Jeż co mięsa nie chciał


Drodzy Państwo, oto jeż. Jeż Henryk. Prawie od momentu, gdy się wprowadziliśmy do naszego mieszkania nawiedza nasz ogródek. Na początku był odważniejszy i żwawszy, bo potrafił przebiec przez środek ogródka prawie pod moje nogi czy wpaść z wizytą pod drzwi.


Henryk, bo po francusku jeż, to "hérisson". Przy czym w wymowie brzmi to komicznie bez h, a jeszcze komiczniej jak chodziłam po okolicznych sklepach pytając o domek dla jeża moją niewybredną francuszczyzną...

Obecnie jeż Henryk jest już kapkę śnięty, nawet przez chwilę chyba go nie było (był epizod śniegu w międzyczasie, ale znów wróciło naście stopni). Zawsze oznajmia swoją obecność bardzo charakterystycznym szelestem w krzakach bądź nawet głośnym "glamaniem" czegoś, co upolował. Nie wiem ile ma zębów, ale wystarczająco, żeby hałasować jak stado kotów. A jego hałas rozpoznaję, bo poprzednio mieszkałam w przeuroczej kamienicy koło parku, w której ogródku była nawet rodzinka jeży. Również niezbyt płochliwa i biegająca tu i ówdzie między kotami i korpo-spacerowiczami.

Szanowni Państwo, przygoda z Henrykiem dużo mnie nauczyła. Otóż jeże są mięsożerne i nie jedzą jabłek. Jeśli ważą powyżej 700g, to przeżyją zimę, a jak nie - to marne sząsę (Henryk wyrabia normę, na oko). Hibernują na zimę w kupach liści i temu podobnych miejscach (więc warto nie sprzątać za dokładnie ogródka). Można im nawet naszykować specjalny domek na zimę wyściełany np. siankiem. 

Moje podróże po rozmaitych sklepach zakończyły się konstatacją i miłą poradą osoby z zoologicznego, że najprościej będzie kupić po prostu domek dla królika. Pomyślę jeszcze nad tym, bo nie wiem na ile Henryk darzy nas sympatią i czy zechciałby z nami zostać.

Najciekawsze w tej całej historii jest to, że nie dał się niczym sensownym nakarmić. 
Jabłko to był epic fail, ale kiełbasy też nie chciał, a na kocią karmę zleciały się wszystkie koty z okolicy...
Niemniej gdy już myślałam, że może wystraszyłam Henryka kiełbasą i nadopiekuńczością - wrócił... Tam gdzie wyrzucałam ptakom chleb i zakalce z ciasta...

Kochani, co jak co, ale Szwajcarskie Blabliblu kocha moje serniki, a Henryk... moje zakalce. Wege go nie nazwę, ale na pewno jest to dziwny jeż... :/

Impreza po szwajcarsku. Czyli nie spodziewaj się wyżerki...


Szwajcarzy i Francuzi świetnie się bawią przy niskoprocentowych alkoholach. Nie trzeba ich długo namawiać do tańczenia, ani czekać na większą wymowność wraz z ilością % we krwi. Akurat w Polsce bez paliwa bansu ni ma ;).

Niemniej imprezy okolicznościowe w francuskiej części Szwajcarii zdecydowanie nie przypadną do gustu wschodnim i włosko-podobnym temperamentom, a według mnie w ogóle wymykają się logice i zdrowemu podejściu do tematu.

Tubylcy lubują się w tzw. apéro, czyli apéritif. W dosłownym znaczeniu jest to napój alkoholowy podawany przed posiłkami, mający na celu pobudzenie apetytu. W wolnym tłumaczeniu przystawki i alkohol przed głównym posiłkiem - na pobudzenie apetytu. W kontekście tutejszych zwyczajów "imprezowania" jest to...

...niekończące się picie z zimnymi przystawkami... .

Wszyscy chyba doskonale wiemy jak wyglądają polskie wesela, przyjęcia okolicznościowe czy domówki: nie ma jedzenia - nie ma imprezy. Z reguły od drzwi witają nas zapachy różnorodnych potraw, które czekają wyłącznie na zebranie się wszystkich gości. Jak się już człowiek naje, to i popić może, a jak popije, to i się pośmieje i potańczy. Jedyny problem leży w gestii indywidualnej - umiar.

Tutaj wszystko stoi na głowie, bądź na rzęsach. Odgórnie, organizacyjnie. Bo przetrwanie imprezy, na którą jest się tutaj zapraszanym w godzinie jedzenia głównego posiłku w normalnej sytuacji (Włosi, Francuzi, Szwajcarzy główny obiad mają po 19, w ciągu dnia ledwo śniadanie, lekki lunch, przekąski), a oferowana jest nam niekończąca się ilość przystawek i wina i może łaskawie po kilku godzinach jakiśtam drobny ciepły posiłek - otwiera szwajcarski nóż w kieszeni...

Na przykładzie ostatniej firmowej fety chciałabym pokazać brak logiki tego zwyczaju:
- godzina - jak już wspomniałam, impreza taka zaczyna się najczęściej o godzinie, o której każdy porządny Szwajcar je swój główny posiłek,
- czekanie nie wiadomo na co - na ww. imprezie goście byli zaproszeni na 18:30... i do prawie 20 byli zmuszeni tłoczyć się w korytarzu z lampką wina bądź innego wybranego trunku z przeciskającymi się raz po raz kelnerami z przystawkami wielkości paznokcia... oczywiście żadnych dodatkowych atrakcji w tym czasie nie przewidziano,
- łaskawie już około 20 wpuszczono gości do sali, gdzie miała się odbywać impreza. W międzyczasie wymyślono gry i zabawy...

/nie pytajcie ile kwasu żołądkowego zbiera się w takim czasie, jak źle to wpływa na żołądek i układ trawienny i jak bardzo pochorowałam się z tego powodu - nie mogę pić czegokolwiek na pusty żołądek, a tym bardziej co i raz przegryzać byle co - mój organizm świruje... jest to po prostu niezdrowe/

- genialna, sadystyczna zabawa - jak zgadniesz tytuł piosenki to MOŻESZ PODEJŚĆ DO STOŁU z kolejną porcją #$%^&*( przystawek... Jak dorwę idiotę, który to wymyślił... Polskim zwyczajem mieliśmy tę zabawę gdzieś i po prostu poszliśmy coś w końcu zjeść...
- w międzyczasie prawdopodobnie wszyscy skonsternowani goście czekali na ciepły posiłek, żeby zjeść i zatańczyć...
- ale wymyślono kolejne, grupowe zabawy...
- i już po 22 doczekaliśmy się ... kotlecika z trzema szparagami...

Ucieszeni Francuzi i Szwajcarzy w końcu ruszyli dziarsko na parkiet. Niemniej impreza była oficjalnie przewidziana do 23, więc dużo czasu im nie zostało. My za to porzuciliśmy wizję najbliższego fast fooda, ale i tak stwierdziliśmy, że to nie impreza dla nas. Po nomen omen ponad 3h nieziemskiego głodu i popijania alkoholem i wrzucania przegryzek, gdy nadszedł wyczekiwany ciepły posiłek, nasze ciała stwierdziły, że teraz to trzeba mieć czas na trawienie, bądź spanie, bądź posiedzenie w toalecie, a nie zabawę :/.

Czy te imprezy wymyśla jakiś sadysta??

Za to z opowieści znajomych dowiedziałam się, że np. tak samo wyglądał ślub jednej z znajomych znajomych i była na nim kobieta w ciąży, która po pewnym czasie zaczęła otwarcie mówić, że ma dość i "umiera" (i nie była bynajmniej Polką i niewiele brakowało żeby zemdlała). Czy oni sami nie widzą błędu w swoim podejściu?

Za to jeśli wybierasz się na imprezy w Niemczech (historie zasłyszane) - spodziewaj się imprezy "tramwajowej". Cześć, cześć, najlepszego, stoimy, patrzymy na siebie i idziemy sobie. Na owych imprezach posiłku prawdopodobnie nie będzie w ogóle, więc za wczasu zaplanuj sobie najbliższego McDonalda.

Kiedy apéro ma sens?
Otóż nie jest tak źle, byłam też na udanej imprezie. Niemniej była to polska impreza. Zaczęła się i trwała w ciągu dnia, więc logicznym były przekąski i alkohol, każdy przyszedł przynajmniej po śniadaniu, a po południu nasyciliśmy się ogromną ilością potraw obiadowych i kontynuowaliśmy do wieczora. Jak to prawdziwe matki polki - impreza zakończyła się o zmierzchu, z pełnymi i wesołymi brzuszkami.

I to to ja rozumiem :).

Byliście na imprezie w Szwajcarii? Jak było w Waszym przypadku?

HEETS hitem w Szwajcarii? Czyli rewolucja dla palaczy...

/


Chyba nikomu nie jest obcy temat szkodliwości palenia. W odwecie nadchodzą nowe regulacje prawne oraz alternatywne metody "wdychania dymu" jak i bestsellery farmakologiczne, które nikomu chyba jeszcze nie pomogły ;), niemniej generują świetne zyski.

/Ten artykuł dotyczy produktów tytoniowych, ich form i metod konsumpcji. Jest on skierowany do osób dorosłych. Nie nakłaniam nikogo do palenia/wdychania, a w szczególności jestem przeciwna paleniu/wdychaniu wszelkich produktów papieroso-podobnych przez osoby nieletnie i kobiety w ciąży. Konsumpcja tytoniu i wyrobów temu podobnych jest bezdyskusyjnie szkodliwa, a artykuł ten ma formę ciekawostki rynkowej./


Philip Morris okazuje się mieć prężny dział R&D i skutecznie steruje swoim biznesem aby uniknąć plajty w zmieniającym się środowisku. Od stycznia 2017 mają zniknąć (przynajmniej z półek "starej" Europy) wszelkie dotychczas nam znane opakowania papierosów, a zastąpią je takie jak niżej.
By the way, wprowadzenie takich paczek w Indiach spowodowało wzrost sprzedaży...





Do tej pory na rynku (polskim) mamy głównie papierosy paczkowane, tytoń do samodzielnego skręcania bądź e-papierosy. Dotychczas znane e-papierosy bazują na udawaniu papierosa za pomocą urządzenia (elektrycznego, podgrzewającego) i wkładów do niego, będących jakąś forma płynu smakowego, który po podgrzaniu generuje dym, który możemy sobie wciągnąć. Wkłady te nie mają nic wspólnego z tytoniem, czasem mają nikotynę, czasem nie. A w zasadzie to nie wiadomo, czy nie są bardziej szkodliwe niż normalne papierosy, bo nikt nie wie co tam tak naprawdę jest i nie ma żadnego systemu, który by to regulował (trochę jak dopalacze ówcześnie ;) ). Szczególnie w tych tanich, chińskich... Jeżeli chcemy zastąpić papierosa e-papierosem z płynem, to musimy naprawdę dobrze pogrzebać i poszukać tego, co wydaje się być jakościowe, produkowane przez przejrzystą firmę i na pewno nietanie.

Ciekawą alternatywą okazuje się być urządzenie IQOS z wkładami HEETS. 
W zasadzie jest to coś przypominającego sheeshę - wkłady wyglądają prawie jak papieros i zawierają tytoń, a urządzenie nie pali owego tytoniu tylko go podgrzewa.
Największą bolączką toksyczności produkowanych dotychczas papierosów był fakt ich spalania. W tym procesie uwalnia się najwięcej substancji smolistych i trujących.
Nie można powiedzieć, że ta innowacja jest zupełnie nieszkodliwa, ale na pewno zdecydowanie mniej niż tradycyjny papieros.

Największymi zaletami tego systemu jest: 
- brak smrodu - dym nie śmierdzi, ręce ani ubrania nie przechodzą zapachem
- czystość - nie mamy popiołu, nie potrzebujemy popielniczki, zużyty wkład można po prostu wyrzucić do śmietnika
- smak - można delektować się pełnią smaku tytoniu lub jego wariantu smakowego bez kopcenia

- mniejsza szkodliwość niż tradycyjny papieros

Urządzenie to raczej nie pozwoli nam rzucić palenia lub zastąpić palenia tym, czego palaczom najbardziej brakuje - czyli odruchem "przerwy", socjalizacji z palącymi grupami, odruchem wdychania czegoś, posiadania czegoś w rękach, ustach ;) (jakkolwiek to brzmi; ale tego najczęściej brakuje rzucającym). Jest to nadal prawie palenie, ale w mniej szkodliwy sposób. Raczej dla osób, które naprawdę czerpią z tego przyjemność i nie chciałyby rzucać chociaż czują presję prozdrowotności.

Ciężko też stwierdzić co jest mniej szkodliwe od czystego palenia - sheesha, czy HEETS. Sheesha dodatkowo przefiltrowuje dym przez wodę, za to pali się ją w dość specyficzny sposób i "dużo wciąga". Heets nie wymaga specjalnej techniki, więc ze względu na czas i intensywność palenia wciąga się tego dymu mniej, a jak w normalnym papierosie - jest tam też dość porządny filtr.

Producent chwali się, że jedno naładowanie urządzenia starcza na podgrzanie 20 papierosów.

W Szwajcarii wprowadzenie owego produktu zostało już okrzyknięte sukcesem. Czy przyjmie się w innych krajach? Co o tym myślicie?

Dodatkowe artykuły:
 http://www.presseportal.ch/fr/pm/100054131/100793880
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2671505/Philip-Morris-Intl-sell-Marlboro-HeatSticks.html

Ho no na pizzę! Czyli o szwajcarskich cenach ciąg dalszy...


Trzeba przyznać, że Szwajcarzy umieją w marketingi. Knajpa na zdjęciu, nie dość że mnie targetuje na facebooku, to jeszcze wysłała mi tak ładną przesyłkę (zwykły, klasyczny mailing bezpośredni), że aż szkoda wyrzucić. Wygląda jak zaproszenie, na eleganckim, eco papierze... Mailingi w Szwajcarii zasługują chyba na osobny wątek.

Ale nie o tym. Miało być krótko, a treściwie, bo garnki mi kipią właśnie...

Jeśli wybierasz się do restauracji w Szwajcarii na obiad, obiadokolację - spokojnie trzymaj w kieszeni 100 franków na dwie osoby. Brzmi strasznie, ale jak już mówiłam, nie ma co przeliczać, lepiej brać punkt odniesienia lub porównywać "1:1" - w Polsce, nie pod złotymi łukami, wyjdzie podobnie za danie główne, deser i jakieś picie. 100zł pęknie.

Jestem ciekawa jak się powyższej knajpie powiedzie, trzymam kciuki, ale wybrali sobie dość niefortunne miejsce. Coppet i okolica jest w takim przesmyku szwajcarskim, który powoduje, że czasami aż się samo prosi wyskoczyć do Francji (raptem średnio 5km do granicy), a w niej... zatrzęsienie knajp ze względu na jedną z turystycznych miejscowości - Divonne-les-Bains (kasyno).

Divonne jak na Francję nie uchodzi za najtańsze, niemniej na szybko porównajmy sobie ceny 3 miejscówek: Antipasti, Casa Italia i Pizza station (też coppet):


To gdzie się dzisiaj stołujecie?

Malta, czy warto?


Mieliśmy okazję w tym roku do wielu wyjazdów, a na Malcie, po konferencji, zaplanowaliśmy sobie dłuższy pobyt w ramach urlopu przed przeprowadzką. Wszyscy nasi znajomi polecali Maltę, że piękna, że fajnie, raczej wrażenia wokół były pozytywne.

Niestety, to nie jest kraj dla mnie, nie na urlop i do życia raczej też się nie nadaje. Raczej jest to kraj na studencką przygodę... i to by było na tyle.


Komu i co polecę, zanim zacznę marudzić?

Jeśli jesteś młodym człowiekiem, lubisz aktywnie spędzać czas, szybko się nudzisz, lubisz obracać się wśród tłumów ludzi, imprezować - TAK, to jest miejsce dla Ciebie.

Malta słynie przede wszystkim z 3 rzeczy:
- studenckich i młodzieżowych letnich kursów językowych - ze względu na swoją historię i bycie pod władaniem brytyjskim, wszyscy, nawet kierowcy autobusu, bardzo dobrze mówią tu po angielsku.
- raj dla emerytów - podobno ze względu na klimat (toć to prawie Afryka, zawsze ciepło) i wysoki poziom opieki medycznej (też historycznie ugruntowanej, zakon szpitalników)
- raj podatkowy, więc wszędzie są kasyna, bukmacherzy itd.

Co jest fajne w Malcie?

Świetnie rozwiązana komunikacja miejska (krajowa). Do niedawna podobno bardzo kulała pod tym względem, ale obecnie jesteś w stanie dojechać w każdy zakątek wyspy nowoczesnymi busikami z klimą. Tygodniowy bilet bez limitów kosztuje 21 euro dla osoby dorosłej, a pojedynczy bilet o ile mnie pamięć nie myli to około 2 euro.

Można też swobodnie wypożyczyć auto lub skuter albo skorzystać z promu lub wycieczki łódką.

Dużo atrakcji na piechotę lub rowerem. Malta ma mnóstwo atrakcji, od lokalnych restauracji, przez architekturę, muzea, galerie po kluby i bary, które w zasadzie są dostępne "z buta". Wszystko koncentruje się wokół stolicy, Valetty, która ma zaledwie 1 km2... i otaczających ją zatok.

Da się oszczędnie zjeść. Restauracje z zasady są dość drogie (niemieckie ceny), ale wybawieniem są lokalne Pastizzi, w których kupisz lokalne, tradycyjne "ciasteczka", "bułki" lub kawałki pizzy w cenach od 0,10 do 2 euro, w zależności od typu. Tymi dużymi z serem lub groszkiem można się najeść jak obiadem. 2l woda w lokalnym sklepiku to około 1 euro. Za to jeśli chcecie nie żałować wydanych pieniędzy w restauracji, to polecam bary pod namiotami na promenadzie Sliemy od strony otwartego morza i ukrytą między hotelami tam lokalną restaurację z królikiem itp. Te w zatoce są drogie i beznadziejne.

Każdy, nawet podrzędny hotel ma klimatyzację. Ja akurat klimy nie cierpię, od razu choruję na zatoki, ale jest to zdecydowany plus odzwierciedlający też fakt, że jest to cywilizowany kraj.

Większość hoteli ma swoje dachy, na których jest basen lub jacuzzi, lub przynajmniej leżaki.

Da się znaleźć tanie loty. Poleciałam za 500zł w dwie strony z Krakowa. Gdy odpowiednio wcześnie zabookuje się pendolino to i pociąg będzie tani, nawet 90 albo i 40zł w promocji.








 Polecam też pyszną rybkę i piękne widoki w Marsaxlokk lub Marsaskala.



No to o co chodzi? Czemu tak marudzę? "First world problems?"
No nie.

Malta jest zarazem piękna i obrzydliwa.

Ze względu na historię Malty, w której co chwila trafiała pod inne panowanie, a to rzymskie, a to arabskie, a to hiszpańskie, a to francuskie, a to brytyjskie (strategiczne położenie geopolityczne), a jednocześnie bycie jedną z pierwszych kolebek chrześcijaństwa, jest ona niezwykłym miksem kulturowym jednocześnie będąc dość wysoko rozwiniętym i cywilizowanym społeczeństwem.
Maltę mogę zdecydowanie polecić miłośnikom Azji i krajów arabskich, którzy chcą odpocząć od natrętów i czasem przepaści kulturowo-społecznej. Jednym słowem pozachwycać się melanżem kulturowym w cywilizowanych, europejskich warunkach i przyjemnym klimacie.

Niestety historia ta sprawia, że jest wiele rzeczy, które stawiają pod znakiem zapytania, czy to jednak nie trzeci świat. Gdzieniegdzie bidą i smrodem aż piszczy.




Malta śmierdzi. Bywa gdzieniegdzie brudna. Jest ciasna, tłoczna, hałaśliwa.
Zasady ruchu nie istnieją.
Jest przeludniona i na skraju katastrofy ekologicznej - kiedyś płynęły na Malcie 3 rzeki. Dziś nie ma ani jednej ze względu na nadmierną eksploatację wyspy. Rolnictwo ze względu na permanetną suszę ledwo przędzie. A jeszcze w średniowieczu i wcześniej pisano o niej "zielona wyspa". Prezydent zdaje się nie dostrzegać problemu, gdyż jego pałac (Verdala) mieści się w (jedynych) ogrodach Bukett...

Malta to 300% turystyczności i już bardziej turystycznie się nie da. Nie cierpię takich miejsc przesadnie nastawionych na turystów.
Malta to McDonald i KFC. Istnieją lokalne restauracje, ale jest ich mało. Zwykłe knajpy udają, że serwują włoskie jedzenie, ale im to raczej nie wychodzi...
Malta to turbokapitalizm.
Malta to 0 zieleni, naprawdę.
Malta to brak plaży. Są "urwiska", na których można poudawać, że się opalasz, ale tuż znad urwiska gapi się na Ciebie 1000 turystów na minutę, goście hotelowi itd. Jeśli chcesz się wybrać na piaszczystą plażę musisz przejechać całą wyspę do Golden Bay, tej w Melieha nie polecam, "dupa przy dupie". Golden bay i dwie kolejne zatoki w okolicy Popeye Village są przyjemne, spokojne i nawet czasem dobre dla kitesurferów. Od zatoki do zatoki można przejść po wydmach górą (lekki trekking) albo drogą wzdłuż wybrzeża, choć widoki gorsze.

Jeśli chcesz mieć absolutnie święty spokój, a przy okazji coś porobić to zdecydowanie polecam Popeye Village. Wjazd to około 14 euro za dzień, ale możesz korzystać ze wszystkich atrakcji wioski i zapewne ze względu na swoją cenę, nie ma tam takich tłumów jak gdziekolwiek indziej.

Malta jest przesadnie zabudowana. Mieszkańcy, jak i wiele pokoi hotelowych, nie mają okien! A nawet jak mają, to z widokiem na ścianę kolejnego budynku. Jeśli macie klaustrofobię lub naprawdę chcecie wypocząć, to polecam nie oszczędzać na pokoju hotelowym... Albo w ogóle tam nie jechać.

Nie polecam wycieczek na Comino i Gozo. Podróż nie jest tego warta. Wybrzeża nie są ciekawe, atrakcje tych wysp są micro (w porównaniu np. z Sardynią czy wyspami Wenecji), a łódki biorą więcej pasażerów niż mogą! Jedna "łódka" to około 400 pasażerów! A o tej samej godzinie, tą samą trasą, płynie ich tam kilkanaście lub kilkadziesiąt! Fale są dość mocne i jak nie zapolujesz na miejsce siedzące, to jest duża szansa, że skończysz na rufie jako mis mokrego podkoszulka. Nie dajcie się też skusić na all inclusive - jedyna jego funkcja to chyba nachlać się, żeby to przeżyć (piwo do woli) i zapchać żołądek byle g*.

Mnóstwo niemieckiej lub brytyjskiej, wysoce niekulturalnej młodzieży. Ktoś hałasuje? Bywa agresywny? Niebezpiecznie się wygłupia? Śmieci na potęgę? Jest non stop nawalony lub zjarany lub na koksie? Nie szanuje nikogo i niczego? Łał! To nie są Polacy!

Mnóstwo prostytucji i klubów gogo. Są wszędzie!! Aa!!

Do hotelu też bardzo często wchodzi się przez restaurację, klub albo nawet centrum handlowe... i to potrafią być 4*! No i jak tu wypocząć... Może jestem już za stara na to wszystko...

Malta, to kraj, który warto odwiedzić na nie dłużej niż tydzień. Po tygodniu zaczniesz się nudzić i na wszystko wku***.

Resztę znajdziecie w pierwszych z brzegu przewodnikach turystycznych.

Gdybym miała tam jechać jeszcze raz, spędziłabym czas głównie w Golden Bay, Marsaxlokk i Buskett Gardens. Ale sama z siebie, z własnej woli, nigdy tam nie wrócę, chyba że będę miała kryzys w związku i będę chciała sobie odbić ;) haha.

Jak ogarnąć kopyta w Szwajcarii? Słowo o kowalach.



Gdzieniegdzie w internetach "straszo" kosztami kowala w Szwajcarii. Ja za to byłam mile zaskoczona.

Skąd wziąć kowala? W mojej stajni praktycznie codziennie jest jakiś kowal, więc standardowo, można "wziąć jakiegoś z łapanki" albo popytać ludzi. Dopóki się nikogo nie zna może być ciężko, nigdy nie wiadomo czy rekomendacjom właścicieli ośrodka ufać, bo z tym też różnie bywa.
Szukałam kowala, który nie tylko robi kopyta "normalnie" vel "klasycznie", ale też ma wiedzę i kompetencje z zakresu naturalnego strugania i potrafi te swoje umiejętności adekwatnie zastosować. Nie jestem ani za 100% naturalsowym struganiem ani za 100% klasycznym, tzw. "kopyta od linijki", niezależnie od tego jaki jest dany koń. Myślałam, że będzie to mission impossible.

I wisienka na torcie, co łatwo się domyślić - kowale nie szprechają po angielsku.

W związku z powyższym wybrałam najbardziej logiczną opcję i jak się okazuje - nie najgorszą. Poprosiłam manager stajni aby porozmawiała ze swoim kowalem, czy może rozczyścić mojego konia. Zachwalała go, że zajmuje się końmi jakiegoś olimpijczyka francuskiego, że ogółem robi głównie konie top sportowe i co za tym idzie - może być drogi.

Jak niewiele osób tutaj nie kuję konia z przyczyn praktycznych - to jest spory koszt, wymaga to regularności, a koń nie jest poddawany aż takim obciążeniom, ani nie ma tak złych kopyt, że musiałby być kuty. Chociaż ze względu na wszechobecne kamienie muszę się nad tym grubo zastanowić.

To jak jest z tymi cenami?

Byłam w ciężkim szoku, ale rozczyszczenie konia kosztowało "zaledwie" 50 franków gotówką (tyle co fryzjer męski), a 68 przelewem, przez podobno mega champion kowala... Ludzie rzucali kwotami w przedziale 80-150 w internetach lub w gadce, chociaż nikt o tym nie miał pojęcia, bo... wszyscy kują konie... Oczywiście kwota ta była chyba bez dojazdu, gdyż ten kowal jest w naszej stajni bardzo często.

Kucie konia jw. 80-200 w zależności od tego czy zakładane są nowe podkowy, czy jest to kucie korekcyjne, czy tylko przekuwanie.
Gdy przeliczy się te kwoty na złotówki, to może się zrobić słabo, ale w stosunku do cen usług tutaj i siły nabywczej potencjalnego dochodu są to bardzo miłe ceny. Tym bardziej, że w Polsce za super dobrego kowala z renomą i nazwiskiem za samo rozczyszczanie może być 100-200zł. A przeciętnie cena ta waha się od 40-80zł.

Jakość kowali w CH? Nie mam porównania, ale jeśli pierwszy z brzegu okazał się naprawdę dobry, to pewnie jak wszystko w Szwajcarii - poziom jest wysoki ogółem.

Z ciekawostek - ww. kowal, jak żaden robiący mojego konia do tej pory, nie ściął mu kątów ścienno-wspornikowych, które teoretycznie wyglądają jak krzywo kruszące się kopyto (nie jestem specem od kopyt, opisuję tylko swoje obserwacje), co może w końcu spowoduje, że mój koń nie będzie aż tak wrażliwy jak był do tej pory swoją podeszwą, np. na podłoże.


Jest tu ktoś z CH? Jak wygląda Wasze doświadczenie z kowalami?

By the way, przydatne słówko tu, kowal to: maréchal-ferrant
Na wyspach powszechnym było farrier, nikt nie wiedział co to blacksmith w pierwszym odruchu, zawsze mnie poprawiali.  

edit - tak wyglądają nasze kopyta po mniej więcej półtora tygodnia od kowala:


 

Jak ogolić konia w Szwajcarii?


Z serii niecodzienności dla polskiego koniarza.

W Polsce, gdy masz chęć ogolić konia (jakkolwiek to brzmi), to najprościej i najtaniej jest zamówić golenie u osoby zajmującej się tym lub poprosić kogoś, kto ma golarkę (co jest rzadkością).

Golarka zwierzęca, a nie daj boże końska (bo wszystko, co przeznaczone dla koni, przez dopisek "koń" jest dużo droższe), kosztuje w stosunku do siły nabywczej polskiego pieniądza straszne sumy. Najtańsze zaczynają się w granicach 1000zł, ale trzeba brać poprawkę, że będą się psuć, będą niedokładne, będą wymagały częstego serwisowania, mogą być niewygodne itd. Rozsądne golarki zaczynają się w przedziale 2-3 000zł.

Osoba goląca konia weźmie od 100-200zł. A Ty nie musisz się martwić czy masz dobre ostrza. Jeszcze same konie mają różne psychiki i może być tak, że ktoś doświadczony nie dość że zrobi to sprawnie i ładnie, to z odpowiednim podejściem do zwierzęcia nerwowego czy niedoświadczonego.

Biorąc pod uwagę, że koń żyje 15-30 lat, a nabywa się go najczęściej jako dorosłe zwierzę i nie zawsze ma się potrzebę golenia, może się okazać, że inwestycja w golarkę nie zdąży się nawet zwrócić. Dlatego też śmiałkowie często amortyzują sobie koszt goląc konie na zlecenie.

I tu następuje szwajcarski zonk.

W Szwajcarii prawie wszyscy mają swoje golarki. Skłoniło mnie to do dopytania jak to jest. Dobra golarka w Szwajcarii kosztuje 200-300 franków, a osoba, która goli konie bierze 100!!

Za to jak zapytasz czy możesz pożyczyć i ile masz zapłacić, opcje są dwie:
- typ Szwajcara 1 zrobi wielkie oczy i uda, że nie rozumie co do niego mówisz :D (nie wiem, nie spotkałam się z taką reakcją, ale słyszałam że są tacy Szwajcarzy, którzy nie są za bardzo otwarci czy skłonni do pomocy i wszystko jest "my precious")
- typ Szwajcara 2, z którym na razie najczęściej mam do czynienia, może też dlatego, że jest to francuska część: jasne, spoko, jaka kasa, daj znać kiedy chcesz golić.

Na razie w poście stare zdjęcie. Obecnie mój koń, z racji że goliłam go pierwszy raz, wygląda jak spod ręki rzeźnika. Poza tym z reguły golę go w wyżej widoczny, lekko zmodyfikowany "trace clip", który jest optymalny pod względem wygody i dla konia i dla właściciela - nie trzeba się zaopatrzać w derki z kapturem, klapą na brzuch itd., a koń się nie obciera i ma szansę na własną termoregulację zgodnie z porą roku. W tym roku jeszcze bardziej zmodyfikowałam owy trace clip, bo w zeszłym sezonie koń mi się obcierał od nowych sztylp i pewnie też pasków od ostróg (połączenie szorstkich, sztywnych materiałów). Teraz jest ogolony tylko na szyi i na zadzie i słabiźnie. Nie wiem czy to dobrze wygląda ;p. Ponadto na tę chwilę nie trenujemy i nie startujemy, tylko wdrażamy się do regularnego ruchu, więc jedyne co potrzebował, to "wywietrzniki".
I tak się pochwalę "pierwszym autorskim goleniem" jak uda mi się zrobić dobre zdjęcie ;p. A golarkę trzeba będzie w końcu nabyć.

A Wy golicie swoje konie? Jak? Macie swoje golarki?

edit, tegoroczna stylówa:

Segregowanie odpadów po Szwajcarsku.


/
Zabawnym jest, że często usłyszysz, że mieszkanie jest za małe na pralkę (a w Polsce już dawno byłaby w nim wielodzietna rodzina), ale nikt nie wspomni, że żeby poprawnie segregować też potrzebujesz na to miejsce! Zdjęcie poniżej to prawie dwa tygodnie zbierania (akurat przypadło na okres jak nie mieliśmy czasu na wyrzucanie, a wyrzucanie to też nie lada zadanie).

/
W naszej przesympatycznej "komunie" czyli urzędzie miasta (w wolnym tłumaczeniu wspólnoty bądź gminy), przy okazji rejestracji, otrzymaliśmy dokładną instrukcję obchodzenia się ze śmieciami. Dzięki bogu nie trzeba się domyślać, wymyślać i kombinować, tylko do wszelkich życiowych aspektów dostaniesz tu jasne wytyczne. Poniżej przedstawię ich streszczenie. Na szczęście mamy już doświadczenie z Niemiec, więc tu wielkiego szoku nie było, chociaż jest inaczej, i Szwajcaria dobrze to robi. Zresztą przoduje we wszystkich eko-rankingach.

"La Taxe au Sac" - podatek od worka, czyli:

specjalne opodatkowane worki można zakupić w urzędzie bądź na poczcie.
Służą one do odpadów niesegregowalnych i np. mięsnych i są naszą największą bolączką, bo najwolniej nam się zapełniają, a mięso lubi śmierdzieć i wabić muchy... Zawsze gdy czuję odpowiedni zapach to jestem z siebie dumna :D że tak świetnie segreguję i dokonuję ekowyborów ;).

Co przykładowo idzie do wora? Opakowania kartonowe po napojach (ponieważ mają wyściółkę z plastiku/aluminium itp), kaszerowane innym materiałem i brudne kartony, zniszczone ubrania i buty, tradycyjne żarówki, worki z odkurzacza, ściółki zwierzęce (np. koci żwirek), gąbki, odpady pochodzenia zwierzęcego i resztki posiłków, kapsułki do ekspresów, drobny gruz.

edit: powyżej są rzeczy, które MOGĄ znaleźć się w worku, ale na niektórych wysypiskach także znajdzie się na nie osobne miejsce.

Worki te można wyrzucać do specjalnie oznakowanych kontenerów np. na osiedlu i tylko te worki.
Za to jeśli ktoś nakryje nas na tym, że nie segregujemy w ogóle tylko wszystko leci do wora, albo używamy inne worki, to mogą przywalić srogą karę (do 400CHF) lub... odmówić odbierania Twoich odpadów w ogóle. Wiadomo, że jeden papierek kary nie czyni, ale warto segregować.

Wyjątki workopodatku:
Gratisowe worki przy rejestracji noworodka - 10 rolek worków po 17 litrów lub 5 po 35 litrów.

W drugim i trzecim roku życia dziecka opiekun dziecka może odebrać dodatkowe gratisowe worki - 4 rolki 17-to litrowych lub dwie 35-io litrowych.

Problemy zdrowotne - jeśli ma się poświadczone przez lekarza problemy np. z nietrzymaniem moczu można odebrać dodatkowe worki jak w przypadku dziecka.

Podatku ogólnego, śmieciowego nie płaci młodzież do 18 rż i studenci do 25 rż (jeśli zaświadczą fakt studiowania).

La Véhicule hippomobile

Takie eko, że odpady gabarytowe zabiera... bryczka konna. Meble? Pralki? Co 2 tygodnie lub co miesiąc z rżącym odbiorem.
/
/

La Déchetterie

Czyli wysypisko. By the way, ten francuski jest taki słodki i przyjazny, że nawet "wyjście" czy "śmietnisko" brzmi uroczo ;).

W urzędzie gminy dostajesz kartę wstępu. Serio. I tylko z tą kartą i tylko w określonych dniach i godzinach możesz się tam wybrać (stąd te zalegające zwały na zdjęciu). W tygodniu pracująca osoba nie ma szans na wyrzucenie śmieci, chyba że w bardzo długiej przerwie na lunch. Pozostają tylko soboty, o dziwo, w zimie krócej.

Co się segreguje pod konkretne kontenery na śmietnisku?

1. Odpady kompostowalne - np. trawa, skórki/resztki owoców i warzyw.
2. Szkło, porcelana, lustra - na każdy kolor i typ jest osobny kontener.
3. Papiery i kartony - kartony z grubej tektury osobno.
4. Plastik i PET - PET osobno.
5. Metale i aluminium - uwaga na wieczka serków ;)
6. Drewno.
7. Gałązki.
8. Sprzęty elektroniczne są akceptowane po uprzednim zgłoszeniu ich w sklepie (jeśli ich od nas nie przyjmą).
9. Odpady specjalne takie jak baterie, kable, termometry, farby itp itd - jw.

Każdy odpad musi być czysty, z dwóch względów: żeby Ci nie capiło w domu jak zbierasz i żeby się bez problemów przetwarzał, a więc... wszystko płuczemy, a nawet myjemy jak trzeba, zanim wyrzucimy.

Odpady specjalne nie przyjmowane na wysypisku - leki, samochody, baterie samochodowe, zwłoki zwierząt.

edit: zależy od kantonu i wysypiska - u nas znaleźliśmy osobne kontenerki na leki itp jw. są też kontenerki na ciuchy, tekstylia itp

Powyższe wytyczne dotyczą jednej "komuny" w Vaud. Każda komuna, a nawet kanton, może mieć zupełnie inne zasady.


Dlaczego nie opłaca się kupować w Szwajcarii? I ciekawostka jogurtowa.


Szwajcaria jest jednym z najdroższych krajów w Europie. Na szczęście zarobki odpowiadają sile nabywczej, co już bywa nie tak oczywiste w okolicznych krajach. Na przykład cena lunchu w firmowej stołówce we Francji i w Szwajcarii potrafi być podobna, a zarobki są dużo niższe w FR. Ale nie o tym dzisiejszy tekst.

Szwajcaria ma tego pecha, że z każdej strony można się bujnąć przez granicę i korzystać z dobrodziejstw innego kraju. Mimo, że podatki w Szwajcarii są śmieszne (8% VAT, srsly?!?!?!), to każde większe zakupy, o ile mieszka się blisko granicy, zdecydowanie bardziej opłacają się np. we Francji.

Poniżej przedstawię małe porównanie cen w Coop (bo rzadko tam trafiam, więc jest mało tych samych produktów na mojej liście) i w francuskim Carrefour, a jeszcze niżej: ile przez tę granicę można przewieźć.

Jednak zanim przejdę do zestawień potrzebuję moralniaka.

Dlaczego jednak warto kupować w Szwajcarii? 

Kieruję się w życiu dewizą wspierania lokalnej gospodarki, lokalnej przedsiębiorczości i społeczności. Ten kraj nas gości, więc warto się mu odwdzięczyć. Wiem też niestety, że moje wybory zakupowe tutaj, jak i zapewne dużej części ludzi mieszkających przy granicy francuskiej (a ogółem obcokrajowców w Szwajcarii jest około 25% całej populacji i kolejne setki tysięcy frontalierów, +/- 300 000) nadwątlają pod tym względem szwajcarską gospodarkę i szeroko rozumiany segment usług i sprzedaży.

Jedyne racjonalne przesłanki za kupowaniem w Szwajcarii to:

- gospodarcze, jw.
- jakościowe - nie da się tu kupić chłamu
- ekologiczne - i opakowania i logistyka spełnia wysokie eko standardy, np. materiały są z odzysku i nadają się do odzysku, zamiast kartonowych podstawek na produkty (jednorazowych) są "kratki" wielokrotnego użytku, oświetlenie sklepu jest eko, lodówki są eko... i tak można wymieniać różnorodne eko rozwiązania
- logistyczne - jeśli masz daleko do granicy i więcej spalisz paliwa niż zyskasz na zakupach
- elektronika, rtv, agd - można tutaj taniej kupić telefon komórkowy niż w Polsce!

Kończąc moralniaka - na obecnym etapie życia przekonuje mnie przede wszystkim cena koszyka i fakt, że mam bliżej do Francji niż do Coop.

Trzeba też wziąć pod uwagę, że Coop, który porównuję, jest zdecydowanie inną kategorią sklepu niż Carrefour. Po tych, które tu zdążyłam odwiedzić, odnoszę wrażenie, że Coop jest trochę jak nasza Alma (ciekawe jak wypadnie Migros) z naciskiem na rozwiązania dla osób nie gotujących samodzielnie lub rzadko gotujących (sztabkę złota temu, kto znajdzie tam koncentrat lub przecier pomidorowy albo paczkowaną lub dobrą w składzie włoszczyznę itp. półprodukty lub produkty surowe). Ponadto trzeba wziąć pod uwagę, że Szwajcarzy i Francuzi mają inny styl odżywiania się. Np. w Szwajcarii duża część sklepu jest skupiona na tym co można przyrządzić z Fondue i Raclette, a we Francji jest dużo rozwiązań pod francuską kuchnię, np. beszamel w tubce, stosy croissantów i jogurciki deserowe. Carrefour jak to Carrefour: zwykły, rodzinny sklep z naciskiem na korzystne ceny. Za to jest ogromna różnica między Carrefourem polskim a francuskim. Polacy są takimi centusiami, że kupią każde g*, więc jakość produktów często woła o pomstę do nieba. We francuskim C. nie da się naciąć. Chleb jest chlebem, a nie pleśniejącą tekturą; warzywa i owoce dojrzałe i jakościowe. Nie da się przyczepić.
Dodam też, że Szwajcaria jest uboga w zasoby i żyzne gleby, więc bardzo dużo importuje z okolicznych krajów, co też wpływa na ceny.

OFF TOPIC: Ciekawą obserwacją dla mnie są też różnice w standardowych smakach jogurtów na półkach:
w PL: truskawka, malina, jagoda, brzoskwinia, banan
w FR: toffi, kasztan, orzech, kokos
w CH: czekolada, kawa, orzech, cytryna
Możliwe, że jedną z przyczyn jest sposób spożywania jogurtów - u nas jest to śniadanie lub przekąska i jemy go (raczej) tonami i lubimy owoce, bo sezon krótki, a deser wg Polaka to coś słodkiego - np. ciastko. Tu sezon jest zdecydowanie dłuższy i import bliższy, a jogurt lub "jogurt" jest traktowany jako deser, więc jest sprzedawany w dziwnych smakach i bardzo małych opakowaniach. Jednocześnie półki ze słodyczami we Francji prawie nie istnieją, a w Szwajcarii są nieznaczące w porównaniu z polskimi.

W takim razie jak kształtują się różnice w cenach? 

Zwróćcie uwagę na zdjęcie tego posta, bo to był dla mnie największy szok.

Jogurt karmelowy Perle de lait, 4x125g (różnica - delikatna w opakowaniu i w formie jogurtu, francuski jest z karmelem pod jogurtem, a szwajcarski jest wymieszany w masie)
Coop - 4,7 / Carrefour 1,83€
256% różnicy (uproszczenie od cena a to x% ceny b)

Najtańsze mleko w Coop 1,8
Super eko bio lokalne świeże mleko w Carrefour - 1,73€
10% różnicy i różnica w jakości
ciekawostka - w Coop było zatrzęsienie "drinków mlecznych" i miałam problem w odnalezieniu 100% mleka 

Mięso wołowe, mielone
300g w Coop 7,1 / 500g w Carrefour - 4€
295% różnicy

Marchewka, 1kg
Coop - 2,2 / Carrefour 0,89€
247% różnicy

Por
0,75 / 0,24€ 
312% różnicy

Kapsułki do kawiarki typu Nespresso, 10 sztuk, najtańsze
Coop - 3,5 / Carrefour 2,6€
134% różnicy

Kolejny faworyt - papier toaletowy
9 rolek w Coop -  5,2
8 rolek w Carrefour - 3,47€
149% różnicy

Mozzarella Galbani
Coop - 1,8
Carrefour - 0,95€
189% różnicy

To ile można legalnie i bezc(z)elnie przewieźć przez granicę?



Mienie prywatne - do wartości 300 franków.
1kg mięsa, 1kg masła, 5kg innych tłuszczów, 5 litrów alkoholu poniżej 18%, 1 litr alkoholu powyżej 18%, 250 sztuk papierosów lub cygar, 250 gram innych wyrobów tytoniowych.
Cło jest tak wysokie, że naprawdę nie opłaca się wpaść...

Mieszkacie w Szwajcarii? Gdzie robicie zakupy?

Jak znaleźć stajnię w Szwajcarii?


Pensjonaty to udręka każdego posiadacza konia, szczególnie w Polsce. A jak znaleźć rozsądny pensjonat w Szwajcarii? Można Googlować, ale przy mojej podstawowej znajomości francuskiego i biegłej angielskiego nie szło mi to za dobrze. W Polsce cudownym rozwiązaniem jest mapa wszystkich stajni w PL na re-volcie, która pokrywa się z rzeczywistością spokojnie w 90% (czyli, że większość stajni tam jest i dane są w miarę aktualne). W Szwajcarii takiego rozwiązania nie znalazłam, choć znalazłam takowe na Francję, ale chyba niezbyt rzetelne.

To jak szukać?
Miałam to szczęście, że przed przeprowadzką wybraliśmy się na weekend do Genewy i fart chciał, że tuż przy naszym hotelu był sklep jeździecki Felix Bühler. Niewiele myśląc wstąpiłam tam i zapytałam, czy są w stanie polecić jakieś stajnie. Co by nie mówić, ale sklepy jeździeckie to najczęściej kopalnie wiedzy, a środowisko jeździeckie jest na tyle hermetyczne, że wszyscy wszystko wiedzą.

Bingo! Przemiłe Panie pokazały mi mapę rekomendowanych stajni:
Mapa prezentuje stajnie rekreacyjne i sportowe w rejonie Genewy, Vaud, Fribourg, Jura. Jeśli masz się gdzieś tu przeprowadzić, to będzie bardzo pomocna. Książeczka ta zawierała mapę całej Szwajcarii, ale reszta kantonów mnie nie interesowała. Jeśli szukasz w innym kantonie, to zawsze możesz zadzwonić lub przejść się do ww. sklepu i zapytać. Widoczne na zdjęciu stajnie wypiszę na końcu posta dla łatwiejszego przeszukiwania.

A teraz, jak przeprowadzić konia i nie zbankrutować?
Po pierwsze: nie przeliczaj kwot na złotówki. Z założenia trzeba przyjąć, że tutaj ceny są jak w Polsce... tylko w innej walucie. Jeśli coś w Polsce kosztuje 100 PLN, to tu może kosztować 100CHF. Tylko zarobki są inne i poziom życia i usług też. Lepiej przyjąć punkty odniesienia.

Jeżeli szukasz stajni z dobrą infrastrukturą i opieką, BEZ ZŁOTYCH KLAMEK, ale też bez kompromisów, to musisz przyjąć budżet +/- 1000 franków. Przy czym w Polsce w okolicach Warszawy podobny standard uzyskasz w granicy 1200-2000zł i też może się okazać, że nie jest różowo.

Dhogo! Jakie punkty odniesienia, Pani! A no takie, że w Polsce minimalna płaca to około 1300zł netto i tyle kosztuje przeciętna stajnia; a średnie zarobki w okolicy Warszawy to około 3500. W Szwajcarii płaca minimalna to 2200 franków a 2000 franków na rodzinę to granica biedy. Czyli pensjonat dla konia kosztuje połowę lub mniej niż połowę płacy minimalnej!! A średnia pensja w CH to ponad 5 000 franków netto...

Są droższe i ekskluzywne pensjonaty, są tańsze i wątpliwe pensjonaty. Trzepiąc internety zauważyłam, że dość modny jest tu chów wolnowybiegowy (klimat jest zdecydowanie łagodniejszy niż w Polsce). Jest też sporo stajni bez specjalnej infrastruktury. Takie stajnie zaczynają się od 600-700 franków, ale jeśli masz taki budżet, to lepiej pomyśleć o dużo lepszej stajni we Francji/Niemczech/Włoszech - w zależności od rejonu, w który trafisz. Niemcy wypadają w tym zestawieniu najkorzystniej, bo tam rynek jeździecki jest tak wysoko rozwinięty, że czasem bardzo wypasione stajnie potrafią być tańsze albo porównywalne z polskimi cenami.

Nie ma tego złego. Może na początku cena stajni w Szwajcarii boli, ale tutaj zdecydowanie wiesz za co płacisz. Zanim podjęłam decyzję o wstawieniu się w obecny pensjonat porównywałam trzy stajnie w tej okolicy i wszystkie w sumie miały porównywalny standard.
Decyzja zapadła ze względu na:
- aspekty komunikacyjne - manager obecnej stajni dobrze mówi po angielsku i jest responsywna,
- cenę - wypada trochę taniej niż pozostałe i ma więcej usług "w cenie"
- dostępność - rezerwowałam boks półtora miesiąca wcześniej i zagwarantowali mi miejsce bez opłat/umów itd.

To jaki jest ten podstawowy standard?
- boksy w zwykłej stajni murowanej (tańsze) lub boksy z zewnętrznym padoczkiem (za lekką dopłatą)
- ścielenie słomą, trocinami lub pelletem; dwa ostatnie za lekką dopłatą (w Polsce jak się chce coś innego niż słoma, to najczęściej trzeba organizować samodzielnie, a i najlepiej sprzątać samodzielnie, bo stajenni nie wiedzą jak utrzymać czystość na innym podłożu)
- zielone padoki - w większości stajni trzeba dopłacić za padokowanie lub padokować samodzielnie, w stajniach blisko miasta lub w mieście może zielonych padoków w ogóle nie być; w obecnej w pakiecie mam padokowanie 1,5h dziennie bez weekendów, indywidualnie i wybrałam boks z padoczkiem, więc koń wychodzi się wietrzyć kiedy chce. ŚWIETNE rozwiązanie. Jeśli miałabym trzymać konia w zamkniętym boksie i dopłacać za padokowanie np. cały dzień lub chociaż pół dnia, to bym popłynęła z kasą, a tak w sumie wychodzi taniej jak dopłacisz za boks z padokiem.
- opieka - przegenialna - gdy mój koń stwierdzi, że weźmie prysznic na deszczu stajenni zdejmują mu derkę jak przemoknie!!! Nie ogarniam tego konia, nigdy nie lubił wiatru ani deszczu, a tu kozaczy... Niemniej za derkowanie na życzenie trzeba dopłacić, ale zdroworozsądkowe rzeczy wykonują sami bez pytania i proszenia i tłumaczenia.
- karmienie zgodnie z zaleceniami - I mean it! W Polsce stajnie mówią, że karmią zgodnie z wytycznymi, a byłam już w 8-iu i tylko w 2 rzeczywiście tego pilnowali... Tutaj jak powiedziałam, że jak mnie nie ma (bo i tak przygotowuję jedzenie sama w pudełkach), to mają dać pół miarki owsa czyli +/- 300g, to KUPILI SPECJALNĄ MIARKĘ do odmierzania 300g <wow!>; jak powiedziałam że przepraszam, że pudełka są po polsku, nie zdążyłam zmienić opisów, ale żeby dawali po kolei (1,2,3) to ani razu się jeszcze nie pomylili! A we wszystkich stajniach, w których byłam, mimo że pudełka są opisane imieniem konia, porą karmienia i cyferkami, to zawsze się mylili, albo O ZGROZO! inny koń dostawał moje pudełka :/
- karmienie czym chcesz - moja obecna stajnia w cenie oferuje musli, owies, jęczmień, mesz, sieczkę, świetnej jakości siano w opór, kiszonkę, wysłodki... czego tylko dusza zapragnie. Co prawda nie przekonałam się jeszcze do musli Purina, ale jak dają za darmo... ;)  Zdecydowanie kocham nasze polskie, swojskie Pro-linen, ale sprowadzanie paszy odłożę na później, bo muszę jeszcze ogarnąć cło.
- infrastruktura - karuzela, lonżownik, pełnowymiarowa hala z kwarcem i lustrami, ogromny plac z kwarcem. Wszystko codziennie nawadniane i równane (z tym też jest w Polsce problem). Komplet przeszkód.
- lokalizacja - in the middle of nowhere, but... Taka oferta w takiej cenie to niestety jak najdalej od miasta, chociaż i tak nie jest źle: Szwajcaria ma świetną infrastrukturę zarówno transportu publicznego jak i autostrad, więc bez auta także można przebierać w stajniach, bo przystanki "czegokolwiek" będą w miarę blisko. A że i mieszkać poza miastem też jest korzystniej to de facto mam do stajni rzut beretem z domu.


A teraz lista stajni ze zdjęcia, od dołu do góry, kantonami:

 

Genewa

Laconnex
Manège & Poney Club de la Gambade
http://www.lagambade.com/ 

Centre hippique de la Chaumaz Sàrl

Manège d'Onex

Manège des Hauts de Corsinge

Poney Club de Presinge

SA la Pallanterie - Manège de Gèneve

 

Vaud

Manège de la Sallivaz

Manège de Maison Neuve

Ecurie Denogent

Begnins
Manège de Begnins

Manège Chalet-à-Gobet
Ecurie de la Prélaz

Manège de la Vallée

Ecuries de la Rossat SA

Manège de Sassel

 

Fribourg

Horse Lodge

Centre équestre d'Yverdon-les-Bains

Houteville
Centre équestre du Plan

Centre équestre d'Ependes

Ecurie Dolivo

 

Jura

Manège de Reussilles


A już tak na marginesie - konie tu są wszędzie ;). Jak szukaliśmy mieszkania pod Genewą, to na 12 oglądanych, przy 4 była jakaś stajnia "przez płot".