaj i potwierdza kompetencje i otwiera drzwi do pracy, ale w kontekście jeździectwa jest to nic innego jak odpowiednik... Brązowej odznaki jeździeckiej.

/https://www.fnch.ch/Htdocs/Files/v/6263.pdf/Lizenzen/liz_allgemeine_bestimmungen_f.pdf
 Powyższa tabelka nadal niewiele mi mówiła, ale już program egzaminu wyjaśnił wiele: 

W skrócie aby uzyskać owy Brevet w stylu klasycznym (można wybrać styl/dyscyplinę, która nas interesuje pod kątem egzaminu), należy umieć: wsiąść, zsiąść, przygotować konia do jazdy, zaprezentować umiejętność jazdy we wszystkich chodach, rodzajach dosiadu i różnych ustawieniach (długa wodza, robocze, ew. pośrednie), przejechać przez 3 cavaletti, przeskoczyć krzyżaka i okser o wysokości do 60cm, zrobić woltę w galopie i odpowiedzieć na pytania teoretyczne dotyczące koni i jeździectwa, w tym także umieć zaprezentować konia w ręku i pracować z koniem z ziemi (domniemam, że lonżować).

W związku z tym, jeżeli masz dokument zagraniczny będący równowartością tego, co w powyższej tabelce, bądź polskiego BOJ, to możesz poprosić o wystawienie szwajcarskiego ekwiwalentu, czyli Brevet. Nie wiem, czy polskie odznaki są uznawane w szwajcarskim systemie, a też wiele osób mi mówi, że Szwajcarzy niechętnie przepisują zagraniczne uprawnienia (choć bardziej w kontekście uprawnień zawodowych, a nie hobbystycznych). Wyjdzie w praniu, teoretycznie można.

To samo dotyczy licencji. Aby uzyskać licencję szwajcarską, należy:
1. jeśli masz obywatelstwo:
- zdać egzamin licencyjny w Szwajcarii, chyba że udowodnisz, że mieszkałeś za granicą dłużej niż rok, wtedy ewentualnie przepiszą Twoją licencję
2. jeśli masz inne obywatelstwo niż szwajcarskie:
- musisz przesłać do związku (FSSE) formularz ekwiwalencji dostępny na stronie związku ("Demande d’une licence en Suisse sans subir d’examen"),
- kopię swojej licencji
- zgodę swojego związku na przepisanie uprawnień (L'accord de sa federation)
- kopię permitu
- w przypadku studentów: kopię potwierdzenia bycia studentem w Szwajcarii
*i potwierdzenie opłaty proceduralnej (Szwajcarzy nie lubią mówić o pieniądzach, więc ten detal jest często pomijany, ale oczywisty. Kwoty pewnie trzeba wydzwonić, bo na stronie ciężko znaleźć.)

Jakie są rodzaje konkursów i licencji w Szwajcarii?
/https://www.fnch.ch/fr/Disciplines/Saut/Sport/Licences.html
Posiadając wyżej wspomniany Brevet można startować w konkursach oznaczonych jako B o wysokości przeszkód od 60-105cm.

Posiadając Licencję R (regionalną) można startować w konkursach oznaczonych jako R o wysokości od 100-135cm.

Posiadając licencję N (narodową) można startować w konkursach oznaczonych jako N o wysokości od 100-155cm.

W Polsce konkursy różnią się tylko wysokością, co powoduje, że doświadczeni jeźdźcy z młodymi końmi muszą się "przepychać łokciami" między słabszymi jeźdźcami. Za to młodym jeźdźcom daje to szansę konkurowania z doświadczonymi zawodnikami. Niemniej jest mniej sprawiedliwe i wywołujące czasem zamęt. Tu doświadczeni jeźdźcy mogą startować "treningowo" wśród osób w podobnej sytuacji. Szkoląc młodego konia wolisz jeździć wśród ludzi, którzy "ogarniają kuwetę" i którzy na pewno nadają się do startowania na danym poziomie, bo potrafią już racjonalnie ocenić sytuację. Ciekawe rozwiązanie.





Skoro Brevet jest jak BOJ, to czy mają też SOJ i ZOJ? Czyli trzystopniowy system odznak?

Tak, choć z innymi założeniami.
SOJ = Test d'argent CC. Długo zastanawiałam się o co chodzi z tymi "pieniędzmi", ale to synonim srebra ;) czyli nic innego jak Srebrna odznaka jeździecka. CC jest skrótem od Concours Complet czyli WKKW.

ZOJ = Test d'or. Czyli tu bez niespodzianek i jest równowartością licencji regionalnej R, czyli naszej III.

W Polsce brąz robisz żeby startować w zawodach licencyjnych (III), srebro żeby zrobić instruktora sportu i/lub II licencję (o ile się nie mylę), a złoto żeby się pochwalić (chyba ewentualnie liczy się do trenera jeśli się nie ma licencji). A każda kolejna odznaka to po prostu wyższy poziom trudności.

W Szwajcarii robisz Brevet żeby w ogóle startować w zawodach jakichkolwiek, Test d'argent żeby startować w WKKW powyżej klasy B1 (ale jeśli masz licencję w skokach, to nie musisz) i żeby móc zdać Test d'or. Niemniej licencje są niezależne od tych testów, poza Brevetem. "Odznaki" różnią się kompleksowością zagadnień. Test d'argent według opisu nie wydaje się być trudniejszy od Brevet, ale zawiera w sobie zagadnienia jazdy w terenie, skakania crossu i pierwszej pomocy.

Jeśli nie posiadasz zagranicznej licencji, jak uzyskać licencję R (regionalną) w Szwajcarii?
- zdać egzamin licencyjny, lub
- zdać Test d'or, lub
- przedstawić pisemne wyniki pozytywnie ukończonych zawodów z oceną stylu jeźdźca.

Jeśli nie posiadasz zagranicznej licencji, jak uzyskać licencję N (narodową) w Szwajcarii?
jeśli posiadasz licencję R od dwóch lat (w domyśle: możesz wziąć udział w konkursie licencyjnym - do potwierdzenia; albo po prostu zmieniają za "staż" ????), lub
- jeśli przedstawisz 5 wyników zawodów  >= R120 z klasyfikacją od 1-5 miejsca na przynajmniej 15 zawodników uzyskanych w ciągu ostatnich dwóch lat.

Jeśli chcemy startować na własnym koniu, to musimy go zarejestrować w FSSE (i dokonać odpowiedniej opłaty), a żeby wziąć udział w zawodach koń powinien być zaszczepiony nie wcześniej niż pół roku przed startem, ale nie trzeba szczepić co pół roku, tak jak w Polsce. Jeśli dogrzebię się bardziej szczegółowych zasad co do koni, to poświęcę im osobny artykuł.

Widząc te zasady wychodzi na to, że Szwajcaria jest dość liberalna (co potwierdza się także w kontekście formalności w urzędach czy podatków), bo aby uzyskać odpowiednie uprawnienia de facto trzeba udowodnić, że ma się kompetencje, a nie przemielić się przez drabinę biurokracji. Ma się opcje i różne okoliczności są brane pod uwagę. Z drugiej strony poddaje to w wątpliwość funkcjonowanie niektórych procedur (może zostały stworzone, żeby dopieścić FEI), dlatego muszę się jeszcze upewnić czy wymienione warunki do poszczególnych licencji to na pewno "lub" czy mieli na myśli "i". Brakuje zaimka, a zdanie wprowadzające jest "otwarte", czyli sugerujące różne możliwości. Ponadto wrzucenie w ten sam sposób sformatowanych i sformułowanych warunków dla obcokrajowców jako jeden z punktów także sugeruje "opcje".


Ciekawa jestem jak to wyjdzie w praktyce, niemniej niezależnie czy jest to kwestia przepisywania uprawnień czy zdobywania ich tutaj - wszystko rozgrywa się o pieniądze i czas...

Koński dentysta w Szwajcarii

/wikimedia commons

Wszyscy koniarze powinni lub zdają sobie sprawę z tego jak ważne jest dbanie o końskie uzębienie. Laicy bądź naturalsi powiedzą "bo koń w naturze nie miał dentysty", a ja na to powiem - a człowiek w naturze siedział w jaskini i umierał w wieku 30 lat (i też nie miał dentysty).

Najczęstszy problem z końskim uzębieniem, to fakt, że konie nawykowo najczęściej przeżuwają kręcąc szczęką w jedną stronę (ludzie też tak mają, że np. częściej przeżuwają którąś stroną). Póki konika nie użytkujemy, to w zasadzie nie sprawia większego problemu poza faktem, że koń po wielu latach braku regulacji zgryzu będzie gorzej przeżuwał (co poskutkuje w gorszym trawieniu i przyswajaniu pokarmu) albo w ogóle przestanie jeść i stanie się apatyczny (i zdechnie).

Jakiś czas temu odnaleziono prehistoryczne szczątki koni, wśród których pamiętam, że była całkiem nieźle zachowana czaszka i szczęka ukazująca bezsprzecznie fakt, że koń padł... Z GŁODU, bo jego krzywy zgryz nie pozwalał mu dobrze się odżywić.

Dziś naturalna selekcja nie jest tak drastyczna i w hodowli interesuje nas przede wszystkim czy koń dobrze skacze albo ładnie chodzi albo ładnie wygląda, a nie czy ma równą szczękę, więc koni z wadami zgryzu jest proporcjonalnie coraz więcej (bądź nasza świadomość problemu jest coraz większa).

Moje futro ma dość klasyczne problemy, czyli jednostronne przeżuwanie i lekko cofniętą dolną szczękę, co powoduje tworzenie się tzw. "haczyków" z tyłu i ostrych krawędzi. Problem ostrych krawędzi dotyczy większości koni, więc nie myślcie, że Waszego to nie dotyczy, lepiej sprawdzić ten fakt z weterynarzem. Nasz problem wymaga regulacji plus minus co rok, przy czym jedni weci powiedzą, że jestem przewrażliwiona i zalecą co półtora roku, a inni powiedzą, że dla pełnego komfortu zwierzęcia lepiej co np. 8 miesięcy.

Niedawno miałam okazję skorzystać z szwajcarskiego specjalisty dentysty. Przyznaję, nie robiłam researchu takiego jak bym zrobiła w Polsce (forum, artykuły, opinie, polecenia), wyłącznie pogadałam w stajni z paroma osobami i wybrałam osobę, która i tak i tak miała do nas przyjechać, ale jak się okazało - która jest jednym z 3-4 specjalistów dentystów w całej Szwajcarii.

Końskich dentystów ogółem jest sporo, po "jakichśtam" kursach, jest też spory napływ frontalierów, którzy jak wszystko - zrobią za pół ceny, ale niekoniecznie dobrze. W moim słowniku "specjalista dentysta", to dyplomowany weterynarz, który poświęcił swoją karierę przede wszystkim końskiemu uzębieniu i robi wszystko co się da przede wszystkim w tym kierunku. Uwierzcie, takich ludzi jest naprawdę niewielu. W Polsce kojarzę może dwóch.

Mimo wszystko w Polsce przyjęłam zasadę "lekarz rodzinny", czyli miałam Panią weterynarz, która była moim pierwszym kontaktem i którą wzywałam do wszystkich spraw, bo wiedziałam, że jest na tyle szczera i kompetentna, że jeśli jakieś zagadnienie będzie wymagało specjalisty, to mnie do niego skieruje, a resztę załatwi własnoręcznie. Więc ona też robiła futrzakowi zęby i jak się okazuje - bardzo dobrze, bo wezwany przeze mnie Szwajcar oznajmił, że "w tej Polsce to musimy mieć świetnych weterynarzy, bo ma mało roboty i jest dobrze prowadzony koń". Gdyby ktokolwiek w okolicach mazowieckiego szukał bardzo dobrego weterynarza - z ręką na sercu polecam Agnieszkę Bestry. Z tego co kojarzę specjalizuje się ona w ortopedii, ale jako tzw. koński internista sprawdza się doskonale, a i jak się okazuje - jako dentysta też.

Ów Szwajcar to Yann Panchaud (podaję, gdyby ktoś miał taki ekskluzywny problem jak mój), z krwi i kości, profesjonalny, punktualny, mający dla nas wystarczającą ilość czasu (bez pośpiechu) i kolejny raz potwierdzający w moim przypadku regułę, że Szwajcarzy mają smykałkę i do biznesu i do relacji międzyludzkich i są świetnymi profesjonalistami. Coraz częściej przekonuję się, że jeśli mam wybrać jakąś usługę, to lepiej szukać w Szwajcarii niż ponad granicami. Wiadomo, wszędzie znajdą się jakieś "kwiatki" i mówi się, że szwajcarskie usługi są mało proklienckie - ale jeszcze tego nie doświadczyłam, za to miałam już różne przejścia z Francuzami.

Ząbki zrobione, koń zadowolony - co ma koń do tego? A na przykład to, że wcześniej mimo sedacji potrafił się wyrywać, a po zabiegu bywał "obrażony". Pan Yann zrobił tak, że koń zabieg przespał w bezruchu mimo małej dawki środka, wszystko robił delikatnie i z wyczuciem, dużo sprawdzając czy na pewno jest dobrze (perfekcjonista, trochę w niemieckim stylu pedantyzmu), wszystko przebiegło na spokojnie, wszystko mi pokazywał i tłumaczył (jestem dumna ze swojej wiedzy i wyczucia do koni, wzorowy ze mnie klient, który jak powiedział, tak się okazało w pysku), pochwalił polskich weterynarzy, opowiedział trochę o Szwajcarii i Szwajcarach itd.

Jak poznać, że koń potrzebuje dentysty? W przypadku mojego kopyta problem zaczyna się od "ucieczki", koń niekontrolowanie przyspiesza, co nie jest w jego naturze, bo mimo że miewa swoje humory, to zawsze bardzo się stara współpracować. Później zaczyna bronić się przed ręką/kontaktem/wędzidłem. W przypadku mojego wyglądało to tak, że uciekał z kontaktu z prawej ręki, niezależnie czy była wewnętrzna czy zewnętrzna, wychodząc nad wędzidło, blokując prawą stronę, lub "uwalając się" na prawej ręce. Fakt, każdy z nas też ma silniejszą i słabszą stronę i moja prawa strona jest ewidentnie za silna, ale jeśli porównam swoje wrażenia z jazdy sprzed robienia zębów, do jazd z okresu kiedy zęby są ok, to jest ogromna różnica. Czasem opisywane przeze mnie problemy są ewidentne, a czasem, jak w przypadku mojego "macho" trzeba mieć dobre wyczucie jeździeckie, bo nie jest to bardzo widoczne. W ostatecznym stadium mojego przypadku po założeniu ogłowia koń otwierał pysk i przeżuwał z otwartym pyskiem tak jak by coś mu utknęło w buzi zamiast po prostu pomemlać wędzidło i zamknąć pysk. Przy dopinaniu nachrapnika także nadymał chrapy i rozstawiał szczękę tak, żeby nie dopiąć za mocno. Wszystkie powyższe symptomy nie są charakterystyczne dla mojego zwierzaka.

Niemniej uważajcie! Problemy z wchodzeniem na wędzidło, usztywnieniami, mogą być też spowodowane problemami z kręgosłupem, naciągnięciami lub naderwaniami mięśni bądź innymi problemami np. natury ortopedycznej. U nas sprawa była ewidentna, bo już znam swoje zwierzę i wiem jak je czytać, a zanim pierwszy raz zrobiłam mu zęby, to też najpierw patrzyliśmy na kręgosłup i ewentualne kulawizny.

Ponadto! Zęby mogą być przyczyną problemów ortopedycznych, jeśli nie dbamy o nie regularnie, właśnie przez to, że koń systematycznie się usztywnia!

Reasumując: do dentysty marsz i "och ach" ta Szwajcaria :).

Jak uszczęśliwić konia

/
Właściciele i opiekunowie koni nieustannie muszą się mierzyć z rozwikływaniem wielu zagwozdek końskiego obrządku. Nakarmiony/napojony za późno czy za wcześnie? Siano już odparowało, czy jeszcze nie? Słoma, czy trociny? Derka za mała, czy za duża? Siodło za szerokie, czy za wąskie? Golić, czy nie golić? Kuć, czy nie kuć? Pasza x, czy y? Więcej białka, czy mniej? Witaminy, czy zioła? Kolka, czy wzdęcie? Kuleje, czy ma "zakwasy"? Ochraniacze, czy owijki? Trzeba już robić zęby, czy może bolą plecy? Ruszyć go rano, czy wieczorem? Wymienione pytania, to tylko kropla w morzu wielu koniarskich dylematów.

Wszyscy "w temacie" wiedzą, że końskie zdrowie to sympatyczny mit, a jazda konna to nie tylko siedzenie na koniku.

Nieustannie zastanawiamy się bądź trzęsiemy nad dobrobytem naszych kopytnych. Chuchamy, dmuchamy, dbamy, chronimy, myślimy za dwoje, kupujemy wszystko, co wydaje nam się najlepsze. I tu właśnie jest pies pogrzebany. To, co nam się wydaje najlepsze. 

Z końmi trochę jak z dziećmi, nasze błędy lub brak czasu chcemy im wynagrodzić materialnie. Nowy czapraczek, nowe cukiereczki, nowa szczotka, super hiper high shine olej do kopyt. Czy zastanawiacie się kiedykolwiek na ile to koń ma potrzeby, a na ile Wy i które to te właściwe?

Szczęśliwe dziecko to brudne dziecko i ... szczęśliwy koń to brudny koń :). Żarty na bok.

Ostatnimi czasy ze względu na dość częste i intensywne opady różnej maści i ewentualne nocne przymrozki konie w naszej szwajcarskiej "przechowalni" (stajni) nie były wypuszczane na owe nieziemskie padoki, które tak ochoczo zachwalałam. Bo twardo, bo grząsko, bo trawa nie urośnie. Faktem jest, że niby marzec, a padoki już zielone aż miło patrzeć, więc trzeba właścicielom przyznać rację i oddać honor.

Niemniej od miesiąca z tego też względu moje kopytnisko było wybitnie sfrustrowane, nadpobudliwe na bodźce, wystraszone na zmianę z apatią. Można by powiedzieć, że coś w rodzaju dwubiegunowej depresji. 

Ale już jeden dzień na padoku sprawił, że absolutnie się wyluzował i rochmurzył wyraz pyska.

I tak to już w tym końskim świecie jest. Żaden antydepresant (tak jak jedna z koleżanek w stajni zaczęła podawać), uspokajacz, ziółka nie dadzą koniowi tego, co po prostu najpospolitsze w świecie PADOKOWANIE.

Więc apeluję do wszystkich miszczów szportu, którzy boją się wypuścić swojego czempiona, bo nie daj bóg się uszkodzi, albo spali energię, którą miał mieć na trening i do wszystkich nadmiernie troskliwych mamusiek swoich konisiów - BŁAGAM, PADOKUJCIE swoje konie!

Największe szczęście w świecie, na końskim leży grzbiecie, a najlepiej porządnie wytarzanym wraz z przewianą przez swobodne galopady głową.

Myślałam, że dostęp do mini padoczku z boksu, na który moje kopyta mogą sobie wyjść kiedy chcą, będzie dobrą protezą padoku i że w miesiącach, gdy padokowanie jest luksusem, pozwoli to na zachowanie równowagi psychicznej, tym bardziej skoro w pobliżu są koledzy, a na padok chodzi sam... (takie są zasady stajni, nie mam na to większego wpływu, kwestia odpowiedzialności i ewentualnego odszkodowania w razie W jak domniemam, w Szwajcarii na wszystko jest ubezpieczenie i się na wszystko chucha).

Koledzy kolegami, ale koń został stworzony do biegania. Dzięki temu też jest to tak użyteczne zwierzę - ma naturalną potrzebę ruchu. Wręcz imperatyw.

Mój koń "zjadł snickersa" w formie pierwszej wiosennej trawy, wybrykał głupie pomysły i znów jest kochanym towarzyszem, bez humorów i adhd (zawsze miał adhd, głową nadal źrebię, ale tu mówię o adhd w wykonaniu konia z adhd, czyli stan wyjątkowy).

Konia na padok, a za wszystko inne zapłacisz mastercard ;).

Po co Ci koń w Szwajcarii?? Czyli trochę faktów i mitów o posiadaniu konia.

/

Jest to najczęściej zadawane pytanie gdy ktoś się dowiaduje, że mam konia. I to jeszcze w Szwajcarii...

Jak wszędzie - nie jest to tania zabawa, choć w stosunku do nieoficjalnej minimalnej płacy i siły nabywczej pieniądza paradoksalnie nie jest zabójczo drogo.

To po co mi ten koń? Gdy zależy mi na szybkim zrozumieniu i krótkim tłumaczeniu laikom, mówię:
"Dowiadujesz się, że masz się przeprowadzić i w poprzedniej sytuacji życiowej miałeś psa. Co robisz z psem?"

Oczywiście konie z racji swojego charakteru, gabarytu, ceny, kosztu i komplikacji związanych z utrzymaniem i obrządkiem są dość mocno uprzedmiotowione i zawsze można pomyśleć o sprzedaży, dzierżawie lub oddaniu w trening. Ale nie uniknie się też faktu, że "pańskie oko konia tuczy"

Nabyłam to stworzenie świadomie, z pełną odpowiedzialnością zalet i wad tego rozwiązania. "Koniaruję" już ponad 20 lat i trochę wiem jaka to jest wbrew pozorom łyżka dziegciu do zjedzenia...

Sprzedaż konia z jednej strony rozwiązuje problem, z drugiej strony rozłamuje serce na ćwiartki, a też nie jest taka łatwa. Ponadto czasem długo trwa, szczególnie poza sezonem. Można czasami czekać na kupca miesiącami. W sytuacji przeprowadzki nie zawsze masz na to czas, a oddanie konia handlarzowi nie zawsze dobrze się kończy i także generuje koszty.

Dzierżawa jest wyjściem środka. Stety niestety miałam już doświadczenie z półdzierżawieniem swojego zwierza i wiem, że nie jest on stworzony do takich historii. Nie obwiniam "moich dzierżawców" za nic, a raczej bliżej nieokreślony los i energię, która doprowadzała do różnych chorób i kontuzji... I niestety od znajomych właścicieli także się wiele nasłuchałam historii z pół- i pełnych dzierżaw. Nawet przy najszczerszych chęciach i pełnym miłości sercu dzierżawcy bywa tak, że koń pozostaje "koniem jednego jeźdźca", a równie często tego szczerego serca nie ma i pozostaje "przedmiotem w leasingu", który jak się popsuje, to się zwraca do właściciela. A konie są tak trudne w diagnozowaniu, że potem często ciężko jest znaleźć przyczynę lub winnego i dochodzić swoich racji.

Oddanie w trening brzmi dumnie, ale nadal jest to bardzo tymczasowe i kosztochłonne rozwiązanie. Przecież koń nie będzie się wiecznie trenował za nasze pieniądze, chyba że jesteśmy szejkami arabskimi i naprawdę liczymy na to, że ktoś na tym zwierzaku coś osiągnie za nasze pieniądze...

Sęk w tym, że zainwestowałam w to zwierzę z pasji, a nie z faktu, że mam nieograniczony budżet. Moim życiowym marzeniem było stworzenie duetu marzeń: zajeżdżenie i wytrenowanie konia od zera, własnodupnie, aby z jednej strony w końcu realnie zweryfikować swoje umiejętności oraz aby mieć szansę na dalszy rozwój. Ponadto chciałam móc decydować o swoim i swojego końskiego partnera losie i wytworzyć stabilną relację pełną zrozumienia. Ani trenowanie na obcych koniach ani praca jako bereiter nie dały mi takiej możliwości. Charlotte Dujardin to trochę historia z bajek o księżniczkach... Zdarza się, ale... A też nie ma nic gorszego, gdy po 3 miesiącach Twojej ciężkiej pracy z jakimś zwierzęciem skrzywdzonym przez człowieka dowiadujesz się, że nikt inny poza Tobą w to zwierzę nie wierzy, mimo wyraźnych postępów, więc idzie ono na rzeź...

Jazda konna to nie jest wożenie się na koniku. To właśnie ta relacja między jeźdźcem i zwierzęciem, i to ona jest decydująca, także w zmaganiach sportowych. I to też dlatego w jeździectwie XXI wieku, kiedy to zasady konkursów stały się wyjątkowo wysublimowane, a jeździectwo spopularyzowane, to kobiety zdominowały ten sport, mimo że jeszcze do lat 80 w wielu szkołach jeździeckich odsyłano panny z kwitkiem...

No to pewnie jesteś bogata, bo u mnie/w moim kraju to jest sport elit.
You talking to me? Nie, jestem po prostu zdrowo jebnięta. Też się czasami zastanawiam co ja robię w stajni parkując złomem między SUVami ;).
W Polsce jeszcze tak bardzo tego nie widać, tego sportu elit, bo u nas do niedawna "wszyscy mieli po równo" poza wyjątkami, a wiele stajni było państwowych (wraz z prywatyzacją zaczęła się elitarność) i rzeczywiście, jak ktoś coś robił, to robił to z pasji. Za granicą chyba jest mniej takich osób, które wiele sobie odmówią dla pasji, choć spotkałam osoby o takim profilu. Ale raczej po prostu aż tak bardzo tego nie widać, bo tu z założenia jak masz pracę, to na wiele Cię stać. Nie to co w Polsce, że masz pracę i dalej dziadujesz. Niezależnie od tego jaką.

No i wisienka na torcie w kontekście dylematu: koń w CH czy koń frontalier?
W każdym kraju stajnia to swojego rodzaju społeczność. Jeśli chcesz tu znaleźć pracę, nawiązać znajomości itd., to lepiej trzymać kopyta w Szwajcarii ;). Szwajcarzy są w Romandii niestety mniejszością populacji i już sam fakt, że jakichś się poznało (nie mając np. partnera Szwajcara), to jak zdobycie Nobla :D.

W ramach podsumowania mogę powiedzieć tyle, że dopóki mam dach nad głową i miskę, to moja osoba jest w pakiecie z kopytami i mniej ekstrawaganckie pomysły na życie przemyślę w ramach kryzysu lub kolejnych generalnych zmian. Nie ukrywam, że jak bym zaczęła myśleć o dziecku, to niestety z koniem musiałabym się co najmniej rozdwoić... Na razie wiele zawdzięczam temu zwierzęciu - między innymi zweryfikowanie toksycznych związków i znalezienie tego jedynego (żaden nie był koniarzem) i ogólne przewartościowanie życia, więc ta relacja jest obarczona zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, absolutnie nieracjonalnym.