25 faktów o Szwajcarii, których nie znasz

/pexels
Szwajcaria to:

1. Jeden z dwóch krajów na świecie z kwadratową flagą.

2. Kraj w pełni przygotowany na wojnę nuklearną (schrony dla każdego mieszkańca, wyposażenie armii).

3. Kraj, którego wszystkie strategiczne punkty komunikacyjne/transportowe są zaminowane, aby w razie wojny lub kryzysu odciąć drogi wtargnięcia do kraju (3 000 lokacji).

4. Miejsce z najdroższą kawą na świecie (Zurych).

5. Federacja autonomicznych kantonów, w której obywatele mogą podważyć każdą nową ustawę.

6. Ojczyzna sławnych rozwiązań technologicznych: Velcro, wielofunkcyjny scyzoryk, celofan, absynt, obieraczka do ziemniaków, font Helvetica, LSD, muesli, jadalna złota czekolada i wiele innych.

7. Kraj, w którym mężczyźni żyją najdłużej w porównaniu z innymi krajami.

8. Kraj, który zabrania trzymania jednego zwierzątka klasyfikowanego jako towarzyskie (np. świnki morskie, chomiki, rybki, kanarki) oraz ma nawet adwokata zwierząt i firmy zajmujące się wynajem zwierzątek do towarzystwa (w razie gdyby partner naszego zwierzaka zmarł).

9. Kraj z podatkiem za posiadanie psa.

10. Kraj przodujący w rankingach poziomu życia i szczęścia.

11. Górzysty region z 208 górami powyżej 3 000 m n.p.m.

12. Rodzice nie mogą nadać dziecku dowolnego imienia.

13. Najmniej przestępczym krajem mimo zezwolenia na posiadanie broni.

14. W którym Einstein wymyślił swoje sławne równanie: E=mc2 (chciał uniknąć obowiązku wojskowego).

15. Kraj z anty-power pointową partią polityczną.

16. Niedzielna i nocna cisza. W tym dniu/po 22 nie wolno: kosić, robić prania, myć samochodu, wynosić butelek na śmietnik. (Niemniej jest tak dużo expatów, a w większości mieszkań tak grube ściany, że da się czasami przeżyć bez szwanku robiąc powyższe.)

17. Kraj z najdłuższym tunelem (i ogromną ilością tuneli).

18. Kraj, w którym kobiety zdobyły całkowite prawo głosu dopiero w 1971r.

19. Kraj bez jednego prezydenta lub premiera. Krajem zarządza siedmioosobowa rada, która co roku ma innego leadera.

20. Kraj, w którym jest więcej palaczy tytoniu niż w Ameryce i Wielkiej Brytanii

21. Jeden z największych rynków hashu i trawy.

22. Nieupijający się kraj. Najchętniej spożywane jest wino i piwo i raczej bez chęci upicia się. A prawie cała krajowa produkcja wina jest konsumowana na rodzimym rynku.

23. Kraj czekolady - przeciętnie 11kg czekolady rocznie na mieszkańca jest spożywanych w Szwajcarii.

24. Ekologia - 60% energii pochodzi z elektrowni wodnych.

25. Stacja kolejowa z największym zegarem (cyferblatem) na świecie - w Aarau.

źródło: http://www.expatica.com/ch/about/35-facts-about-Switzerland_100041.html


Co ma wspólnego uzyskanie permitu, poszukiwanie pracy i nauka języka w Szwajcarii?

/pexels

Nie wiesz jak zalegalizować swój pobyt w Szwajcarii? Jak znaleźć pracę i jak nauczyć się jednego z języków szwajcarskich? I nie wiesz jak upiec tego kotleta wzajemnie? Czyli ten artykuł będzie o tym jakie są powiązania pomiędzy tymi rzeczami.

Najprostszą możliwą sytuacją do uzyskania permitu w Szwajcarii jest przyjechanie do niej z kontraktem w ręku. Drugą w kolejności tzw. "łączenie rodzin", a trzecią dołączenie do swojego partnera, który owy kontrakt ma. Przypominam, że Szwajcaria jest poza Unią i można w niej przebywać turystycznie max 3 miesiące, a podanie o permit należy złożyć najpóźniej miesiąc przed końcem tego terminu.

O co tyle krzyku? A o to, że wśród ludzi, których tu spotykam, poznałam już sporo "nieogarów" lub osób, które mają pewne przekonania w głowie i nie potrafią ich przeskoczyć w kontekście szwajcarskiej logiki.

Masz problem z uzyskaniem permitu? Zapisz się do szkoły językowej na intensywny kurs języka! Otóż w szwajcarskiej logice mieści się pojęcie "studenta" nawet pod kątem nauki języka i można otrzymać permit studencki dzięki zaświadczeniu ze szkoły językowej :). Jest to drogie rozwiązanie, bo takie kursy nie są tanie, ale może komuś uratować tyłek i pomóc zalegalizować pobyt. A może nie masz żadnych związków z Szwajcarią, ale chcesz sobie tu przyjechać, zobaczyć jak jest i na spokojnie szukać pracy? Rozwiązanie problemu permitu przez szkołę językową też może być dla Ciebie. Ale licz się z tym, że to nie będzie jedyny niemiły koszt.

Ok, mam permit, ale nie mam kasy na kurs języka, co robić?
Skoro nie masz kasy, to pewnie też szukasz pracy ;). Zarejestruj się w swoim ORP (jeśli masz permit i nr AVS ubezpieczenia zdrowotnego). To ichniejszy urząd pracy. Nie ma się czego bać! Owe urzędy działają dużo sprawniej i lepiej niż w Polsce i nikogo nie gnębią. Jeśli nie przepracowałeś ani jednego dnia w Szwajcarii, to raczej nie masz szans na zasiłek (a jeśli tak, to masz, ze względu na umowę bilateralną z Unią/Polską), ale pomogą Ci szukać pracy, wyślą Cię na kursy doszkalające/przebranżawiające, mogą zaoferować Ci bezpłatny (płatny - patrz wyżej) staż we współpracującej instytucji (w Szwajcarii największe znaczenie mają kontakty i rekomendacje, więc każdy staż jest wiele wart) i wisienka na torcie: ZAPŁACĄ CI ZA KURS JĘZYKA!

Jeśli nie masz zasiłku, to jesteś w dużo lepszej pozycji wyjściowej, bo zasady współpracy z ORP będą mniej restrykcyjne, a konsultant bardziej wyluzowany. Np. teoretycznie powinieneś przyjąć każdą ofertę jaką zaoferuje Ci konsultant bez gadania, ale jak nie jesteś na zasiłku, to jest mniejsza presja pod tym względem. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę ;).

Może się trafić też konsultant "urzędas", ale zasłyszana historia: "na zakończenie spotkania usłyszałam tak: no w tej chwili nie mam żadnej 'sexy' oferty dla Ciebie, więc nie będę Cię wpychał byle gdzie" :).

Jednym słowem - nie bójcie się szwajcarskich urzędów, bo tylko możecie zyskać na współpracy z nimi i gładko krok po kroku przeprowadzą Was przez każdy proces i zagwozdkę.

Ktoś ma już doświadczenia z ORP? Jakie są Wasze?


Kastrować i dbać!

/

Czy ktokolwiek widział w Szwajcarii zabidzone zwierzęta?

Czy ktokolwiek widział szczekającego, rzucającego się na ludzi lub inne zwierzęta psa?

Czy ktoś widział zabidzonego, maltretowanego konia?

Może tak, ale to są tak marginalne przypadki, że nie sposób sobie nawet zdawać z nich sprawę!

O tym, że sąsiedzi mają psy wiem tylko jeśli widzę, że ktoś z nimi spaceruje, bo... ich nie słychać. I nie, nie mają naciętych strun głosowych - są obowiązkowo wyszkolone. Podobno (jeszcze tego nie przechodziłam i nie wgryzałam się w temat, ale spokojnie możecie doczytać szczegóły u blabliblu) każdy pies musi zostać zarejestrowany i w odpowiednim czasie przeszkolony wraz z właścicielem.
Podobno też, gdy chcesz wziąć czworonoga ze schroniska, to proces adopcyjny jest prawie tak skomplikowany jak adopcja dziecka. 

Koty sąsiadów regularnie przechadzają się po moim ogródku poszukując posiłku jeża Henryka lub ostentacyjnie wślepiają się w drzwi balkonowe, gdy go nie znajdą. Wszystkie odpasione jak delikwent na zdjęciu powyżej i piękne (np. tureckie; dużo rasowych).

Konie wszędzie krągłe jak pączki w maśle, a już nawet współczesne, niemieckie metody szkoleniowe są na wrażliwość szwajcarską za ostre. Czasami "wstydzę się" jak jeżdżę, choć uważam, że krzywdy koniowi nie robię (może to tylko niska samoocena), niemniej dynamika mojej jazdy wydaje mi się ogromna w porównaniu z dynamiką jazdy i wymagań tutejszych jeźdźców, wcale niezłych.

Kastrować i dbać!
Tak podsumowałabym motto posiadania zwierząt w Szwajcarii. Wszystkie zwierzęta niehodowlane a towarzyszące są wykastrowane i zadbane i wg mnie tak powinno być w cywilizowanym kraju. Tylko w Polsce widziałam takie obrazki, że jak mężczyzna posiada psa czy konia to koniecznie "z jajami", "bo szkoda mu zwierzęcia, tak jak sam siebie by nie wykastrował". No żesz ile trzeba mieć IQ, żeby takie głupoty wygadywać! Zwierzę odizolowane od stada i "warunków naturalnych" męczy się ze swoją seksualnością i płodnością i męczy też swoich właścicieli! Niekastrowane zwierzęta też, o dziwo, częściej chorują!

W kontekście koni długo tłumaczyć nie trzeba, bo ogiery są po prostu niebezpieczne, a trzymanie konia, który jest ogierem dla własnego dobrego samopoczucia to skazywanie takiego zwierzęcia na izolację, depresję, frustrację itd. Ogier nie może wychodzić na padok z innymi końmi, musi mieć bardziej pozabezpieczane swoje miejsce przebywania itd. itp. Oczywiście, zdarzają się baranki, które nie wiedzą jak pachnie klacz, ale to są wyjątki i kwestie indywidualne.

Dla mnie, jako koniary, kastrowanie zwierząt "do towarzystwa" jest absolutnie normalne i wręcz obowiązkowe i dla cywilizowanych kultur jak szwajcarska najwyraźniej też. I tak trzymać! Logika górą!

W wolnej chwili postaram się zebrać wszystkie ciekawostki na temat prawa do posiadania zwierząt w Szwajcarii, takich jak to, że zwierzątka towarzyskie (np. chomiki) można kupować tylko w parach, albo że psa można pozostawiać bez opieki max 8h.

Więcej o szwajcarskim prawie:
https://www.animallaw.info/statute/switzerland-cruelty-swiss-animal-protection-ordinance 

I prawo dotyczące dobrostanu zwierząt w Szwajcarii służące jako wzorzec w analizie:
https://www.djurensratt.se/sites/default/files/best-animal-welfare-in-the-world.pdf 

Obalamy mity na temat kastracji:
http://www.obrona-zwierzat.pl/sterylizacje.html

Zasady poruszania się po ujeżdżalni po szwajcarsku...

/pexels
Moje spostrzeżenie może być na razie niemiarodajne, bo nie ruszyłam się poza swój pensjonat na razie, ale na pewno ciekawe.

W jeździeckim świecie podstawy poruszania się po placu do jazdy, gdy jest więcej koni, są następujące:
- mijamy się lewą ręką (ruch prawostronny)
- wyższy chód ma pierwszeństwo (czyli kłusujący ustępuje galopującemu, a stęp z zasady na drugim śladzie)
- jeździec na pierwszym śladzie/jadący na wprost przed jeźdźcem wykonującym figurę
+ wchodząc na halę trzeba o tym fakcie uprzedzić aby jeźdźcy na płochliwych koniach mogli się przygotować na ewentualne atrakcje

W Polsce też normalnym jest, że każdy jeździec łamiący te zasady zostanie srogo zrugany i dogłębnie wyedukowany o "mojszej racji" bardziej ogarniętych lub bardziej kłótliwych jeźdźców.
Jedynym odstępstwem od tych zasad jest sytuacja, w której wśród jeżdżących jest ewidentnie słabszy jeździec, słabiej panujący nad swoim wierzchowcem, i wtedy się mu ustępuje, po prostu.

Zasady poruszania się na placu w Szwajcarii?

Eeeee... istnieją?

Nie wiem na ile to wpływ francuskiego luzu, a na ile faktu, że w obecnej stajni mam raczej dobrych jeźdźców, ale:
- na prośbę o wytłumaczenie mi tutejszych zasad/regulaminu stajni rozkładają ręce (może są dla nich tak oczywiste, że aż nieświadome)
- ani razu nie miałam kolizyjnej lub konfliktowej sytuacji, a ruch na placu przebiega płynnie
- zasady ręki i chodów prawie w ogóle nie mają znaczenia
- nikt nie uprzedza o zamiarze wejścia na halę, nikt nie pilnuje psów, nikt nie narzeka na to, że tuż koło placu potrafią się dziać dziwne, nagłe, hałaśliwe, przeszkadzające teoretycznie treningowi sytuacje (tuż za drzwiami jest warsztat przyczep).

To są jakieś zasady?
Jedyna logika jaka rządzi tym, co się dzieje w stajni to ... zdrowy rozsądek.

Na hali mijamy się tak jakie mamy możliwości - komu będzie wygodniej, szybciej.

Hałas różnych maszyn, spawarek, czy rozsuwanych drzwi do hali też jest normalnym zjawiskiem, a konie mają się do niego przyzwyczaić. Jak wyjedziesz na zawody będzie gorzej. Jeździec jak nad koniem nie panuje, to niech się weźmie za lekcje jazdy konnej i odda niepokornego wierzchowca komuś, kto sobie z nim poradzi, w trening.

Kropka, po żołniersku.

Jedyną nieprzyjemną sytuację miałam, gdy na hali była osoba bawiąca się w naturals i sznurki mimo ogólnego zakazu lonżowania na placach (no niby nie lonżuje, ale...). Bardzo ją lubię, bo jest sympatyczna, ludzka, pomocna, ale niestety ... nieświadomie przeszkadzająca, choć stara się nie. Ona + sznurki + koń tworzą zestaw zajmujący przestrzeń 3 koni w zastępie, a na hali dodatkowo są rozstawione przeszkody... (Co robi z koniem? Absolutnie nie mam pojęcia. Coś, co dla klasyka wygląda jak jakiś totalny bezsens, ale każdy lubi, to co lubi, skoro ma z tego przyjemność...)
Możecie sobie wyobrazić jak trudno się wtedy manewruje, szczególnie z koniem, który ze względu na oblodzenie nie wychodzi na padok (jak i większość) i para bucha mu uszami. Mimo że pierwsza wjechałam na linię prostą, to z krótkiej ściany z naprzeciwka wjechała mi druga galopująca osoba. Niby z pierwszeństwem, ale skoro obowiązuje logika i ja prawie cwałuję, to zanim wjechała na tę ścianę, to mogła się rozejrzeć i zobaczyć, że nawet jak bym chciała, to nie miałabym jej gdzie zjechać, bo mijam "sznurki" i jedzie na elegancką czołówkę xD. Nic to, moje konisko na szczęście głupie nie jest, a i zwrotność w awaryjnych sytuacjach ma dobrą, więc jakimś bliżej nieokreślonym półpiruetem wybrnęliśmy z sytuacji xD.

Jeździcie za granicą? Jakie różnice między polskimi zwyczajami zasad a zagranicznymi widzicie?

Co łączy Szwajcarów, Arabów i Hindusów?


/pexels
Co powie Arab?
"Arabki lecą wyłącznie na kasę, tak trudno znaleźć fajną, niematerialistyczną arabkę."
Co powie Hindus?
"Hinduski lecą wyłącznie na kasę, tak trudno znaleźć fajną, niematerialistyczną hinduskę."
Co powie Szwajcar?
"Szwajcarki są takie high-end, jak nie jesteś dyrektorem banku z Ferrari i basenem, to nie masz szans."

Dodam od siebie, że kultury orientalne akurat studiowałam i badałam, a Szwajcarów może super dobrze nie znam, ale tu i tam zasłyszałam, tu i tam przeczytałam. Zresztą wystarczy rozejrzeć się po sąsiedztwie. O ile prawdziwych Szwajcarów się spotka, o tyle Szwajcarek ni widu ni słychu i niektórzy śmią twierdzić, że wręcz nie istnieją. Szwajcarki najczęściej raczej wybierają Szwajcarów, ale Szwajcarzy dość często wybierają kobiety innych narodowości.

Wiadomo, myślenie że kobiety wyłącznie lecą na kasę jest dość szowinistyczne i frustrackie i w dużej mierze może wynikać z problemów natury psychologicznej osoby mającej taki pogląd i to jest raczej prawda uniwersalna (spotykana i w Polsce).

A czemu akurat te nacje wybrałam do porównania? Bo wbrew pozorom w każdej z nich prawa kobiet "są za murzynami". W Szwajcarii kobiety uzyskały prawo głosu dopiero w latach 70", a wage gap wynosi około 20% (w Polsce średnio 6%, a też jest na co narzekać).

No to co się dziwić, że skoro kobiety nie mogą być w pełni niezależne od mężczyzn, to wolą wybrać lepsze zło w kontekście swojej przyszłości? 
Jak bym była hinduską i w perspektywie miała wejście "z miłości" do biednej, prostackiej rodziny, która będzie decydowała o dalszym moim życiu (poprzez najstarszą kobietę w rodzie) i nie będę miała, z racji braku środków, dostępu do prywatnej opieki medycznej w ramach porodu, a moja codzienność ograniczy się do 4 ścian, a skoro mogłabym wybrać partnera z rozsądku, który swoje osiągnięcia życiowe na pewno po części opiera na otwartym, a nie konserwatywnym myśleniu i będzie go na założenie rodziny i zdjęcie ze mnie części obowiązków np. poprzez pomoc domową, opiekunkę do dziecka stać. Wybór klaruje się sam. Jeśli wybierzesz "dobrą" osobę, która pretenduje do bycia partnerem-przyjacielem, to nawet jest szansa, że się w niej wcześniej czy później zakochasz. Rzadko bywa odwrotnie - wieloletni związek z samego "zakochania".

Jak bym była Arabką - tym bardziej.

A Szwajcarką będąc - nie znam punktu widzenia Szwajcarek, ale skoro:
- w publicznej szkole dzieci wracają do domu na lunch i mają dużo wolnych dni
- świetlice, stołówki i opiekunki są bardzo drogie
- pracując i tak zarobisz mniej niż facet, a rynek pracy również wydaje się być konserwatywny i niespecjalnie przyjazny kobietom
- Szwajcar może, ze względu na wychowanie własne, subtelnie Ci sugerować, że skoro macie dzieci, to masz siedzieć z nimi w domu, tak jak jego matka (chociaż to już zależy od osobnika, ale tak np. często twierdzą Niemcy)

Nie chcę udowadniać teraz, że kobiety są materialistkami albo że ja nią jestem, ale widzę w nasileniu tego typu stwierdzeń wśród konkretnych nacji pewną logikę.

Ja faceta wybrałam z klucza dopasowania do sukienki na ślubie, na którym byłam świadkową i o dziwo został, nie uciekł :D. Totalny przypadek jednym słowem.

Raclette i inna "bida" kuchnia

/
Jak zwykle potrzeba matką wynalazku podsycana sezonowością. Już przed przyjazdem wiedzieliśmy, że Raclette i Fondue to takie jakby tutejsze dania narodowe, ale dopiero teraz zdaliśmy sobie sprawę z natury i skali tych potraw, mimo że od wprowadzenia się tu mieliśmy odpowiednie sprzęty w mieszkaniu.

Znajomi odradzili nam na razie robienie Fondue w domu, bo podobno jest to technicznie wymagające i nie opłaca się przy małej ilości osób. Za to Raclette mieliśmy już okazję jeść i w restauracji i u znajomych, ale nie zdobyliśmy się na odwagę, ani nie oświeciło nas zdroworozsądkowo do tej pory, żeby je zrobić samemu.

Dlaczego nie oświeciło? Bo na bardziej banalny posiłek bym w życiu nie wpadła... A stety niestety czas na gotowanie jakim dysponuję liniowo się kurczy od momentu przyjazdu. Dotychczas "inwestowaliśmy" w gotowanie po polskiemu domowemu na bazie francuskich produktów (prościej niż na bazie szwajcarskich, wspominałam o tym przy okazji wątku zakupowego). Może też wyszliśmy z założenia, że półprodukty do Raclette, szczególnie ser, będą drogie i że trzeba się na tym znać. Otóż warto wiedzieć jaki ser nadaje się do zrobienia Raclette, warto znaleźć ten, który nam odpowiada, a i cenowo wśród powszechnych produktów też się nie popłynie.

Nie trzeba z tego robić fizyki kwantowej, chyba że zapraszacie na Raclette Szwajcara ;). Francuz przymknie oko na to co postawisz na stole, chyba że źle dobierzesz wino. Szwajcar będzie przez całe spotkanie dywagował o najlepszych, jakościowych rozwiązaniach pod Raclette i najlepszych serach i o tym co to tak naprawdę jest Raclette, a co tylko je udaje itd.

Co nas skusiło żeby odczarować naszą demoniczną spuściznę mieszkaniową? Promocja na serki typu Raclette w plasterkach w naszym ulubionym sklepie ;p.

I co? I chwilowo już nie chcemy jeść nic innego!

Co jest takie świetne w Raclette? I dlaczego Polacy są tacy nielojalni pomidorówce?
To, że "robi się samo". Jest to NAJLEPSZA rzecz na świecie jaką możesz przygotować dla gości, bo wtedy nie stoisz przy garach "na imprezie" i jest to NAJLEPSZA obiado-kolacja na świecie jak nie masz nawet kiedy ugotować...

Jak przygotowuje się domowe Raclette?
NAJPROŚCIEJ na świecie! :) Największą inwestycją jest grill do Raclette - ale uwaga, bo "prawilna" maszyna to taka, w którą wsadza się cały kawał sera i zeskrobuje stopniowo stopioną część - nie nadaje się na "micro rodzinny", czy singielski posiłek.

Typowa maszyna domowa "obsługuje" ser (typu Raclette) w plasterkach.
Co potrzebujesz? Ser w plasterkach i wszystko co pasuje do sera. Standardowo są to ugotowane ziemniaki w kapturkach, habanina typu (specjalna lub nie) szynka, może być habanina, którą szybko (małe, uprzednio zamarynowane kawałki) ugrillujesz nad serem (maszyny do domowego Raclette są dwupoziomowe) i wszelkiego rodzaju konserwy: korniszonki, kukurydza w słupkach, cebulka i w sumie co sobie dusza zażyczy. Dodatkowo możesz sobie kupić przyprawę do Raclette lub do pizzy lub młynek do pieprzu i przed roztopieniem sera go doprawić.

Ja ostatnio zakochałam się w komosie ryżowej (różnoziarnistej), więc zamiast ziemniaków wrzuciłam na talerz komosę. Bardzo dobrze też wchodzi mi Raclette z suszonymi pomidorami w zalewie.

Dlaczego konserwy do Raclette? Ze względu na strawność zestawu. Z surowymi dodatkami możesz sobie rozstroić żołądek. Pamiętaj też aby nie świrować z piciem - po bożemu: wytrawna herbata lub białe wino.

O co chodzi z tą bidą?
Zaliczam Raclette do uniwersalnych, gastronomicznych cudów ludzkości. Tak samo jak pizza dla Włochów jest de facto potrawą "dla ubogich", bo jest to kawałek ciasta, na który możesz wrzucić wszystko, co masz pod ręką, więc w suchych czasach możesz pizzę zrobić z czegokolwiek na co cię stać lub co jest dostępne; tak samo jak zupę możesz zrobić z czegokolwiek co wrzucisz do wody lub co da się zblendować i ugotować i w suchych czasach z jednej kurzej nóżki nakarmisz całą rodzinę; tak samo jak na patelnię, do ryżu wrzucisz wszystko co da się usmażyć i wymieszać - paella; tak samo Raclette.

Szwajcaria nie od zawsze jest bogatym krajem, a od zawsze jest krajem góralskim. Górzyste tereny nie słyną z rolnictwa z oczywistych względów geograficznych i glebowych, a z pasterstwa, więc ser jest tu bardziej powszedni od chleba ;). Wrzucić ser na ogień, a do sera wrzucić co wpadnie w ręce - i masz fondue; polać cokolwiek co da się zjeść - i masz Raclette :). Oczywiście wraz z dobrobytem rytuał Raclette nabrał odpowiedniego namaszczenia i specjalizacji.

Jedliście już Raclette? Zeszwajcarzeliście włączając je do swojej diety? Jakie najbardziej lubicie?

Lifehack: oszczędne zakupy online w Szwajcarii? Możliwe? (dla konia i nie tylko)

/pexels
Znowu podpadnę Szwajcarom, szwajcarskiej gospodarce i szwajcarskiej gościnie.Podpowiem Wam lifehack na ekonomizację zakupów niepierwszej potrzeby.

Co chwila czegoś mi brakuje w Szwajcarii lub jest po prostu zabójczo drogie. Mam moralniaka, że ja i pewnie wielu expatów w ten sposób działamy na niekorzyść goszczącego nas kraju, niemniej o ile dostępne mi środki do życia są ponad normę to już per capita są poniżej średniej - jednym słowem muszę uważać na swoje/nasze wydatki i chodzić na kompromisy. Przy czym wolę kompromisy siedząc w Szwajcarii niż życiowe dylematy w PL, bo "end of the day", nawet jak by zamknięto granice, to i tak poziom życia (i logiki na każdej płaszczyźnie) jest nieporównywalnie lepszy, a też dzięki niektórym swoim wyborom mam szansę wspierać kraj swojego pochodzenia, który ma jeszcze z 50 lat do nadgonienia zachodu. Tymże tłumaczeniem się (czego w swej formie nie lubię) piekę 2 pieczenie na jednym ogniu.

To jak robić zakupy niepierwszej potrzeby, żeby nie zwariować i realnie oszczędzić?
Jestem już z pokolenia mocno "digitalowego" i zakupy online były dla mnie zawsze oczywistym zajęciem, tym bardziej że nie cierpię chodzić po sklepach.

W Szwajcarii z braku znajomości rynku brakuje mi tego trochę (bardzo) i na pewno mam sporo do nadrobienia w temacie, niemniej czekają nas spore oszczędności robiąc zakupy na innych rynkach europejskich.

Przepracowałam już robienie zakupów końskich, ciuchowych, książkowych, gadżetowych.

O tym jakie przesyłki nie podlegają ocleniu pisałam już tu: bez cła .

Jak robić rozsądne zakupy online w/do Szwajcarii?

1. Standardowo - porównaj różnice cen. Zakupy końskie w Polsce, a nie w Szwajcarii, są dla mnie oczywiste, bo np. uwiąz w Polsce kupisz za 15-20zł, a w Szwajcarii nawet gorszej jakości za 20 franków (+dojazd i czas w sklepie lub +przesyłka); kantar dla konia w Polsce około 50zł a w CH około 50 franków; ta sama książka do języka francuskiego (sprawdzony ISBN) w Polsce kosztuje komplet około 60zł, a w Szwajcarii komplet 40 franków. To co warto kupować w Szwajcarii, bardzo hasłowo i niepełnie, opisałam tu: zakupy . Zdarzają się rzeczy tańsze, lepsze jakościowo, eko, fajnie jest mieć poczucie, że sprzedawca też ma godne życie, ale...

2. Sprawdź metody dostawy - jeśli zamawiasz z Polski, to najtaniej wychodzi Poczta polska (polecony priorytet; przesyłka w granicach 20-60zł, zależna od wagi i gabarytu); sprawdź czy sklep online, z którego zamawiasz ma taką opcję dostawy. Jeśli nie - sprawdź czy ktoś ze znajomych lub rodziny nada dla Ciebie przesyłkę.Uwaga! Przesyłka kurierska PL-CH może kosztować około 20 euro i więcej.

3. Kupuj z Francji (dotyczy Romandii) - nie mogłam znaleźć polskiej księgarni, która miałaby obie książki, które chciałam kupić, do wysłania w jednej przesyłce i google podpowiedział mi amazon.fr . Pomyślałam sobie, spróbuję, ale pewnie za przesyłkę zabulę jak za dentystę ;p . O dziwo! Amazon dostarczy moje zamówienie do Szwajcarii free! Wow! wow! woW! :D A cena niewiele większa od polskiej (popłynęli na przeliczeniu waluty przy płatności - nadpłata na walucie = koszt najtańszej możliwej przesyłki zagranicznej z PL). *Szwajcaria ma bardzo niski podatek i wysoki limit celny na książki - wspierają czytanie i edukację ;). Kupowaliśmy też wieszak na ubrania. Tu dzielnie szukaliśmy pasującego nam wieszaka we wszystkich możliwych sklepach meblopodobnych od Genewy po Lozanę i jak to kobiecie, nic mi się nie podobało. Znaleźliśmy "ten idealny" online we Francji, przy czym okazało się, że po wpisaniu adresu przerzuciło nas na stronę szwajcarską, gdzie sam wieszak był droższy, ale przesyłka była free, więc podobnie wyszło w sumie.

Jeśli chodzi o ciuchy, nie znam dokładnych cen tutaj, podobno nie są złe, ale mam już swoje ulubione sklepy, takie jak new look, fasardi, vubu, nawet nie ze względu na cenę, ale to, że ich ciuchy mi się podobają i dobrze na mnie leżą i mogę kupować "w ciemno", bo mają rozmiary szyte na mnie.

A jakie Wy mieliście przygody z przesyłkami i jakie są Wasze ulubione sklepy online w CH? Bez czego, czego nie ma w CH, nie możecie żyć? Jak sobie radzicie?

Czy i jak kupić (obowiązkowe) ubezpieczenie zdrowotne w Szwajcarii?

/pexels

Wielu Polaków jak i inne nacje, przenosząc się do Szwajcarii, pewnie już kalkuluje jak oszczędzić/zakombinować z ubezpieczeniem zdrowotnym. Myśląc: "może się upiecze".

Nie. Nie upiecze się. Ubezpieczenie zdrowotne w Szwajcarii jest obowiązkowe i opłaca się je samodzielnie, więc z góry przekalkuluj swoje potencjalne zarobki także pod tym względem, bo może się okazać, że po przeliczeniu kosztów życia Twoja oferta wcale nie jest atrakcyjna.

Na owe ubezpieczenie zarezerwuj sobie "na bezpiecznie" 300 franków/osobę i miej na uwadze, że będzie liczone od pierwszego dnia Twojego pobytu w Szwajcarii, mimo że na wybór firmy i ubezpieczenia masz 3 miesiące (i do 3 miesięcy może trwać decyzja o przyznaniu Ci permitu). Dzień przybycia do Szwajcarii jest deklaratywny, niemniej uznaje się za niego np. dzień przylotu samolotem/ przekroczenia granicy. Jeśli deklarujesz cło przekraczając granicę, to z oczywistych względów będzie to ta sama data.

Czy da się uniknąć deklaracji daty przybycia aby "przesunąć" termin wymagalności ubezpieczenia? 
Jeśli chcesz przebywać w Szwajcarii legalnie, to nie, bo jest to data, która widnieje w Twoim permicie i musisz ją podać składając papiery o permit. Papiery o permit trzeba złożyć najpóźniej miesiąc przed upływem 3 miesięcy "pobytu turystycznego". Możesz nie otrzymać permitu np. ze względu na nie dotrzymanie wymaganego terminu. Jeśli zaistnieje podejrzenie, że podajesz fałszywą datę, np. sąsiad uprzejmie doniesie, to tyko spiętrzysz swoje problemy. Jednym słowem - nie oszczędzisz, a przysporzysz sobie problemów.

Jeśli np. planujesz przeprowadzić się z rodziną i tylko jedna osoba będzie miała zagwarantowaną pracę, to
1. płacisz ubezpieczenie za 2 osoby, więc odpowiednio większy musisz mieć budżet,
2. jeśli ta druga osoba ma skutecznie poszukiwać pracy, to musi mieć nr AVS ubezpieczenia (np. żeby zarejestrować się w urzędzie dla bezrobotnych), a ten numer przychodzi x tygodni po podpisaniu umowy ubezpieczenia.

Jednym słowem - im szybciej zorganizujesz sobie ubezpieczenie, tym lepiej, bo otwiera to nowe możliwości w Szwajcarii i nie blokuje.
Poza tym jeśli zaaplikujesz o ubezpieczenie po 3 miesiącach, to dostaniesz rachunek na bajońską sumę wstecz, którą niechętnie, o ile w ogóle, ubezpieczyciel rozłoży na raty.

Na czym polega polisa zdrowotna w Szwajcarii?
Usługi ubezpieczeniowe i zdrowotne są w swoich podstawach regulowane państwowo i prawnie, ale to wolny rynek decyduje o ich kosztach, wariantach i jakości. Na pewno zdecydowaną zaletą tego systemu jest jakość usług medycznych i proklienckie podejście do pacjenta. Wszyscy, którzy mieli "nieprzyjemność" ze szpitalem, czy lekarzem, pieją z zachwytu nad "służbą" zdrowia w CH.
Mimo wszystko państwo interweniuje dość często w poczynania ubezpieczycieli - teraz np. dostaliśmy list, że zgodnie z rządowymi statystykami płacimy za dużo za ubezpieczenie w naszym kantonie względem PKB, więc nadpłaty zostaną nam wyrównane przez ubezpieczycieli.

W Szwajcarii jest tzw. system franczyzowy. Wybierając ubezpieczyciela i warunki polisy decydujesz się na "kwotę franczyzy", czyli kwotę, którą pokryjesz z własnej kieszeni na koszty leczenia, która oczywiście w momencie hospitalizacji nie obowiązuje. Głównie dotyczy ona wizyt lekarskich, sprzętu i leków. Czyli jeśli Twoja kwota franczyzy to 2 000 rocznie, to za każdą wizytę u lekarza do 2 000 w sumie płacisz sam, a wszystko co powyżej płaci ubezpieczyciel.

Od czego zależą koszty miesięczne polisy?
1. od wysokości franczyzy,
2. od pakietu usług (w niektórych polisach masz np. hotel dla osoby towarzyszącej "gratis", możliwość wyboru domu rodzenia zamiast szpitala itd., dodatkowe ubezpieczenie na zagranicę lub sport),
3. od stylu życia - niektóre firmy ubezpieczeniowe proszą o uzupełnienie deklaracji, w której są pytania takiej jak: "czy palisz więcej niż 5 papierosów dziennie?", "czy jesteś uzależniony od narkotyków?" itd. Jeśli odpowiesz niezgodnie z prawdą, a potem np. w ramach badań/przy okazji wypadku wyniknie, że np. jesteś ćpunem - mogą nie pokryć Twoich kosztów leczenia :)
4. od wyboru lekarzy (czy będziesz korzystał tylko z tych, co mają umowę z ubezpieczycielem, czy chcesz korzystać ze wszystkich/dowolnych),
5. od rodzaju opieki medycznej.

Jakie są rodzaje opieki medycznej?
1. porada telefoniczna
2. przychodnia lekarska
3. lekarz rodzinny
4. dowolna

Jak widać, w opcji porady telefonicznej na pewno jest najtaniej. Nie oznacza to oczywiście, że nie masz dostępu do lekarzy, ale aby dostać się do lekarza lub szpitala musisz najpierw zadzwonić i w mniej krytycznych przypadkach zostaniesz skonsultowany zdalnie.

Opcja dowolna to opcja najdroższa, ale pozwala Ci na korzystanie z dowolnego lekarza w dogodny sposób.

Jak wybrać i kupić ubezpieczenie?
Tak jak w wielu przypadkach w Szwajcarii: comparis.ch - strona przedstawiająca i porównująca oferty, przez którą możesz zażądać oferty od interesującej Cię firmy.

Na co zwrócić uwagę przy wyborze ubezpieczyciela?
Oferty ubezpieczycieli zasadniczo niewiele się różnią, ale ze względu na uniknięcie potencjalnych problemów wybierz takiego ubezpieczyciela, który oferuje:
- dobrą obsługę w Twoim najbardziej biegłym języku (nie oczekuj, że natrafisz na polski, choć cuda się zdarzają),
- który jest responsywny (my zapytaliśmy o oferty 3 firmy, jedna nie odpowiedziała w ogóle, a druga popełniła dużo błędów w swojej ofercie...),
- który idzie Ci na rękę (my np. wybraliśmy za dużo opcji i powiedziano nam, że w naszej sytuacji nie są nam potrzebne, co też obniżyło składkę).
UWAŻAJ na najtańszych ubezpieczycieli. Raczej Cię nie oszukają, ale mogą mieć zasady, których się nie spodziewasz - np. rozliczenia tylko raz w roku (czyli oddadzą Ci pieniądze za koszty leczenia dopiero długo po fakcie).

Mam nadzieję, że ten post jest jasny i ujmuje najważniejsze zagadnienia "zdrowia" w Szwajcarii. Masz pytania? Pisz!

Jak znaleźć mechanika w Szwajcarii i czy nie lepiej przez granicę? + rejestracja kołowca w CH

/pexels

Święta, święta a ja o mechaniku. A właśnie przez to, że trzeba mieć czym na te święta pojechać, a tuż przed turbowyprawą auto stwierdziło, że pokaże nam figę. To co? Mechanik w Szwajcarii czy we Francji, czy Włoszech, czy Niemczech?

W pierwszym odruchu i po sprawdzeniu cen mechaników szwajcarskich (100CHF za godzinę pracy) uznałam, że nawet chyba nie mam co ani kogo pytać o rekomendację. Idąc tropem - w Polsce da się naprawić auto w Feu Vert - wklepałam najbliższy przy francuskiej granicy i udałam się tam z moimi plamami oleju. Może nie są to najlepsze warsztaty, ale trochę jak samochodowy Mc Donald, wiesz czego się spodziewać w przeciwieństwie do "pana z bannera". Francuskie Feu Vert (przynajmniej w mojej okolicy) co najwyżej wymienia opony, ale polecili mi warsztaty w okolicy.

Francuscy mechanicy:

- odsyłali mnie jeden do drugiego
- nie gadali w innym języku niż swój (niby zrozumiałe, ale przyda się do porównania)
- "nie mieli czasu" i nie byli proklienccy
- marnowali mój czas - to najlepszy punkt - jeden koleś, który podniósł rękawicę zamiast kręcić nosem na moje zjawisko, kazał mi zostawić auto na cały dzień u siebie w warsztacie, żeby zobaczyć co jest i najpóźniej do końca dnia naprawić. Umówiliśmy się, że jak zrobi albo jak będzie wiedział co jest i ile złota mam przywieźć, to zadzwoni, a ja będę gdzieś w kawiarni w okolicy, bo nie opłaca mi się wracać do CH. Przygotowana na tę okoliczność wzięłam ze sobą stosy francuskich gazet, które odkładam na wieczne później, żeby sobie przetłumaczyć... no ale ile można... Gdy już zaczęłam puszczać bańki nosem, a obsługa zaczynała nową zmianę w kawiarni, stwierdziłam że podejdę do "uprzejmego pana zapytać co tam", bo aż dziwne, że nie dzwoni. Gdy przyszłam, po 2/3 zmarnowanego dnia, "uprzejmy pan" oznajmił, że: EUREKA! Cieknie mi olej... i że jak umyję silnik (mogę pojechać zaraz obok przecież, a jesteśmy we Francji i on nie ma obowiązku mi myć silnika), to dokładniej zobaczy i dopiero powie ile kosztuje naprawa, a w ogóle to mam przyjechać w przyszłym tygodniu i zostawić auto na 2 dni... !@#$%^&*(
Wkurzywszy się niezmiernie stwierdziłam, że nie chcę z tym i innymi francuskimi bucami mieć nic do czynienia, a auto i tak jest tak stare, że będę nim jeździć aż się rozpadnie.
Z anegdot - francuski kolega machnął ręką na mój problem i powiedział: dolewaj olej i jeździj, chyba że będzie plama pod samochodem, a nie kropelki xD. No i to to ja rozumiem :).

Niemniej auto nie popuściło. Parę dni później niczego się nie spodziewając odpalam autko, a tam kontrolka baterii. To co ja na to? No co, pali się. To niech się pali, jadę w ch*. I dupa, moje autko ma taki sprytny system, że przy tego typu problemie wyłącza wspomaganie i wszelkie inne funkcje, które mogą baterię obciążyć, więc przy mojej krzepie mogłam jechać co najwyżej do przodu lub... do tyłu.

Dobrze mieć w domu małego einsteina, który swoimi magicznymi różdżkami ogarnął, że jest problem z alternatorem i jeżeli mam gdzieś tym autem dojechać, to co najwyżej kilka kilometrów lub laweta. Więc opcji mieliśmy niewiele.

Rozdzierając portfel na pół, szukając kurzu po pieniądzach i z duszą na ramieniu dojechaliśmy do Garage Baudet w Chavannes-de-Bogis i mogę to miejsce polecić wszystkim! (z Oplem, Isuzu, Chevroletem lub innym wynalazkiem General Motors). Nawet jakbyście mieli jechać z Zurychu :).

Szwajcarski mechanik:

- trafi się gadający po angielsku
- trafi się uczciwy - po zostawieniu auta zadzwonił radośnie, że to nie alternator tylko część między rozrządem, a alternatorem, więc zapłacimy o połowę mniej
- trafi się jakościowy - przeglądy w Szwajcarii są bardzo rygorystyczne, więc i mechanicy muszą umieć naprawić auto pod takie przeglądy
- trafi się pomocny i prokliencki i komunikatywny
- trafi się taki, do którego przyjeżdża się z Francji ;) a nie odwrotnie

Wielu doświadczeń nie miałam, albo miałam dużo szczęścia mimo wszystko, ale wniosek jest prosty: rygor przeglądów i wysoka konkurencja rynkowa oraz bliskość i łatwość przekraczania granic wymusza na tutejszych mechanikach wysoki poziom usług.
A jeśli po prostu mam szczęście to polecam ww. warsztat :).

A wisienką na torcie będzie garść fakcików o rejestracji pojazdu w Szwajcarii (UWAGA! Mogą być różnice międzykantonalne):
- jeśli jest to mienie przesiedleńcze to zapłacisz tylko drobną opłatę na cle (u mnie było 20 franków)
* jeśli masz auto od niedawna (bodajże krócej niż pół roku) to zostanie to zakwalifikowane jako normalny import - niemałe podatki etc.
- dostaniesz liścik informujący, że w przeciągu roku masz przerejestrować auto i wymienić prawo jazdy na szwajcarskie
* Jeśli nie wymienisz prawka - stracisz je i będziesz musiał/a zdawać prawo jazdy w Szwajcarii (nie tanio...)
* Aby zarejestrować auto w Szwajcarii musi ono być w bardzo dobrym stanie i trzeba np. pojechać z umytym silnikiem aby na przeglądzie mogli zobaczyć czy są gdzieś wycieki...

W związku z powyższym moje auto nie nadaje się do rejestracji w CH, a w Polsce przechodziło "na legalu" bez mrugnięcia okiem ;). Albo może na trzepot blond rzęs?

Jak tanio dotrzeć do Genewy?

/pexels

Post będzie krótki bo sprawa jest relatywnie prosta. Szwajcaria, a przede wszystkim Genewa i Zurych są bardzo drogie, ale da się tanio tutaj dotrzeć.

Jest bardzo tanie połączenie Easyjet z Genewą z Krakowa.
Pojedyncze loty potrafią kosztować kilkadziesiąt złotych. Powiedzmy, że przy zaplanowanym odpowiednio wcześniej locie w dwie strony wychodzi średnio 200zł. A może i się udać dorwać lepszą cenę.

Do Krakowa spokojnie można dotrzeć "pędolino" (bilet kupiony dużo wcześniej może kosztować 45-90zł) lub także dorwaną promocję na lot (podobno da się polecieć nawet za 7zł w jakiejś promocji :) ).

Można też znaleźć przejazd na blablacar - szczególnie w okresie świąt/wakacji. Wiadomo, jest to mniej pewne miejsce, bo ktoś może odwołać przejazd, może mu się zepsuć samochód albo nie wiadomo z kim jedziemy. Warto rezerwować tego typu przejazdy u osób z zweryfikowanymi profilami i dobrymi ocenami (doświadczonych). O dziwo, w tym wypadku im bliżej do daty wyjazdu, tym więcej ofert, bo wielu kierowców wstawia swoje przejazdy na ostatnią chwilę.

Dla wojażerów jest też opcja przejazdu FLIX bus. Np. do Monachium i potem do jednego z wielu miast obsługiwanych w Szwajcarii. De facto 2 bilety, ale bardzo tanie.

Można też próbować dostać się do miast okolicznych posiadających lotnisko lub dobry węzeł komunikacyjny, np. Lyon i ogarnąć transport z owych miast do Szwajcarii.

Dla chcącego nic trudnego i nic drogiego ;).

A jak Wy podróżujecie do/z Szwajcarii?

Jak wysłać coś do Szwajcarii bez cła?

/

Jak już parokrotnie wspominałam Szwajcaria nie jest w Unii i ma odrębne przepisy celne. W zasadzie większość informacji na temat przesyłek do Szwajcarii można swobodnie znaleźć tu: SWISS POST, niemniej mały przewodnik po polsku dla pogubionych się przyda. Ludzie kombinują ze skrytkami pocztowymi we Francji, przesyłaniem do znajomych przy granicy, cudują, a wystarczy zrozumieć przepisy.

Kiedy nie trzeba płacić cła otrzymując zagraniczną przesyłkę?

- Jeśli przesyłka jest warta mniej niż 5 CHF
- Jeśli przesyłka jest wysyłana jako prezent/przesyłka prywatna i jest warta mniej niż 100 CHF


Wszystkie inne przesyłki podlegają cłu, VAT i opłacie manipulacyjnej (koszty urzędowe). Kocham Szwajcarię za jej prostotę ;).

W ten piękny sposób rodzina lub znajomi mogą nam prezentować to, czego w Szwajcarii nam najbardziej brakuje ;), a z polskimi cenami ciężko ww. limit przekroczyć.

Pamiętajcie, aby przesyłka była dokładnie opisana jako prezent/prywatna i dobrze też aby miała opisaną zawartość i jej wartość. Jeśli celnicy zdecydują się otworzyć przesyłkę dla pewności, możemy zostać obciążeni kosztami administracyjnymi.

Sąsiedzi po szwajcarsku i "okna adwentowe" - fenetres de l'avent

/
Czyli jak się żyje z szwajcarskimi sąsiadami i ciekawe zwyczaje z mniejszych miejscowościach.

Jak się żyje? Tego w sumie nie wiem, bo w całym (małym) budynku mamy całą jedną rodzinę szwajcarską i to też nie 100%. W miejscowości, w której mieszkam, jest ponad 60% obcokrajowców reprezentujących ponad 90 nacji.

Na razie nie zaobserwowaliśmy żadnych problematycznych historii, nie zachowujemy się 100% według szwajcarskich zasad (pralka, spuszczanie wody w nocy i inne ciekawe przypadki), a nikt się jeszcze do nas nie przyczepił... tfu tfu

Sąsiedztwo tu jest zdecydowanie inne niż w Polsce (dużych miastach) - ludzie nie uciekają przed sobą ze spuszczoną głową udając, że się nie widzą. Wszyscy się witają, żegnają, oferują pomoc, otwierają drzwi jak się puka/dzwoni i są bardzo otwarci i sympatyczni.

W Halloween na naszym osiedlu była impreza dla dzieci na podwórku, a teraz są tzw.:

FENETRES DE L'AVENT

co w wolnym tłumaczeniu oznacza okna adwentowe, a w naszym kontekście... "okna sąsiedzkie".

Chętni wpisują się na listę z grudniowymi datami i w "swoim okienku" dekorują swoje okno świątecznie i zapraszają do siebie wszystkich mieszkańców danej miejscowości. W większości spotkania te są organizowane na podwórku przed domem/blokiem od 18-19.30. Oczywiście, klasycznie, apero - czyli przygotowują przekąski i napitek (wino/poncz/wodę/inne).

Informacja o "kalendarzu okien" pod koniec listopada ląduje w Twojej skrzynce pocztowej.

Jest to fajna okazja do poznania swoich sąsiadów i zabicia zimowej nudy.

Jak widać, poczucie wspólnoty w Szwajcarii jest bardzo "oddolne" i zarówno umila to codzienność jak i pozwala na realnie demokratyczne sterowanie krajem.

Zarazem też Szwajcarzy i mieszkańcy Szwajcarii rzadko obnoszą się ze swoim statusem. Okna adwentowe nie są wykorzystane do pokazania "kto kupił większe, lepsze, ładniejsze czy droższe światełka". Z dotychczasowych obserwacji okolic Genewy widzę, że jest skromnie i liczą się relacje z ludźmi. Szwajcarów odróżnia między sobą co najwyżej marka auta, zegarek i składka na ubezpieczenie zdrowotne :D, a z bardziej detalicznych - posiadanie versus wynajmowanie mieszkania (tu, aby dostać kredyt, trzeba mieć naprawdę dobrą sytuację finansową i zdolność na... 120 lat...) ale nikt nie będzie stroszył pawia przed Tobą.

A jak poznać sąsiadów nie mając tego typu okazji w swojej okolicy?
My przedsięwzieliśmy akcję pt.: pukamy (do) sąsiadów w weekend.
W czwartek zostawiliśmy wszystkim w skrzynkach karteczki, że będziemy pukać żeby się poznać i jak mają coś przeciwko, to żeby nam odpisali że sobie nie życzą.
Sukces nr 1 - nikt nas nie spławił
W weekend udało nam się dopukać do 3 z 5 rodzin na klatce, a jedna zostawiła nam kartkę na wycieraczce, że chętnie by się zobaczyli ale najprawdopodobniej ich nie będzie i zostawili swój numer kontaktowy.

Znajomi podpowiadają, że alternatywnie można zrobić "sąsiedzkie apero" czyli przygotować przekąski i wino i wszystkich do siebie zaprosić na imprezkę zapoznawczą.

Którąkolwiek metodę wybierzecie na pewno obie świetnie przełamią sąsiedzkie "lody" i w Polsce mogłyby bardzo wiele zmienić :).

Jak zrobić sernik w Szwajcarii?

/

Przeprowadzka do Szwajcarii powoduje, że odkrywam nowe talenty. Nigdy, przenigdy nie piekłam ciasta. Każdy sernik, wraz z pierwszym od kiedy tu jestem - wychodzi znakomicie!

NIESTETY: w Szwajcarii ani we Francji nie istnieje twaróg, nawet w polsko-rusko-podobnych sklepach. Twaróg sernikowy "płynny", taki w kubełkach - także nie.

Wśród Polaków mieszkających w CH usłyszycie miliony rad jak sobie poradzić i w końcu sernik upiec, a poniżej moja rada składnikowa.
/
 Fromage blanc battu - i po temacie.

A poniżej przepis na sernik z kruszonką i owocami lub czekoladą.

/

/


SKŁADNIKI (na foremkę około 30x25cm):

spód i kruszonka
- 300g mąki
- 3 łyżki cukru waniliowego i 2 zwykłego (drobnego) / ewentualnie zwykły cukier i esencja waniliowa
- 160g zimnego masła
- 2 jajka

masa serowa
- 800g fromage blanc batu
- opcjonalnie można dodać: ricottę/śmietanę/philadelphię
- 2/3 szklanki cukru - ja mieszam brązowy ze zwykłym i waniliowym
- budyń śmietankowy
- 1 jajko

dodatki
- jeśli macie w planach sernik z czekoladą: tabliczka gorzkiej czekolady i mleko
- jeśli macie w planach z owocami: "suche owoce" jak np. - jagody, banan, niesoczyste maliny
- jeśli uwielbiacie "soczyste owoce" (kiwi, truskawka) to uważajcie, bo mogą puścić dużo soku w piekarniku i z ciasta może zrobić się zakalec - instrukcja jak dodać soczyste owoce w przepisie poniżej niemniej ciasto i tak będzie "mokre"

PRZEPIS

1. Spód i kruszonka: mąkę, jajka, cukier, masło w plastrach ugniatamy w misce do całkowitego połączenia się składników, formujemy kulę, zawijamy w folię aluminiową i wstawiamy do lodówki.
/
2. Nagrzewamy piekarnik do 180 stopni.

3. Miksujemy składniki masy serowej.

4. Formę do ciasta natłuszczamy i wykładamy papierem do pieczenia, który też natłuszczamy (masło/margaryna, whatever; troszeczkę)

5. Ciasto dzielimy na dwie części - 2/3 i 1/3. 1/3 wstawiamy z powrotem do lodówki, 2/3 wylepiamy spód foremki tak aby zachodził na boki. Nie trzeba wałkować, po prostu rozgniatamy.

6. Na ciasto wlewamy masę serową i wstawiamy do piekarnika.

7. Pieczemy bez termoobiegu pół godziny aż masa "stężeje" i przyrumieni się z wierzchu.

8.1. Jeśli robimy ciasto z czekoladą, to w międzyczasie roztapiamy czekoladę w garnuszku z mlekiem. Bez cukru. Mieszając. Jeśli nie mamy dobrej regulacji palnika, to najlepiej garnuszek z czekoladą włożyć do garnka z wodą, żeby się nie przypaliło, nie kipiało etc.

8.2. Wyjmujemy na chwilę ciacho z piekarnika,
- jeśli ma być z czekoladą - lekko przestudzoną masę czekoladową polewamy po cieście
- pozostałą część "kuli" ścieramy na tarce o grubych oczkach
- jeśli chcemy ciacho z owocami (suchymi) - na kruszonkę rozrzucamy pokrojone owoce
- jeśli chcemy ciacho z owocami mokrymi - obtaczamy pokrojone owoce w mące i rozrzucamy po kruszonce i obsypujemy ciacho mąką z wierzchu

/
9. Wstawiamy z powrotem do piekarnika na pół godziny, zmniejszamy temperaturę:
- suche owoce - 160
- mokre - 170 lub nie zmniejszamy
- czekolada - 150/160
i włączamy termoobieg.

Voila!


edit: jak macie mokre owoce a wolicie "suche serniki" to do masy serowej warto dodać mąkę też.

Krewetkowy orgazm - przepis

/

Nie umiem gotować według przepisów, zawsze muszę coś pofreestylować, a że tym razem wyszło mi niebo w gębie, to żeby nie zapomnieć i podzielić się tym odkryciem ze światem - ten obiad zasłużył na wpis na blogu.

Całkowity czas przygotowania: 15 minut

SKŁADNIKI na 2 osoby:
- 200g spaghetti
- 8 dużych krewetek
- 3 łyżeczki zielonego pesto
- pół szklanki białego wina półwytrawnego
- 100g zielonych oliwek z nadzieniem cytrynowym (koniecznie z tym nadzieniem a jak nie ma takich w okolicy to miąższ z 1 cytryny razem z sokiem, ale to nie będzie to samo ;) )
- 100ml zalewy z ww. oliwek
- 4-5 ząbków czosnku
- masło klarowane
- natka pietruszki
UWAGA! nie potrzebujesz soli bo oliwki są słone; nie potrzebujesz "przypraw", bo masz pesto; nie potrzebujesz pieprzu, bo masz czosnek ; opcjonalnie możesz dodać szczyptę chili jak lubisz ostrrrro

/

PRZYGOTOWANIE:
- wstawiamy do gotowania spaghetti ;)
- posiekany czosnek podsmażamy na patelni z klarowanym masłem (UWAGA! jeśli czosnek się przypali to zrobi się kwaśny i gumowaty, ma być lekko podsmażony)
- do podsmażonego czosnku wrzucamy pokrojone według uznania oliwki i chwilkę podsmażamy
- w międzyczasie mieszamy wino z zalewą z oliwek (lub miąższem cytrynowym) i pesto
- dorzucamy na patelnię umyte krewetki, smażymy +/- minutę
- zalewamy mieszanką wina z zalewą i pesto i smażymy aż krewetki dojdą (2-6 minut) obracając krewetki na drugą stronę także ;)

Nakładamy na talerz spaghetti, krewetki, polewamy sosem z patelni i dekorujemy natką pietruszki. Voila!

Jak szybko nauczyć się francuskiego i oszczędzić 2000 franków?

Źródło zdjęcia: http://www.sbs.com.au/food/recipes/french-flag-macarons
Ten artykuł powstał dla każdego, kto jest zainteresowany nauką języka francuskiego lub metodą "wciągania" języków nosem, tanio. Niezależnie od tego, czy jesteś zainteresowany Szwajcarią, Francją, czy innymi krajami. Nie gwarantuję, że dla każdego będzie to dobra metoda.

Zanim przejdę do konkretów - trochę ciekawostek. 

Szwajcaria głównie kojarzy się z językiem niemieckim, ale oficjalnie funkcjonują w niej 4 języki: niemiecki (szwajcarski), francuski, włoski i romansz.

źródło: https://www.facebook.com/swissminipeople/?fref=ts
Mimo że jest to kraj multikulturowy, z prawie 30% obcokrajowców wśród swojej populacji i w którym większość obywateli bardzo dobrze zna język angielski - niechętnie będą się nim posługiwać. Znajdziecie co nieco na ten temat tu, u blabliblu: KLIK. Tym mniej chętnie socjalizować. Ostatnimi czasy najbardziej ucieszoną osobą na mój widok jest Pani na poczcie, która zmusiła mnie do rozmawiania po francusku, mimo że jest biegła w angielskim. A myślałam, że już nie można się cieszyć bardziej niż mój koń na widok banana.

http://skandynawiainfo.pl/cztery-mapy-ktore-zmienia-twoje-poglady-na-emigracje/

Jeśli zamierzasz mieszkać w francuskojęzycznej części Szwajcarii, a tym bardziej jeśli we Francji (Francuzom angielski staje gulą w gardle), znajomość francuskiego przynajmniej na poziomie zaawansowanego A2 bardzo Ci pomoże w codzienności.

Moja historia z francuskim to "stosunek przerywany". Uczyłam się go jako nastolatka, a potem poszedł w niepamięć. Niby skończyłam na poziomie B1, ale te 10+ lat później jak sięgnęłam po moje stare podręczniki, to tak jak bym widziała je pierwszy raz... Nie chcę też się stać niewiarygodna co do proponowanego niedługo przeze mnie modelu nauki - przetestowano na osobach postronnych, które francuski widziały pierwszy raz na oczy.

A czemu oszczędzanie 2000 franków i czy to na pewno nie jest wpis reklamowy? 
Intensywny kurs francuskiego w Szwajcarii kosztuje około 500-800 franków miesięcznie, najczęściej średnio 600. Większość z nich twierdzi, że jeden poziom językowy to średnio pół roku (A0->A1->A2 itd). Szkoła, którą wybrałam i ma wszelkie możliwe certyfikacje kosztuje trochę ponad 600 chf i twierdzi, że jeden poziom u nich to 3 miesiące. Z racji, że już języka się uczyłam, zdecydowałam się powtórzyć go sobie w domu, bo z marszu wpadłabym do grupy "zaawansowane A0 albo A1" (nawet nie pamiętałam liczb! null!). Czyli siedziałabym 3 miesiące na kursie po raz n-ty zaczynając francuski od zera i spalając się psychicznie i wyrzucając pieniądze w błoto...
A nie jest to wpis reklamowy, bo wszystkimi swoimi "odkryciami" w Szwajcarii jaram się jak pochodnia i chcę się nimi z Wami dzielić, a najłatwiej mi mówić o tym, co sama przetestowałam, ale możecie wybrać inne, podobne rozwiązania.

No to cóż to za magiczna metoda?

Słowem wstępu: żeby rzeczywiście miała ona dla Ciebie sens i była skuteczna, musisz mieć już opanowany przynajmniej jeden język obcy biegle i/lub mieć łatwość uczenia się języków i/lub słuch muzyczny i/lub smykałkę do logiki, matematyki (bo języki w sumie są schematyczne i logiczne i Ci, których mózgi działają trochę jak komputery - wygrywają). Musicie też być bardzo zmotywowani i/lub "target oriented" (czyli umieć wyznaczać sobie cele i je realizować, np.: 10 stron ćwiczeń dzisiaj albo 2h nauki bez rozpraszaczy typu fb lub tv ;) ), bo uczycie się 100% samodzielnie. Wpadłam na tę metodę ucząc się do matury i CAE. Kilkanaście lat nauki języka angielskiego, a nadal nie byłam w stanie ogarnąć gramatyki i to był zawsze mój najsłabszy punkt, który też hamował moją pewność siebie - ergo - zdolność mówienia w tym języku. Nie wiem czemu, ale ja w ten sposób nie dość, że w końcu pojęłam angielski, to jeszcze zaczęłam w nim mówić i wszystko stało się jasne. Mój mózg trzeba zaprogramować i dopiero zaczyna wypluwać wyniki, a nie wrzucać mu po trochu wszystkiego. Jak tylko brakuje mu jakiegoś klocka - brak zrozumienia najmniejszego elementu, to się blokuje na amen. Też tak masz?
No to do konkretów.

KROK 1
Nabywasz książkę z ćwiczeniami z gramatyki francuskiej (taką, która też wyjaśnia zagadnienia i najlepiej jeśli ma klucz poprawnych odpowiedzi).
40-60zł
Na przykład ja pracowałam z tą: http://hachettefle.pl/exercices-de-grammaire-en-contexte-niveau-dbutant  - jest ona wyczerpująca do poziomu "mid A2" (brakuje w niej future i imparfait, żeby nazwać ją wyczerpującą dla A2).
/hachette/
Dla osoby zaczynającej od zera może to być dość trudna książka.  
Minusy:
- jest absolutnie po francusku (ani grama innego języka)
- nie ma klucza (jest tylko do testów końcowych; odpowiedzi trzeba dokupić osobno)
- wymaga bardzo samodzielnego myślenia - czyli googlowania jeśli czegoś nie rozumiemy
Plusy
- jest absolutnie po francusku - na początku będzie Ci bardzo ciężko, ale jak się nie poddasz i wpadniesz w rytm po kilku pierwszych stronach, to bardzo szybko złapiesz język
- ćwiczenia są sprytnie skonstruowane - nie ma innej odpowiedzi niż jedyna właściwa, zero wątpliwości i bardzo typowe i specyficzne konstrukcje, jednoznaczne
- dużo różnorodnych ćwiczeń i typowe, codzienne słownictwo - nie nudzisz się, ćwiczysz na wiele sposobów i przy okazji ogarniasz "zwykłą" komunikację
- progresywny poziom trudności (bardzo dobra metodologia, łopatologiczna) - najpierw ćwiczysz proste konstrukcje, przypadek po przypadku i stopniowo jest rozwijane zagadnienie, bez zaskoczenia i bez wprowadzania zamieszania co masz w danym momencie zrobić; nie rzucają na głęboką wodę

Na pewno są na rynku inne książki do gramatyki (możecie wybrać sobie sami), ja polecam tę, bo z tą miałam styczność. A wiadomo, że czasami ciężko o dobre, rzetelne materiały. Książki językowe potrafią być źle skonstruowane, zawierać same w sobie błędy itd.

Jeśli chodzi o angielski, to polecam książkę mojego życia: "Gramatyka angielska dla zaawansowanych", M. Matasek (mam nadzieję, że nowsze wydania niż moje nie są gorsze jakością, tylko po prostu mają nową okładkę...)

KROK 2
Nabywasz kurs online, na przykład ten: http://www.francuski.6ka.pl/ . Minimum 2 poziomy, najlepiej 3.
Dlaczego ten? Nie znam innych kursów online, ten polecił mi znajomy, bo był tani i sam go przerabiał. 2 poziomy to raptem około 120zł (tyle co komplet książek na 1 poziom), a masz do niego bezterminowy dostęp.
Możliwe, że są lepsze i tańsze kursy, ale musicie ich poszukać sami, bo nie mam rozeznania. I uważać na hochsztaplerów... Jest mnóstwo "apek" językowych, ale często nie są lepsze od google translate...
Plusy ww. kursu online:
- dużo nagrań (choć brakuje "dłuższych nagrań", typu "a teraz wysłuchaj i powiedz co zrozumiałeś")
- łopatologicznie i do bólu wytłumaczone zagadnienia
- bardzo praktyczne podejście do języka - nie nauczysz się na tym kursie "poetyki" i niuansów, ale na pewno pomoże Ci on w codziennej komunikacji i ogarnięciu podstawowych zagadnień
- cena i dostępność
Minusy:
- kurs niestety jest obarczony błędami technicznymi lub językowymi, ale do poziomu o którym mówimy nie ma to wielkiego znaczenia
- ćwiczenia czasami nie są jednoznaczne - możliwych odpowiedzi bywa kilka, a system nie wszystkie uwzględnia jako poprawne (ale jeśli umiemy samodzielnie myśleć to zamiast się wkurzać na błąd, to wydedukujemy to sami) itp.
- rozwiązanie IT jest dość archaiczne, choć piękne w swojej prostocie - czasami klawiatura ekranowa francuskich znaków zasłania Ci ćwiczenie lub musisz przewijać stronę, żeby mieć do niej dostęp; czasami "błędem" jest postawienie kropki na końcu zdania lub jej nie postawienie, a ma to najmniejsze znaczenie w kontekście danego ćwiczenia
- osoba czytająca nagrania czyta hiperpoprawnie lub czasem nie do końca poprawnie - przesadnie, język mówiony brzmi troszkę inaczej, zdecydowanie nie jest to native, niemniej nie ma tragedii, a w większości przypadków wsłuchujesz się właśnie w ultra poprawną wersję i masz szansę dokładnie powtórzyć

Co robię z powyższymi "nabytkami"?
Zaczynam od kursu online, przechodzę pierwszą część.
Jak już co nieco rozumiem - sięgam po książkę z gramatyką.
I naprzemiennie ustalam sobie tryb pracy kurs online/książka.

Np.: minimum 1 lekcja kursu dziennie; minimum 1 rozdział ćwiczeń dziennie.

W ten oto piękny sposób w miesiąc/miesiąc z hakiem jesteś na mocnym poziomie A2 (ewentualnie braknie Ci trochę słownictwa, ale od tego są słowniki i życie w danym kraju).
I właśnie zaoszczędziłeś 3 miesiące do pół roku straconego czasu i pieniędzy na kurs z ludźmi niekoniecznie tak lotnymi, samodzielnymi, ambitnymi i zdolnymi jak Ty :) .

W moim wypadku jechałabym tak spokojnie do B2, bo wolę najpierw wbić sobie w mózg gramatykę, a potem wrzucać w "algorytm gramatyki" pozostałe zagadnienia językowe do swojego mózgu. I to nie znaczy wcale, że śmigam w pojęciach typu przydawka, COD i COI - to jest akurat dla mnie abstrakcja. Ogarniam na chłopski rozum i działa :). Jednak chcę się trochę posocjalizować, zweryfikować dotychczasowe umiejętności i poćwiczyć gadanie w komfortowych psychicznie warunkach. Brakuje mi śmiałości dopóki nie jestem zmuszona, aby wydukać coś z siebie po francusku do tubylców.

Na razie jest nieźle, tak czy siak, bo od etapu, że próbuję coś powiedzieć (odświeżając szczenięce wspomnienia językowe) i nikt mnie nie rozumie przeszłam do etapu, że jak już coś mówię, to mnie rozumieją. A na kursie jeszcze nie byłam :) .

A jaki Wy macie "life hack" na naukę języków?

edit: kontynuację znajdziesz TUTAJ <-

Jeż co mięsa nie chciał


Drodzy Państwo, oto jeż. Jeż Henryk. Prawie od momentu, gdy się wprowadziliśmy do naszego mieszkania nawiedza nasz ogródek. Na początku był odważniejszy i żwawszy, bo potrafił przebiec przez środek ogródka prawie pod moje nogi czy wpaść z wizytą pod drzwi.


Henryk, bo po francusku jeż, to "hérisson". Przy czym w wymowie brzmi to komicznie bez h, a jeszcze komiczniej jak chodziłam po okolicznych sklepach pytając o domek dla jeża moją niewybredną francuszczyzną...

Obecnie jeż Henryk jest już kapkę śnięty, nawet przez chwilę chyba go nie było (był epizod śniegu w międzyczasie, ale znów wróciło naście stopni). Zawsze oznajmia swoją obecność bardzo charakterystycznym szelestem w krzakach bądź nawet głośnym "glamaniem" czegoś, co upolował. Nie wiem ile ma zębów, ale wystarczająco, żeby hałasować jak stado kotów. A jego hałas rozpoznaję, bo poprzednio mieszkałam w przeuroczej kamienicy koło parku, w której ogródku była nawet rodzinka jeży. Również niezbyt płochliwa i biegająca tu i ówdzie między kotami i korpo-spacerowiczami.

Szanowni Państwo, przygoda z Henrykiem dużo mnie nauczyła. Otóż jeże są mięsożerne i nie jedzą jabłek. Jeśli ważą powyżej 700g, to przeżyją zimę, a jak nie - to marne sząsę (Henryk wyrabia normę, na oko). Hibernują na zimę w kupach liści i temu podobnych miejscach (więc warto nie sprzątać za dokładnie ogródka). Można im nawet naszykować specjalny domek na zimę wyściełany np. siankiem. 

Moje podróże po rozmaitych sklepach zakończyły się konstatacją i miłą poradą osoby z zoologicznego, że najprościej będzie kupić po prostu domek dla królika. Pomyślę jeszcze nad tym, bo nie wiem na ile Henryk darzy nas sympatią i czy zechciałby z nami zostać.

Najciekawsze w tej całej historii jest to, że nie dał się niczym sensownym nakarmić. 
Jabłko to był epic fail, ale kiełbasy też nie chciał, a na kocią karmę zleciały się wszystkie koty z okolicy...
Niemniej gdy już myślałam, że może wystraszyłam Henryka kiełbasą i nadopiekuńczością - wrócił... Tam gdzie wyrzucałam ptakom chleb i zakalce z ciasta...

Kochani, co jak co, ale Szwajcarskie Blabliblu kocha moje serniki, a Henryk... moje zakalce. Wege go nie nazwę, ale na pewno jest to dziwny jeż... :/

Impreza po szwajcarsku. Czyli nie spodziewaj się wyżerki...


Szwajcarzy i Francuzi świetnie się bawią przy niskoprocentowych alkoholach. Nie trzeba ich długo namawiać do tańczenia, ani czekać na większą wymowność wraz z ilością % we krwi. Akurat w Polsce bez paliwa bansu ni ma ;).

Niemniej imprezy okolicznościowe w francuskiej części Szwajcarii zdecydowanie nie przypadną do gustu wschodnim i włosko-podobnym temperamentom, a według mnie w ogóle wymykają się logice i zdrowemu podejściu do tematu.

Tubylcy lubują się w tzw. apéro, czyli apéritif. W dosłownym znaczeniu jest to napój alkoholowy podawany przed posiłkami, mający na celu pobudzenie apetytu. W wolnym tłumaczeniu przystawki i alkohol przed głównym posiłkiem - na pobudzenie apetytu. W kontekście tutejszych zwyczajów "imprezowania" jest to...

...niekończące się picie z zimnymi przystawkami... .

Wszyscy chyba doskonale wiemy jak wyglądają polskie wesela, przyjęcia okolicznościowe czy domówki: nie ma jedzenia - nie ma imprezy. Z reguły od drzwi witają nas zapachy różnorodnych potraw, które czekają wyłącznie na zebranie się wszystkich gości. Jak się już człowiek naje, to i popić może, a jak popije, to i się pośmieje i potańczy. Jedyny problem leży w gestii indywidualnej - umiar.

Tutaj wszystko stoi na głowie, bądź na rzęsach. Odgórnie, organizacyjnie. Bo przetrwanie imprezy, na którą jest się tutaj zapraszanym w godzinie jedzenia głównego posiłku w normalnej sytuacji (Włosi, Francuzi, Szwajcarzy główny obiad mają po 19, w ciągu dnia ledwo śniadanie, lekki lunch, przekąski), a oferowana jest nam niekończąca się ilość przystawek i wina i może łaskawie po kilku godzinach jakiśtam drobny ciepły posiłek - otwiera szwajcarski nóż w kieszeni...

Na przykładzie ostatniej firmowej fety chciałabym pokazać brak logiki tego zwyczaju:
- godzina - jak już wspomniałam, impreza taka zaczyna się najczęściej o godzinie, o której każdy porządny Szwajcar je swój główny posiłek,
- czekanie nie wiadomo na co - na ww. imprezie goście byli zaproszeni na 18:30... i do prawie 20 byli zmuszeni tłoczyć się w korytarzu z lampką wina bądź innego wybranego trunku z przeciskającymi się raz po raz kelnerami z przystawkami wielkości paznokcia... oczywiście żadnych dodatkowych atrakcji w tym czasie nie przewidziano,
- łaskawie już około 20 wpuszczono gości do sali, gdzie miała się odbywać impreza. W międzyczasie wymyślono gry i zabawy...

/nie pytajcie ile kwasu żołądkowego zbiera się w takim czasie, jak źle to wpływa na żołądek i układ trawienny i jak bardzo pochorowałam się z tego powodu - nie mogę pić czegokolwiek na pusty żołądek, a tym bardziej co i raz przegryzać byle co - mój organizm świruje... jest to po prostu niezdrowe/

- genialna, sadystyczna zabawa - jak zgadniesz tytuł piosenki to MOŻESZ PODEJŚĆ DO STOŁU z kolejną porcją #$%^&*( przystawek... Jak dorwę idiotę, który to wymyślił... Polskim zwyczajem mieliśmy tę zabawę gdzieś i po prostu poszliśmy coś w końcu zjeść...
- w międzyczasie prawdopodobnie wszyscy skonsternowani goście czekali na ciepły posiłek, żeby zjeść i zatańczyć...
- ale wymyślono kolejne, grupowe zabawy...
- i już po 22 doczekaliśmy się ... kotlecika z trzema szparagami...

Ucieszeni Francuzi i Szwajcarzy w końcu ruszyli dziarsko na parkiet. Niemniej impreza była oficjalnie przewidziana do 23, więc dużo czasu im nie zostało. My za to porzuciliśmy wizję najbliższego fast fooda, ale i tak stwierdziliśmy, że to nie impreza dla nas. Po nomen omen ponad 3h nieziemskiego głodu i popijania alkoholem i wrzucania przegryzek, gdy nadszedł wyczekiwany ciepły posiłek, nasze ciała stwierdziły, że teraz to trzeba mieć czas na trawienie, bądź spanie, bądź posiedzenie w toalecie, a nie zabawę :/.

Czy te imprezy wymyśla jakiś sadysta??

Za to z opowieści znajomych dowiedziałam się, że np. tak samo wyglądał ślub jednej z znajomych znajomych i była na nim kobieta w ciąży, która po pewnym czasie zaczęła otwarcie mówić, że ma dość i "umiera" (i nie była bynajmniej Polką i niewiele brakowało żeby zemdlała). Czy oni sami nie widzą błędu w swoim podejściu?

Za to jeśli wybierasz się na imprezy w Niemczech (historie zasłyszane) - spodziewaj się imprezy "tramwajowej". Cześć, cześć, najlepszego, stoimy, patrzymy na siebie i idziemy sobie. Na owych imprezach posiłku prawdopodobnie nie będzie w ogóle, więc za wczasu zaplanuj sobie najbliższego McDonalda.

Kiedy apéro ma sens?
Otóż nie jest tak źle, byłam też na udanej imprezie. Niemniej była to polska impreza. Zaczęła się i trwała w ciągu dnia, więc logicznym były przekąski i alkohol, każdy przyszedł przynajmniej po śniadaniu, a po południu nasyciliśmy się ogromną ilością potraw obiadowych i kontynuowaliśmy do wieczora. Jak to prawdziwe matki polki - impreza zakończyła się o zmierzchu, z pełnymi i wesołymi brzuszkami.

I to to ja rozumiem :).

Byliście na imprezie w Szwajcarii? Jak było w Waszym przypadku?

HEETS hitem w Szwajcarii? Czyli rewolucja dla palaczy...

/


Chyba nikomu nie jest obcy temat szkodliwości palenia. W odwecie nadchodzą nowe regulacje prawne oraz alternatywne metody "wdychania dymu" jak i bestsellery farmakologiczne, które nikomu chyba jeszcze nie pomogły ;), niemniej generują świetne zyski.

/Ten artykuł dotyczy produktów tytoniowych, ich form i metod konsumpcji. Jest on skierowany do osób dorosłych. Nie nakłaniam nikogo do palenia/wdychania, a w szczególności jestem przeciwna paleniu/wdychaniu wszelkich produktów papieroso-podobnych przez osoby nieletnie i kobiety w ciąży. Konsumpcja tytoniu i wyrobów temu podobnych jest bezdyskusyjnie szkodliwa, a artykuł ten ma formę ciekawostki rynkowej./


Philip Morris okazuje się mieć prężny dział R&D i skutecznie steruje swoim biznesem aby uniknąć plajty w zmieniającym się środowisku. Od stycznia 2017 mają zniknąć (przynajmniej z półek "starej" Europy) wszelkie dotychczas nam znane opakowania papierosów, a zastąpią je takie jak niżej.
By the way, wprowadzenie takich paczek w Indiach spowodowało wzrost sprzedaży...





Do tej pory na rynku (polskim) mamy głównie papierosy paczkowane, tytoń do samodzielnego skręcania bądź e-papierosy. Dotychczas znane e-papierosy bazują na udawaniu papierosa za pomocą urządzenia (elektrycznego, podgrzewającego) i wkładów do niego, będących jakąś forma płynu smakowego, który po podgrzaniu generuje dym, który możemy sobie wciągnąć. Wkłady te nie mają nic wspólnego z tytoniem, czasem mają nikotynę, czasem nie. A w zasadzie to nie wiadomo, czy nie są bardziej szkodliwe niż normalne papierosy, bo nikt nie wie co tam tak naprawdę jest i nie ma żadnego systemu, który by to regulował (trochę jak dopalacze ówcześnie ;) ). Szczególnie w tych tanich, chińskich... Jeżeli chcemy zastąpić papierosa e-papierosem z płynem, to musimy naprawdę dobrze pogrzebać i poszukać tego, co wydaje się być jakościowe, produkowane przez przejrzystą firmę i na pewno nietanie.

Ciekawą alternatywą okazuje się być urządzenie IQOS z wkładami HEETS. 
W zasadzie jest to coś przypominającego sheeshę - wkłady wyglądają prawie jak papieros i zawierają tytoń, a urządzenie nie pali owego tytoniu tylko go podgrzewa.
Największą bolączką toksyczności produkowanych dotychczas papierosów był fakt ich spalania. W tym procesie uwalnia się najwięcej substancji smolistych i trujących.
Nie można powiedzieć, że ta innowacja jest zupełnie nieszkodliwa, ale na pewno zdecydowanie mniej niż tradycyjny papieros.

Największymi zaletami tego systemu jest: 
- brak smrodu - dym nie śmierdzi, ręce ani ubrania nie przechodzą zapachem
- czystość - nie mamy popiołu, nie potrzebujemy popielniczki, zużyty wkład można po prostu wyrzucić do śmietnika
- smak - można delektować się pełnią smaku tytoniu lub jego wariantu smakowego bez kopcenia

- mniejsza szkodliwość niż tradycyjny papieros

Urządzenie to raczej nie pozwoli nam rzucić palenia lub zastąpić palenia tym, czego palaczom najbardziej brakuje - czyli odruchem "przerwy", socjalizacji z palącymi grupami, odruchem wdychania czegoś, posiadania czegoś w rękach, ustach ;) (jakkolwiek to brzmi; ale tego najczęściej brakuje rzucającym). Jest to nadal prawie palenie, ale w mniej szkodliwy sposób. Raczej dla osób, które naprawdę czerpią z tego przyjemność i nie chciałyby rzucać chociaż czują presję prozdrowotności.

Ciężko też stwierdzić co jest mniej szkodliwe od czystego palenia - sheesha, czy HEETS. Sheesha dodatkowo przefiltrowuje dym przez wodę, za to pali się ją w dość specyficzny sposób i "dużo wciąga". Heets nie wymaga specjalnej techniki, więc ze względu na czas i intensywność palenia wciąga się tego dymu mniej, a jak w normalnym papierosie - jest tam też dość porządny filtr.

Producent chwali się, że jedno naładowanie urządzenia starcza na podgrzanie 20 papierosów.

W Szwajcarii wprowadzenie owego produktu zostało już okrzyknięte sukcesem. Czy przyjmie się w innych krajach? Co o tym myślicie?

Dodatkowe artykuły:
 http://www.presseportal.ch/fr/pm/100054131/100793880
http://www.dailymail.co.uk/news/article-2671505/Philip-Morris-Intl-sell-Marlboro-HeatSticks.html

Ho no na pizzę! Czyli o szwajcarskich cenach ciąg dalszy...


Trzeba przyznać, że Szwajcarzy umieją w marketingi. Knajpa na zdjęciu, nie dość że mnie targetuje na facebooku, to jeszcze wysłała mi tak ładną przesyłkę (zwykły, klasyczny mailing bezpośredni), że aż szkoda wyrzucić. Wygląda jak zaproszenie, na eleganckim, eco papierze... Mailingi w Szwajcarii zasługują chyba na osobny wątek.

Ale nie o tym. Miało być krótko, a treściwie, bo garnki mi kipią właśnie...

Jeśli wybierasz się do restauracji w Szwajcarii na obiad, obiadokolację - spokojnie trzymaj w kieszeni 100 franków na dwie osoby. Brzmi strasznie, ale jak już mówiłam, nie ma co przeliczać, lepiej brać punkt odniesienia lub porównywać "1:1" - w Polsce, nie pod złotymi łukami, wyjdzie podobnie za danie główne, deser i jakieś picie. 100zł pęknie.

Jestem ciekawa jak się powyższej knajpie powiedzie, trzymam kciuki, ale wybrali sobie dość niefortunne miejsce. Coppet i okolica jest w takim przesmyku szwajcarskim, który powoduje, że czasami aż się samo prosi wyskoczyć do Francji (raptem średnio 5km do granicy), a w niej... zatrzęsienie knajp ze względu na jedną z turystycznych miejscowości - Divonne-les-Bains (kasyno).

Divonne jak na Francję nie uchodzi za najtańsze, niemniej na szybko porównajmy sobie ceny 3 miejscówek: Antipasti, Casa Italia i Pizza station (też coppet):


To gdzie się dzisiaj stołujecie?