W poszukiwaniu prawdy o życiu, ludziach i świecie - Tomek Michniewicz, "Świat równoległy"

/
Z cyklu przerzucania starych postów na nowego bloga - wiecznie aktualny zachwyt nad PRAWDZIWYM podróżnikiem, który naprawdę ma coś sensownego i opartego na faktach do powiedzenia. Recenzja z dnia 8.02.2016.
_______________________________________________________



Niedawno wpadła mi w ręce książka Tomka Michniewicza, "Świat równoległy". Nie jestem pewna jak to się stało, może uległam któremuś z wywiadów promujących jego książkę.

Jako kulturoznawca - orientalistka, w końcu mogę z czystym sumieniem i lekkim sercem, zdecydowanie polecić dzieło popełnione przez reportera/podróżnika. Książka ta zachwyciła mnie, nie jako dzieło literackie, ale jako do krwi prawdziwy, dotykający podstaw funkcjonowania systemów i społeczeństw, a także zahaczający o filozofię, zbiór dziennikowo-reportażowy zagadnień, które są "czarno-białe" tylko dla ignorantów.

"Świat równoległy" jest napisany bardzo przystępnym językiem. O tyle o ile nie mogę wymagać, aby program moich studiów został włączony do programu kształcenia licealnego (a powinien, bo bardzo otwiera umysł), o tyle każdemu laikowi zagadnień poza europejskich i każdemu stroniącemu od papieru w ilości większej niż kilka kartek, gorąco polecam tę książkę. Te trzysta parę stron chłonie się "w sekundę", choć warto się w paru miejscach zatrzymać, bo autor nie daje nam odpowiedzi na poruszone dylematy. Odpowiedzi te powinniśmy znaleźć sami, ale niezależnie od życiowego i podróżniczego doświadczenia - wszyscy będziemy relatywnie zagubieni. Opowieści zawarte w tej publikacji pozwolą nam nieśmiało zajrzeć za drugą stronę lustra, a przynajmniej sprawią takie wrażenie. W dzisiejszych czasach prawda to wybitnie abstrakcyjne, a może i utopijne pojęcie. Nie dlatego, że autor cokolwiek ukrywa (a może i przemilczał ;) ) ale dlatego, że jest zależna od zbyt wielu czynników, w tym nas samych.

Trudno jest napisać klarowną recenzję tej książki, ponieważ pozostawia zbyt wiele znaków zapytania i zbyt wiele względności do rozważenia. Działa też jak emocjonalna bomba atomowa, wywołuje wybuchy, wiele po sobie zostawia w sercach i umysłach i już nie da się tak samo patrzeć na świat (żyć) po wchłonięciu jej treści. Wiadomo, konformizm i oportunizm zawsze weźmie górę, jednak to co przeczytasz nie da Ci spokoju, co początkowo bywa niepokojące i frustrujące, a na dłuższą metę jest bardzo budujące. Niewiele było w tej książce rzeczy, które były dla mnie nowe, ale na nowo obudziła ona moją duszę i świadomość, którą na co dzień siłą rzeczy się tłamsi, aby łatwiej żyć. Nieświadomość też jest sposobem na życie, tylko czy słusznym (a na pewno nieświadomym) ?

Inni podróżnicy, jak np. Cejrowski, zdążyli się w moich oczach srogo skompromitować, jak np. w programie o buddyzmie i wszelkich jego wzmiankach o Azji, podsycających chorą, orientalistyczno-mityzującą fascynację wschodem, mocno mijającą się z sednem niektórych zjawisk, zbyt subiektywno-katolicką jak na tak znaną i szanowaną osobę, która robiąc to co robi, powinna zdawać sobie sprawę z impactu jaki wywiera na odbiorcach i przedłożyć misję i etykę ponad subiektywny "show" którym traci zaufanie osób, które jednak mogą coś na dany temat wiedzieć. Show dla mas. Podróżniczy McDonald.

Martyna Wojciechowska za to przedstawia niszowe zjawiska, które są bardzo ciekawe, niestety zbyt często słyszę u ludzi "bo ja widziałem/-am u Martyny ... i to było takie straszne i jak te dzikusy i brudasy tak mogą...". Skoro porównuję gastronomicznie poziom "reportażowych usług" - coś między Aioli, a hipsterską knajpką typu no name.

Tomek w swojej książce stara się maksymalnie odciąć od subiektywizmu (mimo że nie jest to bezwzględnie możliwe), patrzy na wiele zjawisk zarówno w mikro jak i makro skali, a tym co mierzi go najbardziej to nie to, "co te niebiałe małpy wyczyniają lub myślą", tylko to, że jego wrażliwość emocjonalna jednocześnie nie pozwala mu na bycie niezaangażowanym reporterem i obsesyjnie wręcz napędza do poszukiwania podstawowych prawd, z którymi od wieków mierzą się filozofowie... i zwykli ludzie. Ta niespokojna dusza wywołuje niebywałą kreatywność i chęć działania, przyspiesza bicie serca i napędza życie, ale może być też autodestrukcyjna. Jednakże autor zdaje się być dość głęboko świadomą istotą i nie ma w tym wszystkim co robi, pisze, żadnego zgrzytu ani potencjalnie alarmujących kwestii.

Esencją tej książki może być następujący cytat (najbardziej mnie poruszył; choć cytat z Bułhakowa na początku książki również oddaje jej wydźwięk):

"W którym momencie Europa przestała poszukiwać? Gdzie zgubiliśmy ten pierwiastek najbardziej potrzebny człowiekowi, by być istotą ludzką? Zapomnieliśmy o nim w biegu po grafen i kartę kredytową. Ci, którzy mieli nam o nim przypominać, sami się pogubili. Ważniejsze okazały się maybachy, mercedesy, ozdobne ornaty i watykańskie pałace. Każde wybory to festiwal nienawiści do drugiego człowieka, inności, różnic. Jak wielu innych, wyłączam telewizor. Weszliśmy chyba w epokę rozczarowania.
Świat stoi na głowie. W Ameryce telewizyjni kaznodzieje zbijają fortunę na sprzedaży magicznej wody leczniczej. W Birmie buddyjscy terroryści podkładają bomby. Na Bliskim Wschodzie nie da się odróżnić religii od polityki. Czy jest gdzieś miejsce, gdzie dusza jest nadal duszą? "

Jak zdefiniujesz: strach, siłę, honor, system, dom, rezerwat, ryzyko, świętość, poszukiwania, po przeczytaniu o Pakistanie, polskich siłach specjalnych, najostrzejszym więzieniu w USA, gettach XXI w., atrakcjach turystycznych, proximity flyers, czy szalonym młodzieńczym podróżowaniu będącym de facto ucieczką od życiowego przytłoczenia?

Brzmi błacho? Brzmi gwiazdorsko w poszukiwaniu sensacji? Tak nie jest, a głębia treści jaką autor ma do przekazania i koloryt opisywanych zjawisk sprawia, że "Świat równoległy", to Twoja lektura obowiązkowa, dla każdego.

Czytałeś? Podziel się swoimi wrażeniami!

Udany związek to nie kwestia kompromisów - w tym apel do tkwiących "w bagnie"




Z racji, że postanowiłam usunąć swojego poprzedniego bloga, co lepsze (uniwersalne i ponadczasowe) teksty przerzucam tutaj. Tamten blog z założenia miał być blogiem branżowym, ale zrobił się na nim taki chaos moich niespokojnych myśli, że lepiej było go ukatrupić niż reanimować.
Poniższy tekst datuje się na 9.12.2015, enjoy!
___________________________________________________
Wiele kobiet nie zdaje sobie sprawy ze swojej sytuacji (poświęcając zbyt wiele dla związku lub drugiej osoby), a mężczyźni hołdują swojemu ego i lenistwu (bo jest zupa i pranie i mam gdzie wracać, co z tego, że to "gdzie" nas nie satysfakcjonuje, ważne że w ogóle jest). A potem dziwią nas zdrady, konflikty, samotność w związku, bycie nieszczęśliwym w życiu albo że coś się "nagle" rozpada.

Na szczęście w nieszczęściu upublicznianych jest coraz więcej prac naukowych, które pomagają otworzyć oczy i przebudzić naszą świadomość.

Spójrzcie proszę na swoje życie i doświadczenia.
"Nie ma zmiłuj. Większość związków, w które wchodzimy, rozpada się i w zasadzie pozostaje tylko kwestia kiedy ma to nastąpić. Trzymając się statystyk – zwykle następuje zbyt późno. Przynajmniej dla jednej ze stron." Jason Hunt
Jak często sterują Wami złudzenia:

--UŁUDA: NIE MA IDEAŁÓW, a ten jest przynajmniej mój (lepsze to co znamy niż to, czego nie znamy)
-"to i to jest źle, ale nadrabia tym i tym"
(drastyczny przykład: pije i bije, ale przeprasza i daje kwiaty albo bardziej płytkie: nie pozwala mi spotykać się ze znajomymi i doprowadza mnie codziennie do płaczu, ale jest taki przystojny/piękna i "tak bardzo mnie kocha"...)

--UŁUDA: STABILNOŚĆ
-"daje mi poczucie stabilności"
(niestety najczęściej okupione poświęcaniem własnego ja, np.: "bo jest taki poważny/-a, dojrzały/-a, myśli o wspólnej przyszłości..." albo gorzej "jest ze mną już tyle czasu, to coś znaczy...", a Ty stajesz się nim/nią, nie będąc sobą w tym związku i realizujesz jego/jej plan lub jesteś dodatkiem do jego garnituru/jej sukni, a w nocy najchętniej odwracacie się do siebie tyłkami, o ile jeszcze w ogóle śpicie razem albo zamiast seksu ślepicie w swoje smartitems, modląc się żeby żadne czegoś od siebie nie chciało)

--UŁUDA: UCZUCIA
- "wkurwia mnie, ale mnie kocha"
(skąd wiesz, że on/ona Cię kocha, że to jest miłość i w takim razie czy Ty go kochasz? Czy tylko łudzisz się, że lepiej być z kimś niż samemu? Jeśli w Twoich odczuciach przeważają negatywne emocje, a już nie daj boże doszłaś/doszedłeś do fazy publicznej eskalacji problemów, to nawet jeśli ta miłość istniała - wypaliła się dawno i tańczycie na jej zgliszczach)

Wszyscy w dzisiejszym zagonionym i niestabilnym świecie próbujemy się na siłę odnaleźć wiedzeni wpojonymi przekonaniami, wyssanymi z mlekiem matki wzorcami, duplikowanymi schematami kulturowo-społecznymi, sprowadzani na manowce bardziej lub mniej uświadomionymi problemami psychicznymi (a prawda poniekąd jest taka, że zdecydowana większość, o ile nie wszyscy, mamy jakiś problem. Happy end jest tylko wtedy, gdy wykorzystujemy ten problem konstruktywnie i wyciągamy wnioski z naszych doświadczeń, co chyba jest rzadkością).

Pamiętaj, że nie stworzysz zdrowej relacji z drugim człowiekiem, nawet jeśli będzie ideałem, jeżeli nie przepracujesz sam/-a ze sobą Twoich relacji rodzinnych i doświadczeń z poprzednich związków ani tego kim jesteś i czego chcesz.


"Szczęśliwy w związku z drugą osobą może być tylko ten, kto jest szczęśliwy sam ze sobą."

To nie jest mit, że kobiety szukają mężczyzn jak swoi ojcowie, a mężczyźni szukają kobiet jak swoje matki. Nawet jeśli wydaje Ci się, że Twój rodzic to ktoś, kogo nienawidzisz i nie chcesz mieć z takim typem nic wspólnego, end of the day lądujesz w łóżku z osobą, która reprezentuje jakieś cechy Twojej najbliższej rodziny.

Ponadto szukanie w drugiej osobie tego, czego sami w sobie nie mamy, prowadzi do dewaluacji własnego ja i życia czyimś życiem, co w zdecydowanej większości przypadków dla przynajmniej jednej ze stron kończy się autodestrukcyjnie.

A sekret udanego związku leży na wskroś ogólnie przyjętej zasadzie kompromisu.

Będziesz szczęśliwy, a związek przetrwa, tylko wtedy, gdy Twój partner jest bardzo podobny do Ciebie.
Nie oznacza to, że macie spędzać ze sobą 24h i robić i myśleć tak samo. Np. będąc koniarą nie chciałabym mieć faceta koniarza, bo bym go zagryzła albo on mnie! To, że ktoś ma to samo hobby wcale nie gwarantuje zgodnego życia. Za to można znaleźć kogoś, kto też będzie miał jakieś hobby, swoje, swój świat, a jednocześnie nie będzie wchodził z butami w Twój, a będziecie się wzajemnie wspierać. Pozytywna motywacja do rozwoju nie musi być związana z robieniem tych samych rzeczy, a leży raczej we wzajemnym zrozumieniu się i wspieraniu, przeważającym ewentualne pretensje.
Bardziej chodzi o zgodność charakterologiczną, mentalną, intelektualną.

Bez kompromisów! Im więcej musisz poświęcać dla drugiej osoby, zmieniać, im częściej musisz rezygnować z siebie, tego co chcesz, swoich aspiracji, tym więcej frustracji w takim związku. Ta gra nie rozgrywa się o osławioną nudę czy "przeciwieństwa się przyciągają". Oczywiście, że się przyciągają, ale na chwilę, a w stałym związku chcemy być w najlepszym wypadku z lepszą wersją nas samych, bo to jest gra o ŚWIĘTY SPOKÓJ i rozwój. Niby konflikty, ścieranie się motywuje do działania i zmiany, "broni przed nudą". Ale jak to z ogniem bywa: wypala związek i ewentualnie masz szansę na wprowadzenie zmian wynikłych z tych konfliktów dopiero z inną osobą, jeśli w ogóle.
Zgoda buduje, niezgoda rujnuje.
Będąc podobni do siebie, uzupełniamy się i motywujemy do pozytywnej zmiany.
Oczywiście, powinniśmy się uzupełniać z partnerem i raczej wybrać takiego, który reprezentuje te cechy, które w sobie lubimy, uważamy za wartościowe, a nie te, które są naszą ciemniejszą stroną. Często niestety zdarza się, że jesteśmy z tą gorszą wersją siebie, aby gdzieś podświadomie czuć się lepiej, że ktoś też tak ma, żyć ułudą wzajemnego zrozumienia swoich wad i złego położenia, a i że jesteśmy może nawet lepsi. To niestety prowadzi do toksycznych związków.

Przeprowadź test swojego związku, a odpowiedzi w nim dadzą Ci odpowiedź, czy to w czym tkwisz w ogóle ma sens (włącz racjonalność na tę chwilę, odsuń uczucia, które mogą być sterowane np. twoimi podświadomymi problemami) :

1. Myśląc o drugiej osobie masz wrażenie lekkości i unoszenia, czy ciężaru, ciągnięcia w dół?

(Analizując wszystkie moje poprzednie związki - wszyscy moi partnerzy byli "uwieszeni na mnie". Wampiry/pasożyty energetyczne i życiowe. Wszystkie są przeszłością.)

2. Wspominając Wasze poznanie się masz pozytywne emocje czy negatywne? Jak często jesteś rozczarowany lub rozżalony?
(Nie substytuuj swoich pierwszych myśli, że mimo że było chujowo, to teraz jest dobrze. Ze wszystkich przeszłych związków mam za dużo negatywnych wspomnień, które tłumaczyłam sobie ww. ułudami rezygnując z moich ideałów. Wydaje się, że głupia rocznica, poznanie się, walentynki, wspólny weekend, czy nawet sposób zaręczyn nie mają znaczenia, bo to przecież facet, nie umie, nie myśli jak kobieta, bo nadrabia czym innym... NIE! Mają! Skoro dla Ciebie mają, to mają, a szczególnie to jak je wspominasz. W przeciwnym razie tylko kumulujesz frustracje i związek stanie na krawędzi.)

3. Mówisz "my", "nas", "nasze", czy "ja", "moje", "ty", "twoje"?

4. Uzupełnij zdanie:
On/Ona zawsze...
On/Ona nigdy...

(Jeśli pierwsze co Ci przychodzi na myśl jest negatywne, to uwierz mi, w 90% szans będzie tylko gorzej, a lista "zawsze i nigdy" się wydłuży)

5. Gdy się kłócicie dzielicie się swoimi odczuciami lub narzekacie czy atakujecie się personalnie? A może w ogóle następuje ucieczka od problemu? Urywanie rozmowy, wychodzenie, nie odzywanie się do siebie?


"Najgorsze, co możemy zrobić podczas ostrej wymiany zdań, to wyrazić pogardę i sarkazm. Przewracanie oczami to najbardziej wyraźny znak, że mamy kryzys w związku. Jest oznaką pogardy i lekceważenia, sugeruje, że to, co mówi druga osoba, jest nieważne. (...)
Z drugiej strony brak jakiejkolwiek reakcji werbalnej i niewerbalnej, brak kontaktu wzrokowego, bezruch to oznaki całkowitego wycofania się. Mogą świadczyć o odczuwaniu małej satysfakcji ze związku i nikłego zaangażowania." GW, Gottman
(W momencie gdy "miałam w dupie" kolejne pretensje partnera, czułam się bezsilna, czekałam "aż się odpierdoli" - to był sygnał, że pora zakończyć tę farsę, ale trzymałam się jak tonący brzytwy... kobiety tak mają. Wiadomo, można i warto naprawiać, ale przychodzi taki moment, że wałkowanie po raz tysięczny tych samych tematów nie ma sensu, a z tą właściwą osobą do takich sytuacji po prostu nie dojdzie. Za to w związkach, w których dochodzi do eskalacji werbalno-personalnej, a nie daj boże publicznej, konfliktów wraz z narastającą frustracją, po czasie zaczyna dochodzić nie tylko do agresji słownej...)

6. Czy masz poczucie przeważania negatywnych emocji nad pozytywnymi?
"Jeśli doszło już do kłótni, musimy naprawić atmosferę. Nie wystarczy jednak zwykłe "przepraszam", mówią psychologowie z University of Washington. Analizując zachowanie, gesty, słowa dyskutujących małżonków, badacze zauważyli pewną zależność. W stabilnych małżeństwach na każde jedno negatywne zachowanie (złe słowo, wywrócenie oczami, wybuch złości) pojawiało się aż pięć pozytywnych (uśmiech, dotyk, pocałunek, miłe słowo). Im gorsza proporcja dobrych do złych zachowań, tym większe zagrożenie rozpadem małżeństwa. Ta prosta reguła "pięć do jednego" sprawdza się podobno w każdym związku.
Ale nie czekajmy z bukietem róż, aż nadarzy się okazja do przeprosin. Dajmy te kwiaty już dziś. Po prostu. Dlatego że żona miała owocny dzień w pracy i chcemy to razem uczcić. Mąż wygrał mecz, zakończył ważny etap projektu. Otwórzmy wino. Przybijmy piątkę. Pary, które potrafią świętować pozytywne wydarzenia, wzmacniają swój związek." GW, University of Washington

7. Jak Twój partner lub Ty reagujesz na informacje o sukcesie swojej połówki?
"Rodzaje reakcji badacze podzielili na cztery typy. Aktywna konstruktywna, czyli entuzjastyczna i pełna zainteresowania. Pasywna konstruktywna, kiedy partner nie mówi za wiele, ale przecież my i tak wiemy, że nas kocha i wspiera. Aktywna destruktywna, w której partner widzi nasz sukces w czarnych barwach i wieści zagrożenia. I ostatnia, pasywna destruktywna, gdy brak reakcji jest brakiem jakiegokolwiek zainteresowania. Dwie ostatnie reakcje źle świadczą o jakości związku i w badaniach małżeństwa te wypadły bardzo słabo pod względem poziomu zaangażowania, zadowolenia i intymności. Psychologów zaskoczyło, że również ciche wsparcie partnera nie było wystarczające do bycia szczęśliwym w związku. Nie wystarczy wiedzieć, że partner nas kocha. Musimy regularnie otrzymywać dowody miłości i wsparcia. Jedynie pary, które z fanfarami podchodziły do wszystkich, małych i dużych pozytywnych wydarzeń, czuły się szczęśliwe." GW, University of California w Los Angeles i University of Rochester

8. Jak spędzacie wspólny czas? Na tym co znacie i z reguły robicie, czy próbujecie nowych rzeczy?
(Robienie tego co się zna, lubi i nie wymaga nadmienego wysilania się jest przyjemne, ale można w ten sposób popaść w rutynę, szarość i marazm. Aby podtrzymywać temperaturę związku warto wspólnie próbować nowych rzeczy, a najlepiej takich, które przyspieszają bicie serca.)

Związki nie rozpadają się, bo "za dużo wymagamy od tej drugiej osoby", albo szukamy ideału, który nie istnieje, tylko dlatego, że jesteśmy z niewłaściwą osobą. Z tą, która naszych ideałów nie reprezentuje.
"Coraz więcej badań sugeruje, żeby mimo szarej codzienności nie obniżać poprzeczki. Donald H. Baucom z University of North Carolina przygotował ankiety składające się z kilkudziesięciu pytań dotyczących oczekiwań małżonków. Pytał o finanse, rodzinę, seks, religię, obowiązki domowe, czas wolny, rodzicielstwo. Okazało się, że pary, które miały wysokie, wręcz idealistyczne oczekiwania względem miłości, zaangażowania i porozumienia, otrzymywały to, czego chciały. Na drugim biegunie znalazły się małżeństwa, które niewiele oczekiwały i w konsekwencji mało dostały od partnerów i od życia." GW, Donald H. Baucom z University of North Carolina
Z jednej strony "be careful what you wish for", ale z drugiej strony nie mając marzeń nie masz celu, więc nie narzekaj, że nic nie dostajesz od życia, albo to co masz nie jest satysfakcjonujące.

Najczęściej osoby, które spotykam i szczycą się swoim singielskim życiem tłumacząc, że nie znaleźli swojego ideału, są niestety w błędzie albo sami siebie oszukują. To nie jest kwestia wygórowanych oczekiwań (to tylko wymówka), a tego jacy sami jesteśmy. Większość "zdrowych" ludzkich wyobrażeń o idealnym partnerze (niekoniecznie, że będzie to np. elf) jest spełnialna, ale to my sami blokujemy się psychicznie przed innymi ludźmi, uczuciami, związkami i naszym celem nie powinno być "obniżanie poprzeczki", a praca nad samym sobą.

Jako wisienka na torcie graf, dzięki któremu możesz dostrzec, czy na pewno to jest miłość.



Końska rutyna - "naturalne" różnice w stajennym obrządku między Polską a Szwajcarią

/
Nadchodzi czas podsumowań. Niedługo minie nam rok na obczyźnie. Nadchodzą pierwsze refleksje, które mają już zalążki bycia ugruntowanymi. Co mnie wkurza? Co mnie boli? Co mi się tutaj podoba?

1.
Dość trudno było mi przyzwyczaić mojego zwierza do zimnej wody z węża w ramach prysznica. Z reguły stacjonowałam w Polsce w stajniach z dostępem do ciepłej wody "dla koni". Owy osobnik jest przyzwyczajony niezależnie od pory roku do chłodzenia nóg, co uważam za najważniejszą profilaktykę problemów z krążeniem i ścięgnami/więzadłami (dla niewtajemniczonych połowa nogi konia prawie nie ma mięśni), ale poza turboupałami nie fundowałam mu nigdy zimnego prysznica. Tu jestem do tego zmuszona. Na początku mnie to denerwowało, gdyż mój specjalny przypadek ma wrażliwe plecy i dość łatwo dostaje "porażenia" mięśni (ogólnego usztywnienia, podobnego do mięśniochwatu, ale w bardzo lekkiej wersji). Nie sprawdzałam jak to jest w innych stajniach, ale domyślam się, że mało kto się tutaj przejmuje ciepłą wodą na myjce, bo w sumie większość roku jest po prostu ciepło, a szczególnie od maja do końca września konie za zimny prysznic rżyście podziękują.

2.
Półotwarte hale. Nie podróżuję w ramach turystyki stajennej, po zawodach też rzadko jeżdżę, ale większość stajni jakie widziałam ma konstrukcje półotwarte.
http://www.centre-equestre-divonne.com/ 
Na początku mojej przygody z Szwajcarią obawiałam się, że taka hala, to "po nic" i irytowało mnie, że mój nadpobudliwy zwierz ma szansę na doświadczanie nadmiaru bodźców (obserwując lub nasłuchując co się dzieje poza halą). Obecnie widzę tego ogromne plusy i nie wyobrażam sobie tutaj pełnej hali. Dlaczego? Zimy nie są mroźne, więc nie trzeba się specjalnie przed nimi chronić. Tak naprawdę tutaj funkcja hali zimą to przede wszystkim osłona podłoża. Całą zimę mogłam jeździć bez rękawiczek, chociaż Szwajcarzy patrzyli na mnie jak na nienormalną.... ;) Niedawno zdałam sobie sprawę, że częściej korzystam z tej hali latem, bo upały są bardziej uciążliwe niż mrozy tutaj. Ponadto ten nadmiar bodźców pozwala systematycznie przyzwyczajać konie do "atrakcji" i niwelować ich "gorącą głowę", więc później wyjazdy w teren czy na zawody są dużo spokojniejsze i bezpieczniejsze. Niemniej konie młode lub nowicjusze danych warunków jak moje rude potrzebują trochę czasu. Szczególnie jeśli tuż koło hali jest warsztat samochodowy i towarzyszące mu dźwięki ;).

3.
Zapomniałam co to kontuzje i konflikty stajenne. Nie wiem czy to standard szwajcarski czy akurat moja stajnia, ale tfu tfu tfu nie musiałam od roku wzywać weterynarza do poza cyklicznych zagadnień. Tutaj - karmienie precyzyjnie co do zaleceń, pilnowanie jakości i regularności dostaw paszy, czystość, bezpieczny obrządek przy koniach w tym wyprowadzanie na uwiązie, pojedynczo; padokowanie według ustaleń - często indywidualnie; brak agresji stajennych wobec koni - np. polskie "widłami go, bo nie chce się przesunąć"; pilnowanie grafiku stajni; zmienianie derek; obserwowanie dobrostanu koni i nietypowego zachowania; bieżące naprawianie infrastruktury i inwestycje w nią; nieginięcie rzeczy (w PL uwiązy, kantary, baty i inne drobne przybory stajenne giną na potęgę) i wiele innych dla koniarza oczywistych rzeczy, ale niekoniecznie dla właścicieli i zarządców stajni w Polsce - są absolutnie oczywiste i normalne.

4.
Karmienie musli w standardzie. Na początku dziwiło mnie to i nie podobało mi się, że nie mogę sama sobie wybrać czym chcę karmić konia (w standardzie musli Purina, a jak chcę inne to muszę dopłacić). Efekt? Moje konisko zawsze było bardzo ekonomiczne pod względem karmienia (w kontekście efektywności wykorzystywania paszy) i zawsze było żarte za trzech, ale zawsze też miało dobry przemiał i jeden trening to były minimum 3 kupy - dość uciążliwe sprzątanie po nim. Od kiedy wcina stajenne musli:
- nie ptorzebuje suplementów
- mniej wydala i lepiej trawi - co tylko dorzuca do worka moich argumentów - "nie, to nie jest stres-kupa, ten typ tak ma" - okazuje się, że jego kwestie wydalnicze mogą być związane z problemami trawiennymi lub alergiami, które niweluje podawanie dobrze skomponowanego musli; nie wspominając już, że wygląda "jak milion monet".
Odobraziłam się na Purinę i nie kombinuję już jakie musli mu podawać, czy nie sprowadzić mojego ukochanego Pro-linen.

5.
Wielu koniarzy ma własne przyczepy. Na początku mnie to dziwiło, ale jak zdałam sobie sprawę, że w stosunku do zarobków i siły nabywczej franka, nabycie przyczepy to jak "zakup roweru", to już ten widok mnie nie dziwi. Tym bardziej, że jak już się ma prawo jazdy na B, to dość łatwo jest zrobić prawo jazdy na przyczepę.

6.
Wiele zawodów jest rozgrywanych w tygodniu, a nie tylko w weekend, a ostateczny termin zapisów jest na miesiąc przed zawodami. Pierwsza moja reakcja to był szok, ale teraz widzę, że:
- zawody są tanie i jest bardzo dużo chętnych - profesjonaliści w ogóle nie jeżdżą na weekendowe zawody, chyba że są bardzo ważne;
- dzięki wymogom co do zapisów wszystko przebiega gładko i terminowo (a w Polsce często jest chaos, chociaż fakt też, że ciężko jest w ogóle zebrać chętnych i wszystko dopiąć w PL) a w razie nieprzewidzianych okoliczności jak kontuzja patrz punkt pierwszy - i tak jest tanio, więc niewiele się traci.

7.
Niska popularność solarium. W Polsce owe urządzenie zaczyna być wysoko pożądanym w pensjonacie. Tutaj nie ma aż takiego popytu... bo jest bardzo łagodny klimat i dużo słońca. Mój koń sam "uprawia solarium" stojąc na swoim przystajennym padoczku. Cieszę się, że wybrałam mu taki boks, bo widzę, że do boksu wchodzi tylko na jedzenie :). Z bólem serca pozbawiłabym go tej możliwości wietrzenia się. Co więcej, moje zwierzę nie cierpiało deszczu i wiatru, a od kiedy to on decyduje kiedy wychodzi - może stać na deszczu ile wlezie (niestety ja mu to ograniczam, bo jego plecy nie są tak optymistyczne jak on).

Trzymanie konia w Szwajcarii można podsumować jako - zdjęcie wszelkich końskich problemów i zagwozdek z głowy. Usługi zdecydowanie wartej swojej ceny - płacisz i masz ... jak w zegarku.


Czy 30 stopni Celsjusza w Szwajcarii to to samo 30 co w Polsce?

http://www.nyon.ch/fr/vivre/sport/piscine-exterieure-de-colovray-1067-5739
Gdy opowiadam znajomym o niesamowitych upałach jakie dominowały od czerwca do chwili obecnej z krótkimi przerwami na burze, to słyszę niezmiennie "a u nas też potrafią być upały".

Z subiektywnego punktu widzenia w pewnym sensie mogę się z tym zgodzić, bo i w Polsce potrafi przygrzać i przysuszyć i Szwajcarom i innym nie-Polakom także mówię o niebywałej amplitudzie w Polsce, gdzie zimą potrafi dojść do -36 a latem do +36.

W Szwajcarii romańskiej nie ma aż takich skrajności. W zimie na razie doświadczyłam max -7 (przy czym najczęściej w przedziale -5 do +5) i na tej podstawie zimy tutaj określiłabym jako łagodne i porównywalne do polskiej jesieni (polski październik/listopad). Najgorszy był przełom styczeń/luty. Faktem za to jest, że w zimie potrafi wiać bardzo nieprzyjemny, mroźny wiatr i to on może nam "zajść za skórę" w odczuciach temperaturowych. Owa zima jest również dość sucha.

Tutejsza jesień to niekończący się polski wrzesień. Jest słonecznie, złoto, ciepło. Wiosna - kapryśna i raczej dość deszczowa, ale bardzo szybko powracają letnie temperatury.

Za to lato... Tegoroczne podobno bije wszystkie rekordy, więc pewnie jest niereprezentatywne, ale nie bez powodu Szwajcaria słynie z uprawy wina, a lemańskie winnice są objęte ochroną UNESCO.
Nie pamiętam żeby temperatura w cieniu dobiła do 36 stopni, co w Polsce zdarza się chyba częściej. Za to w słońcu bito na alarm, bo podchodziła do 50! Przez kilka dobrych tygodni w blokach reklamowych robiono specjalne przerwy na kampanie rządowe/społeczne w ramach profilaktyki konsekwencji przegrzania i jak postępować w swoim lub czyimś przypadku.

No to o co chodzi z tą pogodą i upałami skoro w Polsce też możemy "takie" mieć? No niestety nie takie. Żądnych wiedzy odsyłam do artykułu o mokrym termometrze - http://naukaoklimacie.pl/aktualnosci/mokry-termometr-a-nasze-przetrwanie-106 

Natura tak to wymyśliła, że znośność odczuwanej przez nas temperatury jest wprost proporcjonalna do tego jak szybko jesteśmy w stanie przeprowadzić termoregulację naszego organizmu, czyli ile wysiłku kosztuje nas odparowanie nadmiaru ciepła. Jeśli jest sucho i wietrznie, to czujemy się "dobrze" nawet w wysokich temperaturach, ale jeśli jest wilgotno, to wspomniane nawet 30 stopni może być już niebezpieczne. W Polsce z reguły jest relatywnie sucho i często wietrznie (przynajmniej w porównaniu z moim regionem Szwajcarii). Szczególnie latem, ale i przez cały rok, gdyż nasze ukształtowanie i położenie zdaje nas na łaskę wiatru ze wschodu lub z zachodu, który tranzytem hula raz w tę raz we w tę po polskich włościach.

Nie dotyczy to Szwajcarii, która jest ograniczona pasmami górskimi i upstrzona dolinami i jeziorami. Niektóre z owych dolin są na tyle nieprzewietrzne, że ogranicza się w nich ruch samochodowy ze względu na potencjalny smog. W obszarze jeziora lemańskiego wieje i to czasem niełaskawie, niemniej porównałabym to z górskimi kaprysami typu halny niż realną wymianą powietrza.

Najważniejsze w tym jak zwykle za długim wywodzie jest to, że całe lato w Szwajcarii jest bardzo wilgotne (nasz domowy sprzęt wskazuje minimum 60% przy otwartych oknach w nowym budownictwie z nadskuteczną wentylacją) i jest wyższy niż w Polsce wskaźnik UV. W Polsce, za każdym razem jak otwieram swoją apkę z prognozą, jest indeks 4 a tu 6. W praktyce oznacza to, że można bardzo szybko się opalić, ale i też pozornie niższe temperatury niż w Polsce są dużo bardziej uciążliwe. 

Ponadto, najlepszym dowodem na moje opowieści dziwnej treści jest to, że:
- jak umyję włosy i chcę je wysuszyć "na słońcu", to w Polsce przebiega to przy 30+ w kilka(naście) minut a tu... mam włosy jeszcze bardziej mokre (od potu);
- mój koń stojąc w boksie w ciągu dnia jest cały mokry jak by wyszedł spod prysznica, a w Polsce nawet przy najgorszych upałach był mokry najwyżej na szyi lub klacie;
- po 20-30 minutach opalania się na słońcu robi mi się słabo i muszę zejść ze słońca, a w Polsce mogłabym leżeć pół dnia;
- nawet jak się "dobrze zjaram" to nie schodzi mi skóra i od razu łapię brąz, a w Polsce przy mojej karnacji kilkudniowy burak...;
- "pierwsze" żniwa skończyły się na początku lipca;
-  gdy raz, przez lipcowe burze, temperatura spadła do kilkunastu stopni, administracja włączyła nam kaloryfery O.o .

Nadal Was nie przekonałam, że nie trzeba się ruszać ze Szwajcarii do ciepłych krajów? Nie zdziwiłabym się gdybym poznała Szwajcara (a znam ich niewielu), który przyznałby się, że nie podróżuje za granicę. W obszarze Szwajcarii znajdziecie wszystko! Marzą Wam się tropiki? Zapraszam do Romandii lub włoskojęzycznej części. Marzą Wam się lodowce, trekking, sporty zimowe? Zapraszam do alpejskiej części. Ciężko jest odpowiedzieć na pytanie czego w Szwajcarii nie ma, ale na pewno gdyby nie koszty, byłaby to genialna miejscówka turystyczna, także dla tych, którzy lubią się dobrze wygrzać.

Na co Cię stać? Słówko o sile nabywczej waluty i kredytach.

http://disney.wikia.com/wiki/File:Alice-facepalm.jpg
Nie mogę już słuchać prawicowych serenad o rozkwicie polskiej gospodarki i o tym jak to zarabiamy JUŻ TYLKO 3 razy mniej niż Niemcy. Więc wyjaśnijmy sobie kilka podstawowych kwestii.

Samochody i elektronika (i inne produkty), z racji braku realnego przemysłu i produkcji w Polsce, kosztują +/- tyle samo w każdym kraju europejskim. O zgrozo! W Szwajcarii, gdzie niedawno w jednym z kantonów uchwalono płacę minimalną na poziomie 20chf za godzinę (około 80zł), bywają tańsze niż w Polsce ze względu na niskie podatki.

Ergo, przy założeniu, że niepisana minimalna płaca w Szwajcarii to 3000 chf (tyle zarabia np. doktorant na Uniwersytecie) a w Polsce 1600 pln (czyli około 400chf); nawet po korekcie o koszty życia, to realnie rzecz ujmując Szwajcar ma szansę odłożyć 500-1000chf miesięcznie (wynajem mieszkania lub pokoju za 1000*, 300 na ubezpieczenie zdrowotne, 500 na życie + zapas na podatki i opłaty przy czym jeśli ma paszport ch to ma wiele ulg), a Polak ze swoją minimalną ląduje na minusie jeśli nie mieszka z rodzicami (mieszkanie/pokój 1000, życie na sucharkach za 300).

* jeśli jesteś obcokrajowcem marne szanse, że trafisz na tak tanie mieszkanie lub pokój, ale jeśli jesteś swój to masz spore szanse. Nie zachęcam nikogo do przeprowadzania się do CH i pracowania za najniższą krajową, bo nie jest to droga mlekiem i miodem płynąca. Pozwala godnie żyć, ale na pewno nie się "dorobić".

Nowy Opel Astra w Szwajcarii w wersji fabrycznej kosztuje 18 400 chf. Szwajcar z minimalną krajową będzie na niego zbierał 19 miesięcy, a Polak ze swoją minimalną nie uzbiera na niego NIGDY! I w takich właśnie sytuacjach leży Polska nędza.

Nawet jeśli przyjmiemy Polskie stawki i założymy, że dom pod Warszawą kosztuje średnio 1,5 mln pln, a dom w Szwajcarii około 1,5 mln chf (przy czym pokłóciłabym się np. o standard; to nie będzie 1:1 podobny dom, ale powiedzmy, że reprezentatywny statystycznie), to Szwajcar z najniższą krajową ... i tak go nigdy nie kupi, bo ma silne prawa lokatorskie i może sobie wygodnie, całe życie wynajmować (70% Szwajcarów żyje wynajmując, a ponad 50% Niemców). Niemniej jak by się uparł, to po 20-30 latach ma możliwość wpłacenia wkładu własnego pod preferencyjny kredyt... lub kupienia domu w Polsce. O Polaku nie wspominam.

Ponadto, nawiązując do tematu przewodniego tego bloga - sensowny pensjonat dla konia w Polsce w okolicy Warszawy (załóżmy że jakiś porównywalny do średniego standardu w CH) kosztuje +/- tyle co najniższa krajowa, a i nawet potrafi sporo więcej, a w Szwajcarii ten sam pensjonat (z halą, lonżownikiem, kwarcem, padokami kompletem przeszkód, organizujący autoryzowane przez krajowy związek jeździecki zawody) kosztuje poniżej połowy najniższej krajowej. No jak to im się może opłacać?? Bo w Polsce wszyscy właściciele stajni krzyczą, że to z pasji, a nie dla biznesu, bo się nie opłaca i też rzadko się widzi dobrze traktowanego bądź dobrze opłacanego stajennego, co skutkuje później w opiece i standardzie usług... W Szwajcarii stajennego stać na własnego konia, a w Polsce?

http://www.mojportalfinansowy.pl/
Nie dziwi Was, że nawet w Grecji po turbo kryzysie zarobki są wyższe niż w Polsce? W kraju, który gdyby nie należał do UE, to by zbankrutował z rozmachem Argentyny? Nie dziwi Was, że już Afryka nas dogania gospodarczo - http://marekzmyslowski.natemat.pl/104793,myslisz-o-emigracji-pomysl-o-afryce i Nigeria ma zbliżone PKB do Polski? Czy może jednak "patriotyzm" nas na tyle zaślepia, że nie umiemy podnieść naszego kraju z ekonomicznych kolan?

No a co z tymi kredytami?

Nie dziwi Was, że w Polsce na każdym kroku krzyczą chwilówki? Że na raty czy na kredyt można wziąć nawet suszarkę do włosów? Że cena telewizora jest podawana w wysokości potencjalnej raty?

W Niemczech czy Szwajcarii coś takiego nie istnieje (*nie rzuca się w oczy). Zapewne można wziąć suszarkę na kredyt jeśli Ci się tak zamarzy, ale rzadko kto tak robi i nikt tego nie reklamuje, a najniższy możliwy kredyt to 1000 chf (4000zł); u nas za to wielu pożyczkodawców daje "nawet do" 3000zł... . Zresztą nie będzie to "kredyt na suszarkę" tylko konsumencki, po prostu.

"Śmiejemy" się przez łzy, że w Polsce weźmiesz wszystko na kredyt; w Niemczech najpopularniejszy, "najniższy" rodzaj kredytu to kredyt na samochód (i kredyt na telewizor czy rtv/agd nie jest popularny o ile istnieje); w Szwajcarii bardzo długo nam zajęło żeby w ogóle informację o jakichkolwiek kredytach znaleźć i szanujące się banki oferują jedynie kredyty pod nieruchomości. Ale jak to? Przecież Szwajcaria stoi na bankowości? Tak to, na bankowości i inwestycjach, a nie długach! Otwierając konto w Szwajcarii od razu będą Ci wciskać dziesiąte filary i omawiać możliwości inwestycyjne, a na koncie online z defaultu masz podawane informacje giełdowe i zakładkę do zarządzania swoimi aktywami...

Jedyny bank przez duże B, który oferuje "kredyty prywatne", czy po polskiemu "pożyczki" to Bank Migros - https://www.migrosbank.ch/fr/personne-privee/credit/calculateur-de-credit-prive.html (bank sieci supermarketów...) i o dziwo, z najniższymi stopami procentowymi. Ale uwaga, bo tak naprawdę obcokrajowcy mają marne szanse na pożyczki tego typu. Wielu pożyczkodawców zastrzega sobie, że wnioskodawca musi mieć np. minimum permit C, albo przebywać już od dłuższego czasu w Szwajcarii itp. itd. Tak naprawdę obcokrajowiec ma najlepsze szanse się zadłużyć z Cashgate - http://cashgate.ch/ .

Nie mówię, że Polska ma się teraz stać drugą Szwajcarią, ale miło by było jak by otworzyła oczy, rozejrzała się co się dzieje wokół, spojrzała w teraźniejszość i przyszłość zamiast przeszłość i czerpała właściwe wzorce. Nie chodzi o wprowadzenie płacy minimalnej na poziomie 80zł za godzinę, ale np. o zaczerpnięcie wzorców politycznych i ekonomicznych z krajów które mogą sobie na to pozwolić, co zbuduje podwaliny do prawdziwego, a nie pozorowanego rozwoju na glinianych nogach tego kraju. A może zamiast taniej siły roboczej (co dla niewtajemniczonych jest złotym pomysłem na Polskę XXIw., szczególnie po tym jak Google otworzył u nas swoje centrum jako w jednym w niewielu i w sumie pierwszych państw, doceniając tym samym nasz kapitał intelektualny jak i strategiczność na wielu płaszczyznach), na którą z łatwością mogą się zdecydować wielkie państwa jak Chiny, lepiej jest spojrzeć na małe państwa jak Korea Południowa, które postawiły na edukację?

Parkingi w Genewie

/http://www.ville-geneve.ch/themes/mobilite/voitures-motos/stationnement-parking/

Uwielbiam jeździć samochodem, niestety Szwajcaria skutecznie zniechęci do poruszania się autem nawet najbardziej zagorzałego kierowcę, w tym i mnie. Tym razem przedstawię Wam możliwości parkowania w Genewie. Pamiętajcie jednak, że wszędzie miejsca parkingowe są chyba przewidziane dla krasnali :). Z małym autem nie ma problemu, ale nawet zwykły sedan może już mieć lekki problem.

Parkingi "zwykłe" dzielą się na strefy białe, niebieskie i żółte. Brak linii to brak parkingu :).


Białe są to z reguły parkingi darmowe i bez ograniczeń (bardzo rzadkie w miastach). Najczęściej dotyczą miejsc na skutery/motocykle lub ewentualnie dla mieszkańców z odpowiednim pozwoleniem za szybą ("macaron"). Niemniej nie ciesz się przesadnie na widok białej linii parkingowej - patrz na znaki ;), może się komuś farba skończyła... Czasem widuję białe linie do parkowania przy parkomatach... 

Uwaga! Najczęściej trafiam na parkomaty, gdzie po wrzuceniu monet i wpisaniu lub naciśnięciu numeru miejsca parkingowego Twój czas postoju wyświetla się na parkomacie. Nie dostajesz żadnego wydruku itp.


Niebieskie - parking z ograniczeniem czasowym - najczęstsze. Parkując na niebieskich liniach powinieneś mieć tzw. "zegar" - papierowy, który po ustawieniu godziny przyjazdu umieszczasz za szybą auta. Najczęściej strefy niebieskie pozwalają na parkowanie 1,5-3h. Zegar można nabyć na poczcie, w urzędzie, na policji lub w sklepach samochodowych.

Uwaga! Linie niebieskie także czasami podlegają pod parkomaty.

Żółte - miejsca specjalne/zarezerwowane. Najczęściej tak oznaczone są parkingi prywatne, dla gości, dla dostaw, zakaz parkowania lub dla niepełnosprawnych. Ryzykujesz natychmiastowe holowanie parkując na takim miejscu bez autoryzacji.

Publiczne, płatne, podziemne parkingi - moje ulubione.
Tu nie musisz się martwić czy znajdziesz miejsce i jak długo możesz na nich stać. Niestety są drogie, ale jeśli macie w planach parkować w centrum Genewy, to poniżej przedstawię 3 najbardziej znane parkingi. Pamiętajcie, że ceny różnią się w zależności od godzin. W ciągu dnia jest bardzo drogo, w nocy bardzo tanio. Można też pokusić się o abonament.

Parking Cornavin - najwygodniejszy z punktu widzenia kierowcy; ma wiele wjazdów i wyjazdów, jest w miarę dobrze zaprojektowany, ma przejrzyste zasady. Jeśli planujesz dłuższy postój niż 1h, to zjedź na niższe poziomy - są tańsze.
Przeciętny postój w ciągu dnia przez 3h to 11chf, na pierwszym poziomie - 13.

Parking Arcades - wjazd jest pod budynkiem i zjeżdża się na odpowiedni poziom długą krętą, lekko ciasną drogą.
Główna zaleta - tańszy od Cornavin. 3h w ciągu dnia to 9chf.

Najtańszy w tej okolicy Parking Montbrillant - koło siedziby poczty. Jest on trochę na uboczu centrum i trzeba trochę rozkminić którędy na niego wjechać. Czasem zdarza się że automaty do biletów nie działają :D.
Postój 3h w ciągu dnia - 5chf.

No to już wiecie gdzie warto parkować ;) 

Źródło (poza doświadczeniem):
http://www.ville-geneve.ch/themes/mobilite/voitures-motos/stationnement-parking/
https://www.geneve-parking.ch/en
 

Przykładowy plan krótkiej wycieczki (dla aktywnych) po południowo-zachodniej Szwajcarii.


/

Ten artykuł będzie typowo poradnikowy. Jeśli wybierasz się na kilka dni do Szwajcarii, akurat w okolice części francusko-języcznej, poniżej znajdziesz przykładowy plan wycieczki z kategorii "must see", "definitely worth it". Jest to typowo turystyczny plan, Ci którzy lubią odkrywać nieznane z plecakiem w ręku się w nim nie odnajdą, ale Ci, którzy chcą się pochwalić, że naprawdę liznęli Szwajcarii i porobić sobie słit focie na facebooka - będą zadowoleni. Zrealizowanie tego planu w 100% ze wszystkimi wejściówkami to koszt około 130chf od osoby (bez akomodacji, jedzenia, paliwa i innych środków transportu), ale można pominąć niektóre wejścia i przejść się po prostu zobaczyć dane miejsce, na spacer wokół.

Dzień 1 - Genewa
/https://www.mycityhighlight.com/geneva-10/patek-philippe-museum-1714

Muzeum Patek Philippe - wstęp 10chf

Jeden z założycieli tej jednej z najsłynniejszych firm zegarmistrzowskich był Polakiem! Nie możesz przegapić tego miejsca!

Uwaga!
- muzeum jest nieczynne w poniedziałki i funkcjonuje w określonych godzinach - sprawdźcie te godziny, żeby nie pocałować klamki.
- rada praktyczna 1 - wybierzcie się do muzeum w złą lub upalną pogodę - ominiecie siódme poty na innych aktywnościach nie marnując czasu
- rada praktyczna 2 - w Genewie ciężko jest z parkowaniem "na ulicy", a nawet jak upolujecie miejscówkę, to max 90 minut postoju. Polecam komunikację miejską lub parkingi podziemne - te niemniej sporo kosztują. Niedaleko Muzeum PP jest parking Uniwersytetu. Wpis o parkingach w Genewie pojawi się osobno.

Spacer po Starówce i wzdłuż jeziora
/
Pozwólcie sobie się szwędać i pogubić i nie omińcie "jet d'eau" - Genewa jest tak mała, że i tak się nie zgubicie...

Uwaga!
- po jeziorze genewskim kursują tramwaje wodne, więc nie bójcie się, że pójdziecie gdzieś daleko i nie będziecie mieli siły wrócić. Owe tramwaje kosztują tyle samo, co zwykła komunikacja miejska. Jeśli uwielbiacie planować - sprawdźcie najdalszy przystanek jaki będzie po Waszej trasie i skorzystajcie z powrotu tramwajem, nawet jeśli z przesiadkami. Bilet jest na czas, a nie na przejazd.
- Jeśli starczy Wam czasu i pieniędzy, przepłyńcie się statkiem CGN, osobiście polecam do Yvoire (cała wycieczka to około 3h) - pięknego miasteczka francuskiego słynącego z bycia najpiękniej przystrojonym kwiatami :) Będziecie mieli szansę popodziwiać np... wille nad jeziorem z garażami na łódki i niekończące się nadjeziorne winnice.
/
Dzień 2 - Lausanne


Chateau de Chillon - wstęp 12,5 chf


/
Uwaga!
- jeśli mniej więcej ogarniacie historycznie średniowiecze, to nie polecam brać audioguide. Muzeum jest interaktywne, a ekspozycje dobrze opisane. Przewodnik według mnie jest zbędny, a bez niego szybciej przejdziecie przez zamek (z audioguide wychodzi około półtorej godziny).
- można spokojnie (choć trzeba polować na miejsce) zaparkować w okolicy muzeum, postój na ulicy bodajże do 3h z "zegarem".

Montreaux - promenada (zdjęcie główne posta)
Spacer promenadą pozwoli Wam na relaks, trochę cienia, podziwianie wyjątkowej architektury i przyrody. Może nawet spotkacie Freddiego Mercury ;). Dla żądnych atrakcji - na promenadzie można wykupić przejazd motorówką lub inną łódką.


Lavaux Express - 15-25 chf


Kolejka turystyczna przejeżdżająca przez okoliczne winnice objęte ochroną UNESCO - niesamowite widoki.

Uwaga!
- kolejka najczęściej kursuje od piątku do niedzieli, w tygodniu rzadko.
- już kilka dni wcześniej potrafią być wyprzedane bilety, więc sprawdźcie interesującą Was datę i godzinę i nawet zarezerwujcie online wcześniej.
- polecam kurs z degustacją win.

Dzień 3 - Lausanne

Muzeum olimpijskie - wstęp 18 chf


Nie udało nam się do niego dotrzeć, więc nie mam pod tym względem rad praktycznych.

Spacer po Glion i/lub Caux
/
Urokliwe górskie miejscowości, polecam na spacer, w których była zakochana bawarska Sisi. Można się tam dostać samochodem, ale są to górskie, ciasne drogi. Można też wcześniej zaplanować dojechanie tam urokliwą kolejką górską.

Dzień 4 - Leukerbad

Termy w Leukerbad - 3h 25 chf.

Termy te słyną z wyjątkowych widoków. Kompleks osadzony jest w niecce między górami. Droga doń na ostatnim odcinku niestety jest kręta, ciasna i górzysta. Polecamy jechać z doświadczonym kierowcą i/lub lepszym autem niż fiat 500 ;). Poza sezonem letnim droga może być zamknięta lub wymagać kolców.

Dzień 3 - Zermatt i Materhorn

Zermatt uchodzi za luksusowy kurort dla Rosjan, niemniej samo miasteczko jest dość ciekawe, a z niego można się dostać w okolice Matterhornu - najsłynniejszej góry Szwajcarii służącej za jej symbol.

Uwaga!
- nie da się dojechać autem bezpośrednio do Zermatt - jest to miasto z ograniczeniem ruchu pojazdów. Należy zostawić auto na park&ride w Tasch i stamtąd wziąć często kursujące pociągi.
- Matterhorn jest jednym z najwyższych alpejskich szczytów, więc przygotujcie się na typowo górską, kapryśną pogodę i sprawdźcie trasy piesze dostosowane do Waszego poziomu zaawansowania.
- dla leniwych - jest kilka możliwości wjazdu w okolice Matterhornu (w widokówkowe miejsca) kolejką lub wyciągiem, w różnych cenach, niemniej najtańsza i najkrótsza trasa to około 40chf.

Mam nadzieję, że ten poradnik komuś się przyda :).





Kubańskie cygara i test relacji międzyludzkich...

/pexels

Paparental Advisory popełnił całkiem słuszny tekst o tym, za czym tęskną Polacy na emigracji zadając jednocześnie pytanie czy ta tęsknota rzeczywiście jest uzasadniona. Oczywiście że nie, o ile nie masz bardzo silnych więzi rodzinnych, bo "nasze miejsce" jest tam, gdzie są "nasi ludzie" i jest to wyjątkowo obiektywne stwierdzenie faktu. Nie tęsknimy za faktycznymi rzeczami/miejscami takimi jakie są, tęsknimy za wspomnieniami, tak samo jak Twój dziadek za czereśniami z dzieciństwa podkradanymi od sąsiada. Tak samo jak niektórzy dorośli za koloniami, za którymi inni nie.

Ten artykuł zainspirował i mnie do podzielenia się słodko-gorzką obserwacją dotyczącą ludzi i relacji międzyludzkich, która wydaje się być dość uniwersalna, choć na razie mniej widoczna w mniej zamożnych krajach.

W Polsce bardzo często usłyszysz określenia "kolesiostwo", "klub krótkich spodenek" albo "klub prezesów". Ok, jest to zjawisko szersze, niż to co chcę opisać, ale skupmy się na jednej właściwości - "my i oni". Ludzie, którzy osiągnęli sukces, którzy mają więcej niż inni, z jednej strony trzymają się głównie z ludźmi o tym samym stanie posiadania, z drugiej zaś strony są znienawidzeni przez resztę. Na szacunek (ale niekoniecznie sympatię) mogą sobie zasłużyć jedynie udając (ukrywając) swoje osiągnięcia i stan posiadania. Jak często widzicie "mezalianse" społeczne, kumplowania się pomimo/między stanami posiadania?

Niedawno mieliśmy imprezę "fête des voisins". Poznaliśmy w końcu tych sąsiadów, których nie mieliśmy okazji poznać wcześniej i powiększyliśmy grono znajomości wśród Szwajcarów (gdyż trudno jest takich prawdziwych spotkać :D). Wśród nich zakumplowaliśmy się niesamowicie z jedną pół-szwajcarską rodziną, jak z żadnym z dotychczasowych sąsiadów. Przegadujemy z nimi z reguły cały wieczór i noc, pijemy prawie jak z Polakami i wchodzimy (o dziwo!) czasem na bardzo intymne, prywatne, kontrowersyjne tematy bez krzywych min czy obrazy majestatu (co też w Szwajcarii nie uchodzi za normalne).

Już na jednym z pierwszych spotkań zostaliśmy ugoszczeni po królewsku, najlepszymi winami i ... kubańskimi cygarami. Została nam zaproponowana przejażdżka kolekcjonerskim, starym Porsche i zostaliśmy zachęceni do zrobienia prawa jazdy na motor żeby jeździć motocyklami owego sąsiada... Historia jak z filmu, nie? No to teraz uwaga - nie odważ się dzielić takimi historiami ze swoimi znajomymi (!!) albo od razu wyjdź z założenia, że dzięki takiej historii przesortujesz znajomych na tych "prawdziwych, z dystansem do świata" i tych, których zżera wewnętrzna żółć.

Większość ludzi słysząc tę historię krzywo się na mnie patrzy i sądząc po wzroku ocenia na próżną lalę, która właśnie wylądowała z marsa... Za to gdy zastanawiam się nad sensem takiej sympatii tych sąsiadów, akurat do nas (skoro nie mamy nawet 1/100 tego co oni), szczególnie po moich doświadczeniach z dzielenia się powyższą historią z ludźmi, stwierdzam, że owi sąsiedzi muszą być strasznie samotni w życiu... Im więcej masz i im większą masz czelność o tym mówić, nawet jeśli podchodzisz do ludzi z szczerą sympatią, otwartością i brakiem oceniania (wszyscy na osiedlu muszą wiedzieć którzy to my, co mają najstarsze i najgorsze i najbardziej niesprawne auto świata, więc chyba wiadomo, "kto my jesteśmy", a jednak nikt nas nie szufladkuje, nie spycha na margines społeczny i chętnie nawiązują relacje...), to i tak wielu ludzi się od Ciebie odwróci. Smutną konstatację mam taką, że Ci sąsiedzi tak nas polubili, bo pewnie 90% ich dotychczasowych relacji się posypała, właśnie ze względu na majętność...

Nie jest to jedyna historia. Na przykład nasi Polscy znajomi także przebywający na emigracji bardzo często uważają, że nie powinniśmy żyć tak jak żyjemy. Nie dociera do nich argument, że nie musieliśmy się wyprowadzać za chlebem, bo i w Polsce dalibyśmy sobie niemarnie radę, tylko chcieliśmy, z różnych innych powodów. Nie jesteśmy po to, żeby się na siłę dorabiać, kosztem wegetacji zamiast życia. Chcemy po prostu żyć. Ok, nasz obecny standard przerósł nawet nasze oczekiwania i gdyby nam się noga podwinęła, to dostosujemy się do owej fali, ale skoro nie musimy, to po co? Nasza sytuacja jest o tyle "śmieszna", że los sam nam podsuwa rozwiązania, o których byśmy nie pomyśleli, a my po prostu jesteśmy otwarci na zmiany i przeżywanie życia. Wielu ludzi nie może tego znieść...

Ludzie nie cieszą się Twoim szczęściem, ludzie zazdroszczą.

Zazdroszczą, że znasz języki lub bardzo szybko się ich uczysz, zazdroszczą, że masz odwagę, zazdroszczą, że masz nietypowe kompetencje, które znajdują swoje miejsce także poza Polską. Ludzie nieustannie się porównują i rywalizują ze sobą i tę rywalizację przenoszą także na swoje związki (czy to z partnerem czy z "przyjacielem"). Nie mogą znieść, że oni się dorabiają a Ty nie, nawet jeśli stać ich czasem na więcej niż Ciebie.

Mówi się, że przyjaciół poznaje się w biedzie, a ja powiem, że przyjaciół poznaje się w szczęściu - ludzie nie są w stanie cieszyć się Twoim szczęściem.

Bieda niestety jest w głowie. Są ludzie, którzy mają "bieda mentalność" niezależnie od stanu posiadania i jest duża szansa, że ją przekażą kolejnym pokoleniom. Ich pozorne szczęście jest wprost proporcjonalnie uzależnione od ilości zer na koncie i poczucia trudu do ich zdobycia, a multiplikujące się poprzez niechęć do ich wydawania, kombinatorstwo i polowanie na okazje. W swojej zaciekłej walce o wymarzony byt nie potrafią być wdzięczni ani czerpać radości z życia. Czasem także przestają się rozwijać czy to zawodowo czy wewnętrznie (mentalnie, duchowo). Skończą tak samo jak ich poprzednie pokolenia - pokazując kolejnym - "zobacz jak ciężko pracowaliśmy na to co mamy, Twoim sensem życia jest też wyłącznie ciężka praca, a jak zrobisz cokolwiek inaczej niż my, to będziesz bezwartościowym człowiekiem".

Możliwe, że to też jest jedna z przyczyn polskiej degrengolady mimo silnych wzrostów ekonomicznych. Może ekonomicznie dogonimy Europę za 25-50 lat, ale mentalnościowo raczej za 100... Nie mam stu lat na to, żeby walczyć z polskimi wiatrakami. Chcę żyć, tu i teraz i swoim życiem, a nie czyimś. W Polsce czuję się bardziej obco niż za granicą. Wiele pokoleń walczyło o Polskę i kolejne będą walczyć. Czy na pewno o taka Polskę walczyli i walczymy, jaką mamy?

Czy wiesz, dlaczego niewiele wiesz o Szwajcarii?

/fundacja PAFERE
Wstyd się przyznać, ale zanim moja ścieżka połączyła się z Szwajcarią, nie miałam żadnych skojarzeń z tym krajem. Nie przychodziły mi do głowy nawet żadne stereotypy! Oczywiście usłużni, znający się na wszystkim Polacy, raczyli mnie od razu doedukować, że to najgorszy kraj na świecie... Z braku zrozumienia panujących tu zasad reagujemy na nie jak pies na jeża wychowywani na bajkach typu "wolnoć Tomku w swoim domku". Ponadto zawsze bardziej interesowała mnie Azja niż Europa i w tym kierunku też szła moja edukacja. Zanim spakowałam konia googlowałam o tym kraju co tylko się da, i jednym z pierwszych, i jak się okazało najlepszych miejsc na jakie trafiłam, był blog Joanny Lampki: http://blabliblu.pl/ .

Autorka wyżej wymienionej książki i bloga ma wyjątkowy dar opowiadania historii i przemycania wiedzy w bardzo lekki i humorystyczny sposób oraz przyciągania do siebie nietuzinkowych ludzi. Wiele rzeczy można powiedzieć i wysłuchać o Polonii, ale Polonia, która śledzi i angażuje się w tego bloga, jest wyjątkowa.

Oczywiście książka została wydana dopiero niedawno i na pewno będzie świetnym startem dla każdego "szwajcaro-laika" i także ogromnym źródłem inspiracji polityczno-społecznych, szczególnie dla tych, którzy nie odnajdują się w demokracji na wzór polski czy amerykański. Chcesz zobaczyć jak można rządzić państwem demokratycznie i inaczej? Chcesz zobaczyć, że to działa? Według mnie lepszego systemu niż w Szwajcarii jeszcze nikt nie wymyślił i ubolewam, że inne kraje się na nim nie wzorują. Według mnie wszystkie inne demokracje niż szwajcarska, to nie są prawdziwe demokracje, a jakiś cyrk na kółkach.

"Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii" tematu Szwajcarii nie wyczerpuje, ale bardzo zgrabnie zaznacza jego kompleksowość w sposób lekkostrawny nawet dla nastolatka jak i jako lektura do porannej kawy.

Nawiązując do stwierdzeń autorki, Polacy uważają, że "pierwszy milion trzeba ukraść", a Szwajcarzy, że wypracować, swoją własną, ciężką pracą. Między innymi z tej książki dowiesz się, czy to prawda, że Szwajcarzy wzbogacili się na majątku Żydów i nazistów i co ma wpływ na stabilną pozycję gospodarczą kraju.
"Szwajcaria ma również bardzo trudną historię budowania
państwa. Bieda, brak surowców naturalnych, żyznych gleb,
niesprzyjające warunki geograficzne, a także wielokulturowość,
wielojęzyczność, wieloreligijność i bardzo silni sąsiedzi,
którzy wielokrotnie próbowali zdominować niewielkie, słabe
państewko, paradoksalnie przyczyniły się do wytworzenia
specyficznego charakteru narodowego Szwajcarów. Konflikty
wewnętrzne i brak jednolitości sprawiły, że jedynym
sposobem niedopuszczenia do rozpadu państwa stało się
zachowanie jak największej autonomii kantonów. Natomiast
zagrożenie z zewnątrz, ze strony silnych sąsiadów, sprawiło, że
Szwajcarzy poczuli się jednym narodem gotowym do obrony
swojego terytorium." s.55
To, co mi ewentualnie w tym wydaniu nie odpowiada, to bardzo wyraźny subiektywizm, częste powtórzenia tych samych myśli (jak na tak krótką publikację trochę nużące), przemycanie własnych poglądów ekonomicznych (niechcący tuszując rzeczywisty pluralizm myśli i działań tego kraju, choć w pewnym sensie odzwierciedlając tym samym szwajcarską mentalność) i nikłe przypisy (źródła) do podanych informacji.

Przykładowo: autorka ochoczo przyklaskuje odrzuceniu w referendum dochodu podstawowego. Też gdy pierwszy raz usłyszałam o tym koncepcie, to byłam mu przeciwna, ale z ciekawości zaczęłam studiować różne opracowania na ten temat i na przykład: gdyby zlikwidować całą administrację związaną z zasiłkami wraz z tymi zasiłkami w Niemczech, to każdemu obywatelowi przysługiwałoby około 700 euro miesięcznie... Ponadto już za mniej więcej 20 lat może zniknąć 40% znanych nam dziś zawodów. Zastąpi je AI i robotyka. Argument "trzeba było dobrze wybrać studia" przestanie być ważny, bo bycie informatykiem będzie jak bycie kelnerem dziś... Zauważcie, że w czasach naszych rodziców wystarczyło mieć jakiekolwiek studia żeby robić karierę (a dało się i bez), a bycie doktorem torpedowało do innej klasy społecznej, dzisiaj trzeba mieć minimum magistra żeby dostać jakąkolwiek pracę, a do kariery - wąską specjalizację w chodliwej dziedzinie, a doktory kwitną jak grzyby po deszczu. W czasach naszych dzieci i doktorat to może być za mało... Czy stać nas (podatników) na to, żeby wszyscy robili doktoraty? Żeby ludzie w wieku produkcyjnym byli wyłączeni z rynku i utrzymywani przez rodziców? Dyskusja nad dochodem podstawowym nie bierze się z chęci dojenia "państwa", a z wyzwań, przed którymi globalnie stajemy. Boom technologiczny ostatnich czasów gwałtownie pomnaża dochody coraz mniejszej grupy ludzi. Przecież cały świat nie będzie złożony z samych dżobsów i masków, a zamordowanie połowy populacji ziemi jest niehumanitarne. To, co realnie napędza gospodarkę, to te "the other 98%". Dobrobyt wypracowany przez całe narody musi zostać lepiej rozdystrybuowany i wyrównać pogłębiające się różnice, które mogą doprowadzić tylko do kolejnej rewolucji, a nawet wojny. Co ciekawsze! Dyskusję o dochodzie podstawowym inicjują nie obywatele czy politycy, ale sami przedsiębiorcy! (Nie wiem kto zainicjował w Szwajcarii, ale zawsze za danymi osobami może stać niewidzialna ręka biznesu.) Ze strachu przed tym, kto będzie kupował ich produkty, jak sami stają przed obliczem masowych zwolnień! Z Gatesem na czele!

Szwajcaria jednocześnie świetnie broni się przed dzikim kapitalizmem w stylu amerykańskim, który zjada Polskę (co też w książce nie wybrzmiewa, a wydaje mi się dość istotne):
a) Jeśli chcesz mieć w firmę działającą w Szwajcarii - musisz mieć tu siedzibę.
b) Jeśli chcesz wprowadzić jakiś produkt na szwajcarski rynek na masową skalę - musisz go tutaj produkować. Najważniejsze, strategicznie dziedziny gospodarcze Szwajcarii, bronią się wysokim cłem (np. rolnictwo). Myślałam kiedyś, żeby sprowadzić moją ulubioną paszę z Polski do Szwajcarii, ale zbankrutowałabym na tej operacji...
c) Pracownicy są traktowani jak ludzie i jak źródła sukcesu i dochodu firmy: popularnym jest roczny bonus od dochodu firmy (nawet dla bardzo szeregowych pracowników), trzynaste pensje, dni wolne "od firmy", a nie z tytułu prawa pracy i dni wyznaczonych państwowo. Prawie nikt tutaj nie pracuje w święta ani w weekendy. W związku z tym komu by się chciało 6 tygodni urlopu? I w związku z tym, co z taką Polską, gdzie bardzo trudno jest wziąć urlop, który Ci przysługuje, a jak go weźmiesz, to masz szefa na telefonie? Gdzie ludzie boją się pójść na L4, bo dostaną tylko 80% pensji, która i tak ledwo starcza na kredyt i w efekcie umierają na powikłania po zapaleniu płuc? Gdzie nie ma dobrego dostępu do służby zdrowia i normalnych umów o pracę? W Szwajcarii nie istnieje inna forma zatrudnienia niż umowa o pracę! "Socjalizm", to nie "populizm". Socjalizm, to traktowanie drugiego człowieka jak... CZŁOWIEKA. I wtedy też dużo więcej można osiągnąć, a ludzie nie mają potrzeby "kraść" ani "odbierać, co moje".

Mimo wszystko, a raczej z przeważającymi plusami tej publikacji, "Czy wiesz, dlaczego nie wiesz, kto jest prezydentem Szwajcarii?" jest według mnie obowiązkową pozycją dla każdego Europejczyka.

Można ją pobrać ZA DARMO na stronie fundacji PAFERE, choć przysłowiowa złotówka w ramach datku na pewno będzie mile widziana (niemniej nie jest obowiązkowa): https://ksiazki.pafere.org/#/publication/2

Jak tylko przeczytacie - dajcie znać jakie macie przemyślenia! A może już czytaliście?



Klasy sportowe w ujeżdżeniu w Szwajcarii.

/Anja Wyss, Zumbido

Miałam okazję zobaczyć regionalne zawody pod Genewą w ujeżdżeniu i byłam zaskoczona całkiem wysokim poziomem jeźdźców w teoretycznie niskich klasach. Zaczęłam więc porównywać programy zawodów w PL i w CH żeby zrozumieć, o co chodzi.

System licencji i odznak, choć głównie z punktu widzenia skokowego znajdziecie TU.

Poniżej porównanie klas:
CH - PL - KOMENTARZ
FB - L (w niektórych programach elementy P)
L - P (w niektórych programach elementy N)
M - N (w niektórych programach elementy C)
S - C (z wyższymi elementami)

Ciekawostki, których nie mam siły chwilowo sprawdzać:

Na poziomie szwajcarskiego FB można jechać w ostrogach i z batem.

Na poziomie szwajcarskiego L można jechać na munsztuku i występują już chody zebrane. Wynika to zapewne z faktu, że klasy dla młodych koni są klasami oddzielnymi, więc jeźdźcy chyba z założenia jadą na doświadczonych/wyszkolonych koniach.

Nie można startować w zawodach bez Brevet wspomnianego w artykule o licencjach. Aby móc startować w zawodach klasy L należy mieć Brevet i zdać egzamin na licencję R (regionalną) lub udowodnić dobre wyniki w zawodach o programie FB07-FB10 (minimum 60% uzyskanych w ciągu 365 dni + 16/20 punktów na egzaminie licencyjnym, teoretycznym).

Aby uzyskać licencję N (narodową) należy, tak jak w skokach:
- posiadać licencję R od dwóch lat, lub(?)
- przedstawić wyniki zawodów z ostatnich dwóch lat na poziomie równym lub wyższym od FB05, w których zdobyło się miejsce 1-5 na przynajmniej piętnastu zawodników.

Jak zrobić prawo jazdy na przyczepę w Szwajcarii?

/http://www.cornishtractors.co.uk/richardson_horse-trailers1cornwall.html

O tym jak w ogóle zrobić prawo jazdy w Szwajcarii świetnie napisała blabliblu TU. Niedawno za to dowiedziałam się jak wygląda procedura wyrobienia prawa jazdy na przyczepę.

Aby wyrobić prawko B+E, należy:
- mieć prawo jazdy B od minimum 3 lat (o ile dobrze zrozumiałam zapisy z różnych źródeł)
- zgłosić wniosek we właściwym urzędzie komunikacji przedstawiając:
1. odpowiedni formularz,
2. aktualne badanie wzroku,
3. zdjęcie paszportowe,
4. kopię dowodu tożsamości,
5. jeśli masz problemy zdrowotne - przedstawić odpowiednie zaświadczenie od lekarza.

Nie musisz odbywać specjalnego kursu ani zdawać dodatkowych egzaminów (teoria, pierwsza pomoc itp.), bo dotyczyły one już prawka kategorii B.

Otrzymujesz prawo jazdy BE tymczasowe na 24 miesiące i obowiązek naklejenia L w widocznym miejscu. W przeciwieństwie do B nie musisz jeździć z osobą, która ma powyżej 23 lat i stałe prawo jazdy. W ciągu 24 miesięcy od wydania prawka tymczasowego masz podejść do egzaminu jak już uznasz, że będziesz gotowy. Możesz zdawać egzamin w swoim samochodzie i ze swoją przyczepą.

W Polsce z tego co wiem, podchodząc do BE masz znowu teorię i praktykę i godziny do wyjeżdżenia na kursie.

Miła niespodzianka i ułatwiająca koniarzom życie. Mając pełnoprawne B możesz "z miejsca" wziąć prawo tymczasowe na BE i niezależnie od nikogo pojechać na zawody.

Łatwość zdania egzaminu i siła nabywcza franka powoduje, że bardzo dużo koniarzy ma swoje przyczepy. Niemniej posiadanie przyczepy wiąże się z podatkiem, więc warto dobrze przemyśleć czy na pewno nam się to opłaca.

W Polsce czasem łatwiejszym rozwiązaniem jest kupienie koniowozu mieszczącego się w kategorii B niż egzaminowanie się na BE. Warto jednak uważać, bo koniowozy na B to najczęściej mocne przeróbki zwykłych samochodów z naczepą albo foodtrucków itp. i ich podleganie pod B jest czasem mocno naciągnięte.

System licencji jeździeckich w Szwajcarii.

/fnch.ch

Mój francuski pozwala już na całkiem zaawansowane zrozumienie tematyki, a niedługo w mojej stajni będą czterodniowe zawody. Myślałam, żeby w nich wystartować, ale przed zgłoszeniem (które należy wykonać miesiąc wcześniej) zapaliła mi się czerwona lampka (gdyż nie są to zawody "za stodołą") - co z papierami?

W związku z moimi najnowszymi odkryciami przedstawię Wam system licencji/uprawnień w Szwajcarii, ale na razie w teorii. Artykuł zostanie zaktualizowany jak przejdę niezbędne procedury (nie rychło) i wtedy dodam praktyczny punkt widzenia.

Aby wziąć udział w zawodach jeździec musi mieć -edit-: Brevet combiné.

Szwajcarzy znani są z faktu, że na wszystko musisz mieć papier, a ten najbardziej wartościowy/podstawowy to właśnie Brevet fédéral. Występuje on w każdej dziedzinie: marketingu, księgowości, pielęgniarstwie... i jak się okazuje - także w jeździectwie. Dotychczas sądziłam, że posiadanie takiego dokumentu jest rzeczywiście wartościowe tutaj i potwierdza kompetencje i otwiera drzwi do pracy, ale w kontekście jeździectwa jest to nic innego jak odpowiednik... Brązowej odznaki jeździeckiej.

/https://www.fnch.ch/Htdocs/Files/v/6263.pdf/Lizenzen/liz_allgemeine_bestimmungen_f.pdf
 Powyższa tabelka nadal niewiele mi mówiła, ale już program egzaminu wyjaśnił wiele: 

W skrócie aby uzyskać owy Brevet w stylu klasycznym (można wybrać styl/dyscyplinę, która nas interesuje pod kątem egzaminu), należy umieć: wsiąść, zsiąść, przygotować konia do jazdy, zaprezentować umiejętność jazdy we wszystkich chodach, rodzajach dosiadu i różnych ustawieniach (długa wodza, robocze, ew. pośrednie), przejechać przez 3 cavaletti, przeskoczyć krzyżaka i okser o wysokości do 60cm, zrobić woltę w galopie i odpowiedzieć na pytania teoretyczne dotyczące koni i jeździectwa, w tym także umieć zaprezentować konia w ręku i pracować z koniem z ziemi (domniemam, że lonżować).

W związku z tym, jeżeli masz dokument zagraniczny będący równowartością tego, co w powyższej tabelce, bądź polskiego BOJ, to możesz poprosić o wystawienie szwajcarskiego ekwiwalentu, czyli Brevet. Nie wiem, czy polskie odznaki są uznawane w szwajcarskim systemie, a też wiele osób mi mówi, że Szwajcarzy niechętnie przepisują zagraniczne uprawnienia (choć bardziej w kontekście uprawnień zawodowych, a nie hobbystycznych). Wyjdzie w praniu, teoretycznie można.

To samo dotyczy licencji. Aby uzyskać licencję szwajcarską, należy:
1. jeśli masz obywatelstwo:
- zdać egzamin licencyjny w Szwajcarii, chyba że udowodnisz, że mieszkałeś za granicą dłużej niż rok, wtedy ewentualnie przepiszą Twoją licencję
2. jeśli masz inne obywatelstwo niż szwajcarskie:
- musisz przesłać do związku (FSSE) formularz ekwiwalencji dostępny na stronie związku ("Demande d’une licence en Suisse sans subir d’examen"),
- kopię swojej licencji
- zgodę swojego związku na przepisanie uprawnień (L'accord de sa federation)
- kopię permitu
- w przypadku studentów: kopię potwierdzenia bycia studentem w Szwajcarii
*i potwierdzenie opłaty proceduralnej (Szwajcarzy nie lubią mówić o pieniądzach, więc ten detal jest często pomijany, ale oczywisty. Kwoty pewnie trzeba wydzwonić, bo na stronie ciężko znaleźć.)

Jakie są rodzaje konkursów i licencji w Szwajcarii?
/https://www.fnch.ch/fr/Disciplines/Saut/Sport/Licences.html
Posiadając wyżej wspomniany Brevet można startować w konkursach oznaczonych jako B o wysokości przeszkód od 60-105cm.

Posiadając Licencję R (regionalną) można startować w konkursach oznaczonych jako R o wysokości od 100-135cm.

Posiadając licencję N (narodową) można startować w konkursach oznaczonych jako N o wysokości od 100-155cm.

W Polsce konkursy różnią się tylko wysokością, co powoduje, że doświadczeni jeźdźcy z młodymi końmi muszą się "przepychać łokciami" między słabszymi jeźdźcami. Za to młodym jeźdźcom daje to szansę konkurowania z doświadczonymi zawodnikami. Niemniej jest mniej sprawiedliwe i wywołujące czasem zamęt. Tu doświadczeni jeźdźcy mogą startować "treningowo" wśród osób w podobnej sytuacji. Szkoląc młodego konia wolisz jeździć wśród ludzi, którzy "ogarniają kuwetę" i którzy na pewno nadają się do startowania na danym poziomie, bo potrafią już racjonalnie ocenić sytuację. Ciekawe rozwiązanie.





Skoro Brevet jest jak BOJ, to czy mają też SOJ i ZOJ? Czyli trzystopniowy system odznak?

Tak, choć z innymi założeniami.
SOJ = Test d'argent CC. Długo zastanawiałam się o co chodzi z tymi "pieniędzmi", ale to synonim srebra ;) czyli nic innego jak Srebrna odznaka jeździecka. CC jest skrótem od Concours Complet czyli WKKW.

ZOJ = Test d'or. Czyli tu bez niespodzianek i jest równowartością licencji regionalnej R, czyli naszej III.

W Polsce brąz robisz żeby startować w zawodach licencyjnych (III), srebro żeby zrobić instruktora sportu i/lub II licencję (o ile się nie mylę), a złoto żeby się pochwalić (chyba ewentualnie liczy się do trenera jeśli się nie ma licencji). A każda kolejna odznaka to po prostu wyższy poziom trudności.

W Szwajcarii robisz Brevet żeby w ogóle startować w zawodach jakichkolwiek, Test d'argent żeby startować w WKKW powyżej klasy B1 (ale jeśli masz licencję w skokach, to nie musisz) i żeby móc zdać Test d'or. Niemniej licencje są niezależne od tych testów, poza Brevetem. "Odznaki" różnią się kompleksowością zagadnień. Test d'argent według opisu nie wydaje się być trudniejszy od Brevet, ale zawiera w sobie zagadnienia jazdy w terenie, skakania crossu i pierwszej pomocy.

Jeśli nie posiadasz zagranicznej licencji, jak uzyskać licencję R (regionalną) w Szwajcarii?
- zdać egzamin licencyjny, lub
- zdać Test d'or, lub
- przedstawić pisemne wyniki pozytywnie ukończonych zawodów z oceną stylu jeźdźca.

Jeśli nie posiadasz zagranicznej licencji, jak uzyskać licencję N (narodową) w Szwajcarii?
jeśli posiadasz licencję R od dwóch lat (w domyśle: możesz wziąć udział w konkursie licencyjnym - do potwierdzenia; albo po prostu zmieniają za "staż" ????), lub
- jeśli przedstawisz 5 wyników zawodów  >= R120 z klasyfikacją od 1-5 miejsca na przynajmniej 15 zawodników uzyskanych w ciągu ostatnich dwóch lat.

Jeśli chcemy startować na własnym koniu, to musimy go zarejestrować w FSSE (i dokonać odpowiedniej opłaty), a żeby wziąć udział w zawodach koń powinien być zaszczepiony nie wcześniej niż pół roku przed startem, ale nie trzeba szczepić co pół roku, tak jak w Polsce. Jeśli dogrzebię się bardziej szczegółowych zasad co do koni, to poświęcę im osobny artykuł.

Widząc te zasady wychodzi na to, że Szwajcaria jest dość liberalna (co potwierdza się także w kontekście formalności w urzędach czy podatków), bo aby uzyskać odpowiednie uprawnienia de facto trzeba udowodnić, że ma się kompetencje, a nie przemielić się przez drabinę biurokracji. Ma się opcje i różne okoliczności są brane pod uwagę. Z drugiej strony poddaje to w wątpliwość funkcjonowanie niektórych procedur (może zostały stworzone, żeby dopieścić FEI), dlatego muszę się jeszcze upewnić czy wymienione warunki do poszczególnych licencji to na pewno "lub" czy mieli na myśli "i". Brakuje zaimka, a zdanie wprowadzające jest "otwarte", czyli sugerujące różne możliwości. Ponadto wrzucenie w ten sam sposób sformatowanych i sformułowanych warunków dla obcokrajowców jako jeden z punktów także sugeruje "opcje".


Ciekawa jestem jak to wyjdzie w praktyce, niemniej niezależnie czy jest to kwestia przepisywania uprawnień czy zdobywania ich tutaj - wszystko rozgrywa się o pieniądze i czas...