Polskojęzyczni lekarze w Szwajcarii

/pexels

Ameryki nie odkryję i nie wiem, czy istnieje jakaś wyższość lekarza polskojęzycznego nad nieznającym tego języka, ale możliwe, że są ludzie, którym zapewni to przynajmniej komfort psychiczny, o ile nie ułatwi komunikacji w ogóle.

Mój zaglucony mózg szybciej zadziałał niż pomyślał i okazało się, że nie trzeba było uruchamiać żadnej akcji "zróbmy listę polskich lekarzy", bo od dawna już takie funkcjonują.

Niemniej zamiast przekopywać się przez forum czy bezkresnie googlować podrzucam poniżej linki:

doctorfmh.ch - lista lekarzy z uprawnieniami do wykonywania zawodu w Szwajcarii (w Szwajcarii trzeba mieć papier nawet na łapanie pcheł ;) niemniej masz pewność przynajmniej, że korzystasz z kompetentnej i legalnie pracującej osoby i łatwo ją znaleźć poprzez odpowiednie stowarzyszenia - chyba każdy zawód takowe ma, tak jak i w tym linku)
! Polecam korzystać z "advanced search", a nie tylko po kodzie ;)

polscylekarze.org - lista polskich lekarzy na świecie z wyszukiwarką ofc

forum-polonii.ch - lista lekarzy na forum polonii

Znasz jeszcze jakieś warte uwagi linki? Skomentuj lub podeślij :)

Gdzie zamieszkać w Szwajcarii francuskojęzycznej?

/
Znowu, i znowu, i znowu nie o koniach, za co koniarze już mnie ganiają. Za to trochę wskazówek o tym jak rozsądnie pomyśleć o planowaniu lokum w Szwajcarii lub podpowiedzi, czy by nie pomyśleć o zmianie.

To co z tym lokum?


Odnoszę wrażenie, że Polacy lubią miasta. Najlepiej duże. W Polsce "wszyscy ślepo walą do Warszawy", i to jest chyba jedna z przyczyn i skutków. Z jednej strony duże miasto to więcej możliwości i "big city life", z drugiej strony przez to, że wszyscy uderzają w jednym kierunku, to inne ośrodki miejskie mają gorsze możliwości rozwoju (porównajmy kraje postkomunistyczne, gdzie centrum kraju to stolica i kraje "zdecentralizowane" jak Niemcy, czy Szwajcaria - gdzie stolica nie równa się największe/najlepsze miasto). Ponadto mimo dużej migracji wewnętrznej "wieś-miasto" mamy niewielką migrację "miasto-miasto", co pięknie odzwierciedla np. mapa połączeń komunikacyjnych - dość jednokierunkowych.
Gdy Polak marzy zarówno o karierze, ale i o łonie natury, to najczęściej wybiera obrzeża miasta jako swoje siedlisko, a rzadko rozważy inne opcje. Faktem jest, że często ich po prostu nie ma. Nie ma pracy, nie ma dojazdu, niska płaca...

Gdybanie gdybaniem, ale nie musimy przenosić tego modelu na Szwajcarię. 

Ba! W Szwajcarii da się żyć bez samochodu nawet na wsi.

A sami Szwajcarzy chyba też za miastami nie przepadają.

Cena versus jakość


Znalezienie mieszkania na własną rękę graniczy z cudem. Jeśli nie masz znajomych w CH, nie korzystasz z firmy relokacyjnej i nie jesteś chociaż pół-Szwajcarem, to dorwanie atrakcyjnej oferty jest prawie niemożliwe. Jedna z przedstawicielek agencji nieruchomości powiedziała nam cichaczem, że fajne mieszkania idą po kolegach...

W okolicy Genewy (aż po obrzeża Lozanny), tak zwane ciepłe bułeczki, to mieszkania nawet do 2500 franków. Najbardziej chodliwe to te do 2000. Ciepłe bułeczki, czyli bardzo dużo chętnych i bardzo dynamiczna rotacja na rynku.

Oczywiście, można trafić kawalerkę w centrum Genewy za ledwo ponad tysiąc, ale czy gra jest warta świeczki?

Małe mieszkanie w Genewie o niskim standardzie potrafi kosztować tyle samo co nowoczesny apartament z ogródkiem "na wsi". Tyle że ta wieś, to nic co znamy z Polski. Wszystko jest zadbane, porządne, CZYSTE (ostatnia wizyta w Niemczech była dla mnie szokiem, "ależ tam brudno!"), urocze kamieniczki przy głównych ulicach, a dalej zmodernizowane stare domy zaadaptowane na apartamentowce albo zupełnie nowe osiedla domków wielorodzinnych.

Życie po expacku


Oczywiście, że fajnie jest mieć sklepy, usługi czy imprezy na wyciągnięcie pięty, ale to się sprawdza głównie gdy jesteś singlem. Jeśli przeprowadzasz się z partnerem lub z rodziną, to masz około 80% szansy na to, że Wasza emigracja się nie powiedzie (wrócicie do kraju ze względu na niezadowolenie połówki itp.) albo około 60% szansy na to, że się rozstaniecie/rozwiedziecie. Niestety nie pamiętam źródła do tych danych, ale robiłam ostatnio dość mocny expacki research i utkwiły mi te cyfry w głowie.

Nie ma nic gorszego niż "zamknięcie" Twojego partnera/męża/żony/dzieci/rodziny w czterech, klaustrofobicznych ścianach. Nawet jeśli są to ściany ze złota w najatrakcyjniejszym mieście świata.


Jeżeli oboje macie się za granicą odnaleźć, to musicie żyć, a nie wegetować, chyba że z oczywistych względów - nie domkniecie budżetu z droższym mieszkaniem i jesteście zdesperowani, żeby znaleźć cokolwiek, TANIO. *
*warto też pamiętać, że w CH standardem jest trzymiesięczna kaucja, choć można ją ominąć poprzez Swisscaution - niemniej nie wszyscy właściciele/zarządcy nieruchomości akceptują certyfikaty od tej firmy, a na dłuższą metę jest to drogie rozwiązanie (niby zamiast depozytu płacisz paręset franków rocznie, ale nie jest Ci to zwracane).


Cywilizowany kraj


Stety niestety logika Szwajcarska nakazuje, aby mieszkanie nie było droższe niż 30% Twojej pensji, a i często możesz usłyszeć, że mieszkanie np. 40 metrowe jest za małe dla dwóch osób.
 
Nie do końca chcę się rozpisywać o rynku najmu samym w sobie, a raczej o tym, aby przemyśleć nasze motywacje.

Jeśli przeprowadzacie się parą, to najlepiej będzie wynająć mieszkanie w takim miejscu, aby mieć więcej możliwości poszukiwania pracy, a nie dopasowując się tylko do jednego osobnika. Za taką ciepłą sypialnię Romandii służy między innymi odcinek między Genewą a Lozaną.

Ponadto ceny w Lozanie i okolicy są bardziej przystępne niż te przygenewskie, a regionalne pociągi ekspresowe jeżdżą regularnie, często, szybko i punktualnie. Przejechanie około 20 kilometrów zajmie tyle, albo i mniej, co kilku przystanków w mieście.

Logika szwajcarska nakazuje też, aby każdy mieszkaniec miał dostęp do komunikacji publicznej. Jeśli udowodnisz, że najbliższy przystanek jest dla Ciebie za daleko/oferuje niedogodne połączenie, to dostajesz zniżkę, o ile nie free, parking koło stacji kolejowej. Pociągi są zsynchronizowane z autobusami, a miejsca parkingowe w większych miastach "nie istnieją", więc największy weteran czterech kółek z przyjemnością przesiądzie się w szwajcarski transport miejski. Lepiej! Gdy pociąg spóźni się choćby minutę, to przez megafon zostaniesz za to 10 razy przeproszony i poinformowany o alternatywnym połączeniu.

Dorobić się


Jeśli nie jesteś wysokiej klasy specjalistą z nieprzyzwoitą ofertą finansową, to mieszkając w Szwajcarii nie licz na to, że się "dorobisz". Jeżeli naprawdę chcesz się dorobić i wrócić do kraju, to wygodniejsze ekonomicznie będzie mieszkanie przez granicę (lub założenie własnej firmy w CH, ale nie o tym ten tekst). Jeśli chcesz zamieszkać w Szwajcarii, to zdrowiej psychicznie będzie dla Ciebie wyjść z założenia, że przyjeżdżasz tu żyć, a nie "na chwilę". W zamian Szwajcaria odpłaci się wysokim standardem życia, bezpieczeństwem, bardzo przyjaznymi urzędami i wieloma logicznymi rozwiązaniami. "Niestety" takie "luksusy" mają swoją cenę.


To jak, wolicie mieszkać w mieście czy "na wsi"?

Po co Ci koń w Szwajcarii?? Czyli trochę faktów i mitów o posiadaniu konia.

/

Jest to najczęściej zadawane pytanie gdy ktoś się dowiaduje, że mam konia. I to jeszcze w Szwajcarii...

Jak wszędzie - nie jest to tania zabawa, choć w stosunku do nieoficjalnej minimalnej płacy i siły nabywczej pieniądza paradoksalnie nie jest zabójczo drogo.

To po co mi ten koń? Gdy zależy mi na szybkim zrozumieniu i krótkim tłumaczeniu laikom, mówię:
"Dowiadujesz się, że masz się przeprowadzić i w poprzedniej sytuacji życiowej miałeś psa. Co robisz z psem?"

Oczywiście konie z racji swojego charakteru, gabarytu, ceny, kosztu i komplikacji związanych z utrzymaniem i obrządkiem są dość mocno uprzedmiotowione i zawsze można pomyśleć o sprzedaży, dzierżawie lub oddaniu w trening. Ale nie uniknie się też faktu, że "pańskie oko konia tuczy"

Nabyłam to stworzenie świadomie, z pełną odpowiedzialnością zalet i wad tego rozwiązania. "Koniaruję" już ponad 20 lat i trochę wiem jaka to jest wbrew pozorom łyżka dziegciu do zjedzenia...

Sprzedaż konia z jednej strony rozwiązuje problem, z drugiej strony rozłamuje serce na ćwiartki, a też nie jest taka łatwa. Ponadto czasem długo trwa, szczególnie poza sezonem. Można czasami czekać na kupca miesiącami. W sytuacji przeprowadzki nie zawsze masz na to czas, a oddanie konia handlarzowi nie zawsze dobrze się kończy i także generuje koszty.

Dzierżawa jest wyjściem środka. Stety niestety miałam już doświadczenie z półdzierżawieniem swojego zwierza i wiem, że nie jest on stworzony do takich historii. Nie obwiniam "moich dzierżawców" za nic, a raczej bliżej nieokreślony los i energię, która doprowadzała do różnych chorób i kontuzji... I niestety od znajomych właścicieli także się wiele nasłuchałam historii z pół- i pełnych dzierżaw. Nawet przy najszczerszych chęciach i pełnym miłości sercu dzierżawcy bywa tak, że koń pozostaje "koniem jednego jeźdźca", a równie często tego szczerego serca nie ma i pozostaje "przedmiotem w leasingu", który jak się popsuje, to się zwraca do właściciela. A konie są tak trudne w diagnozowaniu, że potem często ciężko jest znaleźć przyczynę lub winnego i dochodzić swoich racji.

Oddanie w trening brzmi dumnie, ale nadal jest to bardzo tymczasowe i kosztochłonne rozwiązanie. Przecież koń nie będzie się wiecznie trenował za nasze pieniądze, chyba że jesteśmy szejkami arabskimi i naprawdę liczymy na to, że ktoś na tym zwierzaku coś osiągnie za nasze pieniądze...

Sęk w tym, że zainwestowałam w to zwierzę z pasji, a nie z faktu, że mam nieograniczony budżet. Moim życiowym marzeniem było stworzenie duetu marzeń: zajeżdżenie i wytrenowanie konia od zera, własnodupnie, aby z jednej strony w końcu realnie zweryfikować swoje umiejętności oraz aby mieć szansę na dalszy rozwój. Ponadto chciałam móc decydować o swoim i swojego końskiego partnera losie i wytworzyć stabilną relację pełną zrozumienia. Ani trenowanie na obcych koniach ani praca jako bereiter nie dały mi takiej możliwości. Charlotte Dujardin to trochę historia z bajek o księżniczkach... Zdarza się, ale... A też nie ma nic gorszego, gdy po 3 miesiącach Twojej ciężkiej pracy z jakimś zwierzęciem skrzywdzonym przez człowieka dowiadujesz się, że nikt inny poza Tobą w to zwierzę nie wierzy, mimo wyraźnych postępów, więc idzie ono na rzeź...

Jazda konna to nie jest wożenie się na koniku. To właśnie ta relacja między jeźdźcem i zwierzęciem, i to ona jest decydująca, także w zmaganiach sportowych. I to też dlatego w jeździectwie XXI wieku, kiedy to zasady konkursów stały się wyjątkowo wysublimowane, a jeździectwo spopularyzowane, to kobiety zdominowały ten sport, mimo że jeszcze do lat 80 w wielu szkołach jeździeckich odsyłano panny z kwitkiem...

No to pewnie jesteś bogata, bo u mnie/w moim kraju to jest sport elit.
You talking to me? Nie, jestem po prostu zdrowo jebnięta. Też się czasami zastanawiam co ja robię w stajni parkując złomem między SUVami ;).
W Polsce jeszcze tak bardzo tego nie widać, tego sportu elit, bo u nas do niedawna "wszyscy mieli po równo" poza wyjątkami, a wiele stajni było państwowych (wraz z prywatyzacją zaczęła się elitarność) i rzeczywiście, jak ktoś coś robił, to robił to z pasji. Za granicą chyba jest mniej takich osób, które wiele sobie odmówią dla pasji, choć spotkałam osoby o takim profilu. Ale raczej po prostu aż tak bardzo tego nie widać, bo tu z założenia jak masz pracę, to na wiele Cię stać. Nie to co w Polsce, że masz pracę i dalej dziadujesz. Niezależnie od tego jaką.

No i wisienka na torcie w kontekście dylematu: koń w CH czy koń frontalier?
W każdym kraju stajnia to swojego rodzaju społeczność. Jeśli chcesz tu znaleźć pracę, nawiązać znajomości itd., to lepiej trzymać kopyta w Szwajcarii ;). Szwajcarzy są w Romandii niestety mniejszością populacji i już sam fakt, że jakichś się poznało (nie mając np. partnera Szwajcara), to jak zdobycie Nobla :D.

W ramach podsumowania mogę powiedzieć tyle, że dopóki mam dach nad głową i miskę, to moja osoba jest w pakiecie z kopytami i mniej ekstrawaganckie pomysły na życie przemyślę w ramach kryzysu lub kolejnych generalnych zmian. Nie ukrywam, że jak bym zaczęła myśleć o dziecku, to niestety z koniem musiałabym się co najmniej rozdwoić... Na razie wiele zawdzięczam temu zwierzęciu - między innymi zweryfikowanie toksycznych związków i znalezienie tego jedynego (żaden nie był koniarzem) i ogólne przewartościowanie życia, więc ta relacja jest obarczona zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, absolutnie nieracjonalnym.

Jak znaleźć tłumacza w Szwajcarii?

/livinglanguage.com

Musisz ASAP przetłumaczyć dokumenty? Do urzędu, na Uniwersytet? (by the way aplikacje obcokrajowców na UNIGE są przyjmowane do 28 lutego, więc ostatni dzwonek na generalne perturbacje w Waszym życiu w najbliższym roku ;), a wiadomo co są warte polskie dyplomy...).

Najlepiej brać oryginały po angielsku, jeśli tylko jest taka możliwość. Kto nie był mądry zawczasu lub nie miał takiej możliwości - teraz nieźle zabuli.

Jeśli wiesz, że wyjedziesz za granicę albo nie wykluczasz takiej możliwości, a nie mogłeś wziąć wcześniej dokumentów oryginalnie po angielsku - przetłumacz je sobie w Polsce zanim przyjdzie "niespodziewana" godzina 0.

Jeśli już jesteś za granicą, a nie daj boże w Szwajcarii, opcje są dwie:
- tłumaczenie w Polsce z przesyłką priorytetową lub kurierską
- tłumaczenie przez miejscową firmę

Wszystko zależy od tego ile masz czasu. Jeśli czas Cię goni (przesyłka pocztowa priorytetowa może trwać tydzień/dwa), Polska firma nie chce wysłać kurierem lub uważasz, że przesyłka kurierska będzie za droga (minimum 20 euro albo wycenione jako usługa z marżą firmy tłumaczeniowej), to zostaje Ci szukanie firmy miejscowej.

Licząc, że czas=pieniądz=życie, to da się znaleźć relatywnie tanie firmy, nawet w Szwajcarii.

Standardowa stawka w Szwajcarii tłumaczenia przysięgłego +/- 6 stron tekstu z polskiego na angielski waha się między 600-1000 franków.

W Polsce jest to 600-1000zł (+przesyłka, +czas).

ALE
udało mi się znaleźć tanią i na pierwszy rzut oka porządną firmę (to się jeszcze okaże), która jest niewiele droższa pod względem tłumaczenia z polskiego na angielski niż polskie firmy, a przynajmniej będę miała tłumaczenie od ręki. Jest to Excelcis: http://www.excelcis.ch/ .

Wysłałam zapytanie ofertowe do 8 firm, w tym dwóch polskich, z klucza: nie przychodzi mi żadna znana firma do głowy, więc wujek google coś poleci.

Na pewno mogę Wam od razu odradzić firmę Traducta SA z grupy Optilingua. Umiejętność czytania ze zrozumieniem i analizy treści wśród osób na frontlinii jest porażająca, więc już ten pierwszy kontakt zraził mnie do tej firmy. Skoro nie potrafią zrozumieć prostego maila, który zrozumiało pozostałe 7 firm i zadają Ci pytania do rzeczy, które już zostały napisane, to jakiej jakości tłumaczenie dostarczą? Nawet jeśli jest to wina jakiegośtam salesmana i tłumaczenie byłoby ok, to nie będę wspierać swoimi pieniędzmi firmy, która zatrudnia jełopów albo zatrudnia ludzi na tak beznadziejnych warunkach, że nie może znaleźć kompetentnych.

Myślicie, że Polaków w Szwajcarii jak psów, to i tłumacze się znajdą? Otóż nie sądzę. Z racji, że jak już coś robię, to robię to dobrze, to sprawdziłam też informacje w stowarzyszeniu/związku tłumaczy przysięgłych w Szwajcarii.  

Nie ma ani jednego tłumacza przysięgłego z języka polskiego na język angielski w Szwajcarii. Jednocześnie bardzo trudno jest tu wyrobić odpowiednie uprawnienia.


To jak to jest możliwe, że można sobie tak przebierać w firmach? I dlaczego wiele firm "szwajcarskich" oferuje dziesiątki języków?

Domyślam się, że outsourcing. Dobra i sprytna firma zapewne należy po prostu do międzynarodowej sieci tłumaczy przysięgłych, zleca moje tłumaczenie w Polsce, a podpisuje się na oryginale swoją licencją i zgarnia swoją marżę za tusz do pieczątki ;). Teraz szkopuł tkwi w tym, kto zakombinuje tak, że policzy sobie jak by robił to tłumaczenie osobiście w CH i po szwajcarskiej stawce (ale nie płacąc Polakom-chińczykom ani grosza więcej), a kto będzie tak miły, że nie poleci sobie w kule :).

Trochę jak w tym żarcie o Polaku, Niemcu i Szwajcarze u św. Piotra.
Polak, Niemiec i Szwajcar trafiają do nieba, ale św. Piotr mówi:
- Kochani, chętnie bym Was wpuścił, ale brama się popsuła. Który z Was będzie tak uczynny i ją naprawi?
Polak mówi: Ja naprawię, za 50 euro.
Niemiec mówi: Ja naprawię, za 200 euro.
Szwajcar mówi: Ja naprawię, za 1000 euro.
Zdziwiony Piotr pyta Szwajcara: Szwajcarze, dlaczego tak drogo?
Sz: Bo 200 dla Niemca, 50 dla Polaka, a reszta dla mnie.

A jakie są Wasze doświadczenia z tłumaczeniami w Szwajcarii?

25 faktów o Szwajcarii, których nie znasz

/pexels
Szwajcaria to:

1. Jeden z dwóch krajów na świecie z kwadratową flagą.

2. Kraj w pełni przygotowany na wojnę nuklearną (schrony dla każdego mieszkańca, wyposażenie armii).

3. Kraj, którego wszystkie strategiczne punkty komunikacyjne/transportowe są zaminowane, aby w razie wojny lub kryzysu odciąć drogi wtargnięcia do kraju (3 000 lokacji).

4. Miejsce z najdroższą kawą na świecie (Zurych).

5. Federacja autonomicznych kantonów, w której obywatele mogą podważyć każdą nową ustawę.

6. Ojczyzna sławnych rozwiązań technologicznych: Velcro, wielofunkcyjny scyzoryk, celofan, absynt, obieraczka do ziemniaków, font Helvetica, LSD, muesli, jadalna złota czekolada i wiele innych.

7. Kraj, w którym mężczyźni żyją najdłużej w porównaniu z innymi krajami.

8. Kraj, który zabrania trzymania jednego zwierzątka klasyfikowanego jako towarzyskie (np. świnki morskie, chomiki, rybki, kanarki) oraz ma nawet adwokata zwierząt i firmy zajmujące się wynajem zwierzątek do towarzystwa (w razie gdyby partner naszego zwierzaka zmarł).

9. Kraj z podatkiem za posiadanie psa.

10. Kraj przodujący w rankingach poziomu życia i szczęścia.

11. Górzysty region z 208 górami powyżej 3 000 m n.p.m.

12. Rodzice nie mogą nadać dziecku dowolnego imienia.

13. Najmniej przestępczym krajem mimo zezwolenia na posiadanie broni.

14. W którym Einstein wymyślił swoje sławne równanie: E=mc2 (chciał uniknąć obowiązku wojskowego).

15. Kraj z anty-power pointową partią polityczną.

16. Niedzielna i nocna cisza. W tym dniu/po 22 nie wolno: kosić, robić prania, myć samochodu, wynosić butelek na śmietnik. (Niemniej jest tak dużo expatów, a w większości mieszkań tak grube ściany, że da się czasami przeżyć bez szwanku robiąc powyższe.)

17. Kraj z najdłuższym tunelem (i ogromną ilością tuneli).

18. Kraj, w którym kobiety zdobyły całkowite prawo głosu dopiero w 1971r.

19. Kraj bez jednego prezydenta lub premiera. Krajem zarządza siedmioosobowa rada, która co roku ma innego leadera.

20. Kraj, w którym jest więcej palaczy tytoniu niż w Ameryce i Wielkiej Brytanii

21. Jeden z największych rynków hashu i trawy.

22. Nieupijający się kraj. Najchętniej spożywane jest wino i piwo i raczej bez chęci upicia się. A prawie cała krajowa produkcja wina jest konsumowana na rodzimym rynku.

23. Kraj czekolady - przeciętnie 11kg czekolady rocznie na mieszkańca jest spożywanych w Szwajcarii.

24. Ekologia - 60% energii pochodzi z elektrowni wodnych.

25. Stacja kolejowa z największym zegarem (cyferblatem) na świecie - w Aarau.

źródło: http://www.expatica.com/ch/about/35-facts-about-Switzerland_100041.html


Co ma wspólnego uzyskanie permitu, poszukiwanie pracy i nauka języka w Szwajcarii?

/pexels

Nie wiesz jak zalegalizować swój pobyt w Szwajcarii? Jak znaleźć pracę i jak nauczyć się jednego z języków szwajcarskich? I nie wiesz jak upiec tego kotleta wzajemnie? Czyli ten artykuł będzie o tym jakie są powiązania pomiędzy tymi rzeczami.

Najprostszą możliwą sytuacją do uzyskania permitu w Szwajcarii jest przyjechanie do niej z kontraktem w ręku. Drugą w kolejności tzw. "łączenie rodzin", a trzecią dołączenie do swojego partnera, który owy kontrakt ma. Przypominam, że Szwajcaria jest poza Unią i można w niej przebywać turystycznie max 3 miesiące, a podanie o permit należy złożyć najpóźniej miesiąc przed końcem tego terminu.

O co tyle krzyku? A o to, że wśród ludzi, których tu spotykam, poznałam już sporo "nieogarów" lub osób, które mają pewne przekonania w głowie i nie potrafią ich przeskoczyć w kontekście szwajcarskiej logiki.

Masz problem z uzyskaniem permitu? Zapisz się do szkoły językowej na intensywny kurs języka! Otóż w szwajcarskiej logice mieści się pojęcie "studenta" nawet pod kątem nauki języka i można otrzymać permit studencki dzięki zaświadczeniu ze szkoły językowej :). Jest to drogie rozwiązanie, bo takie kursy nie są tanie, ale może komuś uratować tyłek i pomóc zalegalizować pobyt. A może nie masz żadnych związków z Szwajcarią, ale chcesz sobie tu przyjechać, zobaczyć jak jest i na spokojnie szukać pracy? Rozwiązanie problemu permitu przez szkołę językową też może być dla Ciebie. Ale licz się z tym, że to nie będzie jedyny niemiły koszt.

Ok, mam permit, ale nie mam kasy na kurs języka, co robić?
Skoro nie masz kasy, to pewnie też szukasz pracy ;). Zarejestruj się w swoim ORP (jeśli masz permit i nr AVS ubezpieczenia zdrowotnego). To ichniejszy urząd pracy. Nie ma się czego bać! Owe urzędy działają dużo sprawniej i lepiej niż w Polsce i nikogo nie gnębią. Jeśli nie przepracowałeś ani jednego dnia w Szwajcarii, to raczej nie masz szans na zasiłek (a jeśli tak, to masz, ze względu na umowę bilateralną z Unią/Polską), ale pomogą Ci szukać pracy, wyślą Cię na kursy doszkalające/przebranżawiające, mogą zaoferować Ci bezpłatny (płatny - patrz wyżej) staż we współpracującej instytucji (w Szwajcarii największe znaczenie mają kontakty i rekomendacje, więc każdy staż jest wiele wart) i wisienka na torcie: ZAPŁACĄ CI ZA KURS JĘZYKA!

Jeśli nie masz zasiłku, to jesteś w dużo lepszej pozycji wyjściowej, bo zasady współpracy z ORP będą mniej restrykcyjne, a konsultant bardziej wyluzowany. Np. teoretycznie powinieneś przyjąć każdą ofertę jaką zaoferuje Ci konsultant bez gadania, ale jak nie jesteś na zasiłku, to jest mniejsza presja pod tym względem. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o kasę ;).

Może się trafić też konsultant "urzędas", ale zasłyszana historia: "na zakończenie spotkania usłyszałam tak: no w tej chwili nie mam żadnej 'sexy' oferty dla Ciebie, więc nie będę Cię wpychał byle gdzie" :).

Jednym słowem - nie bójcie się szwajcarskich urzędów, bo tylko możecie zyskać na współpracy z nimi i gładko krok po kroku przeprowadzą Was przez każdy proces i zagwozdkę.

Ktoś ma już doświadczenia z ORP? Jakie są Wasze?


Kastrować i dbać!

/

Czy ktokolwiek widział w Szwajcarii zabidzone zwierzęta?

Czy ktokolwiek widział szczekającego, rzucającego się na ludzi lub inne zwierzęta psa?

Czy ktoś widział zabidzonego, maltretowanego konia?

Może tak, ale to są tak marginalne przypadki, że nie sposób sobie nawet zdawać z nich sprawę!

O tym, że sąsiedzi mają psy wiem tylko jeśli widzę, że ktoś z nimi spaceruje, bo... ich nie słychać. I nie, nie mają naciętych strun głosowych - są obowiązkowo wyszkolone. Podobno (jeszcze tego nie przechodziłam i nie wgryzałam się w temat, ale spokojnie możecie doczytać szczegóły u blabliblu) każdy pies musi zostać zarejestrowany i w odpowiednim czasie przeszkolony wraz z właścicielem.
Podobno też, gdy chcesz wziąć czworonoga ze schroniska, to proces adopcyjny jest prawie tak skomplikowany jak adopcja dziecka. 

Koty sąsiadów regularnie przechadzają się po moim ogródku poszukując posiłku jeża Henryka lub ostentacyjnie wślepiają się w drzwi balkonowe, gdy go nie znajdą. Wszystkie odpasione jak delikwent na zdjęciu powyżej i piękne (np. tureckie; dużo rasowych).

Konie wszędzie krągłe jak pączki w maśle, a już nawet współczesne, niemieckie metody szkoleniowe są na wrażliwość szwajcarską za ostre. Czasami "wstydzę się" jak jeżdżę, choć uważam, że krzywdy koniowi nie robię (może to tylko niska samoocena), niemniej dynamika mojej jazdy wydaje mi się ogromna w porównaniu z dynamiką jazdy i wymagań tutejszych jeźdźców, wcale niezłych.

Kastrować i dbać!
Tak podsumowałabym motto posiadania zwierząt w Szwajcarii. Wszystkie zwierzęta niehodowlane a towarzyszące są wykastrowane i zadbane i wg mnie tak powinno być w cywilizowanym kraju. Tylko w Polsce widziałam takie obrazki, że jak mężczyzna posiada psa czy konia to koniecznie "z jajami", "bo szkoda mu zwierzęcia, tak jak sam siebie by nie wykastrował". No żesz ile trzeba mieć IQ, żeby takie głupoty wygadywać! Zwierzę odizolowane od stada i "warunków naturalnych" męczy się ze swoją seksualnością i płodnością i męczy też swoich właścicieli! Niekastrowane zwierzęta też, o dziwo, częściej chorują!

W kontekście koni długo tłumaczyć nie trzeba, bo ogiery są po prostu niebezpieczne, a trzymanie konia, który jest ogierem dla własnego dobrego samopoczucia to skazywanie takiego zwierzęcia na izolację, depresję, frustrację itd. Ogier nie może wychodzić na padok z innymi końmi, musi mieć bardziej pozabezpieczane swoje miejsce przebywania itd. itp. Oczywiście, zdarzają się baranki, które nie wiedzą jak pachnie klacz, ale to są wyjątki i kwestie indywidualne.

Dla mnie, jako koniary, kastrowanie zwierząt "do towarzystwa" jest absolutnie normalne i wręcz obowiązkowe i dla cywilizowanych kultur jak szwajcarska najwyraźniej też. I tak trzymać! Logika górą!

W wolnej chwili postaram się zebrać wszystkie ciekawostki na temat prawa do posiadania zwierząt w Szwajcarii, takich jak to, że zwierzątka towarzyskie (np. chomiki) można kupować tylko w parach, albo że psa można pozostawiać bez opieki max 8h.

Więcej o szwajcarskim prawie:
https://www.animallaw.info/statute/switzerland-cruelty-swiss-animal-protection-ordinance 

I prawo dotyczące dobrostanu zwierząt w Szwajcarii służące jako wzorzec w analizie:
https://www.djurensratt.se/sites/default/files/best-animal-welfare-in-the-world.pdf 

Obalamy mity na temat kastracji:
http://www.obrona-zwierzat.pl/sterylizacje.html

Zasady poruszania się po ujeżdżalni po szwajcarsku...

/pexels
Moje spostrzeżenie może być na razie niemiarodajne, bo nie ruszyłam się poza swój pensjonat na razie, ale na pewno ciekawe.

W jeździeckim świecie podstawy poruszania się po placu do jazdy, gdy jest więcej koni, są następujące:
- mijamy się lewą ręką (ruch prawostronny)
- wyższy chód ma pierwszeństwo (czyli kłusujący ustępuje galopującemu, a stęp z zasady na drugim śladzie)
- jeździec na pierwszym śladzie/jadący na wprost przed jeźdźcem wykonującym figurę
+ wchodząc na halę trzeba o tym fakcie uprzedzić aby jeźdźcy na płochliwych koniach mogli się przygotować na ewentualne atrakcje

W Polsce też normalnym jest, że każdy jeździec łamiący te zasady zostanie srogo zrugany i dogłębnie wyedukowany o "mojszej racji" bardziej ogarniętych lub bardziej kłótliwych jeźdźców.
Jedynym odstępstwem od tych zasad jest sytuacja, w której wśród jeżdżących jest ewidentnie słabszy jeździec, słabiej panujący nad swoim wierzchowcem, i wtedy się mu ustępuje, po prostu.

Zasady poruszania się na placu w Szwajcarii?

Eeeee... istnieją?

Nie wiem na ile to wpływ francuskiego luzu, a na ile faktu, że w obecnej stajni mam raczej dobrych jeźdźców, ale:
- na prośbę o wytłumaczenie mi tutejszych zasad/regulaminu stajni rozkładają ręce (może są dla nich tak oczywiste, że aż nieświadome)
- ani razu nie miałam kolizyjnej lub konfliktowej sytuacji, a ruch na placu przebiega płynnie
- zasady ręki i chodów prawie w ogóle nie mają znaczenia
- nikt nie uprzedza o zamiarze wejścia na halę, nikt nie pilnuje psów, nikt nie narzeka na to, że tuż koło placu potrafią się dziać dziwne, nagłe, hałaśliwe, przeszkadzające teoretycznie treningowi sytuacje (tuż za drzwiami jest warsztat przyczep).

To są jakieś zasady?
Jedyna logika jaka rządzi tym, co się dzieje w stajni to ... zdrowy rozsądek.

Na hali mijamy się tak jakie mamy możliwości - komu będzie wygodniej, szybciej.

Hałas różnych maszyn, spawarek, czy rozsuwanych drzwi do hali też jest normalnym zjawiskiem, a konie mają się do niego przyzwyczaić. Jak wyjedziesz na zawody będzie gorzej. Jeździec jak nad koniem nie panuje, to niech się weźmie za lekcje jazdy konnej i odda niepokornego wierzchowca komuś, kto sobie z nim poradzi, w trening.

Kropka, po żołniersku.

Jedyną nieprzyjemną sytuację miałam, gdy na hali była osoba bawiąca się w naturals i sznurki mimo ogólnego zakazu lonżowania na placach (no niby nie lonżuje, ale...). Bardzo ją lubię, bo jest sympatyczna, ludzka, pomocna, ale niestety ... nieświadomie przeszkadzająca, choć stara się nie. Ona + sznurki + koń tworzą zestaw zajmujący przestrzeń 3 koni w zastępie, a na hali dodatkowo są rozstawione przeszkody... (Co robi z koniem? Absolutnie nie mam pojęcia. Coś, co dla klasyka wygląda jak jakiś totalny bezsens, ale każdy lubi, to co lubi, skoro ma z tego przyjemność...)
Możecie sobie wyobrazić jak trudno się wtedy manewruje, szczególnie z koniem, który ze względu na oblodzenie nie wychodzi na padok (jak i większość) i para bucha mu uszami. Mimo że pierwsza wjechałam na linię prostą, to z krótkiej ściany z naprzeciwka wjechała mi druga galopująca osoba. Niby z pierwszeństwem, ale skoro obowiązuje logika i ja prawie cwałuję, to zanim wjechała na tę ścianę, to mogła się rozejrzeć i zobaczyć, że nawet jak bym chciała, to nie miałabym jej gdzie zjechać, bo mijam "sznurki" i jedzie na elegancką czołówkę xD. Nic to, moje konisko na szczęście głupie nie jest, a i zwrotność w awaryjnych sytuacjach ma dobrą, więc jakimś bliżej nieokreślonym półpiruetem wybrnęliśmy z sytuacji xD.

Jeździcie za granicą? Jakie różnice między polskimi zwyczajami zasad a zagranicznymi widzicie?

Co łączy Szwajcarów, Arabów i Hindusów?


/pexels
Co powie Arab?
"Arabki lecą wyłącznie na kasę, tak trudno znaleźć fajną, niematerialistyczną arabkę."
Co powie Hindus?
"Hinduski lecą wyłącznie na kasę, tak trudno znaleźć fajną, niematerialistyczną hinduskę."
Co powie Szwajcar?
"Szwajcarki są takie high-end, jak nie jesteś dyrektorem banku z Ferrari i basenem, to nie masz szans."

Dodam od siebie, że kultury orientalne akurat studiowałam i badałam, a Szwajcarów może super dobrze nie znam, ale tu i tam zasłyszałam, tu i tam przeczytałam. Zresztą wystarczy rozejrzeć się po sąsiedztwie. O ile prawdziwych Szwajcarów się spotka, o tyle Szwajcarek ni widu ni słychu i niektórzy śmią twierdzić, że wręcz nie istnieją. Szwajcarki najczęściej raczej wybierają Szwajcarów, ale Szwajcarzy dość często wybierają kobiety innych narodowości.

Wiadomo, myślenie że kobiety wyłącznie lecą na kasę jest dość szowinistyczne i frustrackie i w dużej mierze może wynikać z problemów natury psychologicznej osoby mającej taki pogląd i to jest raczej prawda uniwersalna (spotykana i w Polsce).

A czemu akurat te nacje wybrałam do porównania? Bo wbrew pozorom w każdej z nich prawa kobiet "są za murzynami". W Szwajcarii kobiety uzyskały prawo głosu dopiero w latach 70", a wage gap wynosi około 20% (w Polsce średnio 6%, a też jest na co narzekać).

No to co się dziwić, że skoro kobiety nie mogą być w pełni niezależne od mężczyzn, to wolą wybrać lepsze zło w kontekście swojej przyszłości? 
Jak bym była hinduską i w perspektywie miała wejście "z miłości" do biednej, prostackiej rodziny, która będzie decydowała o dalszym moim życiu (poprzez najstarszą kobietę w rodzie) i nie będę miała, z racji braku środków, dostępu do prywatnej opieki medycznej w ramach porodu, a moja codzienność ograniczy się do 4 ścian, a skoro mogłabym wybrać partnera z rozsądku, który swoje osiągnięcia życiowe na pewno po części opiera na otwartym, a nie konserwatywnym myśleniu i będzie go na założenie rodziny i zdjęcie ze mnie części obowiązków np. poprzez pomoc domową, opiekunkę do dziecka stać. Wybór klaruje się sam. Jeśli wybierzesz "dobrą" osobę, która pretenduje do bycia partnerem-przyjacielem, to nawet jest szansa, że się w niej wcześniej czy później zakochasz. Rzadko bywa odwrotnie - wieloletni związek z samego "zakochania".

Jak bym była Arabką - tym bardziej.

A Szwajcarką będąc - nie znam punktu widzenia Szwajcarek, ale skoro:
- w publicznej szkole dzieci wracają do domu na lunch i mają dużo wolnych dni
- świetlice, stołówki i opiekunki są bardzo drogie
- pracując i tak zarobisz mniej niż facet, a rynek pracy również wydaje się być konserwatywny i niespecjalnie przyjazny kobietom
- Szwajcar może, ze względu na wychowanie własne, subtelnie Ci sugerować, że skoro macie dzieci, to masz siedzieć z nimi w domu, tak jak jego matka (chociaż to już zależy od osobnika, ale tak np. często twierdzą Niemcy)

Nie chcę udowadniać teraz, że kobiety są materialistkami albo że ja nią jestem, ale widzę w nasileniu tego typu stwierdzeń wśród konkretnych nacji pewną logikę.

Ja faceta wybrałam z klucza dopasowania do sukienki na ślubie, na którym byłam świadkową i o dziwo został, nie uciekł :D. Totalny przypadek jednym słowem.