Jak szybko nauczyć się francuskiego cz.2, czyli jak "zhackować naukę" i przeskoczyć na poziom zaawansowany

/

O tym jak szybko nauczyć się języka od zera pisałam TUTAJ <- . Teraz chciałabym opisać swoje wnioski z intensywnej nauki francuskiego od poziomu A2/B1 do poziomu B2/C1 i porady jak można zrobić to "tanio".

W międzyczasie wertowania książek jestem również na intensywnym kursie, ale głównie po to, żeby się socjalizować i osłuchać, dlatego też uważam, że moje porady nie będą kulą w płot, bo na lekcjach, gdy tłumaczone są nowe zagadnienia językowe - śpię pod stołem, bo mam to już najczęściej opanowane. Dołączyłam do grupy na poziomie końcówki A2 (czyli 2 rozdziały książki A2 do książki B1, korzystamy z Alter Ego) po metodzie wspomnianej w wyżej zalinkowanym poście. Po niecałych trzech miesiącach, w innej szkole językowej miałam test ewaluacyjny, w którym wyszło, że realnie jestem na poziomie B2.2 (tu grupy dzieli się na 3 poziomy, B2.1/B2.2/B2.3 itd, czyli z poziomu A2.3 przeskoczyłam na poziom B2.2, mimo że oficjalnie nadal jestem w grupie B1, a cel osłuchania osiągnięty, bo w szczegółowej analizie wyszło, że słuchanie już na C1.1).

1. Minusy tej metody:
- ograniczone słownictwo - do nadrobienia wg wskazówek w pkt. 2.
- bez chodzenia na kurs z nativem - będziesz mieć mniej możliwości osłuchania się i mówienia, więc Twoje umiejętności będą dość bierne; ale szczerze powiedziawszy, wszyscy wychodzimy z polskiego systemu edukacyjnego z biernym angielskim, a parę dni za granicą i szybko śmigamy w danym języku, więc to najmniejszy ból; ja jestem perfekcjonistką, więc wolę znać język biernie, żeby potem szybko się otworzyć i mówić "od razu" poprawnie, niż nie znając języka próbować "kali być głodny"; nie mam nic przeciwko mówieniu w ogóle, bo dla niektórych to jedyne albo najlepsze rozwiązanie. Lepiej "kali" niż wcale, wszystko zależy od celu i potrzeb, najważniejsze żeby sobie radzić i być skutecznym w tym co się robi i co się chce osiągnąć).

2. Wymagania:
- przynajmniej od czasu do czasu konsultacja z nauczycielem francuskiego - żeby sprawdził problematyczne ćwiczenia, sprawdził każdy list, maila, wypracowanie, które w ramach ćwiczeń sobie napiszesz i przede wszystkim porobił z Tobą ćwiczenia ze słuchania i mówienia. Niemniej nie musi to być regularny i drogi kurs.
- jeśli jesteś za granicą w francuskojęzycznym kraju - czytanie lokalnych, darmowych gazetek wraz z wypisywaniem sobie słówek i wyrażeń do zeszyciku i powtarzanie ich - nawet nie wiesz jak będziesz się cieszyć z każdej gazetki reklamowej ;) ; opcjonalnie przy większym budżecie - książki (niekoniecznie językowe, o literaturze mówię, i inna prasa)
- jeśli masz znajomych za granicą możesz poprosić, żeby wysłali Ci pierwsze lepsze gazetki po francusku.
- jeśli nie masz dostępu do języka "z ulicy", to pozostaje kupowanie literatury bądź prasy online czy w innym Empiku.
* osłuchanie: możesz szukać filmów bądź skeczy po francusku z napisami (youtube, DVD, inne); możesz wyszukiwać francuskie piosenki i słuchać ich śledząc tekst.

Metoda:

1. Kupujesz książki jak na zdjęciu, w sumie nie powinny wynieść więcej jak 200zł, a może i w ramach dobrej promocji albo kupując używki zamkniesz się w 100zł :
- Grammaire progressive du Francais** niveau intermediaire + avance
- Exercices de grammaire en contexte* niveau intermediaire + avance

2. Zaczynasz od EDGEC* intermediaire - każde zagadnienie gramatyczne sprawdzając np. online lub w GPDF**(ale nie robiąc jeszcze ćwiczeń zeń, tylko objaśnienia zagadnień), bo nie są tam wyczerpująco opisane, za to w ** ćwiczenia bywają podchwytliwe, a * jest najłatwiejsza ze wszystkich wymienionych i nauczy Cię na zasadzie małpich odruchów i wbijania sobie konstrukcji do głowy tak, żebyś nie musiał o nich myśleć mówiąc lub słysząc podobne zdania i nie gubił się robiąc bardziej skomplikowane ćwiczenia później.

3. Po skończeniu książki z pkt 2 robisz GPDF** intermediaire (ćwiczenia mają też płytę).

4. Później EDGEC* avance, jak w punkcie 2, sprawdzając dokładniejsze objaśnienia w innych książkach jakie masz lub internecie.

*Będąc gdzieś między 3 i 4 punktem, jeśli w międzyczasie czytasz artykuły, słuchasz (muzyki itp) i piszesz jakieś teksty dla siebie i oddajesz do korekty, prawdopodobnie będziesz gdzieś na przełomie B1/B2.

5. Tadam, bierzesz się za GPDF avance i jesteś wymiataczem. Nic, tylko mówić i ćwiczyć słuchanie.

Jak tylko zdam DELF na poziomie C1 i będę się czuć wystarczająco komfortowo w francuskim, to tą samą metodą wezmę się za kolejny język i już raczej bez kursu, bo będzie to tylko fun i autorozwój, a nie realna potrzeba.

Mam nadzieję, że kogokolwiek zainspirowałam lub pomogłam.

Jak uszczęśliwić konia

/
Właściciele i opiekunowie koni nieustannie muszą się mierzyć z rozwikływaniem wielu zagwozdek końskiego obrządku. Nakarmiony/napojony za późno czy za wcześnie? Siano już odparowało, czy jeszcze nie? Słoma, czy trociny? Derka za mała, czy za duża? Siodło za szerokie, czy za wąskie? Golić, czy nie golić? Kuć, czy nie kuć? Pasza x, czy y? Więcej białka, czy mniej? Witaminy, czy zioła? Kolka, czy wzdęcie? Kuleje, czy ma "zakwasy"? Ochraniacze, czy owijki? Trzeba już robić zęby, czy może bolą plecy? Ruszyć go rano, czy wieczorem? Wymienione pytania, to tylko kropla w morzu wielu koniarskich dylematów.

Wszyscy "w temacie" wiedzą, że końskie zdrowie to sympatyczny mit, a jazda konna to nie tylko siedzenie na koniku.

Nieustannie zastanawiamy się bądź trzęsiemy nad dobrobytem naszych kopytnych. Chuchamy, dmuchamy, dbamy, chronimy, myślimy za dwoje, kupujemy wszystko, co wydaje nam się najlepsze. I tu właśnie jest pies pogrzebany. To, co nam się wydaje najlepsze. 

Z końmi trochę jak z dziećmi, nasze błędy lub brak czasu chcemy im wynagrodzić materialnie. Nowy czapraczek, nowe cukiereczki, nowa szczotka, super hiper high shine olej do kopyt. Czy zastanawiacie się kiedykolwiek na ile to koń ma potrzeby, a na ile Wy i które to te właściwe?

Szczęśliwe dziecko to brudne dziecko i ... szczęśliwy koń to brudny koń :). Żarty na bok.

Ostatnimi czasy ze względu na dość częste i intensywne opady różnej maści i ewentualne nocne przymrozki konie w naszej szwajcarskiej "przechowalni" (stajni) nie były wypuszczane na owe nieziemskie padoki, które tak ochoczo zachwalałam. Bo twardo, bo grząsko, bo trawa nie urośnie. Faktem jest, że niby marzec, a padoki już zielone aż miło patrzeć, więc trzeba właścicielom przyznać rację i oddać honor.

Niemniej od miesiąca z tego też względu moje kopytnisko było wybitnie sfrustrowane, nadpobudliwe na bodźce, wystraszone na zmianę z apatią. Można by powiedzieć, że coś w rodzaju dwubiegunowej depresji. 

Ale już jeden dzień na padoku sprawił, że absolutnie się wyluzował i rochmurzył wyraz pyska.

I tak to już w tym końskim świecie jest. Żaden antydepresant (tak jak jedna z koleżanek w stajni zaczęła podawać), uspokajacz, ziółka nie dadzą koniowi tego, co po prostu najpospolitsze w świecie PADOKOWANIE.

Więc apeluję do wszystkich miszczów szportu, którzy boją się wypuścić swojego czempiona, bo nie daj bóg się uszkodzi, albo spali energię, którą miał mieć na trening i do wszystkich nadmiernie troskliwych mamusiek swoich konisiów - BŁAGAM, PADOKUJCIE swoje konie!

Największe szczęście w świecie, na końskim leży grzbiecie, a najlepiej porządnie wytarzanym wraz z przewianą przez swobodne galopady głową.

Myślałam, że dostęp do mini padoczku z boksu, na który moje kopyta mogą sobie wyjść kiedy chcą, będzie dobrą protezą padoku i że w miesiącach, gdy padokowanie jest luksusem, pozwoli to na zachowanie równowagi psychicznej, tym bardziej skoro w pobliżu są koledzy, a na padok chodzi sam... (takie są zasady stajni, nie mam na to większego wpływu, kwestia odpowiedzialności i ewentualnego odszkodowania w razie W jak domniemam, w Szwajcarii na wszystko jest ubezpieczenie i się na wszystko chucha).

Koledzy kolegami, ale koń został stworzony do biegania. Dzięki temu też jest to tak użyteczne zwierzę - ma naturalną potrzebę ruchu. Wręcz imperatyw.

Mój koń "zjadł snickersa" w formie pierwszej wiosennej trawy, wybrykał głupie pomysły i znów jest kochanym towarzyszem, bez humorów i adhd (zawsze miał adhd, głową nadal źrebię, ale tu mówię o adhd w wykonaniu konia z adhd, czyli stan wyjątkowy).

Konia na padok, a za wszystko inne zapłacisz mastercard ;).

Gdybym znowu miała 20 lat... porady dla dzisiejszych dwudziestolatków :)

/pexels
Niczego w życiu nie żałuję. To, co przeżyłam i jak ułożyło się moje życie sprawiło, że jestem tym kim dzisiaj jestem. Nie warto grzebać w błędach, żeby się umartwiać. Nie warto utyskiwać za przeszłością, bo to powoduje, że tracimy z horyzontu teraźniejszość i przyszłość. Ponadto wiele badań neurokogniwistów i psychologów udowadnia, że nasz mózg przeinacza nasze wspomnienia dla... zdrowia psychicznego. Więc to nigdy i wcale nie było dokładnie tak, jak nam się wydaje, że było ;). Warto na pewno wyciągać wnioski z tego, co się przeżyło i kreować naszą obecną rzeczywistość najlepiej, jak potrafimy.

Niemniej chciałabym czasami wiedzieć to, co wiem teraz, po fakcie, z perspektywy czasu. I chciałabym, żeby ktoś kiedyś potrafił mnie dobrze ukierunkować. Pokolenie moich rodziców, okresu transformacji, samo było zagubione w dynamicznie zmieniających się realiach, a i obecni dorośli często się gubią i wybierają konformistyczne rozwiązania, kurczowo trzymając się tego, co znane, bojąc się tego, co nieznane.

A więc gdybym znowu miała te circa dwadzieścia lat:

1. przynajmniej w wakacje wyjeżdżałabym na work&travel&language

Wiadomo, nie każdego stać na luksus podróżowania, ale już KAŻDY z nas może wyjechać w celu nauki języka, a na kurs, mieszkanie i życie dorobić sobie pracując w danym miejscu.

Dopiero w zeszłym roku dowiedziałam się, że np. Malta jest jednym z takich kierunków, gdzie są świetne kursy języka angielskiego, wszyscy mieszkańcy mówią doskonale po angielsku i bardzo łatwo o pracę w sezonie turystycznym. Np. jako kelnerka, barman, itp. Ponadto Malta oferuje multum rozrywek dla młodych ludzi.

Zamiast Malty można oczywiście wybrać Anglię, Amerykę albo Nową Zelandię! Nic, tylko uczyć się języka!

Angielski masz w małym palcu? W dzisiejszych czasach dynamicznego rozwoju technologii będzie coraz mniej miejsc pracy. Przyjmij za pewnik, że będziesz zmuszony do relokacji w swoim życiu za pracą, będą od Ciebie wymagać wysokich kwalifikacji LUB wielojęzyczności!!

Ponadto coraz więcej Polaków jest za granicą i na pewno masz przynajmniej jednego znajomego, który znalazł swoją polską połówkę za granicą. Jeśli dochodzi do relokacji za partnerem, to niestety ta druga osoba ma dużo trudniejszy start na obcym rynku. Nawet jeśli nie masz super kwalifikacji, to już sama znajomość języków pozwoli na znalezienie jakiejkolwiek pracy.

Czemu by nie spróbować nauki francuskiego we Francji lub Szwajcarii lub Kanadzie?

A może arabskiego w Emiratach, Egipcie?

A może japoński w Japonii? Białasy mają tam, i nie tylko tam, wzięcie do dowolnej roboty.

Wybierz swój język, wybierz fajny kraj i do dzieła! Kurs, praca i podróż w jednym!

Ponadto intensywne kursy "miejscowe" są zdecydowanie bardziej efektywne niż smętne lekcje w szkole i ma się szansę poznać mnóstwo niesamowitych ludzi!

2. zrobiłabym sobie gap year

Co prawda brałam dziekanki i podróżowałam, ale to co innego, i to też ma być rada dla Was.

Nikt mi nigdy nie powiedział, że przecież nie trzeba się nigdzie spieszyć! Ciągle była tylko presja, gonitwa za... no właśnie, za czym? Take life easy! Odradzam bycie biernym, nie jest też tak, że wszystko samo nam wpadnie w ręce, ale nie można też w szaleńczym pędzie spełniać życzenia rodziców i realizować swoje ambicje. To się może skończyć nawet w szpitalu...

Zapamiętaj! To nie ma znaczenia, czy zrobisz licencjat teraz, czy za rok, czy nawet za pięć! Najważniejsze abyś odnalazł siebie, robił to co lubisz, spełniał się, poznawał świat we wszystkich jego odcieniach. Dowiedz się, co Cię najbardziej interesuje i co chcesz robić w życiu. Odkryj, kim jesteś, a może nawet - gdzie chcesz żyć?

Wolontariat przy słoniach w Indiach, przy pandach w Chinach? Podróż dookoła świata z plecakiem w ręku? A może praktyki w różnych firmach, aby poznać różne zawody, rynki i wybrać to, co jest dla Ciebie? Go for it! Nikt nie odbierze Ci tego, co doświadczysz, czego się nauczysz.

W Szwajcarii np. aby zostać notariuszem, nie trzeba kończyć studiów! Wystarczy kurs zawodowy, praktyka i zdanie egzaminu zawodowego.

3. rozsądniej wybrałabym przyszłość/studia

W Polsce dominuje irracjonalny imperatyw studiowania, co niestety wpływa na samą jakość tych studiów i dewaluację tych osób, które je ukończyły. Bardzo wiele osób w efekcie studiów nie kończy, bądź po licencjacie zmienia kierunek na magisterkę, albo po magisterce musi zrobić podyplomówkę pod kątem tego, jak ułożyła się ich kariera.

Nie chcę odradzać studiowania, bo samo w sobie bardzo rozwija człowieka, cokolwiek byśmy nie studiowali i ów imperatyw w Polsce, mimo powiększającego się proletariatu, jest jedną z przyczyn ogromnego skoku pokoleniowego jaki wykonaliśmy jako kraj, goniąc zachód (systematycznie i dynamicznie podwyższamy poziom naszego społeczeństwa; rzadko który kraj osiągnął w 20 lat tyle, co my), jednakże z racji, że świadome życie mamy tylko jedno, i to krótkie, to szkoda go tracić na nietrafione studia bądź wieczne studiowanie.

A jak masz studiować trafiony kierunek, gdy nie masz czasu na wybór? Rozpoczynają liceum jesteś jeszcze dzieckiem, a kończąc masz "sajgon" z maturą, studniówką i wyborem kierunku...

Nie ma najmniejszego znaczenia jakie studia wybierzesz, bo po każdych, możesz być kimś, pod warunkiem, że to co studiujesz, naprawdę wejdzie Ci w krew, będzie Twoją pasją i dasz z siebie 200% w danej dziedzinie. Nie zrobisz tego studiując "cokolwiek".

W czasach dynamicznie rozwijającej się technologii i nadprodukcji "humanistów" warto przemyśleć kierunki ścisłe. Niemniej nie jest to wg mnie jedyna właściwa droga. Psychoterapeuta właścicieli technologicznych start-upów to też przecież dobry biznes ;).

Niezmiennie najbardziej wartościowe zawody pod względem perspektyw zatrudnienia, to te powiązane z niezmiennymi ludzkimi potrzebami. W myśl przysłowia: "Ludzie zawsze będą żreć, srać i umierać" ;). Czyli wszelkie zawody gastronomiczne, "sprzątające", grabarskie, formalnościowe, zdrowotne - zawsze będą w cenie.

4. pojechałabym na Erasmusa

Jak już wspomniałam, podróżowałam, realizowałam autorskie badania za granicą, robiłam praktykę studencką za granicą, pracowałam za granicą, ale nie byłam na Erasmusie. Poznaję coraz więcej ludzi, którzy z Erasmusa skorzystali, i widzę jak ogromną wartość wniosło to do ich życia, a czasem nawet spowodowało zwrot o 180 stopni. 

Nie wybierajcie kierunków Erasmusowych słynących z imprezowania i studenckiego życia. Wybierzcie taki kierunek, który realnie będzie miał wpływ na Wasze życie. Na przykład znajomy wybrał kierunek Niemcy, mimo że wszyscy odradzali i doradzali Hiszpanię. Dziś jest rozchwytywanym na całym świecie doktorem po niemieckiej uczelni. Koleżanka z Grecji pojechała na Erasmusa do Francji. Dziś jest wysoko wykwalifikowaną programistką w Szwajcarii :), a po Erasmusie pokochała Polaków :).

Nie martw się swoimi polskimi studiami, wszystko jest do ogarnięcia. Łap okazję z Erasmusem!


Zrobiłabym, pojechałabym... Przecież nie jesteś taka stara! Sama to zrób, co doradzasz!
Nie wykluczam, że w innych okolicznościach życiowych właśnie pakowałabym plecak i robiła którąś z powyższych rzeczy. Niemniej nie mam za czym utyskiwać, swoje już przeżyłam, swoje wypodróżowałam, swoje wyuczyłam i uczę dalej i obecnie mam inne priorytety. Nie wykluczam jednak, że np. jak odchowam dzieci, to nie wpadnę na któryś z powyższych pomysłów :). Życie to ciągła zmiana (lub wegetacja ;) ).

Jak znaleźć notariusza w Szwajcarii? "Take it easy..."

/pexels

To też będzie jeden z krótszych tekstów, bo jest to relatywnie proste, niemniej warto mieć na uwadze, aby nie spodziewać się, że ... ktokolwiek pracuje w piątek... a tym bardziej w świętej przerwie na lunch.

Więc jeśli chcecie uniknąć paniki na ostatni dzwonek, to polecam rozejrzenie się za odpowiednią osobą chwilkę wcześniej.

Notariusza pod względem kantonu, języka a nawet kodu pocztowego i odległości znajdziecie tu:
http://www.notaires.ch/annuaire.html

Jak wszystko w Szwajcarii - każdy zawód wymagający uprawnień ma swoje stowarzyszenia, a owe stowarzyszenia mają listy bądź wyszukiwarki odpowiednich osób.

Polskojęzyczni lekarze w Szwajcarii

/pexels

Ameryki nie odkryję i nie wiem, czy istnieje jakaś wyższość lekarza polskojęzycznego nad nieznającym tego języka, ale możliwe, że są ludzie, którym zapewni to przynajmniej komfort psychiczny, o ile nie ułatwi komunikacji w ogóle.

Mój zaglucony mózg szybciej zadziałał niż pomyślał i okazało się, że nie trzeba było uruchamiać żadnej akcji "zróbmy listę polskich lekarzy", bo od dawna już takie funkcjonują.

Niemniej zamiast przekopywać się przez forum czy bezkresnie googlować podrzucam poniżej linki:

doctorfmh.ch - lista lekarzy z uprawnieniami do wykonywania zawodu w Szwajcarii (w Szwajcarii trzeba mieć papier nawet na łapanie pcheł ;) niemniej masz pewność przynajmniej, że korzystasz z kompetentnej i legalnie pracującej osoby i łatwo ją znaleźć poprzez odpowiednie stowarzyszenia - chyba każdy zawód takowe ma, tak jak i w tym linku)
! Polecam korzystać z "advanced search", a nie tylko po kodzie ;)

polscylekarze.org - lista polskich lekarzy na świecie z wyszukiwarką ofc

forum-polonii.ch - lista lekarzy na forum polonii

Znasz jeszcze jakieś warte uwagi linki? Skomentuj lub podeślij :)

Gdzie zamieszkać w Szwajcarii francuskojęzycznej?

/
Znowu, i znowu, i znowu nie o koniach, za co koniarze już mnie ganiają. Za to trochę wskazówek o tym jak rozsądnie pomyśleć o planowaniu lokum w Szwajcarii lub podpowiedzi, czy by nie pomyśleć o zmianie.

To co z tym lokum?


Odnoszę wrażenie, że Polacy lubią miasta. Najlepiej duże. W Polsce "wszyscy ślepo walą do Warszawy", i to jest chyba jedna z przyczyn i skutków. Z jednej strony duże miasto to więcej możliwości i "big city life", z drugiej strony przez to, że wszyscy uderzają w jednym kierunku, to inne ośrodki miejskie mają gorsze możliwości rozwoju (porównajmy kraje postkomunistyczne, gdzie centrum kraju to stolica i kraje "zdecentralizowane" jak Niemcy, czy Szwajcaria - gdzie stolica nie równa się największe/najlepsze miasto). Ponadto mimo dużej migracji wewnętrznej "wieś-miasto" mamy niewielką migrację "miasto-miasto", co pięknie odzwierciedla np. mapa połączeń komunikacyjnych - dość jednokierunkowych.
Gdy Polak marzy zarówno o karierze, ale i o łonie natury, to najczęściej wybiera obrzeża miasta jako swoje siedlisko, a rzadko rozważy inne opcje. Faktem jest, że często ich po prostu nie ma. Nie ma pracy, nie ma dojazdu, niska płaca...

Gdybanie gdybaniem, ale nie musimy przenosić tego modelu na Szwajcarię. 

Ba! W Szwajcarii da się żyć bez samochodu nawet na wsi.

A sami Szwajcarzy chyba też za miastami nie przepadają.

Cena versus jakość


Znalezienie mieszkania na własną rękę graniczy z cudem. Jeśli nie masz znajomych w CH, nie korzystasz z firmy relokacyjnej i nie jesteś chociaż pół-Szwajcarem, to dorwanie atrakcyjnej oferty jest prawie niemożliwe. Jedna z przedstawicielek agencji nieruchomości powiedziała nam cichaczem, że fajne mieszkania idą po kolegach...

W okolicy Genewy (aż po obrzeża Lozanny), tak zwane ciepłe bułeczki, to mieszkania nawet do 2500 franków. Najbardziej chodliwe to te do 2000. Ciepłe bułeczki, czyli bardzo dużo chętnych i bardzo dynamiczna rotacja na rynku.

Oczywiście, można trafić kawalerkę w centrum Genewy za ledwo ponad tysiąc, ale czy gra jest warta świeczki?

Małe mieszkanie w Genewie o niskim standardzie potrafi kosztować tyle samo co nowoczesny apartament z ogródkiem "na wsi". Tyle że ta wieś, to nic co znamy z Polski. Wszystko jest zadbane, porządne, CZYSTE (ostatnia wizyta w Niemczech była dla mnie szokiem, "ależ tam brudno!"), urocze kamieniczki przy głównych ulicach, a dalej zmodernizowane stare domy zaadaptowane na apartamentowce albo zupełnie nowe osiedla domków wielorodzinnych.

Życie po expacku


Oczywiście, że fajnie jest mieć sklepy, usługi czy imprezy na wyciągnięcie pięty, ale to się sprawdza głównie gdy jesteś singlem. Jeśli przeprowadzasz się z partnerem lub z rodziną, to masz około 80% szansy na to, że Wasza emigracja się nie powiedzie (wrócicie do kraju ze względu na niezadowolenie połówki itp.) albo około 60% szansy na to, że się rozstaniecie/rozwiedziecie. Niestety nie pamiętam źródła do tych danych, ale robiłam ostatnio dość mocny expacki research i utkwiły mi te cyfry w głowie.

Nie ma nic gorszego niż "zamknięcie" Twojego partnera/męża/żony/dzieci/rodziny w czterech, klaustrofobicznych ścianach. Nawet jeśli są to ściany ze złota w najatrakcyjniejszym mieście świata.


Jeżeli oboje macie się za granicą odnaleźć, to musicie żyć, a nie wegetować, chyba że z oczywistych względów - nie domkniecie budżetu z droższym mieszkaniem i jesteście zdesperowani, żeby znaleźć cokolwiek, TANIO. *
*warto też pamiętać, że w CH standardem jest trzymiesięczna kaucja, choć można ją ominąć poprzez Swisscaution - niemniej nie wszyscy właściciele/zarządcy nieruchomości akceptują certyfikaty od tej firmy, a na dłuższą metę jest to drogie rozwiązanie (niby zamiast depozytu płacisz paręset franków rocznie, ale nie jest Ci to zwracane).


Cywilizowany kraj


Stety niestety logika Szwajcarska nakazuje, aby mieszkanie nie było droższe niż 30% Twojej pensji, a i często możesz usłyszeć, że mieszkanie np. 40 metrowe jest za małe dla dwóch osób.
 
Nie do końca chcę się rozpisywać o rynku najmu samym w sobie, a raczej o tym, aby przemyśleć nasze motywacje.

Jeśli przeprowadzacie się parą, to najlepiej będzie wynająć mieszkanie w takim miejscu, aby mieć więcej możliwości poszukiwania pracy, a nie dopasowując się tylko do jednego osobnika. Za taką ciepłą sypialnię Romandii służy między innymi odcinek między Genewą a Lozaną.

Ponadto ceny w Lozanie i okolicy są bardziej przystępne niż te przygenewskie, a regionalne pociągi ekspresowe jeżdżą regularnie, często, szybko i punktualnie. Przejechanie około 20 kilometrów zajmie tyle, albo i mniej, co kilku przystanków w mieście.

Logika szwajcarska nakazuje też, aby każdy mieszkaniec miał dostęp do komunikacji publicznej. Jeśli udowodnisz, że najbliższy przystanek jest dla Ciebie za daleko/oferuje niedogodne połączenie, to dostajesz zniżkę, o ile nie free, parking koło stacji kolejowej. Pociągi są zsynchronizowane z autobusami, a miejsca parkingowe w większych miastach "nie istnieją", więc największy weteran czterech kółek z przyjemnością przesiądzie się w szwajcarski transport miejski. Lepiej! Gdy pociąg spóźni się choćby minutę, to przez megafon zostaniesz za to 10 razy przeproszony i poinformowany o alternatywnym połączeniu.

Dorobić się


Jeśli nie jesteś wysokiej klasy specjalistą z nieprzyzwoitą ofertą finansową, to mieszkając w Szwajcarii nie licz na to, że się "dorobisz". Jeżeli naprawdę chcesz się dorobić i wrócić do kraju, to wygodniejsze ekonomicznie będzie mieszkanie przez granicę (lub założenie własnej firmy w CH, ale nie o tym ten tekst). Jeśli chcesz zamieszkać w Szwajcarii, to zdrowiej psychicznie będzie dla Ciebie wyjść z założenia, że przyjeżdżasz tu żyć, a nie "na chwilę". W zamian Szwajcaria odpłaci się wysokim standardem życia, bezpieczeństwem, bardzo przyjaznymi urzędami i wieloma logicznymi rozwiązaniami. "Niestety" takie "luksusy" mają swoją cenę.


To jak, wolicie mieszkać w mieście czy "na wsi"?

Po co Ci koń w Szwajcarii?? Czyli trochę faktów i mitów o posiadaniu konia.

/

Jest to najczęściej zadawane pytanie gdy ktoś się dowiaduje, że mam konia. I to jeszcze w Szwajcarii...

Jak wszędzie - nie jest to tania zabawa, choć w stosunku do nieoficjalnej minimalnej płacy i siły nabywczej pieniądza paradoksalnie nie jest zabójczo drogo.

To po co mi ten koń? Gdy zależy mi na szybkim zrozumieniu i krótkim tłumaczeniu laikom, mówię:
"Dowiadujesz się, że masz się przeprowadzić i w poprzedniej sytuacji życiowej miałeś psa. Co robisz z psem?"

Oczywiście konie z racji swojego charakteru, gabarytu, ceny, kosztu i komplikacji związanych z utrzymaniem i obrządkiem są dość mocno uprzedmiotowione i zawsze można pomyśleć o sprzedaży, dzierżawie lub oddaniu w trening. Ale nie uniknie się też faktu, że "pańskie oko konia tuczy"

Nabyłam to stworzenie świadomie, z pełną odpowiedzialnością zalet i wad tego rozwiązania. "Koniaruję" już ponad 20 lat i trochę wiem jaka to jest wbrew pozorom łyżka dziegciu do zjedzenia...

Sprzedaż konia z jednej strony rozwiązuje problem, z drugiej strony rozłamuje serce na ćwiartki, a też nie jest taka łatwa. Ponadto czasem długo trwa, szczególnie poza sezonem. Można czasami czekać na kupca miesiącami. W sytuacji przeprowadzki nie zawsze masz na to czas, a oddanie konia handlarzowi nie zawsze dobrze się kończy i także generuje koszty.

Dzierżawa jest wyjściem środka. Stety niestety miałam już doświadczenie z półdzierżawieniem swojego zwierza i wiem, że nie jest on stworzony do takich historii. Nie obwiniam "moich dzierżawców" za nic, a raczej bliżej nieokreślony los i energię, która doprowadzała do różnych chorób i kontuzji... I niestety od znajomych właścicieli także się wiele nasłuchałam historii z pół- i pełnych dzierżaw. Nawet przy najszczerszych chęciach i pełnym miłości sercu dzierżawcy bywa tak, że koń pozostaje "koniem jednego jeźdźca", a równie często tego szczerego serca nie ma i pozostaje "przedmiotem w leasingu", który jak się popsuje, to się zwraca do właściciela. A konie są tak trudne w diagnozowaniu, że potem często ciężko jest znaleźć przyczynę lub winnego i dochodzić swoich racji.

Oddanie w trening brzmi dumnie, ale nadal jest to bardzo tymczasowe i kosztochłonne rozwiązanie. Przecież koń nie będzie się wiecznie trenował za nasze pieniądze, chyba że jesteśmy szejkami arabskimi i naprawdę liczymy na to, że ktoś na tym zwierzaku coś osiągnie za nasze pieniądze...

Sęk w tym, że zainwestowałam w to zwierzę z pasji, a nie z faktu, że mam nieograniczony budżet. Moim życiowym marzeniem było stworzenie duetu marzeń: zajeżdżenie i wytrenowanie konia od zera, własnodupnie, aby z jednej strony w końcu realnie zweryfikować swoje umiejętności oraz aby mieć szansę na dalszy rozwój. Ponadto chciałam móc decydować o swoim i swojego końskiego partnera losie i wytworzyć stabilną relację pełną zrozumienia. Ani trenowanie na obcych koniach ani praca jako bereiter nie dały mi takiej możliwości. Charlotte Dujardin to trochę historia z bajek o księżniczkach... Zdarza się, ale... A też nie ma nic gorszego, gdy po 3 miesiącach Twojej ciężkiej pracy z jakimś zwierzęciem skrzywdzonym przez człowieka dowiadujesz się, że nikt inny poza Tobą w to zwierzę nie wierzy, mimo wyraźnych postępów, więc idzie ono na rzeź...

Jazda konna to nie jest wożenie się na koniku. To właśnie ta relacja między jeźdźcem i zwierzęciem, i to ona jest decydująca, także w zmaganiach sportowych. I to też dlatego w jeździectwie XXI wieku, kiedy to zasady konkursów stały się wyjątkowo wysublimowane, a jeździectwo spopularyzowane, to kobiety zdominowały ten sport, mimo że jeszcze do lat 80 w wielu szkołach jeździeckich odsyłano panny z kwitkiem...

No to pewnie jesteś bogata, bo u mnie/w moim kraju to jest sport elit.
You talking to me? Nie, jestem po prostu zdrowo jebnięta. Też się czasami zastanawiam co ja robię w stajni parkując złomem między SUVami ;).
W Polsce jeszcze tak bardzo tego nie widać, tego sportu elit, bo u nas do niedawna "wszyscy mieli po równo" poza wyjątkami, a wiele stajni było państwowych (wraz z prywatyzacją zaczęła się elitarność) i rzeczywiście, jak ktoś coś robił, to robił to z pasji. Za granicą chyba jest mniej takich osób, które wiele sobie odmówią dla pasji, choć spotkałam osoby o takim profilu. Ale raczej po prostu aż tak bardzo tego nie widać, bo tu z założenia jak masz pracę, to na wiele Cię stać. Nie to co w Polsce, że masz pracę i dalej dziadujesz. Niezależnie od tego jaką.

No i wisienka na torcie w kontekście dylematu: koń w CH czy koń frontalier?
W każdym kraju stajnia to swojego rodzaju społeczność. Jeśli chcesz tu znaleźć pracę, nawiązać znajomości itd., to lepiej trzymać kopyta w Szwajcarii ;). Szwajcarzy są w Romandii niestety mniejszością populacji i już sam fakt, że jakichś się poznało (nie mając np. partnera Szwajcara), to jak zdobycie Nobla :D.

W ramach podsumowania mogę powiedzieć tyle, że dopóki mam dach nad głową i miskę, to moja osoba jest w pakiecie z kopytami i mniej ekstrawaganckie pomysły na życie przemyślę w ramach kryzysu lub kolejnych generalnych zmian. Nie ukrywam, że jak bym zaczęła myśleć o dziecku, to niestety z koniem musiałabym się co najmniej rozdwoić... Na razie wiele zawdzięczam temu zwierzęciu - między innymi zweryfikowanie toksycznych związków i znalezienie tego jedynego (żaden nie był koniarzem) i ogólne przewartościowanie życia, więc ta relacja jest obarczona zbyt wielkim ładunkiem emocjonalnym, absolutnie nieracjonalnym.

Jak znaleźć tłumacza w Szwajcarii?

/livinglanguage.com

Musisz ASAP przetłumaczyć dokumenty? Do urzędu, na Uniwersytet? (by the way aplikacje obcokrajowców na UNIGE są przyjmowane do 28 lutego, więc ostatni dzwonek na generalne perturbacje w Waszym życiu w najbliższym roku ;), a wiadomo co są warte polskie dyplomy...).

Najlepiej brać oryginały po angielsku, jeśli tylko jest taka możliwość. Kto nie był mądry zawczasu lub nie miał takiej możliwości - teraz nieźle zabuli.

Jeśli wiesz, że wyjedziesz za granicę albo nie wykluczasz takiej możliwości, a nie mogłeś wziąć wcześniej dokumentów oryginalnie po angielsku - przetłumacz je sobie w Polsce zanim przyjdzie "niespodziewana" godzina 0.

Jeśli już jesteś za granicą, a nie daj boże w Szwajcarii, opcje są dwie:
- tłumaczenie w Polsce z przesyłką priorytetową lub kurierską
- tłumaczenie przez miejscową firmę

Wszystko zależy od tego ile masz czasu. Jeśli czas Cię goni (przesyłka pocztowa priorytetowa może trwać tydzień/dwa), Polska firma nie chce wysłać kurierem lub uważasz, że przesyłka kurierska będzie za droga (minimum 20 euro albo wycenione jako usługa z marżą firmy tłumaczeniowej), to zostaje Ci szukanie firmy miejscowej.

Licząc, że czas=pieniądz=życie, to da się znaleźć relatywnie tanie firmy, nawet w Szwajcarii.

Standardowa stawka w Szwajcarii tłumaczenia przysięgłego +/- 6 stron tekstu z polskiego na angielski waha się między 600-1000 franków.

W Polsce jest to 600-1000zł (+przesyłka, +czas).

ALE
udało mi się znaleźć tanią i na pierwszy rzut oka porządną firmę (to się jeszcze okaże), która jest niewiele droższa pod względem tłumaczenia z polskiego na angielski niż polskie firmy, a przynajmniej będę miała tłumaczenie od ręki. Jest to Excelcis: http://www.excelcis.ch/ .

Wysłałam zapytanie ofertowe do 8 firm, w tym dwóch polskich, z klucza: nie przychodzi mi żadna znana firma do głowy, więc wujek google coś poleci.

Na pewno mogę Wam od razu odradzić firmę Traducta SA z grupy Optilingua. Umiejętność czytania ze zrozumieniem i analizy treści wśród osób na frontlinii jest porażająca, więc już ten pierwszy kontakt zraził mnie do tej firmy. Skoro nie potrafią zrozumieć prostego maila, który zrozumiało pozostałe 7 firm i zadają Ci pytania do rzeczy, które już zostały napisane, to jakiej jakości tłumaczenie dostarczą? Nawet jeśli jest to wina jakiegośtam salesmana i tłumaczenie byłoby ok, to nie będę wspierać swoimi pieniędzmi firmy, która zatrudnia jełopów albo zatrudnia ludzi na tak beznadziejnych warunkach, że nie może znaleźć kompetentnych.

Myślicie, że Polaków w Szwajcarii jak psów, to i tłumacze się znajdą? Otóż nie sądzę. Z racji, że jak już coś robię, to robię to dobrze, to sprawdziłam też informacje w stowarzyszeniu/związku tłumaczy przysięgłych w Szwajcarii.  

Nie ma ani jednego tłumacza przysięgłego z języka polskiego na język angielski w Szwajcarii. Jednocześnie bardzo trudno jest tu wyrobić odpowiednie uprawnienia.


To jak to jest możliwe, że można sobie tak przebierać w firmach? I dlaczego wiele firm "szwajcarskich" oferuje dziesiątki języków?

Domyślam się, że outsourcing. Dobra i sprytna firma zapewne należy po prostu do międzynarodowej sieci tłumaczy przysięgłych, zleca moje tłumaczenie w Polsce, a podpisuje się na oryginale swoją licencją i zgarnia swoją marżę za tusz do pieczątki ;). Teraz szkopuł tkwi w tym, kto zakombinuje tak, że policzy sobie jak by robił to tłumaczenie osobiście w CH i po szwajcarskiej stawce (ale nie płacąc Polakom-chińczykom ani grosza więcej), a kto będzie tak miły, że nie poleci sobie w kule :).

Trochę jak w tym żarcie o Polaku, Niemcu i Szwajcarze u św. Piotra.
Polak, Niemiec i Szwajcar trafiają do nieba, ale św. Piotr mówi:
- Kochani, chętnie bym Was wpuścił, ale brama się popsuła. Który z Was będzie tak uczynny i ją naprawi?
Polak mówi: Ja naprawię, za 50 euro.
Niemiec mówi: Ja naprawię, za 200 euro.
Szwajcar mówi: Ja naprawię, za 1000 euro.
Zdziwiony Piotr pyta Szwajcara: Szwajcarze, dlaczego tak drogo?
Sz: Bo 200 dla Niemca, 50 dla Polaka, a reszta dla mnie.

A jakie są Wasze doświadczenia z tłumaczeniami w Szwajcarii?

25 faktów o Szwajcarii, których nie znasz

/pexels
Szwajcaria to:

1. Jeden z dwóch krajów na świecie z kwadratową flagą.

2. Kraj w pełni przygotowany na wojnę nuklearną (schrony dla każdego mieszkańca, wyposażenie armii).

3. Kraj, którego wszystkie strategiczne punkty komunikacyjne/transportowe są zaminowane, aby w razie wojny lub kryzysu odciąć drogi wtargnięcia do kraju (3 000 lokacji).

4. Miejsce z najdroższą kawą na świecie (Zurych).

5. Federacja autonomicznych kantonów, w której obywatele mogą podważyć każdą nową ustawę.

6. Ojczyzna sławnych rozwiązań technologicznych: Velcro, wielofunkcyjny scyzoryk, celofan, absynt, obieraczka do ziemniaków, font Helvetica, LSD, muesli, jadalna złota czekolada i wiele innych.

7. Kraj, w którym mężczyźni żyją najdłużej w porównaniu z innymi krajami.

8. Kraj, który zabrania trzymania jednego zwierzątka klasyfikowanego jako towarzyskie (np. świnki morskie, chomiki, rybki, kanarki) oraz ma nawet adwokata zwierząt i firmy zajmujące się wynajem zwierzątek do towarzystwa (w razie gdyby partner naszego zwierzaka zmarł).

9. Kraj z podatkiem za posiadanie psa.

10. Kraj przodujący w rankingach poziomu życia i szczęścia.

11. Górzysty region z 208 górami powyżej 3 000 m n.p.m.

12. Rodzice nie mogą nadać dziecku dowolnego imienia.

13. Najmniej przestępczym krajem mimo zezwolenia na posiadanie broni.

14. W którym Einstein wymyślił swoje sławne równanie: E=mc2 (chciał uniknąć obowiązku wojskowego).

15. Kraj z anty-power pointową partią polityczną.

16. Niedzielna i nocna cisza. W tym dniu/po 22 nie wolno: kosić, robić prania, myć samochodu, wynosić butelek na śmietnik. (Niemniej jest tak dużo expatów, a w większości mieszkań tak grube ściany, że da się czasami przeżyć bez szwanku robiąc powyższe.)

17. Kraj z najdłuższym tunelem (i ogromną ilością tuneli).

18. Kraj, w którym kobiety zdobyły całkowite prawo głosu dopiero w 1971r.

19. Kraj bez jednego prezydenta lub premiera. Krajem zarządza siedmioosobowa rada, która co roku ma innego leadera.

20. Kraj, w którym jest więcej palaczy tytoniu niż w Ameryce i Wielkiej Brytanii

21. Jeden z największych rynków hashu i trawy.

22. Nieupijający się kraj. Najchętniej spożywane jest wino i piwo i raczej bez chęci upicia się. A prawie cała krajowa produkcja wina jest konsumowana na rodzimym rynku.

23. Kraj czekolady - przeciętnie 11kg czekolady rocznie na mieszkańca jest spożywanych w Szwajcarii.

24. Ekologia - 60% energii pochodzi z elektrowni wodnych.

25. Stacja kolejowa z największym zegarem (cyferblatem) na świecie - w Aarau.

źródło: http://www.expatica.com/ch/about/35-facts-about-Switzerland_100041.html